Sześciopak polskiego craftu 131-134
https://thebeervault.blogspot.com/2019/12/szesciopak-polskiego-craftu-131-134.html
Cykl sześciopakowy zostaje niniejszym wznowiony – pewnie już -nasty raz, i jak za każdym poprzednim razem na dobre. Nic na to jednak nie poradzę, że pochłaniają mnie różnorakie obowiązki, a poza tym zupełnie szczerze wolę się skupiać na relacjach z podróży, których mam zaległych całe multum, a które zarazem wymagają znacznie większej uwagi i dedykacji niż proste recenzje. Trzeba jednak co jakiś czas próbować dogonić galopujący rynek polskiego craftu. Jak się uda, to powinienem dokonać tego dzieła na początku stycznia. Here we go.
Należę do ludzi, których niespecjalnie kręci efekt jasnego piwa w reprezentantach stylu black IPA. Wolę takie blek ipy, w których dodatek ciemnych słodów jest faktycznie wyczuwalny. Szkopuł w tym, że brokreacyjny Pine To Black (ekstr. 19%, alk. 8,2%) jest jedynie zabarwiony ekstraktem słodowym, więc brak ciemnych słodowych nut jest zaplanowany. Mamy tutaj więc tytułową, wzmocnioną chmielem Simcoe, ale nie nadmiernie intensywną sosnę, ale i tropiki, ze szczególną rolą marakuji. Te ostatnie są jednak tak mocno przejrzałe i siarkowe, że aż mi się przypomniały stoiska z durianem w Indochinach. W smaku jest lepiej, dodatkowo trochę cytrusowo, cieliście. Motywy siarkowe są jednak stale obecne, a brakuje ciemnych nut słodowych, żeby je trochę przykryć. Średnio to wyszło moim zdaniem. (5/10)
Dużo lepiej wypadł leśny Lovelas z browaru Nepomucen (ekstr. 20%, alk. 7,8%). Piwo jest soczyście mętne, wygląda jak typowy new england, zaś pachnie jakbym wsadził nos w gąszcz świerków i sosen (ich pędy wylądowały w piwie), ale i prosto w krzak bazylii, a i piołunu oraz kopru się w tle trochę pałęta. To są rzecz jasna – poza sosną i świerkiem – skojarzenia wtórne, pokazują jednak, jak niecodzienne dodatki przekierowały Lovelasa mocno w kierunku gruita. W smaku do układanki dochodzą cytrusy, zaś piwo w tej swojej zieloności-leśności jest niesamowicie soczyste. W finiszu odzywają się chmiele i średnio mocna goryczka, całość jednak aż po sam koniec pozostaje wzorowo soczysta. Gdyby chmieliny nie drapały gardła, piwo zasłużyłoby sobie nawet o cały punkt więcej. (7/10)
Czy w czasach soczkowych ipek i zniewieściałych z zasady milkszejków jest jeszcze miejsce na rasowego west coasta? Szpunt odpowiada, że tak, zaś odpowiedź, której na imię Labyrinth (ekstr. 15%, alk. 7%) jest tyleż dosadna, co udana. Białe i pomarańczowe cytrusy nadają tutaj ton, uzupełnione nieznacznymi wtrętami melona i moreli. Ulotna nutka zbożowa, przewijająca się głęboko w tle, nie przeszkadza wcale, szczególnie, że wszytko jest zmywane rasową, mocną goryczką. Brawo! (7/10)
Na Potrójnym Wniosku Urlopowym (ekstr. 22%, alk. 9,2%) to by już sobie można zorganizować dłuższy wyjazd na Daleki Wschód. Co się dobrze składa, bowiem piwo Browaru Zakładowego to imperialna IPA ryżowa. W aromacie słodki dojrzały melon, amaretto (!) i pomarańczowe cytrusy, a także morele i owoce sadowe. No i zboże, które jeszcze bardziej czuć w smaku. To ostatnie mąci więcej niż trzeba, jednocześnie nie sprawiając, że piwo jest niepijalne, ale sporo mu ujmując. Nie spełniło oczekiwań. (5/10)
The Deer Hunter z Pracowni Piwa (alk 7,5%) podpina się pod etykietowy trend pod tytułem DDH, a ściślej TDH, ale nie szkodzi, bo piwo wyszło naprawdę bardzo dobrze. W rzeczy samej co prawda charakteryzuje się soczystością nowomodnych ipek, a w bukiecie mango uzupełniają nuty mandarynek, słodkich grejpfrutów i brzoskwiń, ale z drugiej strony goryczka jest silna, old skulowa, wręcz niespotykana jak na piwo łypiące imedżem w stronę soczkowatych wyrobów dla goryczkowych abnegatów. Fajne piwko. (6,5/10)
Udajemy się w klimaty bardzo ciężkie. Oh, Honey...! (ekstr. 27,5%, alk. 13,2%), wspólne dzieło Pinty i Superstition Meadery, to braggot leżakowany w beczce po bourbonie Woodford Reserve. Piwo jest świetnie przegryzione z drewnem. I miód z drewnem. I miód z piwem. Na złożony aromat składają się kwiatowe nuty miodu, toffi, karmel, czerwone owoce (szczególnie maliny, choć jest i sugestia sherry), mokre, delikatnie waniliowe drewno, migdałowo-pekanowe nutki orzechowe, suszona morela, ciut róży oraz sugestia cynamonu. Mimo masywnego ciała, niskiego nasycenia i wręcz nieco klejącej na miodową modłę konsystencji pijalność tego braggota jest godna odnotowania. Szczególnie że alkohol grzeje gardło w szlachetny sposób, nie staczając się w żadnym momencie w otchłań spirolu, zaś słodycz jest rzecz jasna obecna, ale nie nazwałbym piwa przesłodzonym. Można by się doczepić do stosunkowo mało prominentnego występu beczki, ale ja to piwo odbieram jako wzorowo zaprojektowaną, uwarzoną na miarę całość. Super to wyszło! (8/10)
Jako że nie miałem przyjemności z piwami marki Hopito, wybrałem sobie w sklepie Swizzy (ekstr. 15%, alk. 6%), sprzedawane jako DDH New England IPA. No i okazało się, że przyjemność to niekoniecznie odpowiednie słowo w tym przypadku. Piwo jest owszem, bardzo owocowe, tyle że w zamulający sposób. Melon, papka morelowa, moszcz jabłkowy – soczyście ale bez życia, przytłaczający rodzaj owocowości w piwie. Smak jest dużo mniej soczysty oraz intensywny od aromatu, i to przy podszytym ciasteczkami, gęstawym ciele. Finisz jest lekko gorzki, delikatnie kwaskowy i pusty. Mamy więc piwo z mało ciekawym bukietem, gęstością niepodpartą treściwością smakową oraz pusty, nudny finisz. W takiej postaci Swizzy spełnia definicję kiepskiego, kompletnie niepotrzebnego piwa. (3,5/10)
Maltgarden zadebiutował imperialnymi porterami, jednak ciekawsze było moim zdaniem to, czy Andrzejowi Millerowi uda się nawiązać do jego serii Juicy z Rockmilla. I oto hazy IPA Clouds Will Be Clouds (ekstr. 16%, alk. 6,4%), która katapultuje w powietrze wraz z nalaniem wyczuwalną z odległości pół metra chmielowo-owocową aurę. Kwiat bzu, słodkie dojrzałe cytrusy, agrest, marakuja, białe grono, eukaliptus i... ziemia. Nie ustrzeżono się niechcianych efektów pracy drobnoustrojów, a więc przegazowania i przybrudzenia aromatu oraz smaku. Jest to w tym wypadku bardziej mała skaza niźli wielki problem, ale nawet mała skaza wciąż skazą pozostaje. Coś nie pykło do końca i piwo jest tylko niezłe, choć w wersji poprawnej mogłoby zrobić naprawdę spore wrażenie. (6/10)
Piwem szytym na miarę okazała się belgijska IPA od Pinty, czyli Apli Papli (ekstr. 15,5%, alk. 7,4%). Soczyste żółte owoce (wyraźna brzoskwinia oraz morela) dominują. Estry świetnie uzupełniają się z owocami odchmielowymi. Owocowość płynnie przechodzi w fenol, który z kolei podbija wytrawność finiszu. Kompozycja spójna, pomysł został wzorowo wcielony w życie. Bardzo dobre. (7/10)
Hopmaniak od Brovcy (alk. 7,2%) deklaratywnie łączy west coastowe podejście do ipki z modnym określeniem DDH. No i faktycznie z jednej strony mamy tutaj soczystość chmielową, z naciskiem na owoce (grejpfrut i pomelo, brzoskwinia, trochę melona), ale i na chłodzące odmiany ziół, typu werbena czy mięta. Goryczkę ukształtowano w sposób dosadny, więc i west coast jak najbardziej jest tutaj odpowiednim określeniem. Problemy są dwa – po pierwsze goryczka jest cierpka, łodygowa. Po drugie, piwo jest moim zdaniem słabo zintegrowane, odbieram soczystość i chmielową goryczkę jako odklejone od siebie. Rezultat końcowy wymaga dopracowania. (4,5/10)
Tak jak półlitrowe butelki od Nepomucena, przynajmniej w przeszłości, były inwestycją nieco ryzykowną, bo częstokroć dużo gorszą od korespondujących nepomucenowych piw z kranu, tak powoli dochodzę do wniosku, że butelki o pojemności 330 mililitrów sygnowane marką tego browaru można przynajmniej na chwilę obecną brać w ciemno. Taka DDH double IPA o nazwie Pop-Art (alk. 18%, alk. 7,5%) to dobrze ułożona, soczysta bomba. Pomarańczowe oraz żółte cytrusy podają tutaj dłoń moreli, a nawet gruszce, przechodząc w klimaty przejrzałych owoców tropikalnych (ananasa jest tutaj trochę), odczucie w ustach jest gładkie, nadmiernej pikantności nie stwierdziłem, a goryczkę z kolei podkreślono na tyle, żeby nie powstawało wrażenie obcowania z mdłym piwem. Kawał świetnej roboty. (7,5/10)
Do pieca w temacie hejzi soczisti dołożył Browar Stu Mostów. Imperial Hazy IPA (estr. 19%, alk. 8,1%) można traktować referencyjnie, jeśli ktoś chce uwarzyć nowoczesnego, soczystego mocarza. Piwo dosłownie bucha grejpfrutem, mandarynką i pomelo, ma sporą słodycz, ale i sporą goryczkę, no i mięsiste ciało. Oraz oczywiście jest bardzo soczyste. Imperialność uzyskano więc właściwie na każdej płaszczyźnie, tworząc coś w rodzaju gazowanego likieru chmielowego bądź też po prostu mocno skoncentrowaną i skondensowaną nowofalową ipkę. Świetna rzecz. (7,5/10)
Czy ze świetnej podstawki może wyjść gorszy leżak? Owszem, ale wymrażany, jackdanielsowy leżak z doppelbocka, czyli Krasnolód od Browaru Spółdzielczego i Profesji to kropka nad "i". Tak jak podstawka była świetna i póki co pozostaje najlepszym doppelbockiem spoza Niemiec, jakiego piłem, tak eisbock zrobiony na jego kanwie to piwo jeszcze lepsze. Słodkie, waniliowo-drewniane nuty bourbonowe, migdały/marcepan, lukrecja, suszone owoce, orzechy, skórka chlebowa, owoce leśne – to piwo oferuje feerię aromatów. W smaku jest niemożebnie gęste, syropowe, słodkie. Odzywa się silna pumperniklowość, która jak ulał pasuje do konsystencji piwa – można je omal gryźć. Alkohol jest obecny, grzeje przełyk, ale też to piwo przy takiej gęstości oraz słodyczy pije się małymi pociągnięciami, niczym likier. Na chwilę obecną jest to najlepsza wymrażarka od Spółdzielczego i najlepsza polska wymrażarka, naprawdę wyśmienite, degustacyjne piwo. Tu aż się prosi o sprzedaż w butelkach z korkiem – ze względu na kompletne wygazowanie i ciężar piwo może być pite jak mocny alkohol albo Xyauyu. (8/10)
Bieruński Hajer potrafi oczarować, potrafi jednak również rozczarować. Schwarzbier z Serii 1000 (ekstr. 12%, alk. 4,5%) przynależy do tej drugiej sytuacji. Schwarce z pogranicza sasko-frankońskiego potrafią być zalotnie czekoladowe, ten tutaj z kolei jest zdominowany przez nuty skórki od chleba. Lagerowy profil piwa pozwala na przebłyski klasycznych chmieli, natomiast w smaku piwo jest dość wodniste i zdecydowanie mało konkretne. W takiej formie ten wywar nie ma większego sensu. (4,5/10)
Fajnie, że po dłuższej przerwie mogę pochwalić Artezana. Ziemia Jest Płaska (alk. 6%) to bardzo fajna, prosta hazy IPA, której bukiet obejmuje zarówno cytrusy, jak i mangoidalno-marakujowe tropiki, a w tle pałęta się trochę białej porzeczki. Płatki owsiane dają tutaj sporo gładkości, pieczenie chmielowe jest minimalne, a goryczka podkreślona. Bardzo porządna pozycja w katalogu. (7/10)
AleBrowar utrzymuje bardzo wysoki poziom swojej serii DDH New England DIPA. Wersja Citra Mosaic (ekstr. 20%, alk. 7%) daje po nozdrzach całą plejadą białych i pomarańczowych cytrusów, od rześkiej mandarynki i słodkiej pomarańczy po soczyste pomelo. Goryczka jest stonowana, a jednak jej obecności nie trzeba się domyślać, a soczystość smakowa jest tak dobitna, że w trakcie picia czuję się, jakbym wgryzał się w miąższ sałatki cytrusowej. Świetne piwo, ot co. (7,5/10)
Sir Beer to w pewnym sensie kontynuator śniętej już Piwnicy Gawronów. Tę ostatnią, browar restauracyjny w Bytomiu, kojarzę pozytywnie z powodu klimatycznego, piwniczno-klubowego wnętrza oraz niezwykle atrakcyjnej blondynki, posługującej za barem. Z dobrych piw Piwnicy niestety nie kojarzę. Goplan (ekstr. 18%, alk. 7,3%) to ‘hazy polish ipa’ i stanowi kolejną okazję do sprawdzenia, czy polskie chmiele do tego (pod)nurtu się nadają. Otóż tak, nadają się, i to chyba lepiej niż do ipek, które nie są mętne i soczyste. Mamy tutaj ciasteczkową bazę i sporo owoców, wśród których dominują te sadowe. Brzoskwinie, morele, gruszki, jabłka czy biała porzeczka – całkiem zgrabny miks. Piwo jest słodko-gorzkie, dość soczyste, a jako przeszkadzajka fungują tutaj subtelne na szczęscie ziemiste nutki drożdżowe oraz trochę zbyt wysokie, a zarazem lekko gryzące nasycenie. Nie wszystko poszło tutaj zapewne zgodnie z planem, ale jest to niezły wywar i na pewno nie wykreśla browaru z pola moich zainteresowań. (6/10)
Nisko notowana Drunk*Ula od tymczasowego kontraktowca Jabeerwocky (ekstr. 15%, alk. 6,5%) z pewnością nie należy do najlepszych krajowych ipek, nie jest jednak też zła. Godna odnotowania jest na przykład silna i charakterna, jakkolwiek trochę łodygowa goryczka. Bukiet jest zdominowany przez pomarańczowo-mandarynkowe klimaty, acz wskutek częściowego landrynkowego utlenienia nie ma niestety mowy o soczystości. Niemniej jednak jest nieźle, a zaryzykowałbym stwierdzenie, że gdyby piwo wyszło albo zostało dostarczone w zakładanej postaci, to być może nie byłoby się do czego przyczepić. (6/10)
Maltgarden nie zwalnia tempa. Guys From Green Street (ekstr. 18%, alk. 8,1%) to modelowo owocowa i soczysta DDH hazy double IPA. Aromat cytrusów (od grejpfruta przez mandarynkę po limonkę) oraz zielonych skórek cytrusowych i kiwi jest podszyty nutami białych owoców sadowych oraz bardzo dyskretnym uzupełnieniem ziołowo-żywicznym. Co ważne, nie zapomniano o goryczce, która jest wprawdzie lekko zalegająca, ale za to jak na styl dość charakterna. Nie mam się tutaj do czego przyczepić, jako że obyło się bez cebuli i bez lupulinowego pieczenia, jak i przegazowania. Świetne piwo. (7,5/10)
Stu Mostów udało się wespół z Barrier Brewing stworzyć piwo o aromacie zbliżonym do gumy Turbo. Art27 DDH DIPA (alk. 9,5%) to frontalne uderzenie popularnej ongiś żuwaczki, brzoskwini, marakuji, generalnie żółtych tropików. Zapach jest intensywny i na wskroś owocowy, robiąc apetyt na smak. A tu klops, bo piwo jest tak spirolowe, że przy każdym łyku mnie otrzepywało. Łyków nie zrobiłem więc przesadnie wiele, bo wódki nienawidzę właśnie ze względu na to, jakie odruchy u mnie wyzwala. To się nie nadaje do picia, choć przyznaję, że zapach jest świetny. (3/10)
Drugie podejście do DIPA z Wrocławia to Stu Mostów Art26 DIPA Yuzu and Guava (alk. 9,3%). Na szczęście jest to bardziej guawa niż yuzu, w formie, która ma w sobie coś ze stoiska z zielonymi owocami tropikalnymi w ciepłym kraju, ale i coś z gumy balonowej, jak w przypadku Art27 powyżej. Na nieszczęście stworzone wespół z Finback piwo charakteryzuje się podobnym przerostem alkoholwym. Przy czym o ile w przypadku Art27 można było wychwycić soczystość i się jej desperacko trzymać w nadziei odwrócenia uwagi zmysłów od alko, tak Art26 to piwo raczej wytrawne, któremu daleko do soczystości. Specyfika guawy jest taka, że może się ona kojarzyć częściowo z ziołami, tak więc można spróbować traktować cierpki, odrzucający finisz jako ziołowy, ale mnie się nie udało oszukać zmysłów, wskutek czego po każdym z niewielu łyków następowało klasyczne otrzepanie głowy w dyzguście. Klasyczny przykład marnowania surowców. Aromat jest bardzo ładny, ale ja nie piję aromatu. (2/10)
Pisałem już powyżej o małych butelkach Nepomucena. Otóż to są w zasadzie pewniaki. Nie inaczej się rzeczy mają z Don’t Sleep In The Forest (ekstr. 18%, alk. 7%), stoutem z kawą i gałązkami świerku, uwarzonym wespół z angielskim Weird Beardem. Mateusz potrafi udanie inkorporować iglaki do piwa, czego ten FES jest kolejnym przykładem. Silne nuty świerku, kojarzące się również ze startymi młodymi szyszkami tuji, zespolone są z nutami palonymi oraz lukrecjowymi. Kawy za bardzo nie czuć, ale może to i dobrze. Ostrość iglaków kontrowana jest względną gładkością faktury, a żeby nie było mdle, to finisz jest wyraziście goryczkowy. Bardzo dobre piwo. (7/10)
Well played? DDH session west coast IPA o nazwie West Playa (alk. 6,3%) wyszła Brovcy całkiem zgrabnie. Można się zrzymać na określenie ‘session’ przy takim natężeniu alkoholu, można kręcić nosem na przebijające się przez powłokę chmielową nutki zbożowe, ale to piwo jest dość charakterne, szczególnie na tle craftowego mainstreamu o zabarwieniu chmielowym. Zwraca uwagę mocna, zalegająca goryczka, cytrusowa galaretka w aromacie, nutki mandarynkowe i żywiczne oraz subtelne tropikalne podszycie. Dobre piwo. (6,5/10)
Jeśli A New Hope (ekstr. 15%, alk. 6,2%) miało być piwem zaklinającym nowe otwarcie dla marketingowo podtopionego w przeręblu Rockmilla, no to tytułowa nadzieja wydaje się być bliska śmierci. DDH black IPA z dodatkiem jagód jałowca to piwo tak kiepskie, że w dotychczasowym dorobku Rockmilla wyznacza nową jakość w dół. DDH można śmiało zmienić na DPH (double phantom hopped), bo podbicia chmielowego tutaj nie ma. Jałowiec nieznacznie wzmacnia leśność chmieli, samą w sobie niezbyt znaczną. Znaczna jest z kolei kwaskowość piwa, znaczna jest ziemistość drożdżowa i wątłość ciała, nieznaczna acz obecna jest z kolei cierpkość finiszu. Słabeusz szkaradny. (3,5/10)
Tyle na dziś. Niemalże połowę piw z chęcią bym wypił jeszcze raz, co jest wynikiem bardzo dobrym. Zwraca uwagę kiepska forma Rockmilla i kooperacyjnych wyrobów imperialnych Browaru Stu Mostów, ale z drugiej strony Krasnolód to najlepsza polska wymrażarka obok urodzinowego Komesa Barley Wine. Poza tym cieszy zwyżkowanie Nepomucena, śmiałe chmielenie na goryczkę przez Szpunta, czy też braggot z Pinty, co do którego mam nadzieję na powtórkę w przyszłości.