Polski craft 2017 roku z dodatkami
https://thebeervault.blogspot.com/2017/12/polski-craft-2017-roku-z-dodatkami.html
Rok 2017 w polskim crafcie obfitował w piwa z różnego rodzaju dodatkami i nic nie wskazuje na to, żeby się ten stan rzeczy miał zmienić. Dlaczego tak jest? Mógłbym złośliwie powiedzieć, że większość browarów i kontraktowców nie potrafi porządnie uwarzyć klasycznych (również klasycznych w nowofalowym znaczeniu) piw, stąd uciekają w dodatki. Prawda jest jednak taka, że konsumenci domagają się piw z twistem, to właśnie oni, czyli pijacze craftu coraz częściej wzruszają ramionami na widok piwa bez udziwniacza. Oczywiście w ten sposób na dłuższą metę spowszednieją wszystkie piwa, bo człowiek ma już taką naturę, że do wszystkiego jest się w stanie przyzwyczaić, co oznacza, że wszelkie transgresje, o ile dokonywane ustawicznie i konsekwentnie, przesuwają granice norm. No ale to akurat nie ma być wpis o zabarwieniu filozoficznym, więc zostawmy tę uwagę na inny moment.
W tym wpisie umieściłem piwa z całą gammą udziwniaczy, wśród których prym wiodą owoce, a zdarzają się po prostu nietypowe drożdże czy miód, choć jest i piwo z dodatkiem bursztynu. Nieszczęsne milkszejk ajpy zostawiłem sobie na odrębny wpis, tak gwoli uściślenia.
Piwo uwarzone przez ReCraft we współpracy z Uniwersytetem Śląskim, fermentowane szczepem drożdży wyizolowanym przez studentów (z otwartej 2 tygodnie wcześniej, gnijącej puszki paprykarza szczecińskiego?). Tyle wiedziałem o Biowarze (ekstr. 12%, alk. 4,8%) i postanowiłem wypić to piwo, nie czytając o nim niczego więcej. Jest przegazowane, delikatnie ziemiste, lekko zbożowe, z przyjemnymi nutami herbaty, żywicy oraz żółtych owoców – gruszki, śliwki mirabelki i brzoskwini. Smakowo lekkie, mocno owocowe, ze średnio mocną, ziołową goryczką. W rzeczy samej przyjemny wywar, niestety mącony przez wspomniane przegazowanie, no i ziemia trochę przeszkadza. W takiej postaci tylko w porządku. (6/10)
Dodawanie owoców do mocno chmielonych piw? Okej. Dozowanie dodatków w taki sposób, żeby nie zdominowały całości? Też okej. No ale niestety – Paradise Pale Ale (ekstr. 14%, alk. 5,6%), twór kontraktowca Wrężel, nie trafił w moje gusta. Z dodanych owoców kiwi czuć trochę, mango czuć mniej, amerykańskich chmieli nie czuć prawie wcale. Czuć za to trawę, siarkę i jeszcze ciasteczka. Spodziewana soczystość wypadła raczej marnie, na plus należy zaliczyć z kolei żytnią oleistość, która zmiękcza fakturę piwa. Końcowy rezultat jednak niestety nie wypadł zadowalająco. (4/10)
Z owocami sobie czasami również pogrywa Artezan. Pacyfik z Marakują jest faktycznie cytrusowo-marakujowy, przy czym nie jest to bynajmniej marakuja tak oczywista jak w Trapeze z Radugi czy nawet w Kwassiflorze od Beer Bros. W porównaniu z regularnym Pacyfikiem piwo robi wrażenie bardziej wyrazistego ale i bardziej wytrawnego. I ta wytrawność zestawieniu z wersją wyjściową spodobała mi się mniej, przy czym jest to nadal bardzo fajne, sesyjne piwo. Tyle tylko, że wolę podstawowego Pacyfika. (7/10)
Lekkie piwo z owocami i laktozą to fajny pomysł na piwny shake. Sady Modlniczki (ekstr. 18%, alk. 6%) nie są piwem lekkim, ale podobnie jak w przypadku Koguto, specyficzna kompozycja składników sprawiła, że piwo oszukuje zmysły pod tym względem. Jest faktycznie mocno owocowe - porzeczka, per asocjacja skojarzenia idą również w stronę truskawki - no bo laktoza jest odczuwalna już na poziomie aromatu, a takie truskawkowe szejki piłem często jako dziecko. Pomarańcza jest obecna tylko częściowo, a marakuja śladowo, ale nie szkodzi. Z jednej strony piwo jest gładkie, z drugiej goryczkę ma zadziorną, jakbym rozgryzł pestkę cytrusa, co jednak tutaj pasuje. Pracownia Piwa zaserwowała więc kolejne bardzo udane piwo. (7/10)
Tak się składa, że nigdy wcześniej nie piłem braggota, fuzji piwa i miodu pitnego, więc Braggot Barleywine od Peruna (ekstr. 25%, alk. 12,5%) jest tym pierwszym. Dominującą nutą jest miód, ale nie utleniony jak w polskich miodach pitnych, tylko świeży, kwiatowy – co mnie na początku odrobinę skonfundowało. Towarzyszą mu słodowe i owocowe nuty, jak również wyraźny alkohol, przechodzący jednak w migdał. Z krzesła mnie nie wyrwało, ale dobry to trunek i ciekawy. (6,5/10)
1423 od Piwoteki (ekstr. 26%, alk. 11%) z kolei wyrwał – okazuje się, że w perunowym braggocie brakowało mi po prostu ciemniejszych słodów. No właśnie – piwo jest konkurencyjne względem perunowego, a jednak zupełnie inne. Wyraźne są tutaj nuty palone, czekolady deserowej czy też ciemnej kuwertury, jest trochę karmelu czy wręcz toffi, z którego to w sposób odbierany jako organiczny wypływają kwiatowe nuty miodu. Bingo – raz, że miód jest tutaj tylko dodatkiem a nie głównym aktorem, dwa, że wszystkie elementy są dobrze ze sobą zespolone, przegryzione. W smaku dochodzi jeszcze jeden aspekt – gęstość oraz słodycz. Dodany miód popchnął tego FES-a w kierunku RIS-a. Jest więc mocarne uderzenie pełni, sporo czekolady, miód przewija się w tle. W finiszu paloność daje piwu balansującego, gorzkiego pazura, a zarazem jej kwasek jest wygładzany słodyczą miodu. Co więcej – w tle wyczuwam klepki drewniane. Choć w składzie brakuje elementów drewnianych, może być to więc wynik oddziaływania innych czynników. Świetne, kompleksowe piwo. (7,5/10)
Dwucytrynian Pracownianu (ekstr. 15%, alk. 5,5%) miał mieszaną recepcję wśród konsumentów. Dla niżej podpisanego jest to najgorsze piwo w repertuarze Pracowni Piwa. Tło siarkopodobne, pokryte dużą ilością cytrynki. Nie cytryny, ale właśnie zaprawy cytrynowej, takiej choćby z Rolnika, po 1,99 za litrę. Wierzę, że tutaj wylądowały prawdziwe cytryny, ale taki jest mój jego odbiór. Piwo jako takie robi wrażenie typowego cieńkusza, z kolei gorzko-kwaśny, wżerający się w przełyk finisz dopełnia całości. Absolutnie to do mnie nie przemawia. (3/10)
Strawberry Berliner Weisse z Browaru Stu Mostów był moim zdaniem piwem roku polskiego craftu 2016. Cranberry Sour Ale (ekstr. 15,5%, alk. 6,5%) nie dorasta mu do dolnej krawędzi etykiety. Żurawina, wiśniowe pastylki na ból gardła, lekki kwasek, jogurtowość w zasadzie niegodna wzmianki. No i nuty drożdżowe, zbyt mocne, przykrywające owoce. Za mało wyraziste piwo, a jednocześnie rozklekotane. Do zapomnienia. (4,5/10)
Co innego wersja z dodatkami, Bourbon BA. W zasadzie to brzmi jak piwo zrobione na chybił trafił: żurawinowy kwas z dodatkiem cynamonu i cytrusów, leżakowany w beczce po bourbonie. To jednak albo są wszystko pozory albo też przypadkowe połączenie zaowocowało w tym przypadku zaskakująco spójnym piwem. Przede wszystkim to piwo jest w zasadzie zupełnie zdominowane dodatkami. Cynamon budzi skojarzenia z tymi amerykańskimi Wrigleysami, które kiedyś ze Stanów przysyłali, nie jest więc w zapachu zbyt pikantny, jest grejpfrut, kokos i wanilina, a delikatne czerwone owoce funkcjonują jako podszycie całości. W smaku to wszystko ze sobą gra – jest kwasek, a zarazem trochę ciała, ale wydźwięk jest raczej wytrawny, choć wygładzony lekką kremowością i wspomnianymi już nutami białej dębiny. Połączenie zupełnie nieoczywiste, no i udane. Świetne piwo. (7,5/10)
Kolejnym stylem piwnym odkurzonym przez Browar Okrętowy wespół z Maciejem Pattisonem, pardon, Husem, to merseburger, pełne, mocne piwo o charakternej goryczce, na którą wpływ ma chmiel, ale i palone ziarno, gorzka pomarańcza oraz gencjana. Szebeka (ekstr. 18%, alk. 6,9%) pachnie słodowo, opiekano, trochę orzechowo. Czuć specyficzną nutę, którą kojarzę z piołunówkami, strzelam więc, że jest to gencjana. Smak jest intensywny - pełny, słodowy, wylepiający, ale i wyraziście gorzki na ziołową modłę. Faktycznie jednak palone ziarno ma w niej swój udział, finisz budzi delikatne skojarzenia ze stoutem. O pomarańczy czy szerzej skórkowości musiałem dopiero przeczytać na etykiecie, ale nawet jeśli jest to skojarzenie nakierowane, to jednak substancjalne. Bardzo dobre, ciekawe piwo. (7/10)
Atomowy Morświn (ekstr. 15,5%, alk. 6,5%) powstał na kanwie pasty o piwoszach neofitach i do końca nie bierze siebie na serio. No bo jaki poważny browar zrobiłby piwo, które celowo wali cebulą? Ano Golem zrobił. Podczas gdy sporo ludzi na tę cebulę w niektórych mocno chmielonych piwach narzeka, a niżej podpisany ma na szczęście na tyle wysoki próg wyczuwalności tej nuty, że stosunkowo rzadko ma o to wąty, tak tutaj zielona cebulka jest ewidentnie obecna. Poza tym jest to jednak fest cytrusowe, buchające świeżością piwo, w którym kveiki w formie spotykanej przeze mnie wcześniej są na szczęście ukryte, stąd nie ma efektu psiej karmy, choć wraz z ogrzaniem pojawia się specyficzna nuta wiejskiego podwórka. Czyli jest to w głównej mierze cytrusowa IPA, delikatnie farmhousowa i wyraźnie cebulowa – szczególnie w finiszu chyba nie sposób nie wyczuć mieszanki zielonej i prażonej cebulki. A wspomniany finisz pozostawia chłodzące uczucie w gardle, co zapewne jest skutkiem dodania chmielu Polaris. Ciekawe, oryginalne piwo. (7/10)
Dodanie herbaty bywa sposobem na uratowanie kiepskiego piwa. W przypadku Tea Pale Ale (ekstr. 12,5%, alk. 5,6%) z Kuźni Piwowarów Jana Olbrachta niestety ten zabieg nie wystarczył. Oczywiście herbata earl grey wraz ze skórką bergamotki tutaj od początku widniały w recepturze, niemniej jednak do takich wniosków dotyczących przyczynowości można dojść, przeciwstawiając wodnistą bazę z nutami skarmelizowanego biszkoptu z mocnym, omal perfumowanym aromatem herbaty a przede wszystkim bergamotki. W smaku dodatki niestety nie mają nawet połowy swojej mocy z aromatu. Ciekawy zapach i nudny smak, czyli piwo, którym nie warto sobie zaprzątać uwagi. (4,5/10)
Dodatek czarnego bzu do mocno chmielonego piwa wydaje się być dobrym pomysłem, ale trzeba go wtedy też dosypać odpowiednią ilość. Tymczasem w Wawrzyszewie (ekstr. 16,5%, alk. 6,5%) z Karuzeli bzu niemalże nie czuć, a przynajmniej dużo mniej niż w niektórych piwach, które swoje nuty od bzu zawdzięczają użytym chmielom. Zapach jest słodki, wręcz cukrowy, pełen przejrzałego ananasa i brzoskwini z puszki. Za sprawą podbitej goryczki w smaku jest za to balans i w rzeczy samej gdyby nie płonne marzenia o większej ilości bzu w piwie z bzem, to już w ogóle nie miałbym się do czego przyczepić. Bardzo smaczne. (7/10)
Piłem dwa piwa z dodatkiem komosy ryżowej i nabieram przekonania, że jest to dodatek mający wyróżnić dane piwo tylko i wyłącznie na etykiecie. Zresztą komosa jest fajnym zamiennikiem dla kaszy, ale bez sosu to ona specjalnie smaku nie ma. W ten schemat wpisuje się także Peruwian (ekstr. 13%, alk. 5%), IPA z Dzikiego Wschodu. Wielbiciele Ameryki i przeciwnicy karmelu mogą w tym momencie przestać czytać, bo jest to piwo klimatem zbliżone do angielskich ejli, a poza tym przykarmelone. Co nie znaczy że złe. Baza jest karmelowa, są w piwie jednak również obecne nuty suszonych owoców, co w połączeniu z raczej żywicznymi i ziołowymi akcentami chmieli może budzić skojarzenia z piwami wyspiarskimi. Ziemisto-pikantne nutki dominują w poza tym również ziołowym, średnio gorzkim finiszu, który balansuje lekką słodycz resztkową. Mimo wspomnianego karmelu jest to niezłe piwo, choć również na tyle osobliwe, że może mieć problem ze znalezieniem w Polsce swoich wielbicieli. (6/10)
W poszukiwaniu dziwnych połączeń, Dziki Wschód zrobił ajpę z dodatkiem zestu pomarańczowego oraz kawy. Skórkę cytrusową w Kafarafa (ekstr. 15,5%, alk. 6%) da się wyniuchać, z kolei kawa jest obecna szczątkowo, i to w formie lurowatej, czyli kawa prima sort. Wyczuwalne są karmel, drożdże, jak i nuty estrowe. Największym problemem jest tutaj brak zespolenia poszczególnych składowych w koherentną całość, jak i brak wyrazistości smakowej. Mało IPA, sporo drożdży, mało smaku. Ciekawie robi się w zasadzie dopiero w finiszu, w którym jednak trochę kawy można odnaleźć. Koncepcja piwa sprawia wrażenie chaotycznej, nieprzemyślanej, z kolei miękkie odczucie w ustach wygładza jego niedostatki, przynajmniej częściowo. Inaczej mówiąc – dobrze wchodzi, a raczej weszło, z kolei nie jestem przekonany, że jego twórcy wiedzieli, jak ostatecznie wyjdzie. (6/10)
Kontrowersja musi być – stąd i Sosnowies. Choć z drugiej strony ta nazwa w przypadku APA z dodatkiem płatków owsianych i pędów sosny jest tak adekwatna, że bardziej adekwatnej po prostu nie ma. A trzeba wspomnieć, że najpierw w chorzowskim Redenie powstał pomysł na piwo, zaś dopiero potem nazwa. Piwo wyszło owsiano gładkie, z raczej subtelnymi nutami cytrusów i owoców odchmielowych. Jest obecna choinkowa leśność, choć mogłaby być bardziej intensywna. Jako całość jednak, szczególnie dzięki swojej gładkości, piwo jest w moim odczuciu bardzo przekonujące. W razie czego dobrze, że mam paszport. (7/10)
Alkohol z dodatkiem ogórków nie jest niczym niezwykłym. Istnieje trochę drinków, szczególnie tych rześkich, na lato, które robią użytek z tego dodatku. Toteż i nie dziwi, że w Sezonie Ogórkowym z Piwnego Podziemia (ekstr. 12,5%, alk. 5,9%) ogórki dobrze komponują się ze skórką cytryny oraz przyprawowymi, goździkowo-pieprznymi nutkami saisona. Nie spodziewałem się tych ogórków w aż takim zakresie, tymczasem są one tutaj ewidentną dominantą, co staje się ewidentne zwłaszcza w finiszu, który budzi skojarzenia z aromatem w warzywniaku. Bardzo oryginalne, dobre piwo, choć powinno być dawkowane oszczędnie, mnie przynajmniej po wypiciu połowy zaczęło trochę męczyć. (6/10)
Piwa Deer Bear to zazwyczaj takie hit or miss, a w przypadku Asami APA Earl Grey Lemon (ekstr. 13%, alk. 5,3%) mamy do czynienia z hitem. Jest bergamotka, sporo różanych nut, dużo słodkiej brzoskwini, delikatna cytryna oraz akcenty kwiatowe. Złożone piwo, przy czym dodatki moim zdaniem nie wypadły przytłaczająco. Owszem, bazowej apy w zasadzie tutaj nie ma, nawet goryczka jest lekka, ale nie ma efektu przearomatyzowania. Jako że dodano herbatę, pod spodem można wyczuć delikatne taninowe nuty, ale piwo jest fajnie wygładzane przez laktozę. Bardzo smaczna kompozycja. (7/10)
Asami jest jednak wyjątkiem. Jeden hit na kilka missów. Ostatnio, przynajmniej patrząc na to, co ja piłem, tendencje chylą się ku tym drugim. Weźmy takiego Deer Ministera (alk. 4,2%). Piwo jest zdominowane przez arbuz, co biorąc pod uwagę mdły charakter tego owocu nie jest zbyt szczęśliwym pomysłem. Gorzej, że oprócz arbuza czuć tutaj jeszcze kwas askorbinowy oraz dziecięce wymiociny. Jest trochę pełni, kwasek jest średni do mocnego, ale ta kompozycja to niezły ambaras. (3,5/10)
Idziemy dalej w stronę przepaści, bowiem deer bearowe Troppi Hoppi (ekstr. 14%, alk. 5,8%) jest jeszcze gorsze. Otóż Deer Minister mimo wspomnianego arbuza był przynajmniej wyrazisty, natomiast Troppi Hoppi, wit IPA z kolendrą, amchurem (sproszkowanym mango) oraz liśćmi kafiru, to okrutny wodniak. Aromatu praktycznie nie ma wcale, tylko trochę kaffiru podszytego odchmielowym cytrusem, trzeba się mocno wniuchać, żeby cokolwiek wyczuć. W smaku profil aromatyczny oraz intensywność nut pozostają takie same, dostają jednak towarzysza w postaci cukrowych nut przepoczwarzających się w landrynę. Miała być bomba aromatyczna, a jest wodniak z pustym ciałem i landryną. Zero tolerancji dla takiego czegoś. (3/10)
Nietypowym dodatkiem w piwie Rozwojowym z Browaru Spółdzielczego (alk. 5%) jest bursztyn, którym ponoć wzmocniono kolor piwa. Poza tym powinien być to klasyczny, czysty ejl na drożdżach US-05, z polskimi chmielami. Tak się przynajmniej nastawiłem. Szkopuł w tym, że piwo jest silnie drożdżowe, pachnie tak, jak fermentujące piwo po uchyleniu wieka fermentora. Drożdże, ciasto drożdżowe, to jest jego słaba strona. Z drugiej strony pełno tutaj krochmalu, eukaliptusa, olejku kamforowego, nut ziołowych i korzennych, i to wręcz w dosłownym, drzewnym tego słowa znaczeniu. Kompozycja jest na tyle osobliwa, że nie potrafię sobie przypomnieć żadnego piwa, które byłoby choćby zbliżone do Rozwojowego. Czyżby bursztyn w piwie nie był jednak gadżetem, a wpływał miarodajnie na bukiet? Wszystko na to wskazuje. Drożdże wprawdzie mącą ogólne wrażenie, ale i z nimi piwo jest tak intrygujące, że warto go spróbować chociażby z samej ciekawości. (6/10)
Kaliber był Czterdzieści Cztery, no to Golem może być Czterysta Czterdzieści i Cztery (ekstr. 11,5%, alk. 4%). Piwo uwarzone na czwarte urodziny wrocławskiej Szynkarni jest mocno cytrusowe, co z uwagi na wsad składający się z suszonych cytrusów raczej dziwić nie powinno. Pełnia jest ciut wyższa niż parametry dają przypuścić, nie pasują mi tutaj z kolei dieslowe nuty, które wprawdzie są w tle, ale jednak konsekwentnie dają się we znaki. No i pełnia – jak na piwo, po którym spodziewałem się orzeźwienia, jest jednak zbyt gęstawe, oleiste, może nawet trochę mączne. Tak że mimo całkiem dosadnej goryczki piwo nie zrobiło mi dnia. Szkoda, bo Golem w tym roku narobił trochę świetnych lekkich piw. (5,5/10)
Częściowo cytrusowe z natury gose zostało podrasowane różnymi cytrusowymi dodatkami. Tak powstał Srebrny od kontraktowca Cameleon (ekstr. 10%, alk. 3,4%). Czy z dodatkami przesadzono? Moim zdaniem tak. Ot w bukiecie prym wiedzie trawa cytrynowa, jest też trochę kolendry, jest limonka i mniej cytryny. Zespolenie trawy, kolendry i limonki zaowocowało moim zdaniem mydlaną perfumowością, którą odbieram jako nieco męczącą. Wskutek dodania owoców cytrusowych piwo jest kwaśniejsze od tradycyjnego (nie amerykańskiego, bo tamte to inna bajka) gose, cieszy mnie natomiast, że faktycznie wyraźnie czuć słoność. Jest nieźle, ale z bardziej wycofanymi dodatkami byłoby moim zdaniem lepiej. (6/10)
Kingpinowe Aficionado to jedno z najciekawszych piw polskiego craftu. Połączenie kawy, wędzonej herbaty i torfu dało w nim efekt wysokiej klasy fajkowego tytoniu. Jak wyszła wersja wymrażana? Ano podobnie, tylko w bardziej intensywnej, skondensowanej wersji, aczkolwiek i bardziej słodowej, wręcz nieco koźlakowej pod tym względem. I to było do przewidzenia. Jest to więc esencja fajkowego tytoniu z podkreśloną słodowością i większym ciałem. Szkoda, że to prawdopodobnie tylko jednorazowy eksperyment. (7,5/10)
No i proszę – we wstępie wyraziłem się o trendzie łamania rajnhajtsgebotu z lekką drwiną, a tu statystycznie rzecz ujmując ten przegląd wypadł wyjątkowo dobrze. 10 na 24 piw bym powtórzył bez wahania. Co znowuż stanowi nawiązanie do pierwszej uwagi ze wstępu, mianowicie tej o nieumiejętności warzenia piw bez udziwniaczy na poziomie i stąd konieczności sięgania przez polskie podmioty warzące po dodatki. Co czyni z tego wpisu kompozycję ramową.