Bazyliszek na żywo
https://thebeervault.blogspot.com/2019/03/bazyliszek-na-zywo.html
Pod ostatnim przeglądem piw z Bazyliszka pojawiły się głosy, że te piwa faktycznie mogą być takie dobre, no ale tylko jak browar je rozlewa z tanka, nigdy w życiu nie będą w takiej kondycji w jednym z Piw Pawiów, firmowych knajp Bazyliszka, poza którymi bardzo ciężko je dostać. No więc krótko później Bazyliszek mi przesłał sześć litrowych piw rozlanych w Piw Pawiach właśnie, z karteczkami, na których informują, że należy je wypić w ciągu pięciu dni od rozlewu. Uczyniłem zgodnie z instrukcją. Dobrze, że akurat był weekend, zaś tym samym Bazyliszek uziemił mnie na ten czas jako kierowcę, dokładając swoją cegiełkę do walki z globalnym ociepleniem.
Do rzeczy. Cherryniaków (ekstr. 11,9%, alk. 5,5%) to sour ale z wiśniami. Tytułowy owoc wypadł organicznie, nie skojarzył mi się z lekarstwami na ból gardła, w finiszu przekierowuje kwaśność na bardziej cierpkie, skórkowe tory, co ujarzmia lekko podbitą jak na sałera goryczkę. Wcześniej wiśnie grają na modłę lekko słodkawą, choć piwu nie brakuje kwasku, którego poziom intensywności oceniam na średni. Bukiet jest poza tym lekko mineralny, a po ogrzaniu w posmaku aktywują się delikatne nutki słodowe. Dobre. (6,5/10)
Wwa (alk. 7,2%) oferuje połączenie ciemnej czekolady, zwęglonego drewna i torfu. Ten ostatni na szczęście nie dominuje, zadowala się rolą równorzędnego aktora. Ma też wpływ na skojarzenia wtórne, jak pieczywo bawarskie. Gładkie, wręcz aksamitne piwo uzupełnione jest nutami wanilii oraz lukrecji, a i pijalność ma wzorową, szczególnie biorąc pod uwagę, że jest to przecież FES. Świetna pozycja w katalogu. (7,5/10)
Okowitę piłem… nie, wróć. Okowitą się upiłem w życiu jeden raz, bardzo dawno temu. Wtedy mi smakowała. Kiedy lata później kilka razy jej spróbowałem dla smaku, to już mi nie odpowiadała. Taka przewrotność degustacyjna. Wyrzuciłem ją też z pamięci, stąd i nie wiedziałem, czego się spodziewać po Strong Scotch Ale Aqua Vitae BA (ekstr. 23,9%, alk. 10,5%). Piwo w porównaniu z wersją po beczce Jacka Danielsa jest mniej intensywnie drewniane, ale równie dobrze przegryzione. Jest wanilia, jest też wbrew pozorom trochę laktonów dębowych, co via nuty orzechowe i karmelowe płynnie przechodzi w piwo bazowe, dodające do melanżu trochę słodkiej czekolady oraz suszonych owoców. Z czasem wyłania się i ziołowość/korzenność, jak zgaduję okowitowa właśnie. Jej charakter określiłbym jako kminkowo-koprowo-anyżowy, choć jest na tyle subtelny, że chyba nie przeszkadzałoby to osobom mającym do ww. ziół stosunek nieprzychylny. Piwo jest kwaskowo-słodkawe, z jednej strony trochę oleiste, z drugiej nieco ściągające, co jednak przeszkadza. No i kompleksowość aromatu nie do końca przekłada się na bogactwo smaku, wskutek czego jako całość jest niezłe, ale nie ma startu do wersji po JD. (6/10)
Do Session Sahti potrzebowałem dwóch podejść i szczerze powiem, że jeśli objętość piwa wyniosłaby pół litra, to piwo dostałoby dużo niższą notę. Z początku bowiem przeszkadzała mi w nim wytrawność, ściągająca goryczka, brak słodyczy oraz motywy, które przypominały wodę po ogórkach kiszonych. Z czasem jednak powyższe elementy składowe zaczęły mi się podobać. Smak nabyty w ekspresowym tempie? Może. Otóż jest to piwo bardzo złożone. Jest banan i trochę gumy balonowej. Są drożdże. Są nuty jałowcowe, żywiczne. Jest czarna porzeczka razem z liśćmi z krzaka. Jest lekki dymek drożdżowo-kadzidłowy. Jest akcent suszonej śliwki. Są pikantne, fenolowe, wiejskie nutki. Jest koperek doprawiony gorczycą po ogórkach kiszonych. Jest stosunkowo smukłe ciało, zagęszczone jednak drożdżami. Jest i podkreślona goryczka, której ściągający charakter w połączeniu z wiejskimi nutkami właściwie tutaj pasuje jak ulał. No właśnie, wiejskie nutki. Otóż jest to zdecydowanie najbardziej farmhousowe sahti, jakie dotychczas piłem. Najbardziej złożone i najciekawsze. A niby session. (7/10)
Bazyliszek ma w pewien sposób swój Atak Chmielu. Zatoka Czerwonych Świń (alk. 8,3%) to połączenie czerwonych owoców, żółtych brzoskwiniowych tropików, subtelnej tankowej siarki, delikatnej żywicy, prominentnych nut anyżowo-kwiatowych, karmelu oraz mocnej goryczki. Pełne piwo, dość słodkie, w posmaku kwiatowo-chmielowe, fest gorzkie. Wszystkiego jest tutaj dużo, przy czym słodycz jest dość pokaźna, więc określiłbym je raczej mianem piwa deserowego. Trochę taka imperialna wersja Ataku Chmielu właśnie. Nie do końca ten sam profil, ale powinno siąść tej samej grupie docelowej. Ja bym je trochę odchudził, ale jest dobre. (6,5/10)
Pozostałe dwa piwa były powtórką względem tego, co wcześniej dostałem z rozlewu browarowego. Czy wypadły inaczej? I nie i tak. HWDP to nadal jest wyrazista, czekoladowo-żywiczno-cytrusowa, gorzka black IPA wzbogacona o nuty ciemnych owoców leśnych. Świetne piwo w mało popularnym stylu (7,5/10).
American Psycho IPA wypadła jeszcze lepiej niż z rozlewu z tanka. Ciekawa sprawa. Trzeba mieć przy tym wzgląd na fakt, że ja bardzo lubię zioła. Piołun uwielbiam, a że tutaj tym razem mieszanka zagrała przy okazji bazyliowo, to tym lepiej. Nachmielenie, czy tam nazielenie jest bardzo intensywne, skutkujące bardzo mocną acz nie łodygową goryczką. Jest wręcz soczyste, na tyle na ile zioło może być soczyste. Psycho IPA ma soczystość new englanda, goryczkę west coasta i bukiet gruita. Właśnie, najlepsze gruity jakie piłem były piołunowe, najlepszy likier to piołunowy Pelinkovac, zaś jedna ze zdecydowanie najlepszych polskich ipek obecnie też jest przyjemnie piołunowa. (8/10).
Wpis był już w zasadzie gotowy, kiedy kurier podrzucił mi następne 14 litrowych PETów. Wprawdzie było to zaraz przed weekendem, i to nierodzinnym, ale raz, że jeden dzień byłem wyłączony z obiegu, bo jeden z moich zębów postanowił ulec fragmentacji, a dwa, że no kurde, to jest 28 dużych piw. Musiałem więc z uwagi na krótkie daty ważności ściągać posiłki. Ale udało się w końcu.
Sybilla Pale Ale (ekstr. 12%, alk. 4,9%) jest chmielony tylko tytułową lupuliną w postaci świeżej szyszki i tak właśnie pachnie. Sybilla miała dla mnie zawsze poza swoim ewidentnie trawiastym i kwiatkowym charakterem również coś ze skórki słodkiej pomarańczy, choć skojarzenia nie są też dalekie od puree brzoskwiniowego. Dodajmy trochę drożdżowych nut i mamy tego pejl ejla. Piwo wpisuje się w nurt easy drinking, jest umiarkowanie intensywne, z goryczką lekką do średniej. Proste i niezłe. (6/10)
Idea stojąca za Roggen Lagerem niezbyt do mnie trafia. Jak już żyto, to fajniej zrobić klasycznego roggenbiera, no ale tym samym Bazyliszek ma na rynku pewne novum. Nie jest to jednak novum, które mogę polecić. Owszem, są chlebowe smaczki, jest nieco zadziorny finisz, a nawet zagęszczenie ciała żytem nie odbija się specjalnie na pijalności. Schody zaczynają się tam, gdzie piwo lekko daje nutami kwiatowo-owocowymi, miodowymi, a niemalże nieuchwytne, jednak po wykryciu nieco uciążliwe są motywy serowe. Pić się to da, ale bez większej przyjemności. (4/10)
Już myślałem, że być może wyczerpałem zasobnik udanych piw od Bazyliszka, kiedy nalałem sobie Dziką Gęś. To gose myślami przekierowuje mnie ku już nieco zakurzonym czasom próbowania pierwszych w moim życiu witbierów, które frapująco przypominały w aromacie sok z białego grona. I tutaj właśnie tak jest. Średnio kwaśna, wybitnie rześka sprawa dająca kolendrą i białym gronem, ale również limonką, z kwaskiem wyczuwalnym już na poziomie aromatu, delikatną chlebowością i mineralnością w finiszu, a na dodatek podbitą goryczką, która kojarzy się ze skórką limonki. Fantastyczne gose, które stawiam na równi z klasycznym reprezentantem stylu z lipskiego Bayerischer Bahnhof. (8/10)
Kolejnym wywarem, które dostaje ode mnie właściwie to entuzjastyczną okejkę jest Kaczka Hop Hop Hop (ekstr. 16,9%, alk. 6,9%), czyli triple hop belgian strong ale. Piwo ma mocno owocowy profil, przy czym belgijskie morela i banan są świetnie przegryzione przejrzałymi tropikami i ziołami. W smaku dochodzą nutki przyprawkowe mogące się trochę kojarzyć z anyżem oraz ciasteczkowa baza słodowa, taka, którą można niemalże gryźć, a jednak nie działa na niekorzyść pijalności, która to z kolei – m.in. ze względu na podbitą goryczkę – jest wysoka. Udało się więc stworzyć nad wyraz udane piwo w belgijskim stylu – co w przypadku browarów spoza Belgii i USA nie jest takie oczywiste. Piwo, które z racji owocowości wspomaganej nachmieleniem oraz wysokiej pijalności wywołuje u mnie skojarzenia z dokonaniami browaru De la Senne, jednego z moich ulubionych belgijskich browarów. Brawo! (7,5/10)
Pamiętam, kiedy dawno temu, za górami, a i również za lasami, na spotkaniu przedmałżeńskim ksiądz, dowiedziawszy się, żech jest ze Ślunska, stwierdził, że ponoć kiepskawe powietrze mamy, mhe he he. Wiedząc, że ksiądz posługujący w górach był oryginalnie z Krakowa, odpowiedziałem mu tak samo. Czyli „Mhe he he.” Ino głośniej. Ale do rzeczy, ergo piwa: Czy Krakowski Smog (ekstr. 15%, alk. 5,8%) faktycznie śmierdzi tak jak nazwa wskazuje, czyli najpodlejszej jakości koksem, gumiokami, palonymi w kopciuchu starymi opakowaniami z pirackich płytek sprzedawanych na bronowickiej giełdzie komputerowej i skondensowaną ludzką zawiścią? Nie. Znaczy się, słód wędzony torfem, czyli ten najbardziej śmierdzący, jest obecny, tyle że mocno w tle. Trzon tworzy jednak AIPA jako taka, klasyczne, cytrusowo-przejrzaltropikalna, białoowocowa, wyraźnie gorzka (to nie jest niestety obecnie takie oczywiste), o posmaku juicy fruit. Tyle że tak jakby ktoś tę ipkę trzymał w woreczku przy rurze wydechowej Syrenki. Przez ograniczony czas, żeby nie było, i nie gryzie się to wcale widowiskowo, niemniej jednak nie jestem fanatykiem torfu jako takiego, mogę go co najwyżej tolerować, więc nie chwyciło mnie to piwo w pełni. Jest jeszcze jedna kwestia. Otóż piwo złapało infekcję, jest wyraźnie ziemisto-funkowe. Sprawa z pewnością nie zaplanowana, choć niekoniecznie źle rzutująca na całokształt. Oweral – do ciupania na kompie się nadaje. (5,5/10)
Śmietankę Warszawską (ekstr. 13%, alk. 4%) miałem na kranie w swojej już szczęśliwie śniętej knajpie i mi wtedy smakowała. Bardzo proste, lekkie, sesyjne, smaczne piwo. Nie zmieniło się od wtedy. Lekkie, aksamitnie gładkie kakao w formie piwnej, z umiarkowaną goryczką i peryferyjnymi nutkami prażonego zboża oraz lukrecji. Stworzyłem sam dla siebie podkategorię piw śniadaniowych – to piwo spełnia jej założenia. (6,5/10)
Piwem śniadaniowym mogło być też Koko Bongo (ekstr. 11%, alk. 4%), no ale nim nie jest, bo jednak jest zbyt mało konkretne. Parametry oczywiście wskazują na lekkość, ta jednak nie musi iść w parze z wodnistością. Tymczasem mamy tutaj połączenie słodkiej czekolady, prażonego ziarna, delikatnych nut owocowych i wyraźniejszych żywic chmielowych. To brzmi zapewne nieźle, ale smak jest na tyle mniej wyraźny od zapachu, że jest to nie tyle lekka black IPA ,co po prostu mocno rozwodniona black IPA. Na dodatek brakuje przeciwwagi dla podkreślonej goryczki, bo piwo ani nie ma zbytnio ciała ani nie ma słodyczy. Nie pykło. (4/10)
Nie pykło też do końca z Kwachem (ekstr. 11,3%, alk. 4,5%). Pomijając brak amerykańskich nut w tym deklaratywnie amerykańskim kwasie, to jego niedogazowanie w połączeniu z obecnym (nienatrętnie ale jednak jak na kwasa odczuwalnie) ciałem unieważnia jego funkcję orzeźwiającą. Poza tym bukiet jest w miarę ciekawy – słodki, gruszkowo-jabłkowy, z prominentną rolą śliwki mirabelki. Ta ostatnia w finiszu płynnie przechodzi w skórkową cierpkość, co daje całkiem ciekawy efekt. Ale mogło wyjść dużo lepiej. (5/10)
Nie wiem do końca, co mam sądzić o Córce Leśniczego (ekstr. 16%, alk. 6,5%). Dodana sosna gra w nim pierwsze skrzypce. Przyjemne skrzypce, choć i lekko perfumowe. Piwo ma jednak do zaoferowania znacznie więcej – co nie znaczy, że wychodzi mu to na dobre. Ot, sporo czerwonych owoców (poziomka się wybija). Albo maślano-margarynowe motywy. Czy też marchewkę. A z lepszych skojarzeń trochę bazylii. Goryczka jest fajnie podkreślona, acz osobliwość piwa nie do końca do mnie przemówiła. (5/10)
W bardziej korzystne rejony powracamy wraz z Raspberry Sour Ale. Maliny rzecz jasna nadają tutaj ton, ale wyczuć można również czerwoną porzeczkę oraz wiśnię, zaś zarówno ciało jak i goryczka są tutaj jak na kwasa bardziej podkreślone. Piwo jest jednocześnie dużo bardziej rześkie od Kwacha – nasycenie robi swoje. Mogło być lepsze – jeśli zadbano by o większą soczystość dajmy na to i wyeliminowano rutinoscorbin z posmaku – ale jest nieźle. (6/10)
Jednym z mniej typowych piw w zestawie są Wyścigi (ekstr. 15%, alk. 5,1%). Brett biere de garde w istocie jest głównie brett, a dopiero na dalszym planie de garde. Końcowy efekt jest jednak bardzo interesujący. Elementy słodowe oraz dzikie dały silne nuty wiśni, czarnej herbaty, ciasteczek, suszonych moreli, daktyli oraz korzeni. Sporo się tutaj dzieje na płaszczyźnie aromatu, co ma jednak tylko ograniczone przełożenie na smak. Ten jest bowiem stosunkowo niemrawy, dość wodnisty, spłaszczony względem świetnego zapachu. To jest dobre piwo, ale nie wykorzystano jego potencjału w pełni. (6,5/10)
Podstawowe sahti browaru, czyli Jelonki, o dziwo okazało się mniej ciekawe od tego sesyjnego. Akcent został położony na banany, gumę balonową oraz jałowca, gdzie z tego ostatniego wyłaniają się motywy liściaste, kocie, czarnoporzeczkowe, ziemiste i lekko korzenne. Owocowość z czasem ulega przemianie, z banana w kierunku czerwonych jabłek. Niskie nasycenie potęguje odczuwalny ciężar, z kolei procenty w liczbie dziewięciu są świetnie ukryte. Niemniej jednak piwo jest przysadziste, słodkawe i koniec końców mdłe, między innymi przez niemalże zerowe nasycenie. Wersje hoppy oraz session polecam bez dwóch zdań, tutaj nie daję okejki. (4,5/10)
Złota Kaczka w wersji podstawowej (ekstr. 17,2%, alk. 7,2%) jest rzecz jasna mniej kompleksowym piwem niż wersja BA, ale wciąż jest to wywar godny polecenia. Ciasteczkowa podstawa i sporo owocowego uzupełnienia – od moreli przez brzoskwinię po delikatną pomarańczę. Ciała jest całkiem sporo, ale na szczęście w finiszu czeka chmielowy oraz goździkowy wyrównywacz, wybrzmiewający wraz z nutą kandyzowanego cukru. Bardzo dobre piwo. (7/10)
Ten przegląd twórczości Bazyliszka okazał się być bardziej wyrównany od poprzedniego. Jedną trzecią piw polecam bez zastrzeżeń, z pozostałymi już nie jest tak różowo. Łącząc te oceny z poprzednimi wyłania nam się jednak obraz solidnego browaru. Takiego, który czasami w eksperymentach przeholuje, którego jednak również stać na pierwszorzędne dzieła. Będę kosztował następnych, jeśli nadarzy się okazja.