Loading...

Piwowarskie gwiazdy Szwajcarii. Część pierwsza – Brasserie des Franches-Montagnes

Szwajcaria się w pierwszym rzędzie kojarzy z piękną krainą opływającą bogactwem, w której nieco dziwni ludzie produkują zegarki, czekolady oraz sery. Mniej oczywistym jest że na terenie tego górzystego kraju działa szereg niezwykle ciekawych browarów, które mają w swojej ofercie piwa mogące niejednego konesera przysporzyć o palpitacje serca. Nic dziwnego, wszak być może w górskim terenie i niskich temperaturach najbardziej smakuje rum albo nalewka ziołowa, ale kraj w którym kultury niemiecka, włoska oraz francuska mieszają się w kotle tworząc nową jakość, ma również dość bogate tradycje piwowarskie. W tym tygodniu przedstawię trzy warte uwagi szwajcarskie browary, dwa z francuskojęzycznej części kraju oraz jeden z niemieckojęzycznej.

Brasserie des Franches-Montagnes to najbardziej ceniony przez koneserów browar szwajcarski. Wystarczy spojrzeć na klasyfikację szwajcarskich piw na portalu RateBeer żeby się przekonać, że BFM jest dla szwajcarskiego piwowarstwa tym co Nøgne Ø dla norweskiego albo De Molen dla holenderskiego. Założony został w 1997 roku przez Jérôme Rebeteza, który studiował enologię, powinien się więc zajmować produkcją wina. Profil browaru jest mocno heterodoksyjny pod względem stylistyki – Rebetez nie przejmuje się oficjalnymi wytycznymi dla gatunków piwnych a po prostu warzy z lubością eksperymentując. I chwała mu za to. Na pewno nie bez wpływu jest tutaj wyuczona profesja Rebeteza, który przyznaje, że zajął się produkcją piwa właśnie dlatego, że z winem nie można tak ciekawie eksperymentować. Szerokie portfolio obejmuje całą paletę sour ale’s leżakowanych na drewnie, jak i piwa z różnej maści ciekawymi i nietypowymi dodatkami – przyprawami, ziołami i innymi. Rebetez chciałby, żeby piwo kojarzyło się tak samo pozytywnie jak wino. Obecny stan rzeczy, czyli piwo będące w oczach publiki tanim, niskoalkoholowym, mało ambitnym napojem do chlania na umór, jest według niego powodowany dwoma rzeczami, których nie lubi wcale a wcale. Czyli piłką nożną oraz Oktoberfestem.

BFM La Meule (alk. 6%) czyli po polsku ‘ster’, to w pewnym sensie wariacja na temat witbiera. Wariacja właśnie, bo nie dość że alkoholu jest tutaj więcej, to w dodatku piwo zostało doprawione szałwią. Choć biorąc pod uwagę nastawienie Rebeteza, pewnie by się obruszył gdyby mu ktoś zasugerował, że podstawą dla receptury był belgijski wit. Ale faktycznie – na zapach składają się nuty kolendry, cytrusa oraz mocno aromatycznej szałwii, a charakterystyczna, podbita ziołowość sprawia, że trunek pachnie jak rasowy gruit alpejski. Jest to piwo o dość konkretnej pełni słodu, gęstawe, ale i mocno gorzkie, z witbierowym wstępem oraz ziołowym, szałwiowym, ciut miętowym finiszem. Uczucie w ustach jest miękkie i gładkie, podczas gdy ziołowa goryczka jest ściągająca, ale w tej dychotomii tkwi między innymi urok tego gruita. (Ocena: 7/10)

BFM La Mandragore (alk. 8%) to piwo które wydaje się mniej eksperymentatorskie, jest to bowiem piwo a la foreign stout w którego nasypie wylądował między innymi orkisz. Szkopuł tkwi w tym „a la”, bowiem piwa autorstwa Rebeteza wymykają się standardowej klasyfikacji. I faktycznie – czekolada i paloność są w aromacie bardzo wyraźne, obecna jest jednak również specyficzna, kwaskowa, nieco winna i nieco ciemna (śliwki?) owocowość oraz nuty suchego drewna i wanilii. Sumarycznie faktycznie pachnie stoutowo, ale jednak nietypowo.

Jak na piwo zimowe przystaje, trunek jest mocno rozgrzewający. Poza tym konkretna pełnia słodowa jest łamana lekką kwaskowością w smaku, przy czym piwo jest również dość słodkie i lekko gorzkie. Paloność jest znaczna, łączy się z czekoladowością piwa w zasadzie w jedno, zaś nuty owocowe są nadal mocno obecne. Odczucie w ustach umiarkowanie kremowe, czemu nie przeszkadza lekka kwaskowość piwa. No i drewno się przewija, szczególnie w posmaku, choć nie potrafię stwierdzić, czy piwo faktycznie z drewnem miało kontakt czy też za charakterystyczną nutę jest odpowiedzialne coś innego. Bardzo dobre, ciekawe piwo. Tyle że nie rozumiem związku z nazwą – mandragory, czyli inaczej żeń-szenia w piwie nie wyczułem. (Ocena: 7/10)

BFM La Torpille (alk. 7,5%) czyli po polsku torpeda, to belgian strong ale (znowuż ‘a la’), warzony z dodatkiem cynamonu, goździków oraz soku ze śliwek. Zapach jest słodki i deserowy. Pyszny. Karmel i biszkopt. Banan i śliwka. Delikatne czerwone owoce (malina?). Mocne przyprawy korzenne, niczym piernik bez imbiru. Znowuż intrygujące nutki suchego drewna. A smak? Nie do końca dotrzymuje kroku. Średnio pełny, bardzo subtelnie kwaskowy, słodkawy. Mocno korzenny, w finiszu już nieco bardziej słodowy, karmelowy, wręcz nieco czekoladowy, drewniany. Owoce są nadal obecne, ale na dalszym planie. Bardzo fajne piwo. (Ocena: 7/10)

BFM Cuvée Alex Le Rouge (alk. 10,28%, co za precyzja!) to imperial stout, ale znowuż nieco eksperymentatorski. Z mniej typowych składników w piwie wylądował bowiem pieprz, wanilia oraz ruska herbata. Ta herbata z Rosji być może nie została użyta dla smaku ale żeby zespajać piwo wizerunkowo. Wiadomo, russian imperial stout, ruska herbata, ruska zima, te sprawy. Do tego jeszcze rewolucyjna etykieta z czerwoną gwiazdą i już wiemy gdzie jesteśmy. Nazwę piwo ma po „rewolucjoniście ze szwajcarskiej Jury, Alexie le Rouge”, czyli po czerwonym Olku. Sprawa jest na szczęście mniej polityczna niż może się wydawać, rzeczony Olek po prostu założył swego czasu w Jurze Światowe Stowarzyszenie Miłośników Piw Ekstremalnych, chodzi więc o tak zwany rewolucjonizm piwny.

No i Cuvée Alex le Rouge ma być właśnie takim piwem ekstremalnym. Zapach jest rewelacyjny. Palono-czekoladowe nuty napotykają na mocną obecność słodkich czerwonych owoców (czy ta ruska herbata aby czasem owocowa nie była?), szczególnie bardzo wyraźnych czereśni, akcenty drewniane (wszak cuvée to po francusku beczka) i lukrecjowe podbijają nuty marcepanu, a subtelne wtręty waniliowe łączą się z wyczuwalną delikatną kremowością. Jeśli miałbym znaleźć jeden konkretny odnośnik do aromatu, to byłby to tort szwarcwaldzki.

Tak jest i w smaku. Tutaj kremowość piwa i jego delikatna słodycz są równoważone wyraźną kwaskowością, która znowuż jest tonowana jego aksamitnym nasyceniem. Z początku odczucie jest podobne do konsumpcji łagodniejszego flanders red ale’a, z którego to owocowości krystalizuje się tort szwarcwaldzki w płynie. Po przełknięciu zaś popiołowa paloność i delikatna czekoladowość imperial stouta manifestują swoją obecność, tworząc ariergardę smakową tego nietuzinkowego trunku. Przy takim woltażu nie dziwi, że piwo mocno rozgrzewa, natomiast finisz to kolaż kwaskowości i wytrawności palonego ziarna, pieprzności, ekhem, pieprzu oraz delikatnej cierpkości alkoholu. Super! (Ocena: 8,5/10)

recenzje 3344849775291045989

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)