Polskie Imperium
https://thebeervault.blogspot.com/2016/06/polskie-imperium.html
Kiedy kilka lat temu Artezan wypuścił na rynek Dziada Mroza, pierwsze polskie komercyjne piwo w stylu imperial stout, nie trzeba było wiele, żeby ludzie się o RIS-a omal nie tratowali. Obecnie na rynku jest tyle polskich stoutów imperialnych, że kolejny wywołuje jedynie wzruszenie ramion. Jeszcze jest to wzruszenie w miarę energiczne, ale pod koniec 2016 roku ten styl pewnie tak spowszednieje, że ludziom się i ramionami wzruszać przestanie chcieć. Wprawdzie Browar Jana zaklina rzeczywistość, twierdząc, że RISów w Polsce jest tyle co wolności w Rosji, ale w takim razie z tą wolnością w kraju Puszkina wcale nie jest źle, bo RISów ci u nas ostatnimi czasy właśnie całkiem sporo wychodzi. Ale czy wychodzą dobrze – oto jest pytanie.
Wprawdzie część czytelników może kręcić nosem, że poniżej 35 Blg to co to za imperial stout, ale trudno. Temat jest w miarę nośny, jako że nie tak dawno dawno toczono w polskich interneciech walki słowne o to, co jest a co nie jest imperialnym stoutem. Nie do końca mnie to obchodzi, stąd też będzie to test mocnych, ciężkich stoutów. A o tym które z nich są imperialne, które kieszonkowo-imperialne, a które bantustanowe, to już możecie sobie ocenić dla siebie. Stylistyczne widełki stylistycznymi widełkami, a bitwę czas rozpocząć.
Kraina Welesa (ekstr. 19%, alk. 8,2%) próbuje tego dokonać intensywną nuta melasy, mocno podobną do karobu czyli syropu z owoców drzewa świętojańskiego. Za nią kroczy ciemna czekolada, potem lukrecja oraz subtelna nutka... krochmalu. Aromat jest całkiem efektowny, smak niestety bardziej płaski, mało intensywny jak na piwo o takim ekstrakcie, z delikatnie wyczuwalnym w posmaku alkoholem i nutką owoców leśnych. Jasne słody dają o sobie znać w postaci akcentów wafelkowych. Piwo jest słodkawe, oszczędnie nasycone i... dobre. Jak na początek, jestem całkiem zadowolony. (6,5/10)
Cięższym kalibrem Peruna jest hehemontowy Bafomet (ekstr. 25%, alk. Alk. 11,6%). Hehemont kojarzy się fonetycznie z Monte, a stąd już niedaleko do zielonego Prince Polo. No i właśnie Bafomet pachnie jak zielone Prince Polo. Wafelek z kremem z orzechów laskowych, pokryty warstwą słodkiej, mlecznej czekolady. No i jeszcze kapka nutek owocowych oraz wanilii. Jest to jednak wersja dla dorosłych, co konkretnie znaczy, że alkohol czuć za bardzo. Ciała jest moim zdaniem z drugiej strony ciut mało, a głębi nie ma specjalnie, w związku z czym rezultat wypadł średnio na jeża. Czyli Kraina Welesa o dziwo mi dużo bardziej podeszła. (5/10)
Z innej strony do sprawy podszedł Birbant, którego P.I.S. and Love (ekstr. 24,5%, alk. 10,5%; uwarzony w kooperacji z Jabeerwocky) to RIS ze słodem wędzonym na torfie. Słyszałem, że piwo dostało się na rynek zbyt świeże vel nieułożone vel ordynarnie alkoholowe, czego po wypiciu mojego egzemplarza nie mogę potwierdzić. Zbytnią świeżość jako taką być może, ale u mnie dała o sobie znać w postaci delikatnej nuty aldehydowej. Poza tym alkohol nie dawał się we znaki. Szkopuł w tym, że nic się na dobrą sprawę tutaj nie dawało we znaki. Połączenie torfowych klimatów islay whisky z gorzką czekoladą i nutami owocowymi oraz subtelnie palonymi samo w sobie jest niezłe, ale tutaj zabrakło zarówno intensywności, jak i głębi. Mimo to piwo jest przyjemne, głównie dzięki swojej wraz z ogrzaniem wręcz ptysiowej kremowości. Niemniej jednak od RIS-a oczekuję trochę więcej. (6,5/10)
Tenczynek Imperial Stout (ekstr. 24%, alk. 9%), pierwszy polski ‘regionalny’ RIS, wydaje się być piwem zrobionym w dużym pośpiechu. Przejawia się to nie tylko w postaci przebijającej czekoladową i lekko śliwkową powłokę nuty alkoholu, ale również obecności aldehydu octowego, dającego piwu nutę zielonego jabłka. A jeszcze bardziej farby emulsyjnej. Zdecydowana nuta lukrecji w delikatnie waflowym finiszu może się podobać, poza niedoleżakowaniem zastanawia jednak również brak mięsistej pełni przy tak płytkim odfermentowaniu. Piwo jest słodkie, drzemie w nim pewien potencjał, ale sądzę że nawet w formie dojrzałej nie wyrywałoby z butów. W postaci niedojrzałej jest bardzo męczące. (4/10)
Innym tropem podąża wrocławski Browar Stu Mostów. Jego Wrclw Rye RIS (ekstr. 23%, alk. 10,2%) jest wprawdzie jak większość piw w tym stylu gorzko-czekoladowy, ale na front wysuwają się w nim bardzo przyjemne leśne nutki. I to nie sosnowo-żywiczne, a owocowe – borówkowe oraz jeżynowe. Przegląd owocowy kulminuje w wyraźnej, silnej truskawce. Bardzo mi to odpowiada. Zgodnie z zasłyszanymi opiniami, piwu przydałby się jednak dodatkowy okres leżakowania. Problemem jest finisz, w którym drapiący charakter alkoholu zmywa z języka jakiekolwiek uczucie pełni, nawet spodziewanej żytniej oleistości nie ma tu zbyt wiele. Finisz jest więc owocowo-wytrawny i alkoholowo cierpki. Baza do rozbudowy więc jest, ale piwo lepiej odstawić na jakiś czas do ciemni żeby się ułożyło. (6/10)
Czytałem, że maliny są w Turbo Geezer Raspberry Bourbon BA (ekstr. 19,1%, alk. 8,3%), piwnym graalu produkcji Kingpina, obecne gdzieś tam, na drugim planie w posmaku. No nie wiem, mój egzemplarz wyraźnie pachniał połączeniem kawy i malin. Po chwili uaktywniła się kokosowo-bourbonowa nuta od beczki, natomiast kwaskowy charakter malin w dużej mierze wykopał wanilię z aromatu. I to mimo że oprócz jej obecności jako składnik piwa bazowego powinna była wmieszać się w całość dodatkowo za sprawą dębiny. W smaku zaczyna się owocowo-kawowo, kwaskowo, a w finiszu wraz ze zmywającym kwasek, raczej subtelnym laktozowym filmem jest koniec końców trochę wanilii. Maliny są cały czas na pierwszym planie, w smaku bardziej nawet niż w aromacie, dyrygują nutami kawy. To jest bardzo smaczne i ciekawe piwo, ale ceterum censeo itd. że najlepszym stoutem od Kingpina jest ten podstawowy, niczym nie podrasowany Geezer. (7/10)
Elixir od Baby Jagi (alk. 9%) wyszedł na rynek w postaci delikatnie niedopracowanej, co można wyczuć w postaci nut aldehydu octowego, na szczęście nie dominujących. Poza tym wszystko gra. Esencjonalna gorzka czekolada, jasne słody (wafelki, ciasteczka), sporo popiołu. To ostatnie może niektórym przeszkadzać, bo owszem – ma cechy popielniczki. Tyle tylko że akurat mi tutaj pasuje do całości. Ciało jest konkretne, mieści się w średniej stylu, chociaż wydaje się być częściowo puste, za sprawą braku wypełnienia spodziewaną słodyczą. I myślę że własnie ten fant najbardziej wymaga poprawy, wcale nie aldehyd czy popielniczka. Niemniej jednak, jest to dobre piwo. Wymaga częściowego dostrojenia, ale podstawa jest obiecująca. (6,5/10)
Problemem Night Fever z Radugi są nie tyle względnie niskie parametry (ekstr. 20%, alk. 8,5%), co wątły aromat. Trochę słodkiej czekolady, skórki chlebowej, toffi i lukrecji, delikatny migdał trącący nieco alkoholem i tyle. „I tyle” oznacza tutaj ogólną intensywność tej kombinacji. W smaku dochodzi trochę paloności, mocna palona goryczka, posmaki ciemnych słodów i znowuż – i tyle. W piwie ponoć wylądowały kawałki drewna maczane w burbonie. Mogły być maczane tak długo jak herbatniki w herbacie albo oreo w mleku, bo burbona ni mo. Tak więc po pierwsze, piwo ma za mało aromatu i smaku. Po drugie, ma zbyt niskie nasycenie jak na tak płaski smak. Po trzecie, do tego nasycenia dochodzi wyraźna słodycz, wprawdzie kontrowana wytrawnością finiszu, ale wskutek niskiego nasycenia i mało intensywnego smaku muląca. Średnica, a jak na ten styl to nie świadczy najlepiej. Choć jest to z drugiej strony piwo złożone, ciekaw więc jestem nadciągającego Potiomkina. (5/10)
Ten z kolei swoje przeleżakował, więc mimo tęgich parametrów (ekstr. 24%, alk. 10,5%) wypadł dość gładko, jeśli nie liczyć jeżącego delikatnie język finiszu. Początkowo piwo bucha połączeniem czekolady i żywicy, budząc skojarzenia z black IPA, jednak już po lekkim ogrzaniu na przód wysuwają się ciasteczka i wiśnie, wychodzi nutka palona, a również pomarańcza, czy raczej pomarańczowe bakalie. W tym momencie piwo budzi skojarzenia z pomarańczowymi Delicjami. Jest dość gęste i pełne, a w posmaku robi się lukrecjowo, więc na brak złożoności nie można narzekać. Szkoda że brakuje mu głębi, ale ogólny werdykt jest dobry. (6,5/10)
Dotychczasowe drewniaki-leżaki Birbanta które kosztowałem, były mniej lub więcej alkoholowymi potworkami, stąd byłem sceptyczny wobec RIS Blended (ekstr. 24,5%, alk. 10,5%), kupażu RIS-ów leżakowanych w beczkach po bourbonie, whisky oraz rumie. RIS Blended niestety nie jest wolny od tej przywary. Z początku jeszcze w miarę subtelny, alkohol kulminuje w finiszu, w którym łączy się z taninami, wskutek czego piwo ma cierpki wydźwięk, bardziej wytrawny niż można się tego spodziewać. Nuty gorzkiej czekolady z sugestiami suszonej śliwki i skóry są wcale niezłe, ale ostre akcenty drewna przechodzące we wspomniany finisz (uzupełniony o nuty palono-kawowe) dominują. Zbyt kwaskowo-cierpkie, nieułożone. (4,5/10)
Kosiarz Umysłów (ekstr. 25%, alk. 10%), leżakowany z dodatkiem kakao, wanilii i papryczek ancho w beczce po bourbonie, to piwo klasy światowej. Fantastyczna głębia, soki z dębu w postaci drewna, z którego wyłazi kokos i wanilia, dodatkowo czysta esencja gorzkiej czekolady, wafle, figi i bakalie maczane w bourbonie, delikatne owocowe akcenty. Piwo jest gładkie i ułożone, pełne i słodkawe, z pikantnym finiszem. Super rzecz, a bez ostrych papryczek byłoby moim zdaniem jeszcze lepsze. Produkt broni się sam. (8/10)
RaISa (ekstr. 22%, alk. 9,4%) to bardzo ciekawe piwo. Głównie dlatego, że Maryensztadt zdecydował się na fermentowanie tego RIS-a drożdżami belgijskimi. W efekcie piwo zaskakuje belgijską owocowością z rejonu dubbeli, a konkretnie połączeniem banana, śliwki i figi. Podbudowa czekoladowa, lekko kawowa, delikatnie palona, zyskuje tym samym również delikatnie winny charakterek. Oryginalne podejście do sprawy. Oryginalne i udane, mimo że miejscami delikatny migdał przechodzi w subtelne nuty bliskie acetonowi. Wprawdzie piwo nie posiada zbytniej głębi, a i zawartość alkoholu w finiszu jednak daje o sobie znać, ale szanuję za eksperyment zrobienia mniej lub bardziej risowej wersji Leffe Brune. (7/10)
Czy Waligóra (ekstr. 24%, alk. 10,4%) jest adekwatnie nazwanym piwem? Aromat jak przystało na piwo leżakowane 9 miesięcy w beczce po bourbonie jest jednoznacznie zdominowany przez nuty charakterystyczne dla amerykańskiej dębiny, a więc kokos i wanilię, przez które jednak prześwitują delikatne nuty kiszonki, występujące czasami w piwach z drewna produkowanych w Widawie (Waligórę właśnie tam stworzono, choć pasteryzowano - być może jakieś coś się przyplątało tuż przed utrwaleniem). Można jeszcze wyodrębnić pistację oraz suche drewno jako takie, natomiast nuty RIS-owe, czyli głównie czekolada, zostały ukryte i objawiają się dopiero w smaku. Jest jeszcze trochę śliwki i z jednej strony lekkie wylepienie jamy ustnej, z drugiej jednak kwaskowość, skutkiem której piwo w zasadzie robi jak na swój gatunek wytrawne wrażenie. Nie jest to absolutnie jeden z tych RISów, które dałoby się przynajmniej w myślach kroić nożem. A szkoda, bo takie lubię najbardziej. Finisz w postaci połączenia czekolady i whiskey jest fajny (mimo odczuwalnego alkoholu), natomiast reszta mnie niestety nie za bardzo przekonuje. (5,5/10)
Widawa Imperial Wild Black Kiss W (ekstr. 22%, alk. 8,2%) był przez sześć miesięcy leżakowany w beczce po single malcie, a jako że single malty się z reguły leżakuje w dębinie europejskiej, toteż i kokosu tu nie wyczułem, wanilina trzyma się w ryzach, jest za to sporo suchego drewna oraz wiśni zamoczonych w gorzkiej czekoladzie. No i raczej subtelne whisky. A raczej może nie tyle subtelne, co zepchnięte w tło przez pozostałe nuty. Wraz z ogrzaniem bowiem na wierzch wychodzi trudna do antycypowania, ale jednak często obecna w widawskich leżakach kiszonka, i niestety wygrywa grę o tron. A że jest to kiszonka kojarząca się wyjątkowo z koperkie, to mnie niestety absolutnie negatywnie rozwalcowała. Po uniesieniach towarzyszących degustacji wersji R z kija na ostatnim WFP jest to srogi lewy sierpowy. (3/10)
Imperial Wild Black Kiss B (ekstr. 22%, alk. 8,2%) z kolei nie potrzebuje nawet ogrzania, żeby mocno dawać po zmysłach wodą ogórkową. Leżakowanie przez sześć miesięcy w beczce po rumie wzbogaciło go jednak o specyficzną, waniliowo-kokosową śmietankowość, która łagodzi nieco niechciane efekty infekcji, ale to tylko w wersji bardzo schłodzonej. Zanim piwo osiągnęło (na oko) barierę 10 stopni Celsiusza, stało się absolutnie nieznośne. Kwaśne, kiszono-ogórkowe, zupełnie jednowymiarowe pod tym względem. Sorry Wojtek, ale tutaj coś poszło zupełnie, ale to zupełnie nie tak. (2/10)
Na koniec interpretacja stylu w wykonaniu Browaru Jana, pita z kija w Absurdalnej. Zajcew (ekstr. 24%, alk. 11%) dostaje komplementy za uczucie w ustach. Jest gęsty i kremowy, miękki, wręcz jedwabisty. Świetnie wykonana robota. Nuty śliwkowe sytuują go wprawdzie w pobliżu portera bałtyckiego, nie to jest jednak jego głównym problemem. Otóż w piwie toczy się walka między bananem a rozpuszczalnikiem. Ten drugi wygrywa niestety. Żadnego z nich nie powinno tutaj na dobra sprawę być, ale tego banana bym jeszcze przebolał. Z kolei takie natężenie zmywacza do paznokci to już jest wstyd. Piwo pachnie strasznie, a smakuje niewiele lepiej. Stosunkowo wysoka ocena to w całości rezultat odczucia w ustach. (2,5/10)
No i tak właśnie wygląda ta gra o tron po polsku. Rycerze którzy o niego współzawodniczą, okazują się być takimi raczej Mietkami w zbrojach zespawanych ze złogów zebranych z podolsztyńskiego złomowiska niż faktycznymi chojrakami. To jest tak (jednak z pewną literacką przesadą of korz), jakby o rękę Penelopy walczyli ze sobą karzeł bez nóg, Ryszard Petru i bracia syjamscy z wodogłowiem. No a Odyseuszem, który ich rozrzuca po kątach, w tym wypadku jest twór Piwnego Podziemia, cokolwiek sobie o nich prywatnie nie myślę, czyli Kosiarz Umysłów. Na podium zasiadają jeszcze dwa nietypowe RIS-y. Jednym jest Bourbon Raspberry Geezer, nietypowy ze względu na te maliny, a drugim RaISa z Maryensztadtu, nietypowy ze względu na swoją belgijskość. A i tak cysorzem pozostaje Samiec Alfa BA, no ale to już insza historia.
Podstawowe mankamenty polskich RIS-ów to niedoleżakowanie, brak głębi, brak pasteryzacji (to się tyczy głównie Widawy, której leżaki świeże potrafią być fantastyczne, ale się bardzo brzydko starzeją) oraz infekcje. Czasami odnoszę też wrażenie, że piwowarzy za bardzo polegają na nimbie jakim otoczony jest styl i/albo magii drewna, zaniedbując kilka innych, podstawowych kwestii.
Podstawowe mankamenty polskich RIS-ów to niedoleżakowanie, brak głębi, brak pasteryzacji (to się tyczy głównie Widawy, której leżaki świeże potrafią być fantastyczne, ale się bardzo brzydko starzeją) oraz infekcje. Czasami odnoszę też wrażenie, że piwowarzy za bardzo polegają na nimbie jakim otoczony jest styl i/albo magii drewna, zaniedbując kilka innych, podstawowych kwestii.
Z miłą chęcią powtórzę igrzyska, zobaczymy cóż takiego polskim rzemieślnikom uda się w tym mocarnym stylu uwarzyć w najbliższej przyszłości.
Raptem ze 3 moze 4 piwa warte uwagi, cala reszta moze nie istniec. Co do niedolezakowania- zgadzam się w 100%.
OdpowiedzUsuńCo do "igrzysk" moze by tak w druga strone ? (Lekkie piwa) ? Lato sie zbliza...
Zastanawiam się nad tym. Lekkie czyli tak do 4,7% alko, bo lżejszych niż 4,5% wbrew pozorom nie ma specjalnie dużo na rynku. Zobaczę, może uda mi się zgromadzić sensowną ilość.
UsuńDobrze powiedziane (a raczej napisane :)). Niestety taka jest, na chwilę obecną, prawda o polskich kraftowych risach.
OdpowiedzUsuńNastała moda na ris-y i duża część światka piwnej rewolucji postanowiła dobrze zarobić na niedopracowanych, skleconych "na kolanie" produktach. Myślę, że duża część "piwojadów" dała się nabrać na tę modę risową mając teraz mylne zdanie co do prawdziwego obrazu dobrego ris-a.
Dorzucę jeszcze jeden kamyczek do ogródka kraftowców: podobnie jak z risami wygląda sprawa z innymi produktami piwnej rewolucji (a już szczytem jest wypuszczanie na rynek piw ewidentnie nieudanych, wręcz niepijalnych - bo i tak przynajmniej trochę lud coś kupi i będzie parę dutków w kieszeni). Ale to już inna historia...
Pozdrawiam wszystkich czytelników tego bloga.
SM
Prawdziwy obraz risa ? Wystarczy kupic cos zzagranicy. Bo u nas jak widac ciezko troche o zwyklego risa
UsuńWłaśnie to chciałem zasugerować - trzeba mieć jakiś punkt do porównania, RIS-a, d którego można się odnieść. Nie musi być to od razu np. Speedway Stout Vietnamese Coffee, ale coś rzeczywiście klasowego. Wtedy dopiero okazuje się, ile nasi niektórzy rzemieślnicy mają jeszcze do nadrobienia w tej kwestii. I wydaje mi się, że magia stylu zaczyna się rozchodzić po kościach, bo sporo konsumentów kosztowało już światowe piwa w tym stylu i ma odpowiednie oczekiwania.
UsuńTym bardziej ze ceny porzadnych risow czesto sa na tym samym poziomie co nasze piwa. Black albert ze struise czy rozne de moleny mozna spokojnir kupi ponizej 20zl.
UsuńWidawa IMHO robi straszną krzywdę pomysłowi leżakowania wszystkiego w beczkach. Trzymają te beczki w restauracji na sali dla gości, w temperaturze pokojowej i właściwie wszystko co piłem było przede wszystkim nieprzyjemnie kwaśne, od tego czasu omijam ich BA szerokim łukiem...
OdpowiedzUsuńZa to zaskoczyła mnie niska ocena Bafometa, musiałem pic innego :) bo to od dłuższego czasu RIS, który zrobił na mnie świetne wrażenie...
Musisz miec kolego mega pecha... ja nie trafilem na zadnego kwasa z beczki.
UsuńTeż mam wrażenie, że piłem inne piwo w przypadku Bafometa. IMHO było to bardzo dobre piwo.
Usuńhehemontowy, Hehemont ? Ty tak na poważnie, czy naprawdę nie wiesz, że to Behemoth? Popraw to człowieniu, tu nie miejsce na żarty!
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie żartuję. Beer blogging ist Krieg!
Usuń