Trochę Ameryki 3
https://thebeervault.blogspot.com/2016/05/troche-ameryki-3.html
Kilka ajp, ale również dwa kwasy, a nawet belgjski strong ale znalazły swoją drogę do tego zbiorczego wpisu, w którym zawarłem wrażenia ze spróbowanych ostatnimi czasy wyrobów rodem z matecznika piwnej nowej fali. Moja niechęć do tego kraju jest odwrotnie proporcjonalna do piw stamtąd które próbuję, i nic na to nie poradzę.
Sceptycznie podchodzę do piw w belgijskich stylach uwarzonych poza Belgią, ale North Coast pokazują swoim belgijskim strong ejlem Pranqster (alk. 7,6%), że jednak się da. Piwo jest bardzo owocowe, z bukietem naładowanym morelą, bananem i brzoskwinią, i tylko lekko doprawionym fenolem. W smaku robi się już nieco bardziej przyprawowo, do czego dochodzi pasująca do reszty nuta miodowa. Piwo jest słodkawe, choć i lekko kwaskowe, a w finiszu wytrawne, smakowo może trochę kompostowe. Takie belgijskie piwa to ja lubię, świetne. (7,5/10)
Red Bear’s India Red Ale (alk. 6,5%), twór browaru Latitude 42, jest piwem w głównej mierze kwiatowym, słabiej cytrusowym, uzupełnionym o delikatne miodowe utlenienie. W posmaku pojawia się orzechowa nuta słodowa oraz muśnięcie melona. Mimo wspomnianego utlenienia jest to bardzo smaczny wywar. (7/10)
Rarytasem który dane mi było skosztować w katowickim Browariacie jest Blind Pig (alk. 6,1%), ikoniczna IPA z kalifornijskiego browaru Russian River. Mimo delikatnej landrynki piwo zrobiło odpowiednie wrażenie. Pamiętam, że w Pliny the Elder z tego samego browaru szczególnie narzuciły mi się w bukiecie mandarynki. W przypadku Blind Pig było tak samo. Całe mandarynki wraz ze skórą uzupełniają mocno cytrusowy profil tego piwa, a słabsze akcenty sosnowe podwyższają jego rześkość. Wytrawne, z wycofanymi słodami, a mimo to chmielone na goryczkę z wyczuciem, bez przegięcia. No i super rześkie. Piłbym więcej. (8/10)
Kiedy przebywałem w stolicy, Grzesiek z Chmielarni zaproponował wspólną degustację Almanac Citra Sour (alk. 7%), z serii Farm to Barrel. I jak trafnie seria została nazwana, przynajmniej wnioskując po tym konkretnym specyfiku, to ja nawet nie. Cytryna (ale nie chmielowa), bez, delikatna beczka i bretty dają sumarycznie bardzo wiejskie piwo. „Farmhouse character”, jak to się określa w anglojęzycznych opisach. Chmiel jest delikatny i bardziej obecny w aromacie niż w smaku, więc hopheadzi mogą się czuć wyprowadzeni na manowce, ale ten bardziej dziki niż kwaśny, fenomenalnie rześki, wiejski sour ale z całą pewnością zasługuje na uwagę. (7,5/10)
Hess – to nazwisko nie kojarzy się w Polsce zbyt dobrze. Cóż, jednak w Kalifornii najwidoczniej jest trochę inaczej. Funkcjonujący w San Diego browar Mike Hess kusi swoim Grazias Vienna Cream Ale (alk. 6,2%), w puszcze z ciekawym patentem (otwiera się jak konserwę, po całej średnicy wieka). Vienna style cream ale, czyli cream ale z zasypem pokrewnym lagerowi wiedeńskiemu i doprawiony niemieckim chmielem. Pikantność tego ostatniego łamie nieco karmelową, trochę opiekaną słodowość piwa, natomiast pod względem goryczki jednak jest zbyt niemrawy żeby skontrować niespodziewaną pełnię, której towarzyszy lekka słodycz. Generalnie to piwo ma w sobie tę bylejakość eurolagera, tyle że jest ciemniejsze i mocniejsze. Nie warto było, motyla noga. (4/10)
Kalifornijski Twisted Manzanitas kupił mnie wyglądem swojej puszki Chaotic Double IPA (alk. 9,7%). Jak tak mają wyglądać puszkowane piwa, to ja poproszę o więcej. Nie tylko tym mnie zresztą kupił. Aromat to sama esencja cytrusowości, w szerokim wachlarzu. Cytryna, mandarynka, grejpfrut, no i na dokładkę ananas. Nie pamiętam kiedy ostatnio piłem piwo o tak poważnym woltażu i tak rześkim aromacie. W smaku trzymają się zapowiedzi na opakowaniu – wbrew temu co się u nas wygaduje o browarach z Kalifornii, mimo więcej niż szczodrego nachmielenia króluje balans. Jest lekka słodycz, całkiem pełne ciało i goryczka która swoją mocą kontruje resztę, nie wybiegając jednak przed szereg. Kompozycja ciepło/zimna, kontrastująca rześkość aromatu i smaku z wyraźnym grzaniem alkoholu po przełknięciu. Świetna rzecz. (7,5/10)
Rustic Rye IPA (alk. 6,2%), twór kalifornijskiego Bootleggers Brewery, łączy w sobie w bardzo przyjemny sposób nuty liczi, kwiatów, białego grona i delikatnego grejpfruta. Liczi i kwiatowość dominują w smaku, podczas gdy słody dostarczają średniej pełni wzbogaconej o lekką oleistość. Finisz stylowo lekko pikantny, dzięki żytu bardziej niż chmielom. Miękkie, bardzo dobre piwo. (7/10)
Czym różni się amerykańskie barley wine od imperialnej ajpy? Biorąc za przykład pierwszego browar Ale Smith oraz ich wyrób o nazwie Hall Of Fame (alk. 9%), różni się niewiele. Sporo białych nut z przewodnią rolą liczi oraz grejpfruta, trochę landrynki, herbaciane przebłyski, delikatna ziołowość i kurz ze starych woluminów. To ostatnie było trochę niespodziewane, cała reszta dobrze odnalazłaby się w IIPA. Czy to źle? Moim zdaniem nie – jest to świetne piwo, wzorowo ułożone, z ukrytym (niebłahym przecież) woltażem. Tyle tylko, że jak ktoś ma ochotę na piwo nawiązujące do angielskiego barlej łajna, to powinien sięgnąć po coś innego. (7,5/10)
The Bruery Terreux Gypsy Tart (alk. 8,4%) jest flandersem z Juesej. Coś nowego dla moich kubków smakowych. Początkowo pachnie jak rasowy flanders z Flandrii, czyli mocno owocowo. Ciemne, czerwone owoce przekazują sobie pałeczkę i kombinacja nut ciemnego grona, granatu czy aronii może się jak najbardziej podobać. Gorzej ze specyficzną, nie dominującą ale jednak działającą mi na nerwy dzikością, która mi się nieodparcie kojarzy z propolisem. Czyli czymś przy czym się wręcz duszę. W smaku jej obecność jest wytłumiona, nie tylko przez nuty owocowe, ale też zaskakującą słodowość. Wyraźne nutki ciemnych słodów w połączeniu z lekką do średniej, optymalną kwaskowością świadczą o tym że mamy do czynienia z flandryjskim brązowym (a nie czerwonym) ejlem, który powinien posmakować tym wielbicielom flandryjskich kwasów, którzy inaczej niż ja nie mają wyjątkowego wyczulenia na wymieniony pszczeli produkt. (5,5/10)
Bardzo mnie cieszy wysoki poziom tego przeglądu. Jeszcze bardziej by mnie cieszył, gdyby tak wypadły piwa polskie. Może kiedyś...