Loading...

W krainie Flying Doga – część pierwsza

Flying Dog to amerykański odpowiednik szkockiego BrewDoga. Poza imponującą rozpiętością gatunkową warzonych przezeń piw, najbardziej rzuca się w oczy image browaru oraz estetyka opakowań. Neo-hippisowski hedonizm jego twórców idzie w parze z surrealistycznym, brzydkim i wulgarnym wzornictwem etykiet autorstwa Ralpha Steadmanna, które charakteryzują się kontrastem ciepłej palety barw i szkaradnością odwzorowanych na nich psów, czy raczej potworów. Jakiś czas temu zakupiłem sześć piw z Flying Doga, po krótkim namyśle podzieliłem je na dwie grupy i sprawdziłem, czy Flying Dog to nie jest aby browar który swoim wizerunkiem próbuje przyćmić nie do końca równą jakość swoich wyrobów. I niestety, po trochu tak chyba jest. Pierwszy odcinek obejmuje hefeweizena Flying Dog In-Heat Wheat, california common Flying Dog Old Scratch oraz amerykańskiego saisona Flying Dog Wildeman Farmhouse IPA. Na blogu Piwny Garaż odbyła się niedawno sesja flekowania BrewDoga i wychwalania Flying Doga. Ja mam bardziej wyważoną opinię na temat obydwóch browarów, natomiast summa summarum twórcy Flying Doga żadnym ze swoich piw które skosztowałem nie dorównali najlepszym produktom Szkotów z BrewDoga.

Tak więc Amerykanie wzięli się za niemiecką ikonę piwowarską, mętne piwo pszeniczne? Flying Dog In-Heat Wheat (4,7% alk.) bardzo się stara dorównać bawarskim pierwowzorom, ale mu się to nie do końca udaje. Na etykiecie suka w rui wraz ze stadem napalonych psów, a w szkle bardzo mętne, ciemnozłote piwo z rozczarowująco niestabilną pianą jak na swój gatunek. Zapach jest kwaskowo-drożdżowy, cytrusowy, nieco waniliowy, goździkowy, słodowy, może nawet ciut piwniczny. Substancjalnej owocowości brak, a przy tym woń jest mało intensywna. 

Smak jest całkiem przyjemny, choć wybitnie mało wyrazisty. Słodowo-drożdżowy, aksamitnie sunący po podniebieniu, z ciekawą, śladowo gorzką (12 IBU), przyprawową końcówką. Nie jest to pszeniczniak porównywalny do najlepszych niemieckich, a biorąc pod uwagę wizerunek browaru, jest to pies wyjątkowo bezzębny. W porządku, nic ponadto (Ocena: 6/10). 

Flying Dog Old Scratch (alk. 5,5%) jest piwem w mało popularnym stylu california steam beer, którego najbardziej znanym przedstawicielem jest Anchor Steam Beer. Mimo to obydwóch piw nie da się ze sobą zestawić na płaszczyźnie jakości, bowiem piwo parowe z Flying Doga jest zwyczajnie niedobre. Bursztynowe, o mało obfitej pianie, zapachowo zawiera w sobie opiekany słód, dojrzałe jabłka oraz nieco kwiatowości przypominającej brytyjskie brown ale’s, może jeszcze śladowo truskawkę. Obecny jest delikatny chmiel, ale wyzbyty cech które można by określić wybitnie amerykańskimi. Bursztynowy lager łączący w sobie niektóre cechy aromatyczne amber ale, brown ale oraz bittera. I nie jest w tym przekonujący, szczególnie że i nieco mokrej ścierki można wyczuć. 

Smak jest przede wszystkim wodnisty i nijaki. Niestety. Ciało jest na tyle wątłe, że te 19,5 IBU goryczki jest obecne w postaci niezbyt przyjemnej, szorstkiej i cierpkiej goryczki, która to wespół z mocno wytrawną główną częścią, wyzbytą wyraźniejszej aromatyczności, tworzy smak bardzo rozczarowującego w odbiorze piwa. Wręcz powiedziałbym, że finisz jest nieco alkoholowy swoją cierpkością, i to w piwie o stosunkowo niskim woltażu. Niedobre to (Ocena: 3,5/10). 

Honoru reprezentacji piw z Latającego Psa bronił Flying Dog Wildeman Farmhouse IPA, którego miałem okazję pić podczas tegorocznej Birofilii w Żywcu. Niejednoznacznie nazwany, jest w istocie nowofalową wersją belgijskiego saisona, czyli wysokoalkoholową (7,5%) oraz mocno chmieloną amerykańskimi szczepami. Piwo z żytem w składzie ma pomarańczową barwę i jest zwieńczone pianą o średnim poziomie obfitości oraz trwałości. W nozdrza uderza przede wszystkim belgijska przyprawowość oraz morela. Przebija się wprawdzie amerykański cytrus pochodzenia chmielowego, ale te mocno przyprawowe piwo jest zdecydowanie bardziej ‘farmhouse’ tudzież ‘Wildeman’ niż ‘IPA’. 

Piwo jest ostre i chropowate. Składają się na to wysoka zawartość grzejącego gardło alkoholu, mocna goryczka rodem z IPA, owocujące szorstkością na języku żyto oraz silna przyprawowość, nadająca ton aromatowi i relegująca chmiel w tym wymiarze na tylne miejsce. Zazwyczaj nie lubię tak chropowatych piw, tutaj jednak owa celowa niesforność zadziwiająco dobrze funkcjonuje – jest bowiem w swoim nieokrzesaniu zaskakująco harmonijna. Nowofalowość jest wyczuwalna – chmiel amerykański jest jak najbardziej obecny swoim cytrusowym aromatem w trakcie picia, ale jest to zdecydowanie bardziej belgijski saison od tych z Nogne O/Bridge Road czy też Matuški. Bardzo dobre! (Ocena: 7/10)

recenzje 2294314054535876884

Prześlij komentarz

  1. Flying Dog kojarzy mi się przede wszystkim z doskonałym Gonzo Imperial Porter, którego cenię sobie równie mocno co Hardcore IPA z Brew Doga, czy bardzo dobrym Raging Bitch. Ocenianie tego browaru przez pryzmat tych 3 piw to jak ocenianie Brew Doga jedynie za 5am saint.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, to dopiero pierwsza część, o Gonzo będzie jutro, faktycznie najlepsze piwo z tego browaru jakie piłem. Choć do HC IPA moim zdaniem nie ma startu. Raging Bitch już było, jest to drugie najlepsze. Na tle innych tego typu 'nowofalowych' browarów Flying Dog nie robi na mnie jednak większego wrażenia. Przynajmniej po wypróbowaniu dotychczas 8 różnych piw. Natomiast 5am Saint akurat robi.

      Usuń
  2. Na mnie pozytywne wrażenie zrobił Kujo Coffee Stout. Mam nawet wrażenie, że był lepiej zrównoważony niż Espresso Stout Emelisse'a.
    Natomiast bardzo zaskoczył mnie In-Heat Wheat. Po przeczytanych komentarzy na jego temat, spodziewałem się kompletnej klapy a tu otrzymałem piwo co prawda odbiegające od kanonu bawarskich pszenic ale zarazem bardzo ciekawe. Jeżeli chodzi o intensywność aromatu to In-Heat był nieco bardziej wyrazisty niż np. niemiecki Duckstein. Ale Weihensephaner też nie jest aż tak aromatyczny jak np. Maissels Weisse czy Schneider.
    Kiedyś wydawało mi się, że Schneider Unser Original (TAP7) mocno odbiega od kanonu. A tutaj okazało się, że można uwarzyć pszenicę, która nie będzie miała równowagi pomiędzy bananem a goździkiem, ponieważ goździka nie będzie posiadała wcale. Która będzie miała bardzo mocno zaakcentowaną cytrusowość, a do tego bardzo przyjemnie będzie się piła.
    Moim zdaniem In-Heat zdecydowanie nie jest piwem dla stylistycznych purystów. Ale jak odrzucimy ramy stylu możemy wówczas delektować się odmiennym i ciekawym ale nie wybitnym piwem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kujo też będzie, mnie rozczarował. Duckstein według mnie dzięki leżakowaniu na drewnie jest nieco ciekawszy od In-Heat, choć nie jest to bynajmniej wybitne piwo. Schneider... rozczarował, Maisel bardzo dobry, tak samo Weihenstephaner. Tutaj nie chodzi o to żeby piwo waliło w mordę intensywnością, ale żeby było po prostu dobrze skomponowane. Co do puryzmu stylistycznego - jest to odrębna kwestia, z którą się w teorii zgadzam. Radykalny puryzm stylistyczny, umotywowany 'ideologicznie' jest po prostu głupi. Trzeba będzie coś na ten temat skrobnąć.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)