Who AM I, czyli pytanie o wartość Ale Mania
https://thebeervault.blogspot.com/2015/07/who-am-i-czyli-pytanie-o-wartosc-ale.html
O Ale Manii (prawda że uroczo dwuznaczna nazwa?) już coś skrobnąłem, przypomnę więc tylko w tym miejscu, że za projektem stoi pionier niemieckiego nowofalowego craftu, który jako jeden z absolutnie pierwszych zaczął robić w Niemczech furorę ajpami, wtedy jeszcze pod szyldem Fritz Ales. Imperial Black IPA okazała się być piwem bardzo dobrym, a zarazem oryginalnym. Zobaczmy jak się prezentuje pięć kolejnych piw Fritza i czy browar zasługuje na swoją renomę.
Golden Ale (ekstr. 11,9%, alk. 4,9%) wbrew nazwie jest raczej english pale ale niźli goldenem. W pierwszym momencie frapuje kwaskowa, drożdżowa nuta, po której następuje mieszanina estrów oraz nut odchmielowych – trawiastych, ziemistych, delikatnie kwiatowych. W smaku z początku czuć lekki kwasek oraz ciasto drożdżowe, w finiszu zaś estry i chmiele, przy mało intensywnej goryczce. Smakuje jak nie do końca udane piwo domowe, no i jest przegazowane. Z drugiej strony, z całą pewnością nie jest złe. (5,5/10)
India Pale Ale (alk. 5,8%) niestety również jest przegazowane, zaś w aromacie zastanawia obecność pokaźnej dawki drożdży, a jeszcze bardziej goździka którego nie powinno tutaj być. Nachmielenie jest z rejonów ‘zielonych’, czyli trawiaste, limonkowe, trochę ziołowe. Finisz jest całkiem przyjemny, wytrawny, natomiast całościowo piwo w takiej formie mnie zupełnie nie przekonuje. Coś tutaj poszło mocno nie tak. (4/10)
Belgian IPA (alk. 8,1%) jest zdecydowanie bardziej IPA niż Belgian. Z amerykańskich lupulin użyto tylko Columbusa, uzupełniając go o angielski (East Kent Goldings) oraz niemieckie (Herkules oraz Saphir). Bukiet wyszedł nieco cytrusowy, morelowy, z nutkami czerwonych owoców oraz karmelem. Dopiero w smaku dochodzi fenol, wzmocniony pikantnością chmielu. Dochodzi jednak również rozpuszczalnik, który dosłownie niszczy finisz. Rzadko się zdarza, żeby smak tak bardzo różnił się od aromatu, ale niestety – jest to średnich rozmiarów tragedia. Wprawdzie po ogrzaniu piwo robi się pijalne, rozpuszczalnik częściowo zanika, ale nadal nie ma przyjemności z picia. Szkoda, bo pierwszy, owocowy, czerwony akord jest przyjemny. (3,5/10)
Session IPA (ekstr. 10,8%, alk. 4,2%) próbuje nas zwieść ostrym, zielonym aromatem – trawy, cytrusów z dodatkiem limonki. Próbuje nas zwieść od tego, że i w nim na dobre rozgościły się drożdże, których kwaskowe nuty zaburzają jego odbiór. W smaku czuć brak ciała, trochę chmielu i wytrawny finisz. Poza tym jest wodniste i przegazowane. Szczerze mówiąc, byłoby to nudne piwo, gdyby nie drożdże, dzięki którym jest niedobre. W takiej postaci to piwo nie ma sensu. (3,5/10)
Saison (ekstr. 16%, alk. 6,8%) to ostatnie piwo z zestawu. Nie spodziewałem się po nim niczego dobrego, bo uwarzenie poprawnego Belga to wyższa szkoła jazdy niż IPA. Ale, o dziwo, w tym przypadku się udało. Wyraźna kolendra, typowe 'belgijskie' estry (brzoskwinia i banan), delikatny fenol. Jest dobrze. Wprawdzie i tutaj można podnieść zarzut przegazowania, ale w tym akurat piwie pasuje ono do jego profilu. Wspomniany fenol nabiera siły w smaku, wskutek czego balansuje słodycz, estry oraz ślady wiśni i karmelu, aż po grzejący gardło finisz. Bardzo smaczne. W końcu. (7/10)
Biorąc pod uwagę renomę browaru, coś tutaj poszło ogółem rzecz biorąc mocno nie tak. Nie jest to jednak bynajmniej próba usprawiedliwienia Ale Manii, w przypadku niektórych piw przekroczono wręcz granicę żenady, wypuszczając je na rynek w takiej postaci. Na razie mam ich dość, mimo Saisona.
Facet od niedawna jest na swoim. Przedtem warzył kontraktowo a przepisy opracowywał w u siebie w garnuszku (z tego co zasłyszałem). Fritze z Vormanna były w pytunię! :)
OdpowiedzUsuńTak słyszałem, stąd moje zdziwienie.
Usuń