Śladami legendy – Bourbon County Brand Stout
https://thebeervault.blogspot.com/2019/03/sladami-legendy-bourbon-county-brand.html
Pewnie już tak mieliście – przeznaczacie część uciułanej krwawicy na jakieś niecodzienne doznanie – nie wiem, zwiedzanie Amsterdamu czy Berlina, skok spadochronem albo oddanie moczu na komisariat na widoku patrolu policji – jesteście pełni ekscytacji, a po wszystkim wzruszacie ramionami, wzdychacie i stwierdzacie, że doświadczenie było ciekawe, ale niewarte tych pieniędzy. Tak właśnie sobie pomyślałem po skosztowaniu ostatniego piwa z baterii, która była niedawno tematem głównym panelu degustacyjnego w katowickim Browariacie. Żeby nie było – od dawna chciałem skosztować Bourbon County Brand Stout z Goose Island, tyle że wcześniejsze okazje mnie skrzętnie omijały.
A chciałem skosztować dlatego, że jest to piwo legendarne, autentycznie przełomowe, uważane za punkt odniesienia w obrębie swojego stylu. Rzecz w tym, że drewno jako budulec do leżakowania piwa wyszło z łask wraz z nadejściem ery tanków stalowych. Nuty oddrewniane uważano za niepożądane, pomijając już kwestię ryzyka natury mikrobiologicznej. I oto w 1994 roku, kilkadziesiąt lat po przewrocie antydrewnianym w piwowarstwie Greg Hall, piwowar browaru Goose Island, przelał eksperymentalnie imperialnego stouta do sześciu beczek po Jim Beamie, zakupionych bezpośrednio w destylarni. Piwo zostało zaprezentowane publice na Great American Beer Festival w Denver i okazało się być piwem przełomowym, jako pierwsze piwo BA w sensie ‘craftowym’, pierwsze nowoczesne piwo leżakowane w beczce po bourbonie. Goose Island Bourbon County Brand Stout właśnie z tego powodu uznawany jest za piwo legendarne. Nie tylko ze względu na swój smak. Wywołał lawinę. Bez niego być może nie byłoby dzisiaj fali piw BA.
BCBS służył też często jako ultima ratio w dysputach o rzekomo immanentny brak jakości piw koncernowych. Wszak po zakupieniu browaru Goose Island przez AB InBev cała twórczość browaru, włączając w to BCBS, to piwa koncernowe pełną gębą. A legendarne. I wyśmienite. Ale właśnie – czyżby? Spotkałem się w mojej karierze zarówno z piwami hajpowanymi ze względu na nazwę, przereklamowanymi (chociażby browary Monkish czy Northern Monk), jak i takimi, które to ponoć są przehajpowane, a przy bliższym zapoznaniu się wychodzi na to, że zasługują na swoją renomę (chociażby Westvleteren). Okazją do zapoznania się z serią Bourbon County był panel degustacyjny w Browariacie. Panel taki, jakie lubię, czyli nie-naparstkowy. Próbki 110ml na głowę, przy woltażu sięgającym 15% to więcej niż jest potrzebne, żeby sobie wyrobić zdanie na temat piwa.
Zacznijmy więc od najlepszych moim zdaniem piw w zestawie. Pierwszym był Bourbon County Wheatwine Ale (alk. 15,4%), piwo docenione z całej zgrai być może najbardziej właśnie przeze mnie. Mocno słodowe, z nutami fig, daktyli, bardziej melasy niż karmelu. Słodkie suszone owoce dobrze się komponują z subtelnym podszyciem beczkowym i gęściutką konsystencją. W posmaku do układanki dochodzi trochę moszczu jabłkowego, a i beczka staje się wyraźniejsza. Słodkawe piwo z delikatnie cierpkawym finiszem na modłę anyżowo-klepkową i bourbonową. Alkohol wprawdzie grzeje gardło, ale jak na taki woltaż to w tym akurat wypadku można mówić o piwie ułożonym. (7/10)
Bourbon County Brand Bramble Rye Stout (alk. 12,7%) to drugie z piw z zestawu, które mnie w pełni zadowoliło. Piwo leżakowane w beczkach po rye whisky z dodatkiem malin i jeżyn to zarazem jeden z niewielu owocowych RISów, które mi zasmakowały. Aromat jest zdominowany przez owoce leśne i lukrecję. Na dalszym planie pojawiają się maliny, trochę gorzkiej czekolady i wyraźnie waniliowej beczki. W smaku następuje zmieszanie składowych podług jasno nakreślonych linii. Piwo smakuje jak waniliowy sernik z leśnymi oraz czerwonymi owocami. Ergo – beczka z białej dębiny wyjątkowo dobrze się zespoliła z dodanymi owocami. Lekko kwaskowe, słodkawe piwo z dobrze ukrytym alkoholem. Małym problemem jest brak głębi, ale jest bardzo smaczne. (7/10)
Przechodzimy do piwa, które chyba dostało najwięcej pochwał wśród grona, do których jednak nie mogłem się przyłączyć. I to nie jest tak, że to piwo jest złe. Wręcz nie do końca przeciwnie – jest niezłe. Ale to trochę za mało. Bourbon County Brand Coffee Barleywine Ale (alk. 15,1%) jest po barlejłajnowemu mocno słodowe, z nutami słodkich suszonych owoców pokroju daktyli. Kawa w piwach często przeszkadza, rzadko zachwyca. Tutaj ani nie wadzi ani nie inspiruje. Nie jest fasolkowa, paprykowa bądź kaparowa, ale nie dostarcza również wrażeń porównywalnych w zanurzeniem nosa w świeżo odpieczętowanej paczce ziaren z małej palarni. Za to przekierowuje skojarzenia w kierunku RISa, szczególnie w dodatkowo lukrecjowym finiszu, mimo że moim zdaniem nie dominuje w bukiecie. Piwo jest bardzo gęste, a zarazem cierpkie, alkoholowe. Bourbon jest delikatny, manifestujący się głównie w kokosowy sposób w finiszu. Nie sprawia, że piwo znacząco odstaje ponad przeciętność, szczególnie że brakuje mu głębi. (6/10)
Przechodzimy do piw najwyżej przeciętnych. Bourbon County Brand Vanilla Stout (alk. 14,9%) miał być tym najlepszym. Dodana wanilia jest w rzeczywistości jednak tak nachalna i tak sztuczna, że piwo robi pod tym względem wrażenie skrzyżowania najbardziej cukierniczych wyrobów Omnipollo, najbardziej aromatyzowanych piw Deer Beara i całej fabryki Nestle. Ok, jest mocno czekoladowe, jest lekko kawowe, ale ta wanilia… Waniliowy serek homogenizowany, tani sernik z Oszona – te klimaty. W sumie wywar smakuje jak niskiej jakości sernik z polewą czekoladową właśnie. Perfumowo ciastowe piwo, bez głębi, z przykrytą beczką, proste, wręcz prostackie. No nie, to nie wyszło. (4,5/10)
Bourbon County Brand Midnight Orange Stout (alk. 15,2%) to kolejny wywar, który zasmakował towarzystwu. Mnie rozczarował. Pomarańcza i czekolada to w teorii fajne połączenie. Jeśli jednak całość frapująco się kojarzy z pomarańczowymi Delicjami, tak jak w tym przypadku, no to ja wysiadam na następnym przystanku. Perfumowana pomarańcza zmiksowana z czekoladą. Gęste ciało nie jest nośnikiem głębi ani na dobrą sprawę kompleksowości. Alkoholu z kolei nie daje radę zamaskować – ten jest gryzący, wyraźny. Beczka? Śladowa, jest obecna w postaci pobocznych nut wanilii. Mogę tylko wzruszyć ramionami, bo piwo mimo wszystko nie odpycha, ale czy jest warte tych pieniędzy, tego hajpu, tych emocji? (5/10)
I na koniec legendarna podstawka. Bourbon County Brand Stout (alk. 14,7%) w wersji najbardziej ikonicznej, najbardziej klasycznej… zrobił wrażenie częściowo bezzębnego dziadka, który kiedyś wybijał innym gościom zęby na ringu, a obecnie żuje tytoń i pomstuje na programy publicystyczne, siedząc przed telewizorem. Aromat płaski – czekolada, mocna beczkowa wanilia, lukrecja. W smaku czekolada, beczka, w finiszu lukrecja i kandyzowany cukier. Po przełknięciu i wydechu alkohol wbija się szpilkami w nos i podniebienie – nie udało się go zamaskować. Plusami są gęstość i silnie obecna beczka. Minusami brak głębi i nadmiernie oczywisty alkohol. Czy tak powinna smakować legenda? Nope. (5,5/10)
Co można napisać w ramach podsumowania? Że doświadczenie bez dwóch zdań ciekawe, ale piwa niewarte tych pieniędzy. Nawet tych 10 baksów za półlitrową butelkę (tyle wynosi cena w Stanach). A jako argument przeciwko braku jakości piw koncernowych może moim zdaniem znacznie lepiej posłużyć chociażby znacznie tańszy Okocim Porter. Przykro (nie jest) mi bardzo.