La Praga Parano
https://thebeervault.blogspot.com/2019/12/la-praga-parano.html
Misja była prosta. Wracając z eurotripu, po bardzo ciekawych vel upojnych pobytach w Bayreuth oraz szwajcarskim Bernie, trzeba było gdzieś w drodze powrotnej przenocować i dać gazu przed powrotem pod czujne oczy żon. Rzut okiem na mapę od razu podsunął nam odpowiedź, nawet się nie trzeba było wielce namyślać.
Ostatni raz w Pradze byłem dobre pięć lat temu. Obskoczyłem wówczas sporą część browarów oraz tapów w centrum, jednak od tego czasu scena piwowarska w Pradze mocno się rozwinęła. A poza tym nie byłem jeszcze w najbardziej zabawowej ponoć części miasta, czyli w Vinohradach. Szybka kwerenda na bookingu i zarezerwowałem pokój w trochę trącącym myszką, ale tanim i wyposażonym w parking pensjonacie w starej willi nieopodal ulicy głównej tej dzielnicy.
Po przyjeździe nie zasypialiśmy gruszek w popiele, tylko od razu uruchomiliśmy polską perkusję i poszliśmy zwiedzać. Knajpy rzecz jasna. Pierwszą był Vinohradsky Pivovar, najwyżej bodaj oceniany minibrowar stolicy Czech, w którym jeszcze nie byłem. Restauracja przy głównym trakcie Vinohradów, z parapetami na piwo zamontowanymi w oknach od strony ulicy, jest typową czeską gospodą biesiadną z dwoma podłużnymi salami, raczej niskim sklepieniem i długimi, drewnianymi ławami. Ani na plus, ani na minus.
Jedzenie tak samo – ani na plus, ani na minus, najadłem się boczkiem z knedlami, ale nie zrobiło na mnie ponadprzeciętnego wrażenia. Po prostu całkiem solidna, wyzbyta finezji, ciężka i pożywna czeska kuchnia.
Co innego piwo – na jego przykładzie łatwo mi zrozumieć renomę lokalu. Vinohradska Jedenactka (jedenaste miejsce na świecie w kategorii bohemian pils na RateBeer) to pils modelowy – ziołowe chmiele, słodowość, zupełnie marginalna słodycz resztkowa, goryczka lekka do średniej. Chmiel dodatkowo uderza w delikatnie cytrynowe tony, lekka piwniczna siarkowość jest doskonale dopasowana do bukietu, masełka nie ma, a balans jest wzorowy. Do chłeptania w większych ilościach (8/10). Dvanactka ma ciut więcej ciała, chmielowe, ziołowe nuty (werbena cytrynowa mi się skojarzyła) wciąż nadają ton, wciąż balans jest wzorowy. Świetny pils (7,5/10). Jantarova Trinactka (pierwsze miejsce na świecie w kategorii polotmave na RateBeer) jest przyjemnie słodowa, z delikatnie orzechowymi nutkami i podkreśloną goryczką. Przez orzechy oraz diacetyl powstaje skojarzenie z Toffifee, przy czym poziom diacetylu jest tutaj moim zdaniem znacznie przeholowany. Stanowcze nie dla masła w czeskim piwowarstwie! Piwo niedopracowane, nie dorasta polotmavemu Sv. Norbert do pięt (5/10). Vinohradsky APA to soczyste połączenie cytryny, limonki, agrestu i wyrastającej z granulatowości róży. Goryczka lekka do średniej. Bardzo smaczne (7/10). Summer Ale był wyraziście cytrusowy, z posmakiem karamboli i granulatu. Lekkie, sesyjne piwo ze stonowaną goryczką, zwyczajowo bardzo smaczne (7/10).
Poza tym browarowi udał się beer-waitress pairing, bo niska, czarnowłosa, miła, żwawo uwijająca się między stolikami, uśmiechnięta kelnerka była na poziomie pilsowej jedenastki.
Dalszy przemarsz w stronę centrum zaprowadził nas do najwyżej ocenianego lokalu w całej Pradze. BeerGeek Bar miał mnie oczarować, a tymczasem, no niestety, nie oczarował. Pękający w szwach we wtorkowy wieczór, okazał się być knajpą z gatunku tych nieco generycznych, w których właściciel postawił piwo na piedestale, ale nie zadbał o to, żeby wystrój czymkolwiek pozytywnym się wyróżniał. No bo przecież ludzie mają przyjść i pić piwo a nie patrzeć na ściany. Może właśnie z tego powodu lokal wprawdzie pękał w szwach, ale raz, że farsz stanowili głównie turyści, a dwa, że niemalże nie było kobiet. Istny sausage fest gadających wiecznie o piwie beer geeków. Co za sromota.
Sromotą z pewnością nie były dostępne na kranach piwa Sibeerii, jednej z gwiazd czeskiego craftu. Lollihop oferował pełne spektrum soczystych, białych cytrusów oraz soczystość chmielową bez przesterowanej goryczki. Świetna pozycja (7,5/10). Sibeeria Leto 2018 to niesamowicie lekkie, ale i bardzo aromatyczne piwo, mocno cytrusowe, rześkie, świetne (7,5/10). Jako że atmosfera beergectwa doskwierała kuzynowi coraz bardziej (trudno mu się dziwić), zmieniliśmy knajpę.
Wnioskując po tym, co piliśmy, był to Vinohradsky Burger Bar. Całkiem przytulna knajpa, w której nic się nie działo i łapaliśmy coraz większy zlot, ale za to na kranach były piwa z mikrobrowaru Pivovarská Uhříněves. Uhříněves Alois 11° to niezły pils, jakolwiek o renomie przekraczającej rzeczywistą jakość. Kombinacja chlebu i wyraźnych chmielowych, ziołowych nut na plus, akcenty masła i marchewki na lekki minus (6/10). Uhříněves Psenice 12° był aromatyczny, cytrusowy, mocno pikantny, goździkowy, nieco zmiękczony przez wanilię. Mało owocowy profil nie spełnia z jednej strony moich oczekiwań wobec pszenicy, ale to faktycznie było bardzo smaczne (7/10).
Jako że i tutaj się nic nie działo, zaczęliśmy wchodzić do losowych knajp na Vinohradach. Wspomniany sausage fest z BeerGeek Baru jednak od razu po opuszczeniu knajpy z Uhrinevesem przekształcił się w coś dużo bardziej dosłownego. Otóż wyobraźcie sobie, że jesteście zdrowymi mężczyznami, którzy w przerwach między pracą i piciem myślą tylko o kobietach, wchodzicie do baru, a tam same chłopy, które jak na komendę obracają głowy w waszym kierunku i was lustrują. W taki sposób, w jaki bardzo nie chcecie, żeby to chłopy was lustrowały. Okeeej, nie wasz klimat, opuszczacie pośpiesznie knajpę i wchodzicie do następnej. Tam wprawdzie towarzystwo przy barze, zajęte rozmową, nie zauważa waszego wejścia, ale za to wy zauważacie w przejściu vis a vis baru ogromną, świecącą maszynę, na której jest mapka Pragi i można coś wprowadzić. Nad maszyną wali w ślepia dosadnie doświetlona nazwa „Gay finder”. Okeeej, cichaczem podejmujecie strategiczny odwrót i cali i zdrowi, jakkolwiek trochę zdezorientowani znajdujecie się w powrotem na chodniku. Kiedy kolejna próba kończy się podobnie do pierwszej, stwierdzacie, że chyba jestescie po prostu zbyt zimnymi chłopcami na tę dzielnicę, więc pakujecie troki do metra i ruszacie pod Karlowy Most...
... zaś tamże, zaraz po wyjściu ze stacji metra, orientujecie się, że wylądowaliście we słowiańskim Bronksie. Otóż ja kojarzę sprzed wielu lat, że w centrum Pragi późną nocą przechadzają się podejrzane typy, oferujący wejściówki do strip klubów. I tyle. Raz miałem pyskówkę z jednym z nich, ale to był margines. Obecnie jest z tym dużo gorzej. No i jak myślicie, działająca zupełnie otwarcie w centrum Pragi gangsterka skąd się wywodzi? Czy są to działający ponoć ostro w rejonie Karlowych Warów Rosjanie? A może Czeczeni? Albańczycy? Cyganie? No to może Jugole? Nie, nie i jeszcze raz nie.
Otóż obecnie w centrum stolicy państwa uważanego w naszych stronach za prowadzące restrykcyjną politykę imigracyjną niemalże na każdym rogu śródmiejskiej ulicy stoi Murzyn. Nie taki safandułowaty Murzyn z Zabójczej Broni czy nawet Black Dynamite, tylko agresywny, obleśny gangster rodem z najbardziej obskurnego baraku z Dystryktu 13. Oferuje hasz, kokainę i „fiki-fiki”, robiąc przy tym obrzydliwy gest klepania zewnętrzną stroną jednej dłoni o stronę wewnętrzną drugiej. Człowiek wielobranżowy. Kiedy odmawiacie, robi się trochę agresywny. Sytuacja powtarza się przy następnym rogu, a wówczas zauważacie, że tam na każdym rogu jest jeden z nich; porozumiewają się z daleka gestami, tworzą więc na pierwszy rzut oka na tym poziomie strukturę sieciową. Moment, w którym uzmysłowiłem sobie, że centrum Pragi zostało przynajmniej na płaszczyźnie widocznej dla oka opanowane przez murzyńskich gangsterów, był momentem, w którym stwierdziłem, że musze się znowu czegoś napić.
Traf chciał, że przy Moście Karola swoją filię otworzył Prague Beer Museum. Ten pierwszy, oryginalny multitap po wschodniej stronie starego miasta, był obok Pivovarskiego Klubu chyba pierwszym multitapem w Pradze (nie jestem pewien, czy Zle Casy nie powstały jednak trochę wcześniej), w którym piłem te 8 lat temu moje pierwsze czeskie ipki o aromacie i smaku truskawkowej maślanki i mimo że piwa w tej knajpie były często w podłym stanie, a czeski craft wówczas to było dno, trzy metry mułu i dwa big bagi spleśniałych knedli, to mam do niej sentyment.
Muzeum przy Karlowym Moście wpisuje się w nurt pułapek dla turystów. Czyli ma wprawdzie około 30 kranów, ale mało dedykowanych miejscowemu craftowi, sporo pospolitego łajna, wysokie ceny, a do tego mało wyszukany wystrój w czerwonej tonacji, zaś z głośników leci lekki rock, sprawiający, że łysiejącym amerykańskim turystom przed czterdziestką zaczyna się wydawać, że są najlepszym towarem w mieście.
Starosta Punk to pseudo-ipkowy, metaliczno-chmielowy misz masz z niską goryczką i sporym poziomem krwi i żelaza. Nie wiem, po co to komu (4/10). Nie wiem też za bardzo, po co komu Bison Art Citra Ale, choć tego już wypiłem tylko z lekkim grymasem na twarzy. Estry, toffi, trochę marchewkowych motywów oraz tytułowy chmiel przytłumiony przez drożdże (5/10).
Wyszliśmy z knajpy, po raz kolejny odmówiliśmy typowi z półświatka skorzystania z uciech wszelakich i skierowaliśmy się do znanej na świat speluno-dyskoteki o nazwie Karlove Lazne, wielopiętrowej baunsowni zaraz przy Karolowym Moście.
Jak już nieraz pisałem, lubię dyskoteki, choć nie wszystkie. Nie lubię z kolei piwnic, choć niektóre tak. To mnie chyba odróżnia od masy birgików. Jednak nawet w stanie mocno wypitym i nie tylko dziwnie mi się siedzi w miejscu, w którym wszyscy są ode mnie widocznie dużo młodsi, a tutaj gros imprezowiczów miało ledwo 18 lat, w niektórych przypadkach podejrzewałbym nawet, że 16. Może i nie wyglądam na swój wiek, ale tutaj nawet na pierwszy rzut oka jedyną osobą, która wyglądała na starszą ode mnie był cieć. No i jeszcze mój kuzyn. Który jest ode mnie młodszy. I jest tak naprawdę moim wujkiem. Więc wygląda starzej.
Sama dyskoteka jest fajna, wielopiętrowa, z dopracowaną oprawą świetlną, no ale jednak była to w ten dzień typowa dyskoteka licealna. A jako że mi licznik picia na legalu obrócił się w tym roku drugi raz, to mnie takie okoliczności przyrody już po prostu nie bawią.
Po jakichś dwóch godzinach opuściliśmy lokal i udaliśmy się na spoczynek. Ostatni akord eurotripu wybrziewał w tonacji molowej. To już nie jest ta Praga, jaką pamiętam. Jeszcze mniej autentyczna, mniej sympatyczna, no i chyba mniej bezpieczna. Obecnie to Bratysława (o dziwo również pod względem piwnym) jest dla mnie najfajniejszym niedalekim celem podróży na południe od Polski. Za niedługo postaram się o tym obszernie napisać.