Loading...

Wakacje w Kijowie i browar w tartaku


Kijów nie tylko jest siódmym co do wielkości miastem w Europie. Jest też miastem archetypowo śródlądowym. W linii prostej do wybrzeża jest stąd całe 400km, co czyni Kijów – poza Mińskiem, Moskwą, Budapesztem, Bratysławą i Pragą – najbardziej oddaloną od morza stolicą w Europie. Mimo to w trakcie naszego pobytu stwierdziłem, że chciałbym tu kiedyś przyjechać rodzinnie na wakacje, zamiast nad morze. W jaki sposób się to łączy?

Odpowiedzi na to pytanie dostarcza przepływający przez środek Kijowa Dniepr. Dzieli on Kijów na lewo- i prawobrzeżny, ale przy okazji dostarcza jego mieszkańcom ogromne pole do wypoczynku. Rzecz w tym, że Dniepr jest niesamowicie rozległą rzeką, której szerokość dochodzi do ponad dwudziestu kilometrów w najszerszym miejscu. W obrębie Kijowa co prawda dno Dniepru jest głębsze i rzeka się ścieśnia, ale wciąż tworzy pośrodku miasta mniej więcej dwukilometrowy przesmyk, który na dodatek wysadzony jest wyspami. Te wysepki są słabo zagospodarowane i w większości pokryte lasami. No i mają plaże! Na kilku z nich postanowiono stworzyć miejsca do wypoczynku.


Pojechaliśmy więc na niedzielnym kacu (po piciu wódki z dresami na chodniku w nocy) na jedną z tych wysp, żeby doprowadzić się do porządku. Zły uberowiec Timur wysadził nas na środku ruchliwej dwupasmówki, narażając nasze życie i zdrowie, ale po kilku minutach udało nam się zeskoczyć z zasypu, na który musieliśmy się uprzednio wdrapać z racji braku pobocza i przebiec przez ulicę, co w stanie, w którym synapsy w mózgu mają niesamowitego laga, było dodatkowym wyczynem. Atari Frogger na żywo.


Przekroczyliśmy most między Wyspą Wenecką a Wyspą Dolobiecką i po krótkim spacerze przez tereny zielone znaleźliśmy się na jednej z wielu plaż pośrodku Kijowa. Po drodze minęliśmy dwie inne. Plaża Dziecięca oglądana z góry sugerowała, że chodzi o dzieci uczęszczające do uniwersytetów trzeciego wieku. Formalnie rzecz ujmując, każdy człowiek jest dzieckiem, więc nie bardzo można narzekać na produkt niezgodny z opisem, jednak chodziło nam o mniej geriatryczne otoczenie.


Druga plaża to Plaża Wenecka. Pod względem widokowym chyba najlepsza, bo zwodzony przesmyk między obydwoma wyspami uchodzi ku wschodowi, gdzie na nabrzeżu lewobrzeżnego Kijowa wybudowano dwa nowoczesne drapacze chmur – apartamentowce Słoneczna Riwiera. Gdyby nie nowoczesny, ale jednak odwołujący się do prawosławnych kanonów Sobór Zmartwychwstania Pańskiego zaraz obok tych struktur, to widok z góry na plaże, wodę i wieżowce kojarzyłby się dość jednoznacznie z Miami. A przynajmniej ja sobie tak Miami wyobrażam, mimo że sam nigdy w Miami nie byłem. Ale za to znam kogoś, kto był. Sama plaża jest zdecydowanie bardziej młodzieżowa. U jej początku znajduje się zresztą bardzo duża, darmowa siłownia na wolnym powietrzu, z której sporo młodzieży na co dzień korzysta. Pokazy acroyogi unaoczniły, że tężyznę i sprawność fizyczną traktuje się tutaj poważnie.


Postanowiliśmy pójść na trzecią z głównych plaż w okolicy, czyli Plażę Młodzieżową. Kiedy już dotarliśmy na miejsce, pokonując po drodze tereny zielone, całe skacowane towarzystwo rzuciło się na ręczniki i zasnęło. Całe oprócz mnie. Kiedy jestem w nowym miejscu, które mi się niesamowicie podoba, bardzo mało śpię. Kładę się w kimę późno, wstaję przed wszystkimi, robię spacery poranne i nocne po okolicy, chłonąc otoczenie wszystkimi zmysłami i układając w głowie myśli oraz wrażenia. No i po całonocnej balandze w knajpach i klubach, zakończonej popijawą wódki z dresami nad ranem, cztery godziny snu mi wystarczyły, żeby ponownie tryskać energią. Odespać mogę to po powrocie do domu, ale na miejscu nie ma co marnować czasu. 


No i wyobraźcie sobie, jak bardzo frustrujące to jest uczucie, kiedy chcecie być aktywni, żeby maksymalnie wykorzystać ten krótki czas, który jeszcze pozostał do odlotu, a wszyscy śpią i nie chcą się ruszyć z miejsca. W tym konkretnym miejscu, na plaży, nawet to rozumiałem. Plaża Młodzież okazała się wiekowo wypośrodkowana (znowuż ciężko się zżymać na niezgodność zawartości z opisem, wszak pojęcie młodzieży jest bardzo rozciągliwe) i bardzo fajnym miejscem na chill. Drobny piasek, spokojna i czysta woda Dniepru (można się bez obaw kąpać), stosunkowy spokój. Widok na tyłek... ee, na wyspę naprzeciwko oraz prawobrzeżny Kijów. Matka Ojczyzna, Ławra Peczerska oraz wieżowce centrum miasta z tej perspektywy wyrastają z piętrzącego się nad brzegiem morza zieleni. Ale to, że rozumiałem moich towarzyszy, nie znaczy, że się z nimi wewnętrznie godziłem.


Zaraz przy Plaży Młodzieżowej znajdują się modne beach bary, ale nie było szans ruszyć kompanów. Tak więc co chwila chodziłem po domową lemoniadę sprzedawaną przez uroczą blondynkę i czekałem na to, aż towarzysze podróży pozbędą się złogów poprzedniej nocy i będziemy mogli iść dalej. Alkoholu nie spożywałem dlatego, że atrakcyjna ratowniczka co kilka minut dawała znać przez megafon, że ta przyjemność akurat na plażach w Kijowie jest zabroniona. Oglądałem helikoptery bonzów co chwila przelatujące nad plażą i myślałem. Wykoncypowałem w końcu, że kiedyś przyjadę na tę plażę (albo na Plażę Wenecką) z rodziną, kiedy mnie finansowo przyciśnie i wakacje nad morzem staną się luksusem nie do ogarnięcia. Bo wbrew temu, że w tę feralną niedzielę plażowe nicnierobienie mnie strasznie wnerwiało, plaże Kijowa są fantastycznym miejscem do spędzenia miłego dnia. Wprawdzie o dziwo nie było poza wyjątkami na kogo popatrzeć (a pamiętam sprzed laty jutubowe filmy o „most beautiful beach in the world” traktujące właśnie o kijowskich plażach nad Dnieprem), ale te plaże sprawiają, że Kijów to miasto kompletne.


Kiedy w końcu zebraliśmy się, poszliśmy z powrotem mostem na Wyspę Wenecką w celu zamówienia Ubera. Na północnym krańcu wyspy mieści się lądowa (w odróżnieniu od wodno-plażowej) część Hydroparku, bo taką nazwę nosi areał rekreacyjny na obydwóch wyspach. Mnogość straganów i innych karuzel nie do końca idzie z ich atrakcyjnością – czuć tutaj trochę siermiężnego ducha poprzedniej epoki zmiksowanego z plastikiem Władysławowa. Czyli natłok neonów, zgiełk, bieda-gastronomia, kicz jak nad polskim morzem. 


Na którymś stoisku z piwem na wynos kupiłem pół litra jakiegoś miejscowego pszeniczniaka z browaru o niemieckobrzmiącej nazwie wymyślonej przez kogoś, dla którego umlaut to arcyniemieckość w pigułce (było średnie). Tutaj widziałem młodą anorektyczną Ukrainkę z podbitymi oczami, prowadzącą ze wzrokiem wyrażającym rozpacz i zrezygnowanie za rękę małą dziewczynkę ściskającą pluszowego misia. Ten widok mnie bardziej zdeprymował niż jakikolwiek kac, którego mogłem mieć i musiałem się otrząsnąć, żeby w pełni móc się cieszyć z następnego przystanku wycieczki.


A ten był bezsprzecznie jednym z najfajniejszych miejsc w Kijowie, nieważne czy mówimy o miejscach piwnych, czy niepiwnych. Po raz pierwszy i jedyny udaliśmy się na lewobrzeżną część Kijowa, usłaną blokowiskami. Było już po zachodzie słońca, więc ciężko mówić o widokowych aspektach tej dzielnicy. Natomiast jest pewne, że Lisopylka, czyli po polsku Tartak, browar i wyszynk głównej ukraińskiej marki craftowej, czyli Varvara, z jednej strony znajduje się pośród pustkowia blokowiskowego, z dala od jakichkolwiek punktów turystycznych, z drugiej strony jednak jest całkiem nieźle połączony z resztą miasta za sprawą komunikacji miejskiej. Ponieważ jednak za żaden kurs Uberem po Kijowie nie zapłaciliśmy więcej niż 15zł, to polecam ten środek transportu.


Lisopylka – ponoć – jest faktycznie byłym tartakiem. Jest też doskonałym przykładem na to, jak niesamowitych rzeczy można dokonać przy stosunkowo ograniczonych środkach finansowych. Za koncepcję jest odpowiedzialne Studio Belenko, które stworzyło piękną rzecz. Nowoczesna, prostokątna bryła budynku w połączeniu z wszechobecnością drewna w wielu formach, tj. sztachet, którymi wyłożona jest fasada, dizajnerskich krzeseł, stołów z rolek na kable, a do tego ścian działowych części zewnętrznej ułożonych z piętrzącego się drewna opałowego (dwie ogromne ściany na zewnątrz skonstruowano w ten sposób) robi niesamowite wrażenie. Dodajmy do tego girlandy z ciepłym światłem i mamy doskonałe miejsce na spędzenie wieczoru. 


Wnętrze taproomu Varvara jest utrzymane w podobnym klimacie, czyli wygląda na nowoczesną, przytulną, ale absolutnie niekiczowatą przeróbkę pomieszczeń tartacznych pełną odcieni szarości połączonych z jasnym drewnem. Serce browaru, w tym warzelnia marki Zip Technologies, znajduje się za przeszkleniem, ale najfajniej jednak w sierpniowe ciepłe wieczory przesiaduje się na bardzo obszernym placu przed browarem. A nawet gdyby trochę postanowiło posiąpić, to spora część ogródka znajduje się pod zadaszeniem. 


Co istotne, nie jest to absolutnie miejsce o charakterze hipsterskim, a pośród mnogości form drewna jednej próżno tutaj szukać. Mianowicie palet. Doskonała miejscówka, z ręką na sercu nie byłem w lepszym browarze jeśli chodzi o estetykę. Jeśli jakiś polski browar planuje swój taproom, to powinien przyjechać do Lisopylki. Zaś jeśli mielibyście pojechać tylko w jedno jedyne miejsce w Kijowie, to wybierzcie właśnie to. Nie znajdziecie na kranach niczego innego niż w innych miejscówkach z craftem w Kijowie, ale za to klimat jest niepowtarzalny.


Obsługa była na poziomie odpowiadającym poziomowi lokalu. Jedzenie też. Makrela była bardzo dobra, tacosy z pulled porkiem (22zł) obłędne. Piwa z Varvara już wcześniej piłem, tutaj udało mi się zanurzyć usta w pięciu z jedenastu dostępnych kranów.
Doppelsticke 4.0 – podtrzymuję opinię, czyli super piwo ze zbytecznym parkietem od płatków dębowych. Nota bene nie wiem, co oni mają z tymi płatkami – w Dusseldorfie nawet nalewane grawitacyjnie z drewnianych beczek Uerige Alt nie daje drewnem.
Blanche de Blanche – tutaj bardziej przytrzaśnięty kolendrą niż w This Is Pivbar, ogólne wrażenie tak samo średnie. 


A z nowości:
Varvar Golden Ale – kolendra, belgijskie owoce, również melon i korzenność wykraczająca poza kolendrę. Cieliste i słodkawe. Trzeba mieć na uwadze, że na Ukrainie piwo opisane jako golden ale jest często belgiem. Dobre. (6,5/10)
Varvar Cherry Twins – soczyste wiśnie i rabarbar, trochę korzenności, jako że wiśnie via pestkowa migdałowość kojarzą się częściowo z tonką. Kwaskowe, rześkie, smaczne. (6,5/10)
Varvar Et Tu, Brute? – spora niespodzianka, bo udało im się zrobić bardzo smaczną brut ipę. Cytrusową, lekko brzoskwiniową, bez prześwitów alkoholowych. Rześkie i gorzkie piwo, w zasadzie dość west coastowe. Bdb. (7/10)


Po wyżerce i degustacji udaliśmy się do hotelu, zaś mnie udało się namówić Matka na szybki, ostatni wypad do Porter Pubu oraz Pro Rocka, o czym już pisałem. Koniec wieczoru, a raczej środek nocy, spędziłem na balkonie z piwem w dłoni, smutniejąc wskutek perspektywy rychłego wyjazdu do domu.

Następnego ranka zostaliśmy w okolicy Areny. Nie było po co jechać dalej, szczególnie że mieliśmy ze sobą bagaże. Ja wstałem zwyczajowo przed wszystkimi i poszedłem Chreszczatykiem na obchód, żeby pożegnać się z miastem. Spacer pod sierpniowym słońcem wzdłuż o tej porze otwartej dla ruchu kołowego arterii, wspinaczka na galerie górujące nad Majdanem Niepodległości, świetne tonic espresso przy jednej z wielu budek z kawą przy Chreszczatuku, potem z powrotem po resztę do noclegowni. 





Śniadanie zjedliśmy po wewnętrznej stronie Areny, w The Burgers. Na tyle, jak bardzo na lekkim kacu i mając moją skrajnie sentymentalną naturę można chłonąć otoczenie w momencie wyjazdu z miejsca, za którym tęskni się zanim się je jeszcze opuściło, na tyle je chłonąłem. Podłużny drewniany taras z nowoczesnym wystrojem, a do tego świetna chill-outowa muza w tym centralnie położonym rewirze, oddzielonym od zgiełku miasta. Burgery ponoć świetne, mexican breakfast pyszniutki. 23zł, więc jak mówiłem, ceny krakowskie. I, jak w wielu miejscach w Kijowie, na kranach crafty, tutaj z odwiedzonej wcześniej Piwnej Dumy, z której zamówiłem sobie Pivna Duma IPA. Klasa piwo. Żywica, cytrusy, trochę podpieczonego chleba. Podkreślona goryczka, ale i dość konkretne ciało. Świetne piwo (7,5/10).




Świetne piwo na zakończenie świetnego wyjazdu, jednego z najlepszych w moim życiu. Koniec zaserwował nam tę bardziej przygnębiającą twarz Kijowa. Zaraz obok ekskluzywnej Areny, przy jednym z wejść na Rynek Besarabski, siedział żebrak. Młody chłopak, mający zamiast jednej ręki potężnie napęczniałego, owrzodzonego kikuta. Wyglądał jak chory na trąd. Podszedłem, dałem mu około stu hrywien i odszedłem. Chłopak od razu schował pieniądze głęboko w bluzę. I widać było, dlaczego – po chwili podszedł do niego jakiś pijany menel i zaczął go obsztorcowywać, tym razem bezskutecznie. Bo żebraków w Kijowie niestety jest sporo, a i najwidoczniej padają ofiarą silniejszych od siebie i bardziej bezwzględnych.


Wiadrem Hoegaardena za 23zł na lotnisku pożegnałem Kijów. Podkreślę na koniec, że był to moim zdaniem absolutnie najlepszy moment na zwiedzenie tego miasta. Ukraińcy trochę odreagowali kryzys sprzed kilku lat, kiedy załamał się m.in. rynek nieruchomości w stolicy. Wzbogacili się na tyle, żeby rozwinąć gastronomię i zarabiać na tyle, żeby z tej gastronomii móc korzystać. Masy młodych ludzi w centrum miasta potęgowały wrażenie niezwykłej żywiołowości, szczególnie w zestawieniu z geriatrią państw Zachodu, uzupełnianą często mającymi problem z agresją napływowymi młodzieńcami z państw Trzeciego Świata. Mała liczba dzieci widoczna w statystykach widoczna była również na ulicach Kijowa. Ten młodzieńczy zapał, ta żywiołowość mogą szybko zniknąć. Nie tylko wskutek polityki lockdownów, ale i pospolitego starzenia się społeczeństwa, nieznajdującego w sobie dostatecznej motywacji dla zapewnienia biologicznego przetrwania narodu. I taka konstatacja jak ulał uderza w moją sentymentalną naturę. 


Tak więc, jak już się sytuacja na świecie uspokoi – śpieszcie się zwiedzać Kijów! Nie wiadomo, jak długo to niesamowite miasto będzie jeszcze miało siłę, żeby wzbudzać zachwyt.

Varvar 1448601559784961224

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)