Przez Tatry ku słowackim górniakom
https://thebeervault.blogspot.com/2014/08/przez-tatry-ku-sowackim-gorniakom.html
Przekraczając granicę polsko-słowacką w Niedzicy jednocześnie wjeżdżamy w główną, słowacką część Spiszu. Polska obejmuje jedynie kilka wiosek, słowacka ciągnie się dziesiątkami kilometrów, aż za Spiską Nową Wieś z jej słynnym, ogromnym zamkiem. Do wyboru mamy podróż na wschód, gdzie znajduje się kolejna perełka regionu, czyli zamek w Starej Lubowni, możemy jechać na południe do Popradu albo na południowy zachód, drogą okalającą Tatry od strony południowej. Z wszystkich trzech dróg ta ostatnia jest najbardziej malownicza.
Wpierw jedzie się jednak drogą na Poprad leniwymi serpentynami, mając po prawej stronie olesione zbocza, a po lewej panoramiczny widok na dolinę, w której znajduje się Spisska Bela. W oddali majaczy również Poprad. Docieramy do Beli i skręcamy w kierunku zachodnim, obserwując jak z każdym przebytym kilometrem Tatry stają się namacalnie bliskie. W końcu musimy się zdecydować, czy pojedziemy dalej przed siebie, na Żdiar, czy może skręcimy w lewo, udając się w podróż droga widokową położoną u południowego podnóża Tatr.
Droga ta jest osobliwa. Nie tak dawno z budzących respekt gór zszedł potężny halny, równając z ziemią całe połacie lasów i łamiąc drzewa jak zapałki. Widok skutków niszczycielskiej siły żywiołów pokazuje człowiekowi jego miejsce w szeregu. Można tylko dumać patrząc na wystające z ziemi kikuty nierzadko kilkudziesięcioletnich drzew. Za to powstało pełno dodatkowych miejsc widokowych, w których panoramę dotychczas zasłaniały lasy.
W końcu docieramy do Tatrzańskiej Łomnicy, czyli takiego słowackiego odpowiednika Zakopanego, w wersji miniaturowej i z o niebo czystszym powietrzem. Nawet w lato kurort ma wzięcie i obłożenie w licznych hotelach wydaje się być znaczne. Miejscowość jest ładnie położona i zadbana, nie licząc stojącej w samym środku ruiny komunistycznego hotelu, zabitej dechami i obsprayowanej.
Pierwszym celem wycieczki nie była jednak Łomnica, a Strbske Pleso. Pod względem magnetyzmu z jakim oddziałuje na turystów, jest to jezioro porównywalne do naszego Morskiego Oka, choć rzecz jasna położone o wiele niżej. Po jednym brzegu nad taflą wody wznoszą się stosunkowo nowe hotele, podczas gdy przeciwległy kraniec charakteryzuje się urokliwymi zatoczkami, z których wystawają ponad powierzchnię wody rozliczne głazy i gałęzie. Nad jeziorem górują majestatyczne, skaliste zbocza Tatr, przed którymi rozpościerają się łąki usłane krokusami.
Pierwszy cel wycieczki zdobyty, został jeszcze jeden. Ten piwny.
Zjeżdżając ze Strbskiego Plesa na południe, po krótkim czasie dociera się do doliny i drogi łączącej Liptovski Mikulas z Popradem. jakieś 8km przed tym drugim miastem docieramy do miejscowości Svit. Położona zaraz przy pagórkach, które dalej na południe i zachód przekształcają się w Niskie Tatry, jest typowym sennym słowackim miasteczkiem, w którym wyczuwam niezbyt przyjemną aurę będącą połączeniem smutnej nostalgii, bezradności i fatalizmu. Owszem, jest schludnie, ale jednak smutno. Na południowym krańcu miejscowości znajduje się miejski basen, którego część została zajęta przez pewną słowacką osobliwość. Dojechaliśmy w końcu do browaru Buntavar.
Śmiałkom chcącym powtórzyć nasz wyczyn (a warto!) polecam wydruk mapy z dokładnym zaznaczeniem obiektu, ewentualnie kierowanie się na miejski basen (są znaki). Wklepanie adresu w GPS-a nic nie da, urządzenie ze względu na osobliwość słowackich (i czeskich) oznaczeń numerów budynków zgłupieje. Musieliśmy się pytać, spotykając się początkowo z wrogą reakcją, no ale tak to jest jak człowiek zapomina że po słowacku polskie 'szukać' to ichnie 'pier***ić', a niemile słuchać jak to innostraniec zatrzymuje auto po to tylko żeby oznajmić miejscowemu że 'pier***i miejscowy browar'. Następny, mocno wytatuowany jegomość został już poprawnie zaindagowany i wskazał nam drogę.
Na czym polega osobliwość Buntavaru? Na tym, że w Słowacji, która w przeciwieństwie do Czech ma mało rozwiniętą kulturę picia piwa, w której działa zaledwie garstka browarów, a piwo to jasny lager, ewentualnie od święta lager ciemny, ktoś wpadł na pomysł otwarcia browaru, który robi tylko i wyłącznie piwa górnej fermentacji. Tak, w Buntavarze nie można się napić ani pilsa ani dunkela. Za to IPA już jak najbardziej.
Browar jest umiejscowiony w budynku miejscowej pływalni. Ma taras który wcina się w składające się z ceglanych trzypiętrowców osiedle, i z którego można podziwiać widok na nieodległe Tatry. Wnętrze składa się z kąta ze skórzanymi kanapami oraz bardzo długiego baru, naprzeciw którego, za szkłem, można podziwiać instalacje browarnicze. Byłem w Buntavarze dwa razy w przeciągu dwóch miesięcy i za każdym razem lokal był niemalże pusty, co mnie mocno trapi, bo z miejsca stał się moim ulubionym słowackim browarem. Piwa podaje bardzo miła barmanka. Jej córka (chyba) grała w tym czasie przy barze na laptopie, jakiś lokals wszedł z półtoralitrowym PET-em którego kazał sobie napełnić - jest to miejsce krańcowo różne zarówno od gwarnych i tłocznych multitapów w wielkich miastach, jak i od gospód mieszczących w swoich podwojach zazwyczaj browary restauracyjne. Jest uroczo lokalnie. Do piwa można również zjeść parę smacznie przyrządzonych, czeskich dopiwnych klasyków w rodzaju hermelina czy utopenca, ale na obiad nie ma co liczyć - w tym lokalu gwoździem programu jest piwo. I to jakie piwo.
Dotychczasowe portfolio Buntavaru obejmuje 11 różnych piw górnej fermentacji w różnych stylach, od hefeweizena po imperial stouta. Na miejscu można się napić do czterech różnych, z których zazwyczaj dwa są również dostępne w butelkach. Jakiś czas temu na czwartym kranie serwowano równiez gościnnie krafty z importu (w rodzaju BrewDoga czy Mikkellera), co niestety może wskazywać na problemy finansowe i wynikającą z nich konieczność dywersyfikacji oferty. Źle to świadczy o miejscowych piwoszach, którzy nie potrafią docenić jaką mają we wsi perełkę.
Buntavar ESB to piwo mocno ciasteczkowo-słodowe, charakteryzujące się świeżą brzeczkowością, delikatnym kwiatowym nachmieleniem oraz odrobinką dwuacetylu. W smaku jest nieco gęstawe, jak na czternastkę przystało, słodowe z umiarkowaną goryczką. Co mi się najbardziej w nim podoba, to jego aksamitna gładkość, podkreślana przez przewagę nut ciasteczkowych. (7,5/10)
Buntavar AIPA to piwo dopracowane w każdym calu. Kapituluje przed nim, nie mam się czego doczepić. Świeżutki aromat chmielu, niczym zaraz po otwarciu saszetki - przewaga mango, trochę żywicy i cytrusów, śladowo liczi. W smaku ta świeżość chmielowa się utrzymuje, a jej intensywność zarówno smakowa jak i goryczkowa nie jest przegięta, sa to bardziej rejony APA niż IPA. Pełnia słodu taka sama jak w ESB (jest to również czternastka), no i jeszcze ta rześka brzeczkowość oraz super gładkość się w AIPA powtarza. Zastanawiam się czy oni do każdego piwa płatków owsianych nie wsypują, żeby uzyskać taką miłą dla podniebienia teksturę. Mimo grejpfrutowej goryczki wielbiciele chmielowego samobiczowania się wiotkami sosny mogą stwierdzić że piwo jest zbyt zbalansowane. Dla mnie to komplement. (8/10)
Za drugiej wizyty do kranu był podpięty dodatkowo Buntavar Michael Blanche. I co tu dużo mówić - nie wiem czy w tym stylu (witbier) można sprawę lepiej wykonać. Piwo jest bardzo lekkie, wytrawne i kwaskowe, o bardzo silnym aromacie w którym prym wiedzie kolendra, choć są też drożdże, lekka wanilia, a w finiszu nieco goździków. Posmak słodowy i kolendrowy, z niemalże nieuchwytną goryczką. Wytrawne i rześkie, a jednak ponownie gładkie, wręcz kremowe na podniebieniu. Świetne. (8/10)
Ty samym Buntavar stał się moim ulubionym słowackim browarem i pozostaje mieć nadzieję, że zdoła się utrzymać na mocno nietypowym słowackim rynku. Bez pasteryzatora 'eksport' do miejsc o większym potencjale typu Bratysława, nie ma większego sensu - sądząc po dotychczasowych recenzjach piw flaszkowych, Buntavary źle znoszą podróż. Wszystkim natomiast którzy wybierają się do ciepłych źródeł czy to w Popradzie czy to Liptovskim Mikulasu, gorąco polecam wizytę w Svicie.
Ne w żadną "Małą Tatrę" tylko w Niskie Tatry! Mala Fatra to już Orawa. Zazdroszczę piwnych doznań. Kiedy ja odwiedzałem Słowację o piwnej rewolucji jeszcze nikt nie słyszał. Jedynym moim trofeum z wypraw do tego pięknego kraju ( nie licząc przezwyciężenia lęku wysokości w Slovenskim Raju) był zakup dużej ilości Korbacików, które są moją ulubioną przekąską do piwa. Ze Zarivej oczywiście!.
OdpowiedzUsuńOczywiście że Niskie Tatry. Tłumaczyłem na szybko dosłownie ze słowackiego i wyszedł dziwoląg. A korbaciki mają tę właściwość którą zwyczajowo przipisuje się chipsom, czyli po zjedzeniu jednego następuje bezwiedna konsumpcja całej masy następnych.
UsuńKilometrów następnych! I to jest piękne. Pod warunkiem, że pochodzą z okolic Zazrivej, są 100% owcze i pochodzą z bacówki wskazanej przez zaprzyjaźnionych Słowaków. Zapomniałem, pisząc o piwnych doznaniach, o Diesatce z Czernej Hory (z kija) pitej po całodziennej trasie przez Dery i Vratną (Mala Fatra). Chyba mi nawet Kernel tak nie smakował. To se ne vrati...
Usuń