Wszystkie piwa to IPA!
https://thebeervault.blogspot.com/2014/08/wszystkie-piwa-to-ipa.html
Na początku kwietnia na stronie internetowej The Inebriate Inquirer ukazał się żartobliwy artykuł o tym, że przedstawiciele browarów trapistowskich doszli do konsensusu i od teraz będą określać wszystkie swoje piwa mianem IPA. Jako że większość konsumentów craftów chce nie tyle dobrego piwa, co tych trzech literek na etykiecie, każdy wywar zbożowy z dodatkiem chmielu ma być w przyszłości reprezentantem jednej z niezliczonych i na bieżąco wymyślanych podkategorii IPA. Nie trzeba do tego wcale zmieniać receptur istniejących piw – wystarczy wymyślić nowy rodzaj IPA, który według autorskiego opisu dokładnie pasuje do danego, gotowego już piwa, i można podkręcić tym samym sprzedaż.
Artykuł nie był napisany na poważnie, ale jego inspiracja była już na serio. Zastanówmy się bowiem, co to w zasadzie jest IPA?
Dziwne pytanie? No bo wiadomo, jest to mocno chmielone piwo górnej fermentacji, o podwyższonym woltażu. I w zasadzie na tym trzeba by się zatrzymać. Ba, być może jest to za dużo powiedziane. Np. Greene King IPA ma jedyne 3,6% alkoholu i nie jest piwem mocno nachmielonym. Jednocześnie jest na rynku od czasów kiedy dzisiejsi hopheadzi odsądzający go od czci i wiary nie byli jeszcze nawet w planach swoich rodziców, którzy nie byli jeszcze w planach swoich. I nikt się wówczas o to nie burzył, piwo za IPA uchodziło. Więc IPA to niezbyt ciemne piwo górnej fermentacji. Ale niech już będzie – słowo zmieniło swój zakres i przyjmijmy jako założenie, że IPA to mocno chmielone piwo górnej fermentacji o podwyższonej zawartości alkoholu, powiedzmy że minimum 5%. I co to nam mówi? Mało, bardzo mało. Problem z IPA jest taki, że jest to nadal określenie bardzo mało precyzyjne. English IPA, NZ IPA, American IPA, Polish IPA, Czech IPA – klasyfikatory odnoszą się do pochodzenia chmielu w danym piwie. A co z AleBrowarem i ich ‘Saison IPA’? Co z Belgian IPA? Wygląda bowiem na to, że określenie IPA jest obecnie uznawane za określenie stylu piwa jeśli tylko jest odpowiednio mocno nachmielone. A nawet wtedy kiedy to nie chmiel jest głównym aktorem przedstawienia.
Czyli jest bardzo mało precyzyjne. A stąd i mało przydatne, przynajmniej dla konsumentów. A dla kogo jest przydatne? Dla producentów.
Otóż z biegiem czasu, głównie w toku ostatnich paru lat, IPA stało się hasłem marketingowym, za pomocą którego wzbudza się wzmożone zainteresowanie swoim piwem. Jeśli browar wyskoczy z porterem, saisonem, belgian ale’em czy bitterem, to zainteresowanie ze strony miłośników piwa jest ograniczone – część się zajara, część nie. Co innego jak browar ogłosi wypuszczenie na rynek nowej IPA. A, to co innego, prawie każdy to musi przynajmniej spróbować. A teraz wyobraźmy sobie że browar wypuści mocno chmielonego portera, saisona, belgian ale’a czy bittera. Jak najbardziej do zrobienia. I znowu zainteresowanie będzie ograniczone. Jeśli jednak nazwie te piwa odpowiednio black IPA, saison IPA, belgian IPA czy english IPA, a, to już co innego. Mimo że będzie to nadal to samo piwo. Kwestia nazewnictwa wpływa na zainteresowanie, szum, sprzedaż.
Przykład z naszego poletka – browar Artezan wypuszcza serię różnych piw z IPA w nazwie. Jedno z nich to „białe IPA” z zasypem witbiera, przyprawiane jak witbier, od klasycznego witbiera różniące się wyższym ekstraktem i zawartością alkoholu, jak i mocnym nachmieleniem odmianami nowej fali. Dzwoni coś w głowie? Tak, Viva La Wita. Pinta miała takie piwo, tyle że sklasyfikowała je jako ‘imperial witbier’ (swoją drogą słowo ‘imperial’ chyba też wpływa dodatnie na zainteresowanie). Mogła jako ‘white IPA’? Najwidoczniej mogła.
W muzyce odpowiednikiem określenia IPA jest przyrostek –core. Oryginalnie odnosił się do muzyki hardcore, ale obecnie fantazyjność nie ma granic i mamy grindcore, speedcore, noisecore, post-hardcore, breakcore, metalcore, deathcore i co tam jeszcze. I co te style mają ze sobą wspólnego? Wszystkie razem w zasadzie nic, bo część to muzyka gitarowa, a część elektroniczna. Ale przyrostek –core jest nośny i modny. Przedstawia sobą wartość komercyjną, a nie merytoryczną.
Z IPA jest mniej skrajnie, możemy się zgodzić na to mocne chmielenie, ale dotychczas mocno chmielone piwa sprzedawały się bez określenia IPA. Ostatnio uległo to zmianie. Czym to się skończy? Dewaluacją pojęcia. Parę lat temu słowo ‘IPA’ robiło wrażenie. Nawet na mitycznym zachodzie nie każdy browar miał takie coś w ofercie, a jak już miał, to było to coś specjalnego. Obecna nadpodaż tego akronimu, połączona z już dawno istniejącymi smakami do określenia których jest stosowany będzie miała ten sam efekt co nadpodaż magistrów zarządzania na rynku pracy. Po doszczętnym wyeksploatowaniu będzie wzbudzać najbardziej bezlitosną emocję ze wszystkich. Obojętność.
Parę przykładów typowo marketingowego podejścia do etykiety ‘IPA’ jest dostępnych na rynku.
Mimo że szkocki Williams Brothers zazwyczaj stroni od efekciarskiego, pustego marketingu charakteryzującego między innymi konkurencję z BrewDoga, nie jest pod tym względem browarem bez skazy. Uwarzono więc lagera, porządnie go nachmielono i nazwano hybrydą gatunkową. Ten lager jest oczywiście nadal po prostu lagerem, mocno nachmielonym lagerem a nie IPA, no ale sprzedawanie go jako lagera z pewnością nie zagwarantowałoby wzmożonego zainteresowania pośród piwnych hipsterów moczących gacie na sam dźwięk wiadomych trzech liter. Mniejsza o to jeśli piwo byłoby faktycznie udane. A niestety nie jest.
Caesar Augustus (alk. 4,1%, ekstr. 10%) ma jedyne 33 IBU goryczki i według etykiety oraz strony internetowej browaru jest połączeniem najlepszego z obydwóch sfer – chmielowości IPA oraz czystego, rześkiego profilu lagera. No dobrze, ale taki golden ale, który jest gatunkiem warzonym często gęsto przez braci Williams też ma w sumie czysty i rześki profil. Ale ‘mocno chmielony golden ale’ to byłaby już li tylko i po prostu IPA, prawda? Albo golden ale. Ponadto „klasycznymi chmielami do IPA” jak są zbiorczo nazwane na kontretykiecie, okazują się być nowofalowe Nelson Sauvin, Cascade i Amarillo. Brak w tej narracji jakiejkolwiek spójności.
Ale aromat robi swoje. Nacisk został położony na jeden z moich ulubionych chmieli, i tym sposobem nowozelandzki Nelson Sauvin atakuje nozdrza zielonymi nutkami – trawy, limonki oraz agrestu. Liczi przewija się głęboko w tle, niemalże nieuchwytne, poziom kociego moczu jest akceptowalny dla ejli... zaraz, przecież to lager... no to ogólnie akceptowalnym, a całość jest podszyta herbatnikowymi nutami słodowymi. No i są delikatne nutki siarkowe, bardziej typowe dla lagerów. W smaku następuje rozczarowanie, bo wytrawne piwo jest z jednej strony faktycznie podobne do golden ale’i z tego browaru, z drugiej jednak mocno wodniste, mało wyraziste, z punktową, tępą goryczką. Na dodatek aromat Nelsona szybko się ulatnia i summa summarum niewiele w tym piwie pozostaje, poza kocim moczem który okazuje się być najtrwalszym elementem aromatyczno-smakowym. Ja wiem że to desitka, ale to nie jest żadne usprawiedliwienie. Skoro piłem eurolagery lepsze niż to, to nie jest dobrze. Były na początku śmichy chichy, ale mimo wszystko spodziewałem się po tym piwie czegoś więcej. (4/10)
Drugim przykładem jest tzw. ‘session IPA’, styl który został niedawno zaakceptowany na RateBeer. Jest to IPA która jest mniej chmielona na aromat, smak oraz goryczkę od IPA, ma mniej alkoholu a docelowo większą pijalność, sesyjność, stąd ta nazwa. Już po opisie można się domyśleć, że brzytwa Ockhama wycięłaby to określenie w pień. Przykładem niech będzie amerykański Just Beer Anytime IPA (4,6%) autorstwa browaru kontraktowego Just Beer Project, warzącego u Samuela Adamsa. Założenia browaru mi się podobają, piwa mają być zgodnie z jego nazwą nieabsorbujące, lekkie, pijalne. Takie do picia. Chmiel do Anytime IPA nie został zerwany z otoczenia jakiejś świątyni w środku dżungli, tak przynajmniej utrzymują na etykiecie. Piwo jest lekkie, zbalansowane i mało intensywne. Chmielowość nieznacznie góruje nad jasnym słodem, dając Anytime IPA nuty cytrusów, a w finiszu również wyraźne mango. Słodyczy raczej nie ma wcale, goryczka jest stonowana. Fajne piwo na co dzień. (6,5/10)
No i jak? Nie brzmi to jak opis american pale ale? No właśnie, to po co określenie ‘session IPA’? Do podkręcenia sprzedaży. Session IPA, india pale lager, xyz IPA, etc.
I tak się to wszystko kręci.
W sumie masz pewnie sporo racji, choć na mnie określenie ipa nie robi od jakiegoś czasu wrażenia, natomiast wolałbym, żeby więcej browarów miało w swym portfolio miast 3 ip z jednego portera i jednego barleywine, no ale nieważne.
OdpowiedzUsuńCo do 'kategorii' ipa, zawsze drażniło mnie forsowanie polish ipa, czech ipa, NZ ipa na równi z american ipa i english ipa. uważam, że aipa i eipa to faktycznie dwa odrębne style, wyraźnie od siebie różne (przynajmniej w założeniu) - aipa jest jaśniejsza, znacznie bardziej wytrawna, mocniej nachmielona na aromat i goryczkę od swojej brytyjskiej siostry, english ipa jest natomiast - analogicznie - ciemniejsza, bardziej słodowa, nie aż tak mocno nachmielona, same chmiele też są oczywiście inne, ale to nie one decydują o tym czy piwo jest aipa czy eipa, bo przecież klasyczna, brytyjska ipa może być nachmielona z dodatkiej cascade. Natomiast te wszystkie 'polish ipa', 'czech ipa', 'german ipa', etc, to nic innego jak american ipa nachmielona chmielami z danego kraju. Drażni mnie robienie z nich osobnych styli. to tak jakby dzielić lagery na 'slovakian lager', 'chinese lager', 'american lager', 'british lager', etc, tylko z uwagi na to, że różnią się krajem pochodzenia użytych chmieli. Oczywiście to typowy zabieg marketingowy, ale wyjątkowo mnie on irytuję.
Osłabiła mnie "session IPA". Jest to jeszcze głupsze niż oksymoron Dark IPA. Na Wyspach funkcjonuje określenie "hoppy ale" na te różne wynalazki mocno chmielone (wśród piwoszy, bo na etykietach już nie). Czyli konsumenci brytyjscy nie dali się zwariować. Może dlatego, że u nich IPA to żaden wynalazek?
OdpowiedzUsuńCiekawe spojrzenie na temat, ja mam jednak nieco odmienne. IPA moim zdaniem jest dobrym piwem na pierwszy ogień dla laika chcącego zapoznać się z tematem piw "nieszablonowych", więc anagram IPA zadziała i tak tylko na nich. Osoby interesujące się tematem już dwa tygodnie przed premierą będą wiedzieli czego się spodziewać; ba, sama nazwa(to, co oprócz skrótu) im dużo powie. Myślę, że nie ma się czym spinać, bo Ciebie to personalnie nie dotyczy, producent może sobie pisać cokolwiek chce na etykiecie, nawet jeśli jest to ruch marketingowy. Każdy chce zarobić.
OdpowiedzUsuńAkurat z wartością "core" w muzyce się nie zgadzam - "core" służy temu, by podkreślić moc, siłę idącą za gatunkiem. Pod tym względem przyrównałbym to nie do określenia IPA, a bardziej właśnie do określenia "Imperial" ;) Taki dr brew to ma same IPA, a jednak część piw - taki summer ale czy kinky ale - nie mają tego określenia w nazwie ;)
OdpowiedzUsuńDr brew ma samych IPA - a Barley Wine? a Russian Imperial Stout (RIS)? a to piwo ze stopro, które jest pilsem? ;)
OdpowiedzUsuń