Loading...

Polskie Imperium 2

Jak wyglądają sprawy z polskim RIS-em? Pierwszy był Artezan ze swoim Dedem Mrozem, kilka lat temu. Piwu było daleko do wybitności, ale przetarło szlaki. Wówczas jeszcze sporo browarów użyczających swoich mocy kontraktowcom wzbraniało się przed takimi piwami, tłumacząc, że ze względu na „ograniczenia technologiczne” nie można u nich warzyć tak wysokoekstraktywnych piw. Czasy się jednak zmieniają i faktycznie od tego czasu na rynku zadebiutowało całe mnóstwo polskich stoutów imperialnych. Piw w stylu mocarnym i wdzięcznym, w którym browarowi jest najłatwiej zawojować międzynarodowe rankingi, jeśli produkt jest odpowiednio dopieszczony. Kłopot w tym, że w polskich warunkach RIS-y rzadko kiedy są dopieszczone. Ba, rzadko kiedy są w ogóle dobre. Albo brakuje im głębi albo ułożenia albo kompleksowości, zbyt często są ordynarnie alkoholowe albo nudne albo po prostu w porządku, ale wyraźnie gorsze od konkurencji z importu. A to jest styl, od którego człowiek oczekuje co najmniej wyrwania z klapek marki Kubota. Ruszamy więc z drugim przeglądem polskich stoutów imperialnych na tym blogu, powstałym w ciągu całego roku. Pierwsze recenzje są już dość wiekowe, ostatnie całkiem świeże. Czy ktokolwiek okazał się godzien miana imperatora albo przynajmniej toaletowego księcia?

Jerry Brułery napisał ongiś, że Onyks (ekstr. 22%, alk. 8%) z Piwojada smakuje jak wafelki. No faktycznie, sporo tutaj nut wafelkowych, pokroju tych dawnych, okrągłych spodów pod ciasto, z których resztki lądowały w wielkich workach, które to z kolei można było za bezcen kupić w wadowickich sklepach Społem. No ale właśnie – Onyks jest wafelkowy, przy czym są to wafelki w polewie kakaowej, a i wanilię da się w tym wszystkim wyczuć, zaś po ogrzaniu jeszcze trochę orzechów laskowych. Szkopuł w tym, że na tyle tego by było. Piwo jest niedogazowane, płaskie i nudne, brakuje mu zarówno złożoności jak i głębi, o intensywności nie wspominając. Piwny ekwiwalent czekoladowych wafelków z Goplany. Słaby RIS. (4,5/10)

Mój pierwszy kontakt z browarem Węgrzce Wielkie pozostanie póki co moim ostatnim. 16,66zł za zapchanie sobie rur odpływowych takim syfem? Dziękuję, następnym razem postoję. Samotny Wilk (ekstr. 21%, alk. 8,5%) – swoją drogą, 3-miesięczny termin przydatności to jak na refermentowane w butelce piwo o takim woltażu jednak pewna osobliwość – pachnie kakao i czerwonymi owocami, z wiśniowym motywem przewodnim. Dziwnie, płasko i ubogo, choć na tym etapie jeszcze nie odpychająco. Okazuje się jednak, że kupione świeżo po dostawie i otwarte po kilku dniach pobytu w domowej lodówce piwo skisło. Tak, skwaśniały RIS w cenie RISa z choćby i De Molena. Po pierwszym łyku i nozdrza rejestrują lekką kiszonkę. Kwaśność nie jest lambikowa, ale jest lipna – czyni piwo bardziej wytrawnym, spłaszcza maksymalnie i tak już płaski smak i sprawia, że człowiek zaczyna tęsknić za zwykłą wodą, jak jakieś zwierzę. No weźcież, idźcież mi z tym. (1,5/10)

Kiedy Pożegnanie Korporacji (ekstr. 24%, alk. 10,3%) ujrzało światło rynku, Piwowarownia radziła, żeby je jednak po zakupie jeszcze trochę poleżakować. Jak powiedzieli, tak zrobiłem. Ponad pół roku powinno starczyć. Gorzej, że przy otwieraniu nie doszło do dekompresji, czyli że prawdopodobnie kapsel był nie do końca szczelny. Nastawiam się więc na wygazowanego RIS-a, niucham i wychwytuję nuty czekolady, karmelu i czerwonego wina, ale wszystko mało intensywne. Tyle dobrze, że ani nie skisło ani nie doszło do infekcji. Niestety jednak finisz jest nieprzyjemnie cierpki, w czym swój udział ma alkohol, ale również łodygowy chmiel Magnum, którego chyba powinni zabronić. No ale piwo ma ciało, ma pumpernikiel, ma nuty palone oraz w finiszu kawowe. Gazu tutaj z drugiej strony zbyt wiele niestety nie ma. Końcowy rezultat jest rozczarowujący, płaski i cierpki. Piwowarownię obecnie stać na więcej, może zresztą aktualna warka tego piwa wypadła lepiej. (5,5/10)

Dodatek wiśni do RIS-a to słuszna koncepcja, a mimo to posypało się trochę krytyki na Browar Spółdzielczy, za to że Babskie (ekstr. 22%, alk. 8%) ma zbyt mało ciała, jest zbyt wytrawne. Na WFDP rok temu nie znalazłem powodów do narzekań, a i w przysłanej mi przez browar butelce też znalazł się płyn, który mi dostarczył wiele radości. Dominacja wiśni jest jednoznaczna i kompletna. Znaczy się całe wiśnie – miąższ, skórka i pestki – nadają ton, a czekolada faktycznie tworzy raczej szczupłą bazę. Myślę jednak, że to kwasek wiśni czyni to piwo wytrawnym w odbiorze, bo przy tym jednak pewne napięcie między językiem a podniebieniem istnieje, ergo: piwo swoją wagę ma. Na plus zasługują również dzikie nutki, które są subtelne i wbrew moim obawom kilka miesięcy po premierze nie przepoczwarzyły się w jakąś kiszoną, ogórkową abominację. Świetne piwo deserowe moim zdaniem. (7,5/10)

W tym momencie aż prosi się o porównanie Babskiego z Kwasem Theta od Pinty (ekstr. 24,7%, alk. 10,2%). Piwo tak wykombinowane, że aż może trochę przekombinowane. Najpierw przefermentowane drożdżami do piwa i drożdżami do whisky, częściowo zakwaszone bakteriami kwasu mlekowego, zblendowane z sokiem z wiśni, po czym zainfekowane brettami i pozostawione w tej formie do dojrzenia przez 6 miesięcy. Efekt aż kipi wiśniami zmieszanymi z mniejszą porcją brettowego funku, przez co piwo pachnie w zasadzie jak rasowy flanders. Mimo delikatnych czekoladowych wtrętów nie jest więc RIS-owe w aromacie. W smaku z kolei owocowy kwasek, bretty, całe te naleciałości czerwonych owoców, a nawet pestkowa goryczka nie umniejszają odczucia pełni. Jest czekoladowe ciało, są dyskretne nutki palone, w tle przewija się nawet efemeryczna jogurtowość, nawiązująca do pozostałych odsłon serii pintowskich kwasów. Mało RIS-owe, zgoda. Niemniej jednak bardzo smaczne piwo. (7/10)

Nikomu źle nie życzę, ale coś przeczuwam, że ten RISpect (ekstr. 24%, alk. 9%) to się Osowej Górze nie udał zgodnie z założeniami. Miało być palono, kawowo, czekoladowo i waniliowo. Wyszło karmelowo, trochę miodowo, niechby i z nutą rodzynek, jak nam mówi etykieta. Są ślady lukrecji, delikatna mleczna czekolada i tyle. Ciało średnie, lekka słodycz, podkreślona goryczka… Nie jest to niepijalne piwo, to jest po prostu nudny, miałki RIS, który nasyca ciało absolutnie zbędnymi pod każdym względem kaloriami. Szkoda. (4/10)

Kontraktowy Wrężel cichaczem wypuścił swój Imperial Stout Whisky Oak Chips (ekstr. 24,5%, alk. 11,5%). Tytułowe płatki są obecne, mieszając się z palonością. Miałem przed oczami osmolone wnętrze beczki, wypalane ogniem. Piwo jest rzecz jasna czekoladowo-palone, jest też jednak moim zdaniem wyraźnie estrowe, i to na modłę jasnych bądź ‘półciemnych’ wyspiarskich ejli – czerwona owocowość jest naprawdę silna. Silna na tyle, że z zamkniętymi oczami można by mieć trudności z wytypowaniem koloru piwa, co mi nie do końca podeszło. Co mi się z kolei spodobało, to gęstość, słodycz i tekstura, a nawet silna goryczka, podbita delikatną tanicznością. Zaryzykuję więc stwierdzeniem, że inny wybór drożdży (tutaj użyto S-04) mógłby wpłynąć pozytywnie na piwo. Piwo, które w takiej formie jest niezłe. Aż niezłe bądź tylko niezłe. (6/10)

Antymateria z Antybrowaru (ekstr. 22%, alk. 9,2%) dotarła do mnie w formie prawdopodobniej ciut zbyt świeżej, co tłumaczyłoby obecność delikatnych nutek jabłkowo-emulsyjnych. Ale jest i paloność, czekolada, orzechy, wafelki, trochę kawy – jest więc baza na mały cymesik. Szczególnie że to piwo ma jednak trochę ciała, jest miękkie w ustach, a posmak uderza w miłe mojemu sercu palono-kawowe tony. Słodkie też jest, ale ten mocno czarny finisz wprowadza pod tym względem dobry balans. Mimo umiarkowanego aldehydu dobrze mi się to piło. (6,5/10)

Bednary zaserwowały pierwszego chyba w Polsce RISa ostrygowego. Nuclear Disarmament (ekstr. 22%, alk. 8%) to połączenie wafelków i gorzkiej czekolady (lubię), nut zielonego jabłka, przenikających w miarę ogrzania w orzechy (tego nie lubię, choć mogło być gorzej) oraz trochę nut palonych, szczególnie w finiszu (lubię). Odczucie w ustach jest gładkie, piwo robi wręcz trochę oleiste wrażenie, jest lekko słonawe, choć i słodkawe. No i właśnie – mimo obecności nut słonych jest trochę mdłe, brakuje mi w tym wszystkim trochę, nomen omen, ikry. No i głębi. Wzorowo średni RIS. (5/10)

Wiedziałem przed zakupem, że RIS in Peace Winter 2017 (ekstr. 24%, alk. 9,8%) jest piwem z przyprawami zimowo-świątecznymi, nie sądziłem jednak, że to dzieło AleBrowaru jest nimi aż tak zdominowane. Korzenność jest wręcz wszechogarniająca – czuć w zasadzie tylko cynamon, goździki i skórkę pomarańczy, w takiej właśnie kolejności. Ze względu na piernikowe wrażenie mózg doszukuje się w tym wszystkim jeszcze nieobecnego wśród składników imbiru. Wszystko jest podszyte delikatną czekoladą, no ale jednak – to jest piernik. W smaku brakuje mi głębi, słodkawy płyn przypomina mi syrop na kaszel z dzieciństwa (nie ten wiśniowy, ten drugi, korzenny). Średnio mi to podeszło. (5/10)

RIS In Peace Spring 2017 (ekstr. 24%, alk. 9,8%) dostał tyle bzu, że kwiatowość kojarzy się z początku wręcz z miodem wielokwiatowym, choć nie jest to moim zdaniem nuta, która do tego typu piwa pasuje, przynajmniej w takiej postaci. Ogółem rzecz ujmując jest to mało intensywny i niestety słaby RIS. Wspomniany bez ulatuje częściowo wraz z ogrzaniem i niewiele po nim zostaje. Trochę czekolady, trochę jasnej słodowości kojarzącej się z waflami ryżowymi (acz pewnie to kwestia płatków owsianych), ciut paloności, może jeszcze delikatne nutki owocowe w smaku. I w zasadzie tyle. Piwo jest puste, wręcz wodniste, mimo że ma słodycz i jednak trochę ciała (chociaż jak na 24 Blg to szału nie ma). I co ciekawe – mimo niskiej intensywności smakowej alkohol udało się fajnie ukryć – gdyby nie grzał w gardło, nie rzucałby się wcale na zmysły. I to niestety jedyny plus. Poza tym piwo jest słabe. (4/10)

Ciekawostka – kiedy na przedostatnim WFP kosztowałem przedpremierowo Space Odyssey 2028 od Radugi (alk. 12,5%), to piwu jeszcze trochę doskwierał aldehyd. Powinno było się ułożyć. Z kolei gotowa, butelkowana wersja zrazu buchnęła mi w nozdrza sosem sojowym, znaczy że się ‘przełożyła’. Jakby nie było, grunt że aldehyd zaniknął, a ja osobiście lubię ten sojowy rodzaj utlenienia w piwach ciemnych. Gorzka czekolada, wafelki i wyraźna paloność stanowią trzon bukietu, i to jest git. Brakuje mi w tym piwie jednak głębi, za to alkoholu z pewnością nie brakuje, bo jest zbyt wyraźny. Średniawo. (5,5/10)

Wrclw Rye RIS Bourbon BA (ekstr. 23%, alk. 10,2%) to rzecz godna polecenia, i to nie tyle ze względu na beczkę, w której leżakował, co na jego przyjemnie owocowy profil aromatyczny. Pełno czerwonych nutek – wiśni czy czerwonej porzeczki, które z kolei przechodzą w ciemniejsze, leśne klimaty borówkowo-jeżynowe. Do tego chleb, wafelki i ciemna czekolada, zaś bourbon to tylko uzupełnienie dalekiego tła. W smaku gładkie, owocowe, słodowość zaczyna przypominać wafelki zatopione w dużej ilości likieru czekoladowego, a finisz grzeje gardło i zostawia posmak spalonego drewna. Do wejścia do prawdziwej ekstraklasy brakuje mu trochę głębi, ale i tak jest to bardzo smaczny RIS, w którym beczka nie odegrała specjalnie donośnej roli. (7/10)

Od czasów pamiętnej afery kilka lat temu Spirifer ani razu na tych łamach nie zagościł. Nie żebym chował uraz, ale jak już się raz zniechęcę do browaru wskutek podłej jakości piwa, to ciężko mi się przemóc żeby mu dać jeszcze jedną szansę. Chłopaki z Piwnej Sprawy jednak zareklamowali mi Scarecrow (ekstr. 24%, alk. 9,6%) tak skutecznie, że zakupiłem butelczynę. I nie żałuję. Fajny, głęboki aromat deserowej czekolady z wiśniami, delikatna wanilia, wtapiająca się w czekoladę paloność oraz niuch kawy. W smaku to samo, czerwone nutki miejscami mogą się kojarzyć z czerwonymi gumisiami, jest kwasek i nieprzesadzona słodycz, jest też dość mocna, może wręcz trochę zbyt mocna goryczka. Głębia może nie jest na tym odcinku oszałamiająca, ale trochę jej piwo jednak ma, natomiast grzanie gardła nie idzie w parze z ordynarną prezencją alkoholu, który udało się elegancko ukryć. Nie twierdzę, że to jest arcydzieło, ale to jest z całą pewnością bardzo dobry RIS, który przy okazji rozstawia po kątach sporą część krajowej konkurencji. (7/10)

Lilith Bourbon BA (ekstr. 24%, alk. 10%) była przedmiotem sporu – czy czuć beczkę mocno, czy praktycznie wcale? Ktoś tam nawet skłaniał się ku przypuszczeniu, że ta beczka jest mistyfikacją Golema i piwo beczki na oczy nie widziało. Pozwolę się odnieść tylko do mojej porcji. Beczkę czuć tutaj ewidentnie, choć faktycznie jest to pod względem jej intensywności jedno z najbardziej delikatnych piw tego typu, jakie piłem. Delikatny kokos funkcjonuje tutaj tylko jako raczej subtelne uzupełnienie ekstremalnej paloności piwa bazowego. Ile tu jest popiołu i węgla to ja nawet nie. Przy czym piwo jest wprawdzie lekko słodkawe, ma fajne nutki gorzkiej czekolady i kawy, a nawet marginalne wtręty lukrecji i budyniu waniliowego, ale to jednak paloność rządzi i dzieli, mocno dominując szczególnie w suchym, gorzkim finiszu. I w tym momencie wchodzą te beczkowe nuty, które dodają temu bez dwóch zdań dobrze uwarzonemu, ale jak na mój gust jednak zbyt palonemu piwu trochę ogłady. No i wskutek tego piło mi się je naprawdę bardzo dobrze. (7/10)

Oczekiwania względem Imperial Geezera (ekstr. 24,5%, alk. 9,1%) były spore, bo raz że lżejsze piwa z tej serii to klasa, dwa, że zdecydowano się na nowatorską przynajmniej w polskim crafcie technikę leżakowania nie piwa w beczkach po tennessee whiskey, tylko samej kawy, która później do piwa została dodana. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się wyczuć niczego, bo raz, że na kawie się nie znam, wszelkie nowinki odtrącam i uznaję jedynie mocne, oleiste espresso, dwa, że rzeczona technika wydawała mi się być zaledwie marketingowym gimmickiem. No i się myliłem. Raz, że kawa w tym Geezerze (jak i również w dwóch słabszych wersjach) w przeciwieństwie do większości piw tego typu nie trąci bobem, fasolą kidney, kaparami, czy też innym ustrojstwem. Dwa, że jest jednak miarodajny efekt, bo występujące w piwie nuty whiskey są świetnie zintegrowane z tą kawą – to czuć. Efekt jest taki, jakby w palarni kawy zamówić kawę i shot whiskacza. Dodana poza tym wanilia delikatnie wzmacnia rzeczony efekt (co oznacza jej zintegrowanie z resztą), a intensywna, mocno ciemnoczekoladowa podstawa przypomina nam o tym, że bazą jest tutaj stout. W smaku jest pełnia, gładkość i głębia kawy, która sprawia, że pomimo braku takiego ciała, żeby je można kroić nożem (w tym sensie, że jednak sporo pełniejszych RISów się w życiu piło), jest to wywar mocno degustacyjny. Waniliowo-laktozowa słodycz jest wyraźna i wygładza ewentualny kawowy czy palony kwasek, ale i goryczka jest niczego sobie, więc nie tylko głębia i kompleksowość, ale i balans są bez zarzutów. Super piwo, wzorowo przemyślane i dopracowane. Żeby jednak nie tylko chwalić – w smaku, a raczej w samym finiszu, pojawia się charakterystyczna cierpkość alkoholu. Przy pozostałych aspektach piwa na takim poziomie nie odbiera ona przyjemności picia, ale jednak wskazuje, że jest jeszcze trochę pola do poprawy. (7,5/10)

Ponad jedna trzecia omówionych piw spełniła oczekiwania. Najbardziej Imperial Geezer oraz Babskie ze Spółdzielczego (z tym ostatnim sporo osób może się nie zgodzić), a tuż za nimi Lilith Bourbon BA, Scarecrow ze Spirifera, bourbonowy Rye RIS ze Stu Mostów oraz pintowy Kwas Theta. Z pozostałych piw cztery były zwyczajnie kiepskie, a sześć plasowało się w rejonach średnicy. Szkopuł dodatkowo w tym, że większość udanych polskich RISów piłem na festiwalach i nie powtarzałem ich już w domowym zaciszu. Jeśli wpis zawierałby dodatkowo ich recenzje, to mogłoby się okazać, że średni poziom rodzimych wytworów w tym gatunku w ciągu ostatnich dwóch lat (półtora roku temu ukazał się pierwszy taki duży gatunkowy przegląd) wzrósł znacząco.

A na następny przegląd krajowych RIS-ów nie będzie trzeba na pewno czekać tak długo, bo już jest niemalże w połowie gotowy. Stej tjund.

recenzje 7902435823100042981

Prześlij komentarz

  1. Ja bym dla Impirjum Giiza dał nawet 8, albo i 8,5. Dla mnie fenomenalne piwo!!!!

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)