Loading...

DDH New German Craft


Bo klasyka z Niemiec to często RiGCz, ale fajnie co jakiś czas sprawdzić, jak się sprawy mają z niemieckim craftem, który ostatnimi czasy równie chętnie pakuje się w konserwy, co u nas. W tym celu w drodze na zapad zjechałem do Drezna, gdzie mieści się Hopfenkult, jeden z fajniejszych stacjonarnych adresów badylarskich w Niemczech. Szybkie skanowanie półek lokalu zaowocowało konstatacją, że podrożał ten craft w Niemczech (puszki to z reguły koszt 4,50-6,50 EUR, RISy z kolei są poza moim pułapem cenowym), tak więc zakupiłem ograniczoną selekcję, starając się zarazem ustrzelić przekrojowo po jednym piwie z każdego browaru, który wydał mi się interesujący. Oto rezultat.


Pewnie czasami, z rzadka, kiedy już naprawdę nie macie niczego lepszego do roboty, zastanawiacie się, czy odkupienie wielkiego, drogiego browaru Stone w Berlinie przez szkockiego BrewDoga było trafioną inwestycją. Mam dla Was odpowiedź. Otóż nie wiem. Wiem natomiast, że w StoneDogu warzą sobie kontraktowcy pokroju Analog z Lipska, którego uwieczniony na powyższym zdjęciu Hazy Pale Ale (alk. 5%) wychyliłem na Halde Rhein-Preussen w późnowiosennym słoneczku. Puszysty, lekki, ale intensywny pejl ejl łączący starą szkołę (wyrazista goryczka na poziomie pilsa) z nową szkołą (soczystość, owocowość, połączenie świeżej moreli z żywicą i mięsistym grejpfrutem oraz pomarańczą i subtelnym melonowym wtrętem). Finisz to Fanta plus Sprite plus goryczka, a więc synteza powyższego. Świetne piwo, wyraźnie lepsze od jakiegokolwiek wywaru Stone Berlin i BrewDog Wherever. (7,5/10)


Pamiętam, jak na WFDP kilka lat temu piwowar pewnego małego browaru strasznie się zeźlił, kiedy zwróciłem mu uwagę, że jego APA jest wodnista. „Czego się spodziewałeś po ‘dziesiątce’!?” brzmiała riposta. Zwróciłem mu uwagę, że intensywność smakowa absolutnie nie jest równoznaczna z ciężarem. Egzemplum piwo na zdjęciu, czyli Palm Treez (alk. 3,7%) od kraftowca Gutsbrüder z niemieckiej Koblencji. Wszystko mi się w nim podoba. Nazwa, etykieta narzucająca skojarzenia z Miami Vice, hasło „Feel the fuckin’ atmosphere”, intensywny smak (miękka owsiankowa podbudowa plus silne cytrusy, róża, żywica i ziołowość na styku bazylii z werbeną, mięciutka tekstura, brak zbędnej słodyczki i lekka do średniej goryczka w sam raz dopasowana do profilu piwa), fantastyczna rześkość i pijalność. A to wszystko przy skromnych 9 Blg oraz 3,7% alko. Patrzę na etykietę, biorę głęboki łyk i wiem, że byłoby to piwo do picia wiadrami na plaży pod palmami. Absolutnie w punkt. (8/10)


Od kiedy żyję – a na potrzeby tego wpisu na dobre ożyłem jakieś trzy lata temu – jestem zwolennikiem prawidłowego saunowania, gdzie prawidłowość sprowadza się głównie do tego, że smród podgrzanego spandeksu i lycry nie ma w saunie niczego do szukania. Mniej więcej od tego czasu również, zgodnie z saunową odmianą odwróconego prawa Greshama (dobra sauna wypiera gorszą saunę) sauna kojarzy mi się wyjątkowo dobrze, jako że wówczas, w trakcie mojego pobytu w saunarium w Chochołowie, miał tam miejsce najazd dwudziestokilkuletnich kobiet w wyjątkowo dobrej formie. Była to okazja do ćwiczenia panowania nad naturalnymi reakcjami organizmu, zwłaszcza w sytuacji przebywania w basenie czy też łaźni parowej, gdzie rzecz jasna poza strojami kąpielowymi również ręczniki szły na bok, a zarazem właśnie wtedy, wskutek asocjacji łaźni z tabunem pięknych, nagich kobiet, łaźnia parowa – zgodnie z odwróconym saunowym prawem Greshama – zaczęła mi się wyjątkowo dobrze kojarzyć. Dlaczego o tym piszę? Otóż z zaskakującego powodu. Niemcom z Browaru Braumanufaktur Hertl (we współpracy z Blech.Brut) udało się stworzyć piwo (Black IPA o nazwie Dunkle Zeiten), w którym chmiel Sabro nie jest co najwyżej możliwą do zignorowania, acz niepotrzebną przeszkadzajką, tylko stanowi o jego treści, a treść ta jest o dziwo godna. Piwo pachnie bowiem nie jak wypchany koprem warzywniak, tylko jak napchana ziołowymi olejkami eterycznymi łaźnia parowa. Są też cytrusy, sosna oraz będąca w zasadzie jedynym wyczuwalnym efektem aromatycznym zastosowania ciemnego zasypu lukrecja, no ale jednak przewodnim skojarzeniem jest ziołowa łaźnia parowa, która – zgodnie z odwróconym saunowym prawem Greshama – kojarzy mi się z pięknymi nagimi kobietami, a więc kojarzy mi się bardzo dobrze. Tak jak i to piwo. (7/10)


Z Yankee & Kraut miałem dotychczas do czynienia tylko za sprawą ich kilkukrotnych kooperacji z Freigeistem. Niestety zdecydowałem się pogłębić tę znajomość o west coast ipkę o nazwie Bare Bones (alk. 6,3%). Cóż z tego, że napakowano ją Idaho7 i Amarillo w wersjach cryo i doprawiono Comet Nectarem, skoro rezultat jest przegazowany i w złej formie? Wyczułem lekko przefermentowany moszcz jabłkowo-gruszkowy, ciasto drożdżowe, trochę suszonych owoców wetkniętych tu i ówdzie, no i faktycznie podkreśloną, przyjemną goryczkę. To nie brzmi jak profil rasowego west coasta, tylko jak męczybuła. A szkoda. (4,5/10)


Black IPA o nazwie Trash Metal Cassette od monachijskiego True Brew (ekstr. 16%, alk. 6,66%) została skonsumowana z widokiem na Zagłębie Starej Rury, tak więc mogła być to kaseta z Tapping The Vein. Dymiące kominy przemysłowych kombinatów wyrastających z morza zieleni były prefiguracją słodowej strony piwa, zaś drapieżne ptactwo – dwa myszołowy sunące majestatycznie w oddali oraz mały, elegancki sokół, który przycupnął na latarni 20 metrów ode mnie) – jego chmielowych aspektów. Zapytacie, jaki jest związek drapieżnych ptaków z chmielem? Nie wiem. Wracając do piwa, to reprezentuje ono szkołę, którą zwykło się w Polsce nazywać polską szkołą czarnych ipek. A więc szkołę słodowo-stoutową. Paloności to piwo nie ma wprawdzie raczej wiele, ale za to przekonuje konglomeratem czekolady i prażonego ziarna, zmieszanym z żywicą i cytrusami. Goryczkę podkreślono, ale z umiarem i w zasadzie jest to jedyny, mały mankament tego piwa. Mogłaby być bardziej dofasolona, choć to jest przecież T(h)rash Metal Casette, a nie Death Metal Cassette. Choć gdyby to był Demolition Hammer... No ale znowu odbiegam od piwa, a to jest bardzo smaczne. (7/10)


Welde Citra Helles
(ekstr. 12,4%, alk. 5,2%) ma trochę niedopasowaną nazwę, ale tylko w członie odwołującej się do chmielu. Poza Citrą wpakowano weń bowiem większe dawki Spalter Select oraz Yellow Sub, wskutek czego to kwiatowość i świeża morela dominują nad grejpfrutem i pomarańczą. Poza tym, że czuć chmielenie na zimno, jest to faktycznie helles, z chrupką słodowością oraz nikłą goryczką. Czyli taki nowofalowy Urhell. Mega solidne, bardzo pijalne piwo. (7/10)


Orca Bräu Local IPA
(alk. 6%) to zupełnie zbyteczne piwo z Norymbergii. Połączenie cytrusów, granulatu, różanych cukierków, melona i przecieru z moreli robi mocno mdłe wrażenie, które sprawia, ze mimo przyjemnie gładkiego odczucia w ustach to mało gorzkie piwo jest wręcz archetypowo stołowe. W takim sensie, że można się przy nim stołować, nie zwracając na nie zupełnie uwagi i pozbywając się go ze wspomnień wraz z wypiciem ostatniego łyka. Nie warto. (5,5/10)


Mogło być fajnie, wszak pierwsze eksperymenty browaru Riedenburger z nową falą, datowane na kilka lat wstecz, były miejscami obiecujące, no ale niestety – Dolden Bock (alk. 7,9%) to nieudany weizenbock. Nie dość, że goździk jest tak potężny, że dosłownie zabija to piwo, to w dodatku jest ono dość aldehydowe, gdzie moszcz jabłkowy przechodzi w finiszu w ordynarne obierki z papierówki, zaś banany pokryte wanilią plumkają sobie daleko w tle, a chmielenia na zimno w zasadzie nie czuć w ogóle. Jest to piwo wprawdzie pszenicznie puszyste, zarazem jednak szorstkie za sprawą nadmiaru ostrych nut smakowych. To nie jest to. (4/10)


Browar Kundmüller odpowiedzialny za markę Weiherer też się wziął za craft, przykładem czego jest Hopfenweisse (alk. 5,2%). Mimo że tutaj też chmielenie na zimno jest dosadniej obecne w opisie niż w końcowym produkcie (aczkolwiek uzyskano charakterystyczny chłodzący efekt miętowego chmielu Polaris), to piwo jest znacznie przyjemniejsze od Dolden Bocka od Riedenburgera. Banany są tutaj delikatnie uzupełnione innymi żółtymi owocami, jest lekki goździk, weizenowa (czyli wysoka) rześkość, a goryczka jest wycofana. Weizen z lekkim twistem, smaczny. (6,5/10)


Budżetowe crafty warzone dla Lidla (Steam Beer) są przeokropne. Te warzone dla Aldiego (Streitberg) są niewiele lepsze, przy czym pity niedawno chmielony na zimno weizenbock był naprawdę w porządku. Co innego dwa pozostałe piwa, powstałe w browarze Hansen. Streitberg Strong IPA ma całe 5,5% alko, jest więc strong as fuk. Widok na kaczki krzyżówki nurkujące w odmętach Waldsee w Moers został zepsuty natłokiem aldehydu octowego z kartonem oraz tłem w postaci cytrusowych żelek oraz kupnego chrzanu z kwaskiem cytrynowym. Goryczka niemrawa, całość nudna jak flaki z olejem, mimo że flaki nie są nudne, bo po takim flakowym gotowcu z Żabki miałem koło 2003 roku wstrząs anafilaktyczny, no ale to piwo jest zupełnie zbędne. (3,5/10)


Niewiele lepszy jest Streitberg German Stout (alk. 6,5%), w nim bowiem zielone jabłko zostało po prostu lekko przypalone na piecu. Czyli znowu nadmiar aldehydu octowego, tyle że tym razem w sosie z podpalonym karmelem. Wylać i zapomnieć. (3,5/10)


Kolejnym niemieckim craftowcem wziętym przeze mnie na tapet był Schwarze Rose z Moguncji. West coast IPA o nazwie Mind Playing Tricks (alk. 6,5%) dotarła do mnie w postaci nieco utlenionej. Suszona bardziej niż świeża pomarańcza, suszona morela przechodząca w delikatną landrynkę, herbatka cytrynowa z suszonymi owocami – nie tak to z pewnością miało wyglądać. Ku finiszowi pojawia się w końcu trochę grejpfruta i sosny, przy czym wytrawność odnotowałem, ale podkreślonej goryczki już nie. Ani to stylowe, ani świeże. Pić się dało, tylko tyle. (5,5/10)


Fuerst Wiacek
to bezpieczna przystań. Atelier der Braukünste o dziwo z kolei jeszcze nie kosztowałem. Wspólna DDH double ipa o nazwie Co-Sharenting (alk. 8,1%) to świetna sprawa. Przecier z moreli przetkany sosnowymi igłami, rześki gumobalonowy juicy fruit – tak można opisać walory aromatyczno smakowe. W smaku wzorowo owocowe piwo, słodkie, lekko gorzkie, bez hop burnu. Pijalność wzorowa, szczególnie jak na takiego mocarza. Oczywiście więcej goryczki nie zaszkodziłoby, wręcz przeciwnie, ale i tak jest to świetne piwo. (7,5/10)

Waldsee w Moers

Po długiej przerwie postanowiłem sięgnąć po niemieckiego Bearnarda, czyli meklemburski craft w papierowej owijce, krążący po marketach pod nazwą Insel. East Coast IPA (alk. 5,6%) zabrała mnie na podróż w czasie, kiedy kilka lat temu kręciłem nosem nad piwami z Insel. Poczułem się jak wtedy. W aromacie coś tam jest, mianowicie mandarynka, duża ilość sosny oraz skórka pomarańczy. W smaku z kolei piwo jest w zasadzie doskonale wodniste, co tylko uwypukla jego przegazowanie. Goryczka jest słabsza niż w szeregowym gose, intensywność smakowa jest na poziomie Cisowianki z dodanymi kilkoma kroplami soku cytrynowego. Rześkie też nie jest. Po co to komu? (4/10)

widok na Walsum z Halde Rhein-Preussen

Na koniec zostawiłem sobie dyskontowe Reeper B. India Pale Ale (alk. 5%), robione stale dla sieci Aldi. Piwo jest na wskroś aldehydowe, czym dumnie zaświadcza o swoim pochodzeniu (kiepskawy browar Hensen) Poza tym ciut sodu i zupełnie w tle marginalne przebłyski owocowego chmielu. Wodniste łajno bez goryczki. Szkoda nawet tych kilkudziesięciu centów. (2/10)

W jakim stopniu ta selekcja jest reprezentatywna dla stanu niemieckiego craftu A.D. 2021, tego nie wiem. Fajnie jednak, że przy niemałych funduszach przeznaczonych na tę eksplorację craftu zza Odry udało mi się wyhaczyć kilka naprawdę świetnych piw.

recenzje 5914981792523753803

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)