Loading...

Konserwowanie polskiego craftu 13


Kolejny przegląd wyrobnictwa konserw w wydaniu krajowym stanowi ostatni taki przegląd przed Świętami. Raz, że chcę opublikować kilka innych rzeczy, dwa, że nie chcę sobie psuć krwi ponownym przeżywaniem nietrafionych decyzji zakupowych. No bo popatrzcie sami:


W nosie wszystko gra – wspólne dzieło Rockmilla oraz Hopito o dość maltgardenowej nazwie Distorted Reality (ekstr. 19%, alk. 7,8%) to multiwitaminowa bomba z mango w roli głównej, brzoskwinią na drugim planie, zaś pomarańczą oraz grejpfrutem w rolach uzupełniających, okazjonalnie przeplecionych przez zieloną cebulkę. Płatki owsiane i pszenne nieco zagęściły całość, dając jej zarazem gładkości, która jednak i tak nie jest w stanie oderwać zmysłu smaku od podstawowego mankamentu tego piwa – jest ono bowiem nieznośnie cierpkie, z alkoholowym finiszem wżerającym się w przełyk niczym źle zrobiony drink rodzaju drink, czyli screwdriver vel wódzia z sokiem pomarańczowym. Jak 15-20 lat temu ktoś się na imprezie rodzinnej pytał, czy ktoś chce drinka, to miał zawsze na myśli ten konkretny. Nie lubiłem tego drinka i nie polubiłem tego piwa. Nie tak to powinno wyglądać, szczególnie przy takich nierzucających cienia podejrzenia parametrach. (3,5/10)


Kontraktowiec Gwarek podpiął się pod jeden z najbardziej solidnych adresów stacjonarnego piwowarstwa w Polsce i na tym korzysta. I bardzo dobrze! Myślę sobie nawet, że więcej kontraktów powinno podbić do Nepomucena, żeby warzyć pod egidą Mateusza. Kolejna DDH hazy DIPA nosi nazwę Gęsta Materia (ekstr. 18%, alk. 7,5%) i jest... niezła. Owsiano gęsta, owsiano gładka, pachnąca podobnie do owsianki, którą co sobotę robię mojemu synkowi, tyle że ta Materia jest dużo bardziej owocowa od wspomnianej owsianki. Morela, brzoskwinia, pomarańcza, gruszka, grejpfrut, trochę ananasa – jest soczkowo i soczyście. Wprawdzie goryczka jest w miarę podkreślona, ma jednak wręcz skrajnie owocowy, nieco wykastrowany charakter, co przesuwa piwo w całościowym odbiorze w kierunku pastry „sourów”, co mi z kolei mało pasuje – za mało piwa w piwie w moim odczuciu. Kwestia gustu. (6/10)


Pomysł uhonorowania pracowników Pinty piwami z ich fotosami na etykietach jest sympatyczny, jednakże przy takim wzornictwie i kolorystyce wszystkie piwa serii Hoppy Crew przynajmniej w moich oczach zlewają się w trudną do odróżnienia całość. Hazy Disco czy nawet bardziej ujednolicone kolorystycznie Collaby dało się z daleka odróżnić, Hoppy Crew z kolei nie bardzo. Tyle narzekania, zwróćmy się ku pierwszym odsłonom serii. Are You Sure? (ekstr. 20%, alk. 8,1%) oferuje dojrzałą pomarańczę, słodkiego mięsistego grejpfruta, trochę ananasa, odrobinę nafty, nutkę na punkcie styku między geranium i żywicą oraz ciekawy akcent brązowej błony orzeszków ziemnych. Mięsiste ciałko charakteryzuje się spodziewaną gładkością, alko jest dobrze ukryte, a i zadbano o odpowiednio podkreśloną goryczkę. Mimo słusznych parametrów jest to w pierwszym rzędzie chmielowo rześkie piwo, które zdradliwie szybko wchodzi. Super sprawa to jest. (8/10)


Kolejna puszka, czyli Can I Try? (ekstr. 20%, alk. 8,2%) wyszła bardziej osobliwie, a zarazem mniej imponująco. Sabro dominuje w podobny sposób, w jaki woda po ogórkach małosolnych jest zwyczajnie zdominowana przez koper. I to dominuje bardziej w smaku niż w zapachu. Poza tym gładkość i goryczka, pomarańcza i pomelo w oszczędnych ilościach, trochę żółtych owoców i nutka żółtej czereśni. Jest też hop burn, którego niezbyt trawię, więc piwo wyszło wprawdzie nieźle, no ale spodziewałem się więcej. (6/10)


Szczerze mówiąc, cieszyłem się bardzo na Kwas Rho od Pinty (ekstr. 15%, alk. 6,5%). Sour grape ale potrafi wyrwać z butów, choć te dotychczasowe z Pinty nie zbliżyły się nawet do tego poziomu. No ale takiego rozczarowania się nie spodziewałem – lekko (czyt. niedostatecznie) nagazowana woda, kwaskowa, ale bardziej cierpka, z lekką nutką soku z białego grona wyszabrowanego od somsiada, bardzo wodnista, lekko landrynkowa, z nutkami cydru z zielonych jabłek, ale wylanego na podłogę knajpy i już zaschniętego. Zdominowana jest przez nuty siarkowe, na równi z chlebowymi. No i skoro te chlebowe, których człowiek w sour ejlu oczekuje raczej w oszczędnych dawkach (jak w dobrych berlinerach) są tutaj jedynym jasnym punktem, to można sobie wyobrazić moje rozczarowanie. (3/10)


Nigdy nie potrafiłem zrozumieć fascynacji kveikami. Drożdże, które potrafią śmierdzieć jak psia karma? Po co to komu? Jednak Pinta Blue November (ekstr. 15%, alk. 6,6%) to faktycznie ciekawe piwo. Kombinacja wyraźnych niedojrzałych truskawek, soczystych brzoskwiń, świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy, ananasa, lekko zagęszczonego owsem ciała i wytrawnego, wręcz suchego finiszu, to rzecz, której zakupienia nie ma jak żałować. Nie ma psiej karmy ani żadnych przybrudzonych nut, które potrafiłbym skonkretyzować. Wszystko gra, całość jest wystarczająco wytrawna, żeby szybko wchodzić i orzeźwiać, więc nie mam zastrzeżeń. Bardzo dobre piwo. (7/10)


West coast imperial IPA – kiedy widzę to określenie stylistyczne, obawiam się przerostu alkoholowego. A w Never Look Back (ekstr. 18%, alk. 8%), wspólnym dziele Nepomucena i browaru Nook, dodatkowo wylądowały płatki ryżowe oraz cukier, dla podkreślenia wytrawności. No i faktycznie – piwo jest wytrawne, ale i cierpkie w finiszu. Wódżitsu może nie wykręcające gardła, ale jednak niezbyt przyjemne. Odnośnie kompozycji aromatyczno smakowej, postawiono na dość oldskulowe połączenie, na które składa się liczi, mandarynka i morela przechodzące częściowo w landrynę oraz kapka żywicy. Mało efektownie również z uwagi na niską intensywność całości, wskutek czego to właśnie nieprzyjemnie cierpki finisz robi najtrwalsze wrażenie. Wyrzucone pieniądze. (3,5/10)


Wybawieniem miało być Crazy Lines #02 od Nepomucena (ekstr. 18%, alk. 7,7%), jako że to jest przecież Nepomucen, a pierwsza odsłona serii Crazy Lines to jedna z najlepszych polskich ipek. Nu i co? I pstro. Zapachu mało, jakbym miał znowu koronkę, co z uwagi na przejście choróbska we wrześniu jest skrajnie mało prawdopodobne. Gruszka, morelowa landrynka, mdły melon (mocniejszy w smaku niż w aromacie), ulotna marakuja, trochę ananasa. Jako że jest to hazy DIPA, to o gładkość zadbano, natomiast dominacja przecierowych nut sadowych (gruszka) połączona z najbardziej mdłą manifestacją nowozelandzkich chmieli (melon) oraz częściowym utlenieniem sprawia, że pije się to ciężko. Lekki hopburn nie byłby problemem, gdyby reszta grała, no ale nie gra. To nie jest udane piwo. (4,5/10)


Na koniec Funky Fluid – może chociaż oni dostarczą? Otóż nie. Maniac (estr. 19%, alk. 8%), double neipka na nowozelandzkich chmielach, daje mocno mdłym melonem oraz tak mało przeze mnie lubianym w dużych dawkach przecierem jabłkowo-gruszkowym. Poza tym trochę siarki, landrynki i sporo więcej rozczarowania. To jest jedno z tych piw, przy których można łatwo zasnąć, gdyby człowieka nie telepało na myśl, że za tę cenę kupiłby sobie ponad kilo papryki i jakieś porządne leczo zrobił. Kolejne wyrzucone pieniądze. (4/10)


No dobrze. Skoro pierwsze dwie odsłony Funk Around były gniotami, to może kooperacja Funky Fluid z Brew By Numbers (ekstr. 21%, alk. 9,2%) przynajmniej częściowo wygładzi pierwsze dwa niekorzystne wrażenia. Otóż tak, ale tylko częściowo. Wprawdzie podwyższone alko daje o sobie znać w finiszu za sprawą cierpkości, która w tym piwie zastępuje w sporej mierze rachityczną goryczkę, ale bukiet jest niezły. Świeże, mięsiste pomelo, niedojrzała truskawka, koprowy kokos, echa brzoskwini, soczystość – jest w tym sens. I gdyby poprzestano na zwykłym imperialu, to byłoby być może naprawdę dobrze. Jako że jednak pozwolono sobie na skok za zasieki potrójnej ipki, to jeżący podniebienie alkohol przeszkodził piwu dość mocno. Tak mocno, że jest jedynie niezłe. (6/10)

Tyle na dziś. Polecam Blue November oraz przede wszystkim rewelacyjne Hoppy Crew Are You Sure?, o ile Pinta to piwo kiedyś powtórzy. Mam nadzieję, że tak. Reszty piw nie polecam.

recenzje 9160330763062031089

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)