Karwińskie chucie
https://thebeervault.blogspot.com/2014/06/karwinskie-chucie.html
Karwina i Frysztat. Dwie czeskie miejscowości położone zaraz przy obecnej granicy z Polską, zrośnięte w jedną aglomerację karwińską. Frysztat to stara miejscowość, obejmująca obecną starówkę Karwiny, zaś Karwina właściwa była małą, zapomnianą wioską położoną nieopodal. Tak było aż do odkrycia w jej okolicy złóż węgla kamiennego. Karwina błyskawicznie się rozrosnęła i wchłonęła w końcu Frysztat. Zaolzie przeciętnie oczytanemu Polakowi kojarzy się z przedstawianą jako niegodziwą aneksją tego terytorium przez państwo polskie w 1938 roku, jako efekt układu monachijskiego i osłabienia Czechosłowacji przez miłujących pokój germańskich cywilizatorów. Trzeba jednak pamiętać że tereny te, swoją drogą część Śląska Cieszyńskiego, po Pierwszej Wojnie Światowej były zamieszkane w większości przez ludność polską. Ustalono że podział ziem zostanie przeprowadzonym wedle kryterium ludnościowego, co jednak nie spodobało się rządowi w Pradze. Ostatecznie złamał on ustalenia, wykorzystując chaos w Polsce (organizowanie administracji nowego państwa plus takie bagatele jak Powstanie Wielkopolskie czy wojna polsko-ukraińska). Wojsko czechosłowackie miało rozkaz zajęcia całego Śląska Cieszyńskiego w celu wcielenia go do Czechosłowacji i doszło aż do Skoczowa, popełniając po drodze parę zbrodni wojennych, również wobec ludności cywilnej. Ostatecznie Praga ugrała na konflikcie część Śląska Cieszyńskiego znajdującą się za Olzą (stąd nazwa Zaolzie) i te tereny właśnie zostały w 1938 roku przez Polskę odbite. Odbite. Wiadomo jak historia potoczyła się dalej i w wyniku nieubłaganie smagających lica ludzkości wiatrów historii Karwina/Frysztat są obecnie pod administracją czeską, a polska mniejszość stanowi w nich nie więcej niż 8% ludności. Samo miasto dzieli się na brzydkie tereny przemysłowe oraz całkiem urokliwą starówkę z dużym rynkiem, poprzetykaną tu i ówdzie charakterystycznymi, okropnymi komunistycznymi pawilonami. Niedawno otwarto w Karwinie pierwszy browar restauracyjny, co czyni go chyba, po Harrachovie, położonym najbliżej polskiej granicy czeskim przybytkiem tego typu.
Oberża mieści się przy drodze u wlotu do Karwiny. Łatwo ją zauważyć za sprawą dość szpetnego murala z logo browaru, zdobiącego (?) jej frontową ścianę. Środek jest podzielony na dwie części. Po prawej znajduje się typowo obskurna, czeska pijalnia piwa, ze stołami o których wiadomo że się kleją zanim nawet człowiek zdąży podejść i sprawdzić. Klientela pali jak smoki i robi wrażenie nieco haśmańskie. Żulowskie klimaty, nie dla mnie. Główna część browaru to jednak całkiem schludna restauracja o wysokim sklepieniu, z podłogą i meblami w ciemnym drewnie, ustrojona paroma witrażami. Przytulnie nie jest, ale źle też nie. Jest solidnie. Warzelnia wyeksponowana, inaczej niż w wielu polskich restauracjach z browarem wyzbyta miedzianej powłoki, sama nierdzewka. Klientela mieszana - rodziny, pary, a nawet dziadek który wpadł z wnuczkiem na piwo. Dla malca oczywiście bezalkoholowe (a może to Kofola była?). Tego można Czechom zazdrościć - bezpretensjonalnego, odartego z mitów podejścia do piwa. No i dziadek z wnuczkiem, pijący powoli (jedno!) piwo, gadający z nim o Bogu i świecie to naprawdę ciepły widok.
Obsługa dała ciała, ale nie jest to w Czechach akurat nic wystającego ponad normę. Zwyczajowo przy płaceniu daję napiwki, jak mi jednak kelner sam sugeruje, że jak chce to mogę mu takowy dać, to wprawia mnie to w osłupienie niczym żonę Lota. Kelnerka która nas obsługiwała miała na twarzy nieco wymuszony uśmiech, za to na każdym kroku życzyła nam dobrej chuci. Dziękuję, z chucią wszystko w porządku. Wprawdzie nie tyczy się ona tego co kelnerka miała na myśli, czyli karwińskiego jedzenia, no ale... Schaboszczaka trudno zmaścić, ten w Karwinie był poprawny. Jednak zimne ziemniaki w bardzo ostrej musztardzie to już coś dla innego podniebienia niż moje. Dodawszy do tego ceny, które są wyższe niż w polskich restauracjach, wniosek jest jeden - na jedzenie wstępować nie warto.
Na piwo zaś już jak najbardziej. Dostępne były dwa pilsy - 'jedenastka' oraz 'dwunastka'.
Larische 11° ma świeży zapach chlebowo-słodowy z nutami chmielu i wbrew początkowym obawom stonowaną obecnością akcentów maślanych. Nasycenie umiarkowane, chmiel żatecki w smaku wprawdzie nie nadmiernie oczywisty, ale jednak obecny. Piwo raczej mało treściwe, z przyjemną, średnio mocną goryczką. Fajne. (6,5/10)
Larische 12° to ten sam słodowo-chmielowy kolaż co w 'jedenastce', tyle że w zapachu ciut bardziej, a w smaku już wyraźnie słodszy. Intensywność goryczki na tym samym poziomie, jej siła przebicia jest jednak słabsza ze względu na solidniejszą bazę słodową. Poza tym to samo piwo co 'jedenastka', tyle że po prostu, hmm, bardziej. Tylko diacetyl tak samo (umiarkowanie) odczuwalny. Co sprawiało, że 'jedenastka' była o włos lepsza, to lekka cierpkość w finiszu Larische 12. (6,5/10)
Browar w Karwinie podaje więc smaczne, pijalne piwa stołowe. Nic niczego nie urywa, ale i nie ma takiego zamiaru. Jakby jeszcze popracować nad jakością jedzenia, to byłaby to przydrożna gospoda jakich życzyłbym sobie więcej, również u nas w Polsce.
Jeszcze w Czeskim Cieszynie jest browar Sachsenberg, choć nie wiem czy restauracyjny. Brewpub na pewno.
OdpowiedzUsuńSłyszałem że to restauracja, a piwa warzone są w innym miejscu.
UsuńNo na pewno nie są warzone na miejscu.
Usuń