Loading...

Omnipollo. Etiopia po szwedzku.

Etiopia i Szwecja. W pierwszej kolejności nie mam wcale skojarzenia z uznanym kontraktowcem Omnipollo, tylko sprawą Elin Krantz, mocno pro-imigracyjnej młodej Szwedki, która została w 2010 roku ‘kulturowo wzbogacona’ przez napływowego Etiopczyka, wskutek czego niestety nie ma jej już wśród żywych. Zdarza się jednak od czasu do czasu, że rozciągnięte w czasie samobójstwo szwedzkiego narodu obradza w mniej przygnębiające owoce. Jednym z pozytywnych przykładów imigracji z Etiopii do tego kraju jest Henok Fentie, który tworzy razem ze Szwedem Karlem Grandinem piwo pod szyldem Omnipollo, warząc je w różnych browarach. Dostałem niedawno paczkę do recenzji i wziąłem się do roboty z dużą dozą ciekawości. Zaczęło się niezbyt fortunnie.

Magic 4:21 (alk. 6%) to ‘raspberry vanilla smoothie IPA’. Brzmi bardzo ciekawie, szkoda więc że piwo jest siarkowe. I to chyba w najgorszy sposób, bo motyw jest nacechowany, że tak powiem, fekalnie. Koncepcja piwa poza tym jest ciekawa, a pozostałe nuty na tyle silne, że siarka nie do końca psuje zabawę. Jest mocno owocowe, pełne nut maliny i limonki. Trochę waniliowo-jogurtowe w bukiecie, choć laktozowej gładkości jednak nie ma. Zamiast niej mamy tutaj wyraźny kwasek, nie do końca kontrowany przez raczej delikatną jak na IPA goryczkę. Pomysł fajny, wykonanie nieco kuleje. (5/10)

Magic 42 (alk. 4,5%) to z kolei ‘passion fruit lime witbier’. Brzmi bardzo ciekawie, uwielbiam marakuję i limonkę. Określenie witbier jest jednak raczej mylące, mamy tutaj bowiem do czynienia z kwasem, w którym jedynie cytrynowo-drożdżowe nutki można połączyć z deklarowanym stylem. Marakuja i limonka są obłędne, kwiat bzu bardzo dobrze pasuje, ale... ponownie siarka, a na dodatek bardzo delikatna, ale jednak skarpetka. Siarki jest mniej niż w poprzednim Magicu, ale ponownie wykonanie nieco rozczarowuje. Pozostałe elementy, szczególnie te owocowe, zapewniają jednak całkiem pokaźną dozę radochy. (6/10)

Fata Morgana (alk. 8%) to owsiana imperial IPA, w której ostre nutki cytrusowo-żywiczne, ziołowe oraz agrestowe łamane są słodyczą marakuji. Bardzo gładka, wręcz śliska tekstura piwa, dla której przeciwwagą jest lekko sucha goryczka, sprawia że piwo nie smakuje jak imperial, szczególnie że smaki chmielowe nie są w nim nad wyraz intensywne. Wręcz momentami łapałem się na myśli, że jest trochę wodniste. Z drugiej strony z każdym łykiem coraz lepiej wchodzi, gładkość jest fenomenalna. Wrażenie pod koniec picia jest takie, że chętnie sięgnęłoby się po następną butelkę. Ma swój urok. (7/10)

Bianca (alk. 3,8%) to „mango lassi gose”, co w praktyce oznacza że jest to piwo kwaśne, warzone z dodatkiem soli kamiennej, laktozy i przecieru z mango. Szczególnie to ostatnie jest w tym piwie – co nie dziwi – wszechobecne, choć mocno owocowy bukiet może się również w mniejszym stopniu kojarzyć z liczi, kwiatem bzu oraz cytrusami. Wbrew moim oczekiwaniom słoność jest w tym piwie na granicy percepcji, jest za to wyraźnie kwaskowe, choć na poziomie, który nawet początkującym w temacie kwasów nie powinien nastręczyć większych problemów. Szczególnie że piwo jest zarazem gładkie dzięki raczej oszczędnej, a jednak odczuwalnej dawce laktozy. Co mnie zastanawia, to brak nut kolendry, wobec czego nie jestem pewien czy choćby śladowe jej ilości użyto w trakcie tworzenia Bianci. Nie ma to jednak znaczenia, bo w obecnej formie Bianca to piwo jak najbardziej godne polecenia. (7,5/10)

Noa Pecan Mud Cake (alk. 11%) to coś z dosłownie innej beczki. Piwo pachnie jak skrzyżowanie bombonierki i cukierni. Pełno bakalii i orzechów, przepalany cukier, toffi, ciasto ‘z buzią’, lukrecja, krem kataloński, trochę cynamonu, cholera. Znaczy się, cholery nie wyczułem. To jest najbardziej brązowo pachnący imperial stout z jakim miałem przyjemność, mimo że komponenta gorzkiej czekolady też jest w nim obecna. Wszystkie inne RISy były pod względem sensorycznym czarne jak noc. I na swój sposób dostojne, podczas gdy Pecan jest piwem na większym luzie. Jest po słodkiej stronie stylu, jedwabiście gładkie, a zarazem ma głębię i złożoność których się po imperialnym stoucie oczekuje. No i ma balans, bo wpierw język zalewa słodycz, ale zaraz potem kubki smakowe są czyszczone silną, paloną goryczką. Mocno daje radę, a przy tym w oryginalny sposób. (7,5/10)

A na koniec petarda. Przynajmniej petardy się spodziewałem. Agamemnon Bourbon BA (alk. 13,2%) to imperial stout uwarzony z dodatkiem syropu klonowego, leżakowany przez dziesięć miesięcy w beczce po bourbonie. Brzmi zachęcająco. W rzeczy samej pachnie jak połączenie bombonierki z najbardziej szlachetną czekoladą jaką sobie można wyobrazić, syropu klonowego, bourbonu i specyficznie waniliowo-kokosowej nuty beczki. Ta nuta jest tutaj swoją drogą dominująca. Piwo o bukiecie tak głębokim, że powinno wywołać uśmiech na twarzy pijącego nawet w wyjątkowo pochmurny dzień. Śladowe nasycenie tylko uwypukla imponującą gęstość tego piwa, w którym alkohol wprawdzie grzeje gardło i jeży nieco język, poza tym jednak pozostaje ukryty pod grubą warstwą RIS-owego syropu. Piwo słodkie, choć biorąc pod uwagę mięsiste, ubite ciało, wbrew pozorom nie jest zaklejające. Zarazem jest zresztą gorzkie, z wyraziście palonym finiszem. Najwyżej oceniane piwo z Omnipollo w rzeczy samej zasługuje na swoją renomę. (8/10)

Z czym mi się kojarzy w pierwszym rzędzie Omnipollo? Z nietuzinkowymi pomysłami, nierzadko z kunsztem wcielonymi w życie. Wprawdzie ten etiopsko-szwedzki duet nie jest w stanie uniknąć pewnych pospolitych wad produkcyjnych, ma jednak na koncie kilka pozycji które mogę bez dwóch zdań polecić. Poza Agamemnonem, Pecanem oraz Biancą również choćby recenzowany wcześniej Nebuchadnezzar.

recenzje 2778117396096172269

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)