Bawarski łącznik, czyli klasyka vs. craft
https://thebeervault.blogspot.com/2019/12/bawarski-acznik-czyli-klasyka-vs-craft.html
Jako że będąc na delegacji w Niemczech po drodze zajrzałem do Dilo w Bochum, getrenku z rozbudowaną sekcją bawarską, w ramach przerywnika na blogu ląduje przegląd typowej „bawarskiej nudy”, czyli jednych z najlepszych piwnych styli, które istnieją w tym wymiarze. Ale i nowożytni craft się tutaj znalazł, jakkolwiek również z Bawarii. Daje to okazję do porównania średniego poziomu bawarskich tradycjonalistów ze średnim poziomem bawarskich neofitów craftu, przy czym średnia rozumiana jest w świetle dostępności w Nadrenii.
1. Pils, weizen i bock
EdelPils – o ile mnie pamięć nie myli, każdy niemiecki pils okreslany mianem „szlachetnego” odznaczał się poziomem nachmielenia na tyle niskim, żeby nie wykręcić gęby żadnego szlachcica, stąd pewnie to określenie. Neumarkter Lammsbräu EdelPils (alk. 4,7%) to taki wyraźnie aldehydowy, zbożowy helles, tyle że z podkresloną goryczką. Z uwagi na wspomnianą wadę w smaku jest znacznie lepszy niż w zapachu, czemu w sukurs przychodzi miękkość faktury. Zapach mnie początkowo mocno odrzucił a raczej przerzucił w czasy picia korpolagerów z puszki na trawce zamiast uczęszczania w zajęciach edukacyjnych, ale koniec końców piwo mi nieźle weszło. Tak jak te korpolagery onegdaj. I bądź tu mądry. (5,5/10)
Co innego Pyraser Hopfenpflücker Pils (ekstr. 11,8%, alk. 5%), chmielony świeżą szyszką z 72 pędów rosnących przy browarze. Nawet jeśli to wszystko jest humbugiem marketingowym, to trzeba przyznać Pyraserowi, że w wyścigu o najlepszego niemieckiego pilsa są w peletonie. To piwo aż bucha trawą i ziołami, z lekkim cytrusowym podszyciem. Do tego rasowa, ziołowa goryczka, wytrawność raczej północnoniemiecka niż bawarska, no i przebłyski zboża oraz piwnicy et voila – otrzymujemy pilsa referencyjnego. To piwo jest tak rewelacyjne, że w zasadzie odebrało mi mowę. Moje osobiste top5 stylu. (8,5/10)
A teraz schodzimy z powrotem na ziemię. Kontraktowec Biergarten, warzący głównie w Wernecker Bierbrauerei, popełnił klasyczne marnotrawstwo surowców i energii, tworząc Hausbrauer Pils (alk. 5%). Piwo uwarzone ponoć według receptury piwowara domowego (niewymienionego z nazwiska, he he), to woda ostrożnie doprawiona zbożem, zielonym jabłkiem oraz miodem, za to w zasadzie wolna od goryczki. To nawet nie jest poziom korpolagera, to jest jeszcze gorzej. (2/10)
Po fenolowej stronie mocy znajduje się Kauzen Weissbier Hell (alk. 5%). Gałka muszkatołowa i goździk nadają ton, podbijane dodatkowo cytrusowymi nutami i kwaskiem w smaku. Nie zabrakło jednak i owocowych nut, w punkcie przecięcia banana oraz jabłka przyprószonego cynamonem. Tak jak zazwyczaj za mocno fenolowymi weizenami nie przepadam, tak w tym wypadku kompozycja mnie w pełni zadowoliła. Piwo za sprawą rześkości prędko opuszcza szkło. Bardzo dobre. (7/10)
To rozumiem – miało być słabe i jest słabe, z przytupem. Szanuję za konsekwencję, choć mimo wszystko nie spodziewałem się aż takiej słabizny. Irlbacher Premium Hefe Weissbier Export (alk. 5,4%) to smakowy cienkusz wśród weizenów. Goździkowy, kwaskowo-cytrusowy, leciutko jabłkowy. Prawie pusty w smaku, w zasadzie doskonale pusty w finiszu. To piwo nie ma wad jako takich, jest po prostu skrajnie nijakie, niesamowicie nudne, irytująco wyzbyte jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Sromota. (3/10)
Kolejny weizen miał być jednym z tych najlepszych, tymczasem nie zrobił na mnie wrażenia. Gutmann Hefeweizen (alk. 5,2%) jest mocno goździkowy, lekko cytrusowy, niskoowocowy i dość wodnisty. W zasadzie jest podobny do Irlbachera, tyle że jest jednak trochę bardziej intensywny. Poza tym jednak nuda panuje i nie bardzo widze sens w tym piwie. (4,5/10)
Browar Autenrieder chwali się stosowaniem w swoim dubeltowym koźlaku Leonhardi Bock (alk. 7,7%) chmielu wyłącznie w postaci świeżych szyszek. W przypadku tak niskochmielowego piwa istota sprawy sprowadza się w zasadzie do marketingu, no ale jakoś trzeba się sprzedać. Piwo jest zdominowane przez połączenie karmelu z bardzo słodkimi suszonymi owocami (nasuwają się przede wszystkim daktyle, ale również figi oraz rodzynki). Aromat jest tak słodki, że w zasadzie cukierkowy. Smak zresztą też, przy czym jednak jakaś, jakkolwiek nie do końca wystarczająca kontra goryczkowa w finiszu jest obecna. Piwo jest dobrze zrobione i po opisie część osób mogłaby je uznać za interesujące. Moim zdaniem jest jednak zbyt jednowymiarowe, mało się w nim dzieje, jest również przesłodzone. Nie spełniło oczekiwań. (5,5/10)
Na innym poziomie jest koźlak dubeltowy Weißenoher Bonator (ekstr. 18%, alk. 8%). Głęboka słodowość przełamana subtelną, szlachetną nutką chmielową – to jest to, czego człowiek w tym stylu oczekuje. Karmel, masa suszonych owoców, daktyle, ciasteczka, ciasto z rabarbarem i świeżymi śliwkami, dyskretna waniliowa nutka mogąca świadczyć o jakimś kontakcie piwa z drewnem – sporo się tutaj dzieje. Może i nie jest to pod względem ciała masywne piwo, jednak przekonuje zbalansowaną słodyczą, kompleksową kompozycją i przede wszystkim wysoką jak na koźlaka pijalnością. Świetna sztuka. (7,5/10)
Lekkim piwem w obrębie stylu jest Karg Helles Hefe-Weissbier (alk. 5%). Bukiet to głównie goździk i cytrusy oraz natłok nut drożdżowych podszytych słodem. W smaku rzuca się na zmysły podkreślona jak na niemieckiego pszeniczniaka goryczka, która jest jednak częściowo równoważona przez puszystość części głównej. Owa główna część jednak nie grzeszy intensywnością smakową, jest po części pustawa, co z dość – jak na standardy gatunkowe – agresywnym finiszem czyni to piwo średnio pijalnym. Nie jestem zachwycony. (5/10)
Grünbacher Benno Scharl Braumeister Weisse (alk. 5,3%) zdecydowanie zasługuje na wyższe noty niż dostaje. Jest to niskofenolowy weizen zdominowany przez mieszaninę drożdży oraz nut owocowych, na przecięciu pieczonego jabłka, przejrzałego banana oraz jabłka przyprószonego cynamonem. Gdzieś tam w tle goździk się przewija, a finisz charakteryzuje się subtelną pikantnością, ale jest to zdecydowanie bardziej owocowe niż przyprawowe piwo. Jest lekkie, rześkie i bardzo pijalne. Naprawdę nie dostrzegam w nim żadnych mankamentów. (7/10)
Czy browar robiący pierwszorzednego weizenbocka (Jacobator) może odstawić kaszanę w przypadku zwykłej pszenicy? Teoretycznie jest to możliwe, ale skoro używa tak wdzięcznego szczepu drożdży, to musiałby się chyba mocno postarać. Jacob Naturtrübes Weissbier (alk. 5,3%) jest gładki i puszysty, lekko kwaskowy i nad wyraz rześki, pełen nut banana, moreli, cytrusów, delikatnie gałkowy, subtelnie piwniczny. Rewelacja! (8/10)
Browar Aying to instytucja. Pszenicze robi najlepsze na świecie. A lagery? Jak ktoś potrafi wycisnąć ze zwykłego hellesa tyle, co oni w Jahrhundert Bier (alk. 5,5%), no to czapki z głów. Gwoli ścisłości, jest to helles, ale wyraźniej przychmielony, wciąż jednak daleko mu do pilsa. Przekłada się to na lekkie acz wyczuwalne trawiasto-cytrusowe nuty chmielowe, kwiatki, subtelną piwnicę i całe bogactwo zboża. Słodycz resztkowa jak w hellesu, goryczka ciut bardziej podkreślona niż w hellesu. Piwo kompletnie wyzbyte wad, zbalansowane, pijalne, niecodziennie codzienne. Propsuję. (7/10)
Status prostego, bardzo udanego, a przede wszystkim stabilnego orzeźwiacza obronił Schönramer Pils (alk. 5%). Po bawarsku ma trochę wyczuwalnej słodyczy resztkowej, ma podkreśloną jednak nie rzeczywiście mocną goryczkę, no i nuty zbożowe są w nim zdominowane przez trawiasty chmiel, przez który prześwituje coś na modłę trawy cytrynowej. Fajnie, że na tym piwie można polegać. (7/10)
Weihenstephaner nie popisał się swoim 1516 Kellerbierem (alk. 5,6%). Pod modę to trzeba się umieć podpiąć, a tym dziadkom się to najwidoczniej nie udało. Piwo jest słodowe, lekko landrynkowe, nachmielone w taki sposób, który nie jest w stanie wywindować go ponad bylejakość. Niestety browar chyba wskoczył bez przygotowania na panującą w Niemczech modę na niefiltrowane lagery i wypuścił na rynek produkt niedopracowany. (4,5/10).
Z craftowej serii browaru Riegele w pełni godne polecenia są właściwie tylko pils, APA oraz weizenbock. Po wypróbowaniu całej serii zacząłem się jednak zastanawiać, jak ten tradycyjny i stary przecież browar radzi sobie z klasykami? I oto Riegele Herren Pils (alk. 4,7%). Piwo pięknie pachnące świeżo skoszoną trawą, ziołami oraz trawą cytrynową, z zupełnie poboczną rolą jasnego słodu. Piwo bardzo (!) gorzkie, lekkie, ale i aromatyczne, przeszyte klasycznym chmielem w smaku. Proste, w pełni satysfakcjonujące. Powiem więcej – mógłbym je pić codziennie. Świetna rzecz. (7,5/10)
Gorzej sprawa wygląda z Riegele Kellerbier (alk. 5%), przy czym ja generalnie nie należę do zwolenników butelkowanych kellerbierów. Tutaj piwo dotarło do mnie nieco miodowo utlenione, aczkolwiek po przelaniu resztki drożdży profil określiłbym bardziej jako kwiatowo-owocowy. Nic dziwnego, po dokładniejszym przyjrzeniu się etykiecie dowiedziałem się, że piwo jest fermentowane górniakami. Profilowi jest daleko do czystości, ale nie smakuje źle, a i piwo delikatnie odstaje od innych niemieckich kellerbierów. Niekoniecznie in plus, jest po prostu ciekawsze. Można wypić. (5/10)
Bardzo miłą niespodzianką okazał się Riegele Feines Urhell (alk. 4,7%). Otóż jest to chyba najsolidniej chmielony bawarski helles, z jakim się spotkałem, nawet jeśli jest to urhell. Zbożowy, ciasteczkowy i słodkawy jak helles ma być, ale z lekko podkreśloną goryczką i – co najważniejsze – wyraźnymi nutami ziołowymi, kwiatowymi i cytrynkowymi w smaku i zapachu. Słowo „Urhell” w nazwie jest nieco zwodnicze – jest to w rzeczywistości niezły przykład południowoniemieckiego pilsa. Niezbyt gorzkiego, a za to solidnie nachmielonego na aromat i smak. Propsuję. (7,5/10)
Ostatnio zaczęło Niemcom obradzać w pilsy chmielone świeżą szyszką, czyli coś, co kiedyś było normą. Grünhopfen, dzieło Hohenthanner Schlossbrauerei (ekstr. 11,9%, alk. 5%) napakowano sporą ilością szyszek Hallertauer Mittelfrüh oraz Tradition, a na zimno dodatkowo Mandariny Bavarii. Bukiet intensywnością nie grzeszy i porusza się pomiędzy trawą, sianem, kwiatkami i naprawdę nieznacznymi nutkami owocowymi. Goryczkę pozostawiono w rejonie hellesów, czyli praktycznie jej nie ma, natomiast w posmaku pojawia się trochę marchewki. Wodnista słabizna. Trzeba było sobie zamiast tego kupić jakiegoś porządnego hellesa. (4/10)
Hultaje z Tuchera reklamują swój Nürnberger Rotbier (ekstr. 13,4%, alk. 5,5%) faktem leżakowania go w drewnianych beczkach. Kupiłem sztukę nie wiedząc czego się spodziewać i dopiero w bazie doczytałem, że jest to jeno piwo „wzbogacone o piwo leżakowane w beczkach”. Beczkowa homeopatia sozusagen. Toteż i nie dziwi, że owej beczki nie czuć wcale. Piwo jest zdominowane przez nuty cukrowe, od karmelu przez toffi aż po landrynę. Gdzieś w tym wszystkim przewija się i nutka chmielowa, a w finiszu wskutek akcentów suszonych owoców robi się mniej mdłe niż po zapachu można wywnioskować. Jako tako to wyszło. (5,5/10)
Dla kontrastu Rotbier z browaru Veldensteiner (alk. 5,4%) wyszedł naprawdę fajnie. Tak konkretnie słodowo, że stanowi pomost między marcowym i koźlakiem, pijalnością jednak w zasadzie niewiele ustępując hellesowi. Sporo tutaj nut słodu monachijskiego, jest karmel, są suszone owoce, jest chlebowość, nie ma z kolei przerostu słodyczy, a i goryczka robi wrażenie szytej na miarę. Bardzo dobre piwo. (7/10)
Nawet najbardziej ugruntowana legenda potrafi zaserwować rozczarowanie. Aecht Schlenkerla Kräusen (ekstr. 11,7%, alk. 4,5%) to doskonały przykład. Trochę wędzonej szynki, ale nie za dużo. Trochę jasnych słodów, ale nie za dużo. Trochę jasnego, rozwodnionego karmelu. Trochę zielonojabłkowego aldehydu. Troszkę landrynki. Wszystko na niskim poziomie intensywności – smakuje jak gdyby duży producent eurolagerów stwierdził, że stworzy jakąś wykastrowaną wędzonkę. Szejm, szejm. (3,5/10)
2. Bawarski craft
Przechodzimy w tym momencie do craftu, czyli segmentu, który w Niemczech ma wciąż raczej niski potencjał, przy czym akurat Bawaria obok Hamburga i Berlina jeszcze rokuje pod tym względem najlepiej. A zaczynamy od segmentu piw „metalowych”, który jako nisza w niszy zdobył w Niemczech jako taką popularność (vide piwa browaru Wacken).
Przechodzimy w tym momencie do craftu, czyli segmentu, który w Niemczech ma wciąż raczej niski potencjał, przy czym akurat Bawaria obok Hamburga i Berlina jeszcze rokuje pod tym względem najlepiej. A zaczynamy od segmentu piw „metalowych”, który jako nisza w niszy zdobył w Niemczech jako taką popularność (vide piwa browaru Wacken).
Kiedy byłem mały, to słuchałem między innymi takiego pagan black metalowego zespołu z Turyngii o nawie Riger, który wydał płytę pod tytułem „Der Wanderer”. Z czym niemieckim pagan folk black metalowcom kojarzy się styl black IPA? Sądząc po Wanderer (alk. 8%) od mighty Ravenkraftu, głównie z karmelem. Oraz karmelem. I jeszcze z karmelem. I skórką chlebową. W żadnym wypadku z chmielem, bo chmiel jednak piecze, a szatan to tylko metafora. Wobec czego trzeba było jeszcze dowalić słodyczy, a i trochę metaliczności, wszak chodzi o metal. O teutonic pagan folk black metal. Do zlewu z tym. (3/10)
Nie tylko Pracownia Piwa podjęła ongiś współpracę z irlandzkim Jamesonem (przypominam relację z wycieczki). W Niemczech był to Hanscraft, czego owocem Taithi Nua (ekstr. 18%, alk. 7,7%), jasny koźlak leżakowany przez cztery miesiące w beczce po Jamesonie. Tak jak w pracownianym Pooka wpływ beczki był ewidentny, tak tutaj już jednak nie jest. A szkoda, bo niemiecki Welde pokazał, jak świetnie może wyjść leżakowanie heller bocka w drewnianej beczce (polecam Welde Bourbon Bock za 3 ojro). W przypadku Taithi Nua wszechogarniająca miodowość oraz słodowość są tylko delitkatnie wspomagane akcentami drewnianej klepki. Można również wyczuć nutki herbaciane oraz morelowe, a piwo pachnie przyjemnie, choć nie tak dobitnie, jak tego oczekiwałem. W smaku jest jeszcze bardziej pustawo, co sprawia, że lekka alkoholowa cierpkość w finiszu nie jest niczym przykryta. Przykro mi, ale tak się tego nie robi. Średnie. (5/10)
Hanscraft z Arschaffenburga, pardon, Aschaffenburga, powoli wykorzystuje kredyt zaufania, jakim go obdarzyłem po jego pierwszych piwach. Sundowner (alk. 6,2%) to niby NE IPA, ma faktycznie sporo osadu, jest wręcz mętna, ale pachnie jak zwyczajna, średnio intensywna session IPA. Jest tutaj grejpfrut i inne cytrusy, szczypta żółtych owoców, natomiast nie ma mowy o żadnej soczystości. Wyraziście robi się w finiszu, w formie ziemisto-mineralnej, kompletnie zbędnej nutki, której towarzyszy trochę kukurydzy. W porządku – smak z odrobiną dobrej woli można już określić mianem lekko soczystego, ale to nie jest to. No i ten nieprzyjemny drożdż… (5,5/10)
Chyba nie miałem do czynienia z piwem, które tak konsekwentnie buchałoby aromatem gumy juicy fruit jak Tropical Nizza od Hanscraftu (alk. 5%). Owocowy, nastrajający wakacyjnie konglomerat moreli, brzoskwini, ananasa, a nawet i banana nadaje tutaj ton. Piwo jest aromatyczne, lekkie i rześkie, ze śladową goryczką, a za to owocowe do imentu, jak się należy spodziewać po DDH wheat pale ale. Pomyślałbym ewentualnie o delikatnym przycięciu nagazowania, ale nie jest to specjalnie istotna kwestia. Bardzo dobre nowofalowe piwo. (7/10)
Split Decision Hallertau Style (alk. 6,3%), hanscraftowa ‘juicy IPA’ nie jest specjalnie soczysta, a ponadto cierpi na lekkie przegazowanie. Wprawdzie ziemisty drożdż jeszcze trzyma się głęboko w tle, niemniej jednak jest to kolejna manifestacja tej bodajże najczęstszej wady niemieckiego craftu. Poza tym jednak robotę robi tutaj jeden z moich ulubionych chmieli, niemiecki Hallertau Blanc, stanowiący moim zdaniem doskonałą alternatywę dla spalinowego Nelson Sauvin. Piwo bucha sokiem z białego grona, zaś poboczne nuty to mandarynka, grejpfrut oraz zioła. Świetna kompozycja, w całości opierająca się na niemieckich chmielach. Piwo jest aromatyczne, lekko gorzkie i wzorowo rześkie. Szkoda, że jego formie daleko do optimum, ale to jest nawet w takiej nieco wybrakowanej wersji bardzo dobra pozycja. (7/10)
Co powstaje, kiedy jeden z niewielu kumatych niemieckich craftowców, czyli Riegele, łączy swoje siły z amerykańskim Sierra Nevada? Bayerisch Ale 2 (ekstr. 11,2%, alk. 5%) to coś a la herbatka cytrusowo-morelowa, niezbyt wyrazista, słodkawa, lekko gorzka. Jeśli chodzi o poziom absorbowania zmysłów, to jest to piwo na poziomie kölscha (nie, nie chodzi mi o DDH kölscha). Nie jest jednocześnie specjalnie rześkie, mimo niskich parametrów. Nuda. (4,5/10)
Hirz Bräu z Hauzenbergu, występujący również pod nazwą Apostelbräu, całkiem śmiało sobie poczyna z piwami leżakowanymi w drewnianych beczkach. Chuck’s Barrel (alk. 7%) to a la koźlak potraktowany beczką po Tennessee Whiskey. A la koźlak, bo jest to piwo górnej fermentacji, chmielone dodatkowo na zimno żateckim. Chuck’s Barrel dość mocno daje po zmysłach wspomnianą beczką, jest więc mokre drewno i kokos, czuć też ziołowe nuty chmielowe oraz trochę słodowości, zaś skojarzenia jedzeniowe obejmują ogórki kiszone, a nawet ser camembert. W smaku jest trochę inaczej, tutaj robi się nieco waniliowo, drewno wysuwa się jeszcze bardziej do przodu fungując trochę na modłę orzechową, a godna odnotowania jest kremowa tekstura piwa, która przy braku dosadniejszej siły smaku czyni jego stonowanie cechą o pozorach celowości. Przeszkadzają wspomniane kiszone ogórki, ogółem więc piwo nie dotrzymuje obietnic. Choć przy cenie półtora ojrasa za butelkę naprawdę mogło być gorzej. (5,5/10)
No więc właśnie, również poniżej półtora euracza da się robić piwo BA i nadal na tym – jak zakładam – zarabiać. Szkopuł w tym, że wzbudzająca ciekawość etykieta i atrakcyjna cena to jedyne, co można temu piwu przypisać w sensie pozytywnym. Temu piwu, czyli Granites Tub (alk. 5,1%) z Apostelbräu. Mamy tutaj do czynienia z wyjątkowo dennym, lekko bananowym, siarkowym weizenem, który w beczce użytej (jak zgaduję) po raz co najmniej piąty dostał trochę nut drewniano-kokosowych. W zapachu jest nudno i nieco irytująco, w smaku mamy za to lekko kwaskową wodę o niewyraźnym posmaku bourbonowej beczki oraz kiszonych ogórków. Dobrze, że kieszeń nie boli za bardzo po tej nietrafionej alokacji kapitału, choć wątroby jednak szkoda. (3/10)
Eskapady w rejony craftowe staremu Maiselowi wychodzą raz lepiej, raz gorzej. Pale Ale jest bardzo dobry, IPA wręcz przeciwnie. Hoppy Hell z kolei (ekstr. 11,5%, alk. 5,3%) to strzał w dziesiątkę. Dawno już nie piłem piwa tak wyraziście woniącego kwiatem bzu. Poza nim w bukiecie przewijają się cytrusy oraz trochę marakuji. Ciało jest lekkie i mięciutkie, zaś goryczkę zachowano zgodnie z wyznacznikami dla hellesa w dolnych rejestrach. Spomiędzy nachmielenia prześwituje szczątkowo jasny słód, piwo jest bardzo rześkie i niesamowicie pijalne. Prawdopodobnie jest to obok sztandarowej pszenicy z tego browaru ich najlepszy wyrób. (7,5/10)
Selekcja potwierdziła tendencje. Połowa w dużej mierze losowo dobranych klasycznych bawarskich piw jak najbardziej nadaje się do powtórzenia. Jest to wynik wyższy niż w przypadku piw spoza Bawarii. Jedna trzecia w sporej mierze losowo dobranych bawarskich craftów nadaje się do powtórzenia. Jest to wynik wyższy niż w wypadku niemieckich craftów spoza Bawarii. No i rzecz jasna losowo dobrany bawarski klasyk jest bezpieczniejszym ale i tańszym wyborem od bawarskiego craftu. I takie są właśnie te tendencje.
Ależ te piwa mają przaśne, tandetne etykiety, taki późny PRL mniej więcej. Nie ma co porównywać z tymi klasykami z Belgii, np taki Tripel Karmeliet czy Kwak, dla mnie miażdżą te na zdjęciach.
OdpowiedzUsuńChodzi o te tradycyjne? Mnie się etykiety Bonatora, Schlenkerli, czy nawet Riegele podobają. Fakt, że stare niemieckie browary nieczęsto mają przykuwające oko ety, ale ta różnica między nimi a Belgią może wynikać z tego, że w Niemczech piwo to napój codzienny, konsumowany w większych ilościach, zaś w Belgii też jest codzienny, ale chyba bardziej celebrowany.
UsuńSchlenkerla czy te Riegele (osobiście się nie spotkałem) to wyjątki potwierdzające regułę, też mi się podobają. Możliwe że im wszystko jedno, ale raczej nie zachęcają do zakupu, są bardzo czerstwe. Dla równowagi nie jestem też fanem przefajnowanych pseudonowoczesnych etykietek z dużej części polskiego kraftu...
Usuń