English breakfast vol. 7: Siren
https://thebeervault.blogspot.com/2019/03/english-breakfast-vol-7-siren.html
Pierwszy raz z Sirenem miałem do czynienia kilka lat temu. Trzy piwa (oatmeal pale ale, jakaś IPA, chyba stout też wśród nich był) nie zrobiły na mnie wrażenia. Tym mocniej nachmielonym piwom brakowało balansu, konceptualnie przypominały mi moje doświadczenia z wyzbytymi jakiejkolwiek słodyczy, wytrawnymi wywarami niemieckiego Braukunstkeller. Były niezłe, ale nie jest to poziom, który mógłby mnie mocniej zainteresować browarem. Od jakiegoś czasu jednak ufundowany w 2013 roku Siren jest w ofercie katowickiego Browariatu. Początkowo sceptycznie odnosiłem się do tego pomysłu, ale moje nastawienie uległo zmianie wraz z kosztowaniem kolejnych piw Syreny.
Ot na przykład wespół z Cigar City stworzyli niezły deserek. Caribbean Chocolate Cake to mocny stout (alk. 7,4%), a zarazem czekoladowo-palony smakołyk z hojnym dodatkiem nut rodzynkowych. Przewija się pumpernikiel, a nawet olejek cytrusowy, zaś drewno cedrowe dodało nutki, które mogą się trochę kojarzyć z kadzidłem. Piwo ma słodycz, ma też dość wytrawny, palony finisz, a przy całej swojej złożoności charakteryzuje się również wysoką pijalnością. Absolutnie bez zastrzeżeń. (7,5/10)
Cedr (oraz dębina, rozmaryn i tymianek) wylądował również w saisonie Yeast de Resistance (alk. 4,8%), uwarzonym wespół z nowozelandzkim 8Wired. Połączenie cedru, ziół i korzenności w tym saisonie mocno przypomina wodę kolońską, wyraźnie czuć rozmaryn, są i nuty cytrusów oraz białego grona. Bardzo fajne, ciekawe piwo o lekkim ciele. (7/10)
Siren solo wyszedł jeszcze lepiej w Sound Wave Sessions Double Simcoe (alk. 4,5%). Bardzo intensywne cytrusy, ananas, guawa. Żywicy też trochę jest, ale mniej niż się spodziewałem. Lekkie, ale intensywne smakowo piwo bez irytującej chmielowej pikantności, świetnie zbalansowane. Bomba aromatyczna do picia na co dzień. (7,5/10)
Moje doświadczenia z jasnymi piwami z dodatkiem żyta, nie będącymi roggenbierami, są raczej negatywne. Pozytywnie wyróżnia się na tym tle żytnia IPA Ryesing Tides (alk. 7,4%). Piwo jest lekko przygęszczone, ale dla równowagi mocno cytrusowe. Intensywne nuty miąższu żółtych, pomarańczowych oraz białych cytrusów udanie ożywiają ciało, a delikatne muśnięcie białymi owocami je zaokrągla. Goryczka jest podkreślona, nie zaburzając jednak równowagi. Treściwe piwo, które mimo to wartko się pije. (7/10)
Dla kontrastu lekkim, wręcz bardzo lekkim piwem jest gruitowe gose o nazwie Spin Botany (alk. 3,8%). Inspiracją dla piwa był gin & tonic, a składnikami, które miały pomóc przypominać drink są tutaj skórka pomarańczy, limonka oraz mieszanka ziół. Koniec końców piwo przypomina trochę wspomniany drink, a trochę wodę po ogórkach, przy czym ostatnie wbrew pozorom nie należy rozumieć negatywnie. Baza jest lekka, delikatnie słona, nieco mineralna. Kwaśność średnia, ma charakter lacto. Poza skórkami cytrusowymi można wyczuć obecność kolendry oraz posmak jałowca. Całość jest efektowna, przemyślana i bardzo rześka. Ciężko mieć tutaj jakiekolwiek zastrzeżenia. (7/10)
Imperialny porter Mavka (alk. 11,4%) powstał we współpracy z ukraińskim Varvarem, a w ramach dodatków fungują w nim kawa oraz kokos. No i udało się uniknąć efektu fasolowości kawy, co już jest na plus. Poza kokosem i wyraźną czekoladą wyczułem również przyjemne nutki orzechowo-marcepanowe, zaś podszycie owocowymi nutkami udanie ożywia piwo, co przy tym woltażu jest zdecydowanie dobrym posunięciem. Cielisty, gładki, słodkawy porter z owocowo-cierpkawym finiszem. Bardzo dobra sztuka. (7/10)
No Biggie (alk. 6,7%) został tak nazwany, bo jest to „tylko” kolejna IPA, ale jak tak mają smakować zwykłe ipki, to ja chcę więcej! W zasadzie jest to faktycznie bardzo klasyczne w swoim stylu piwo, jeno wykonane na wyjątkowo wysokim poziomie. Bukiet to trochę żywicy, ciut a la karambolowego tropiku i masywna dawka cytrusów, ze szczególnym uwzględnieniem mandarynek, a ściślej ich skórki. Nawet cierpkawo-kwaskowo-gorzki finisz przypomina ssanie zestu. Piwo jest wybitnie rześkie i po prostu w punkt. Super! (8/10)
Jak na piwo w całości fermentowane brettami, to w Squealerze (alk. 6,5%) stajenno-skórzane naleciałości są raczej stonowane. Powodem ku temu jest masywna obecność malin, które przykrywają bretty i sprawiają, że piwo jest bardzo soczyste. Kwasność jest znaczna, szczególnie w finiszu, a ja po raz kolejny nie mam się do czego przyczepić. (7/10)
Jednym z najlepszych piw w swoim stylu jest ponoć amber ale Liquid Mistress (alk. 5,8%). Według mnie do tuzów gatunku mu daleko, choć smakowitości nie można mu odmówić. Spora ilość rodzynek i suszonych czerwonych owoców zmieszana z ciasteczkami i karmelem, a do tego żywiczno-cytrusowe nachmielenie i wytrawny finisz. Proste i fajne, ale nic ponadto. (6,5/10)
Na podobnym poziomie wyszła imperialna IPA Rock, Paper, Scissors (alk. 8,5%), uwarzona wespół z Northern Monkiem. Aromat przejrzałych tropików, przełamany lekkim cytrusem, skórką limonki i dojrzałą karambolą może się podobać. Mniej mi się spodobała chmielowa pikantność, której wprawdzie nie było w nadmiarze, niemniej jednak zaważyła na tylko umiarkowanie pozytywnej ocenie. (6,5/10)
Wielkim rozczarowaniem okazał się Primal Cut (alk. 8,8%). W teorii miał to być kawowy, wędzony oraz owocowy imperialny porter. W mojej butelce natomiast znajdował się czekoladowy, mocno ciemnoowocowy, delikatnie waniliowy porter z palono-kawowym finiszem. Ale i z wadami. Ciemne owoce kojarzyły się trochę z porto, ale wszechogarniające było wrażenie mniej przyjemnej winności, natomiast potężny natłok acetonu i gryzącego alkoholu redukował odczuwalność ciała de facto do zera i uniemożliwiał delektowanie się tym wywarem. Szkoda. (2/10)
Na przeciwległym biegunie znajduje się Maiden w wersji z roku 2017 (alk. 11,4%). Rocznikowy barley wine, z każdym rokiem coraz bardziej kompleksowy, wskutek rozszerzania bazy do blendowania o dodatkowe beczki. W roku 2017 Maiden w 15% składał się ze świeżego piwa, a pozostała część to Maideny leżakowane w beczkach po bourbonie, tequili, czerwonym winie, whisky Auchentoshan oraz rumie. Rezultat jest kompleksowy, głęboki i rewelacyjnie przegryziony. Sporo jest tutaj nut białej debiny, czyli w głównej mierze wanilii i kokosu, natomiast duża ilość nut czerwonych owoców kojarzy się trochę z porto i swoją delikatną zadziornością przełamuje gładkość waniliny. Przewijające się głęboko w tle nutki przyprawkowe są zapewne również pochodzenia beczkowego, tak samo jak subtelne, ale jednak obecne, zaskakujące akcenty na pograniczu paloności i kawy. Finisz jest drewniany, lekko kremowy i udanie punktuje to rewelacyjne piwo. Nie jest tanie, ale w tym wypadku warto trochę bardziej wydrenować kiesę. (8,5/10)
Osiem piw co najmniej bardzo dobrych, dwa wyśmienite, dwa dobre i tylko jedna wtopa, acz spektakularna. Siren dołącza do mojej prywatnej, warunkowej listy pewniaków światowego craftu. Oby tak dalej.