Co z tym polskim pilsem, panie?
https://thebeervault.blogspot.com/2017/12/co-z-tym-polskim-pilsem-panie.html
No właśnie. Bo jeszcze całkiem niedawno, w czasach popularności browar.bizu, polski pils był traktowany w piwnym półświatku jako ontologiczna niemożność, fikcja, która nie miała szansy, żeby stać się prawdą. A dlaczego nie? Bo nie, i już. Fakt, że większość polskich jasnych lagerów była chmielona w ilości homeopatycznej, ale zdarzały się i rasowe pilsy, porządnie doprawione lupuliną. Głównie w browarach restauracyjnych, ale i browary regionalne potrafiły pilsa wypuścić. Jak reagował polski malkontent na takie piwo? Z grymasem na twarzy. „Nieeee, okej, no chmielu to trochę ma, ale to nadal nie jest prawdziwy pils jak w Czechach czy Niemczech.” Serio, mógłby być trzy razy mocniej nachmielony od Schönramer Grünhopfen Pilsa i dwa razy bardziej gorzki od Flensburgera i to nadal nie byłby „prawdziwy pils”. Dla porównania – przeciętny Niemiec – pomijając Bawarczyka, który wie że jest coś takiego jak helles i to coś woli od pilsa – każde lekkie jasne piwo dolnej fermentacji to pils, niezależnie od poziomu nachmielenia na aromat, smak, czy goryczkę. Tadam. Zwróćmy się jednak ku naszym craftowym pilsom, bo w końcu nasze rzemieślnicze poletko zaczęło odkrywać ten styl dla siebie. Nie chodzi mi o nowofalowe ujęcia stylu, te się tutaj nie liczą, tylko o klasyczne. Jak się można domyśleć, niełatwo w tej materii znaleźć klasowego przedstawiciela, ale jest to jak najbardziej możliwe.
Gatunkową próbę Nepomucenu, której na imię Kamo (ekstr. 12,3%, alk. 4,8%), uważam za w miarę udaną. Zboże, świeża chlebowość, trochę nutek piwnicznych oraz wyraźne nachmielenie 'kontynentalne', które można opisać słowem-wytrychem 'ziołowe'. Mogłoby być lepiej – chociażby poprzez uniknięcie słodkich, omal miodowych nutek oraz lekkiego aldehydu, a i nuty soku z marchwi wydają się tutaj zbyteczne – ale skoro zadbano o odpowiednio podbitą goryczkę i wysoką pijalność, to wyszło nieźle, mimo wad. (6/10)
Jak sobie kontraktowiec o niezbyt wygórowanej renomie poradził z wymagającym jednak stylem, czyli starym, dobrym pilsem? Time Out (ekstr. 10%, alk. 4,7%?) niestety nie wystawia Kraftwerkowi laurki. Na dobre cztery miesiące przed końcem daty ważności piwo było na tyle utlenione na miodową modłę, że nutki zbożowe stały się już tylko uzupełnieniem tła. Dodajmy do tego brak chmielowego aromatu i smaku, wodnistość i niemalże nieobecną goryczkę i otrzymujemy bardzo kiepskie piwo. (3/10)
Trzech Kumpli ma zazwyczaj piękne, dopracowane estetycznie etykiety, a tymczasem Pils (ekstr. 10,5%, alk. 4,4%) wypadł pod tym względem siermiężnie niczym HC z początku lat 90-ych, no ale zakładam, że taki był właśnie zamysł. Skoro pils, to bardziej niemiecki czy czeski? Silna, podbita zbożowość przemawia za szwabskim pochodzeniem, z kolei mimo przenikającej w tle trawy cytrynowej, dominacja chmielu żateckiego daje piwu czeski stempel. Wydaje mi się, że gdzieś tam w tle jest również subtelna zapałka, ale to jak wiadomo w pilsowi w rozsądnej dawce rzadko kiedy szkodzi. Smak jest czysty, rześki, wyraziście gorzki choć wciąż zbalansowany, a piwo znika ze szkła w dwóch mgnieniach oka. Tak się to robi. Świetne piwo i dużo lepsze niż kolejna byle jaka rodzima craftowa A(I)PA. (7,5/10)
Na deistkę, pardon, desitkę zdecydował się niegdysiejszy kontraktowiec, a obecny browar Perun. Desitka (ekstr. 10%, alk. 4,1%) jest słodsza niż się spodziewałem, ale i opatrzona całkiem konkretną, ziołową goryczką. Poza tą ostatnią zarówno aromat jak i smak są po słodowej stronie mocy, z delikatnymi zielonymi, chmielonymi wtrętami tu i ówdzie. Piwo bez pospolitych wad, częstych w tym gatunku, jednocześnie za sprawą swojej słodyczy nieco mniej pijalne od ideału. Ale jest w porządku, szczególnie jak na początek. (6/10)
Na Pilsa zdecydowały się też Inne Beczki. Pilzner (alk. 4,7%) jest piwem ciążącym ku słodowości, wprawdzie z wyraźnymi nutami Saaza w aromacie, ale i ze słodyczą resztkową w smaku, której nie udało się odpowiednio zbalansować, i to mimo dość podkreślonej goryczki. Niezbyt zrozumiałe jest dla mnie również podbicie odczuwalnej pełni poprzez dorzucenie słodu żytniego do zasypu. Lekki aldehyd byłbym w stanie zrozumieć, ale to przesłodowanie nie, wszak pils ma wchodzić lekko a nie opornie, jak w tym wypadku. Przypomina mi to piwo trochę dwunastkę z czeskiego Ferdinanda, za którą nie przepadam. (5/10)
Swojego pilsa ma również Browar Okrętowy, mianowicie Ceti Wężowe (ekstr. 12,5%, alk. 5%), uwarzone dla zespołu Ceti, czyli autorskiego projektu Grzegorza Kupczyka, którego ostatnią fajną płytą były „Epidemie” Turbo, nagrane prawie 30 lat temu. Śmieszny to jest człowiek, swoją drogą. No i wszystko tutaj do siebie pasuje. Zacznijmy od etykiety. Nie, jednak nie, nie ma tutaj czego komentować, przejdźmy więc do czerstwych tekstów na kontrze. Dowiadujemy się z niej, że „Snakes of Eden” to jedna z najlepszych płyt rockowych 2016 roku, że Ceti to ikona muzyki gitarowej, no i jeszcze cringe lvl pińcet: „Pijcie z tego wszyscy, albowiem tu jest dusza nasza – dla was i dla innych szczerze oddana.” Nie jest to jeszcze poziom nazywania koncertu mianem misterium, jak miał (ma?) to w zwyczaju pancerny Peter, no ale uszty Karol. A samo piwo? Jest delikatne zielone jabłko, słodowa słodycz przechodząca w akcent miodowy, nuty marchewki w aromacie i smaku (w tym drugim robi się wręcz kubusiowato) i praktycznie zero chmielu, nawet na goryczkę pożałowano. Szkoda tylko, że na tego bezpłciowego jak muzyka Ceti biedalagera wydałem tyle, ile normalnie daję za karmelkową ajpę. Albo nie, w sumie to na to samo wychodzi. (3,5/10)
Ale to nie statkowo-kupczykowe piwo jest negatywnym bohaterem tego wpisu, ale Laska Nebeska z Browaru Jana (ekstr. 8%, alk. 3,2%). Ja rozumiem, że po ósemce nie można oczekiwać niczego nadzwyczajnego, ale tutaj sporo zabrakło nawet do przyzwoitej poprawności. To ma być deklaratywnie czeski pils, tymczasem dodano polskich chmieli, i to w ilości homeopatycznej na aromat i smak, a zbyt dużej na goryczkę, wskutek czego ta ostatnia jest zbyt mocna jak na wodnistość tego piwa, a przy okazji łodygowa i zalegająca. Bukiet piwa z kolei tworzy brzeczkowość okraszona sokiem z marchwi oraz selerem. Jak już ja tę wadę wyraźnie wyczuwam, to znaczy, że jest bardzo źle. Swoją drogą dziwi mnie – przy szerokiej dostępności 1 Na 100 – że ktoś wpada na pomysł wyskoczenia z takim niskoalkoholowym biedalagerem. (2,5/10)
Przechodzimy do prawdziwych gwiazd na polskim pilsowym firmamencie, czyli trzech pilsów od Łańcuta. Wszystkie trzy piłem w wersji lanej, w doskonałej formie na urodzinach browaru, a poza tym z butelki i kranu przy rozmaitych okazjach. Po pierwsze, X Stoleti. Czeski chmiel, ziołowość, delikatna ziołowa cytrusowość, połączone z niemiecką wytrawnością i raczej zbożowymi a nie chlebowymi nutami, plus mocną goryczką i nad wyraz intensywnym smakiem jak na tak lekkie piwo, daje nam desitkę do picia wiadrami. A na pewno jest dużo lepsza od muzyki XIII Stoleti (7,5/10). Łańcut 14, de facto wzmocniony pils, już kiedyś recenzowany na tych łamach, w niczym nie odstaje i jest wzorowo pijalny szczególnie zważywszy na jego ekstrakt.
Jest jeszcze łańcutowa Beczka Dukatów. Otóż to piwo nie odstaje od najlepszych pilsów badeńskich pokroju Waldhaus Diplom Pilsa. Delikatna podbudowa słodowa, wytrawny finisz i wyraziste nachmielenie po niemiecku, dające piwu nuty ziół i trawy cytryn(o/a)wej. Pijalność pińcet i zero wad. Tu się naprawdę nie ma co rozpisywać, co nota bene tylko podkreśla, że to piwo stanowi doskonałe wcielenie filozofii pilsa. (8/10)
Z browaru Gryf piłem uprzednio tylko wyroby działających w jego kazamatach kontraktowców, więc ucieszyłem się na Klasztornego Pilsa (ekstr. 10%, alk. 3,9%). Przedwcześnie i niesłusznie. Mamy tutaj trochę landryny, trochę chleba, trochę jabłkowego aldehydu oraz dosłownie nutkę chmielu. W smaku jest trochę lepiej, słodowo z całkiem przyjemną, delikatnie podkreśloną goryczką, ale posmak to ponownie aldehyd jabłkowy, pardon, octowy. Tak się tego nie robi, mości panowie. (4/10)
Jednym z najfajniejszych pilsów w tym wpisie popisał się Birbant (ekstr. 12%, alk. 5,1%). Nie nastawiałem się na nic szczególnego, jako że wersja lana była ponoć nieznośnie siarkowa. Butelka, która trafiła w moje ręce, dawała siarką dopiero w smaku, i to zupełnie w tle, nie przeszkadzając. Jest zboże, chleb, sugestia miodowej słodyczy i całkiem fajna, choć stonowana ziołowość. Goryczka wypadła całkiem dosadnie, choć jest też trochę słodyczy resztkowej, ergo: jest balans. Ciężko mi się jest tutaj do czegokolwiek przyczepić. (7/10)
Rozwalcowanie nastąpiło za sprawą browaru, po którym się tego nie spodziewałem. Otóż w chorzowskim Redenie Pils był warzony od lat konsekwentnie na dobrym poziomie, ale ani razu mnie nie zachwycił. Tymczasem piwowar Paweł Fityka namieszał w składzie chmielowym, dodał do piwa Hallertau Blanc (głównie na goryczkę, ale i trochę na aromat), do tego Hersbrucker Spalt na aromat i smak. No i powstał polski pils idealny. Bez chmielenia na zimno uzyskano potężną, szlachetną ziołowość zabarwioną trawą cytrynową i może bardzo subtelnym akcentem białego grona oraz trawy w finiszu. Wszystko jest podszyte elegancką chlebowością okraszoną subtelną piwniczną nutą, zaś goryczka jest mocna i – jak to w niemieckich pilsach bywa – zalegająca, ale jej miękki charakter pozwala na to. Czeski chleb i niemieckie chmiele – to dało w połączeniu pilsa do picia wiadrami. Wow. (8,5/10)
Po Czech Pilsie z serii Podróże Kormorana (ekstr. 12,5%, alk. 4,5%) obiecywałem sobie wiele, wszak z tymi Podróżami to zazwyczaj lipy nie ma. Piwo jest dobrze zbalansowane – podstawa słodowa wraz z muśniętymi miodem cukrami resztkowymi jest wyczuwalna, ziołowe, śladowo cytrynowe akcenty chmielowe są lekko podkreślone ale nie dominują, a goryczka jest w miarę silna i nieco zalegająca, ale nigdy nie denerwuje. Masła brak. Bardzo dobre piwo, któremu przydałaby się ciut mocniejsza aromatyczność, ale już mu niewiele brakuje chociażby do pilsa z Unetic. (6,5/10)
Nie podejrzewałem, że akurat w tematyce pilsa dosyć pozytywnie zaskoczy mnie Raduga, która mnie już dawno pozytywnie niczym zresztą nie zaskoczyła. Jednak Casino (ekstr. 12%, alk. 5,2%) to porządny pils. Dosadnie, ziołowo, trawiasto, lekko może tytoniowo nachmielony na smak i aromat, z silną, przyjemną goryczką, szczupłym ciałem i delikatnie zbożowym podszyciem. Całkiem różowo nie jest – kukurydziano-marchewkowe motywy w posmaku są do wyeliminowania, przy czym w sporej mierze są przykryte chmielem. Spoko. (6/10)
Nie podejrzewałem, że akurat w tematyce pilsa dosyć pozytywnie zaskoczy mnie Raduga, która mnie już dawno pozytywnie niczym zresztą nie zaskoczyła. Jednak Casino (ekstr. 12%, alk. 5,2%) to porządny pils. Dosadnie, ziołowo, trawiasto, lekko może tytoniowo nachmielony na smak i aromat, z silną, przyjemną goryczką, szczupłym ciałem i delikatnie zbożowym podszyciem. Całkiem różowo nie jest – kukurydziano-marchewkowe motywy w posmaku są do wyeliminowania, przy czym w sporej mierze są przykryte chmielem. Spoko. (6/10)
Ostatnią pozycją we wpisie jest Ultramaryna od kontraktowca Cameleon (ekstr. 12%, alk. 5,1%). Niby jest to ‘new wave pils’, ale polega to na tym, że oprócz Marynki wylądował w nim również niemiecki Hallertau Blanc, rezultat zaś smakuje tak, że nowa fala już dawno wycofała się do morza, ergo – można Ultramarynę spokojnie traktować jak pilsa klasycznego. Nachmielenie poszło w stronę trawiasto-ziołową, natomiast jakiekolwiek owocowe nutki musiałbym umieścić w recenzji wbrew mym zmysłom, więc tego nie zrobię. Przyjemnie słodowe, mocna, bardzo fajna goryczka. Jedynie drożdżowe nutki w tle nie pasują tutaj do końca, choć i w zasadzie nie przeszkadzają. Reszta gra jak trza, bardzo fajne piwo. (7/10)
Przegląd został zdominowany przez Łańcut, chorzowski Reden oraz Trzech Kumpli. Również Birbant oraz Cameleon udowodnili, że potrafią uwarzyć bardzo dobre piwo w tym niełatwym stylu. Biorąc pod uwagę, że średni poziom pilsów w polskim crafcie jest niski (pomijając ten wpis, kosztowane na festiwalach piwnych pilsy różnych marek pozostawiają w większości wiele do życzenia), to z regularnie szeroko dostępnych marek na czołowego krajowego producenta klasowych pilsów wysuwa się Łańcut.