Loading...

Na piwie w Bochum

Bochum to jedno z brzydszych niemieckich miast jakie było mi dane zwiedzić. Teren Zagłębia Ruhry był intensywnie bombardowany w trakcie rodzinnych kłótni między Adolfem, Józefem, Winstonem i Franklinem, i między innymi w Bochum starówki nie odbudowano. Budownictwo jest więc nowe, w sensie nowe sprzed sześćdziesięciu lat, kiedy to w Niemczech zachodnich kamiennice budowano w wyjątkowo topornym stylu. Nie jest to również wymarzone miejsce dla piwosza, jako że miasto nie dysponuje żadnym browarem restauracyjnym ani multitapem. Niemniej jednak udało mi się spędzić zeszłej jesieni bardzo fajny wieczór w Bochum, w pierwszym rzędzie towarzysko, w drugim jednak również piwnie.

Po wychyleniu w mieszkaniu kumpla 5l beczki Krombachera i butelki Mönchshof Original Pilsa (ten drugi chlebowo słodowy z nutami kwiatowego chmielu; w smaku wyważony, poprawny, całkiem niezły, ale nie zapadający na dłużej w pamięć. 6/10) ruszyliśmy w kierunku bochumskiego Trójkąta Bermudzkiego, czyli długiego deptaka z ciągnącymi się po obydwóch stronach ulicy knajpami w liczbie około 80 sztuk. Łatwo tutaj przybić gwoździa i się zatracić, stąd zresztą pochodzi nazwa tej części miasta.

Zaraz na początku ulicy mieści się belgijska frytkarnia Max Frituur, podająca oczywiście belgijskie piwo. I nie jest to Stella Artois. Wprawdzie Jupiler, czyli najbardziej popularne piwo w Belgii a zarazem okropny sikacz pokroju Carlsberga nie przysparza knajpie chluby, ale za to są również Duvel, Leffe Blond i Brune, Hoegaarden i Westmalle Tripel. Wszystkie podawane w oryginalnych szkłach. W fast foodzie. Warto tutaj wstąpić na frytki. Te belgijskie, czyli ‘oryginalne’ są wpierw gotowane, a dopiero potem wrzucane na głęboki olej. Wskutek tego wewnątrz są miękkie, a na zewnątrz chrupkie. Tak, przyrządzanie frytek może być pomysłowe. Do tego oczywiście majonez bądź też sos na majonezie. Keczup nadaje się do frytek mniej więcej tak jak do pizzy, a w ojczyźnie frytek podaje się je z majonezem. W Max Frituur ten majonez ma wiele postaci. Moim wyborem padł majonez z kaparami, cebulą i selerem. Lepsza okazała się wersja miodowa oraz ziołowa. Kiedyś wziąłem sos majonezowy z pomarańczą i świeżym imbirem, też był lepszy.

Skoro już posileni, trzeba było się czegoś napić. W Bochum mieści się sympatyczny browar przemysłowy Moritz Fiege. Jak browar przemysłowy może być sympatyczny? Ano tak że warzy bardzo fajne piwo, które rozlewa w świetnie urządzonej knajpie firmowej. Moritz Fiege Stammhaus to niewielkich rozmiarów lokal łączący w sobie sporo tradycji z nowoczesnymi wtrętami. Wnętrze o wysokim sklepieniu jest wyłożone niemalże kompletnie drewnem, na ścianach są witraże, a krany wystają z drewnianej beczki. Do tego gustownie dobrane elementy bardziej współczesne, jak przytwierdzone do filara szyby z plexi, za które wciśnięto chmiel oraz różne słody. Muzyki początkowo nie było wcale (częsty stan rzeczy w niemieckich restauracjach), potem poleciał pop z lat 80-tych. Nie do końca to funkcjonowało jak trza.

Piwo (4 ojro za kufel) podają w kamionkowych krugach kształtem przypominających kominy chłodnicze. Niektórych może mierzić brak możliwości obcowania z barwą piwa, ale moim zdaniem takie nieprzejrzyste kufle wspaniale pasują do klimatów niemieckiej gospody. No i zawartość była odpowiednia. Moritz Fiege Pils okazał się jednym z najlepszych niemieckich pilsów jakie piłem, był solidnie doprawiony chmielem, którego kwiatowość w zapachu chyliła się trochę ku żywicy, a w smaku ku cytrusowi, co w połączeniu z nieco brzeczkową słodowością zdało egzamin śpiewająco. Jako drugie piwo poszedł browarowy altbier, który choć dobry, po pilsie większego wrażenia nie zrobił.

Zmiana lokalu i środka lokomocji – już nie per pedes, ale per metro. Bochum posiada tyle linii co Warszawa, czyli dwie, a na peronie frapuje kuriozalny automat ze słodyczami, w którym oprócz około 40 różnych wafelków, gumisiów i innych tałatajstw jest również paczka prezerwatyw. Oraz test ciążowy, za 10 ojro. Ciekawe ile dziewczyn wpada na pomysł zrobienia sobie testu ciążowego, czekając akurat na pociąg w podziemiach. Ciekawe również ile gości kupuje po pijaku ten test, myśląc że to jakiś wyśmienity nowy baton.

Następnym przystankiem była tawerna Zu den Vier Winden, czyli Pod Czterema Wiatrami. Pomysł był taki, żeby stworzyć knajpę dla fajnych, mistycznych ludzi, wiedzących swoje klawe życie poza głównym nurtem. Nietuzinkowych jednostek, otulonych mrokiem swoich nieskończenie głębokich myśli. Tak, chyba możecie sobie wyobrazić jak w środku wyglądało. Otynkowane ściany do których przymocowano kiepskie repliki mieczy, toporów i innych buzdyganów, którymi można by co najwyżej wojować z Pigmejami (z niepewnym skutkiem zresztą) goszczą plejadę życiowych przegrańców. Anorektyczni hejwimetalowcy w przetłuszczonych włosach próbują poderwać szczupłe inaczej i ładne inaczej mhrhoczne ghothyckie ksieżhniczki. Pryszczaci trzydziestolatkowie  przebrani za krasnoludy, elfy, wiedźmy czy inne trolle stręczą wszystkim naokoło swoje mistyczne jestestwo. Część ciupie jakieś RPG, zaś przy barze siedzą otyli potomkowie Wikingów z długimi brodami, co do których umysł obserwatora przyłapuje się mimowolnie na pytaniu, kiedy to coś się ostatni raz myło? Ostatni raz wybuchnąłem śmiechem na widok gościa lokalu w którym przebywałem jakieś dziesięć lat temu, kiedy zostałem zaprowadzony w Wiedniu do gotyckiej imprezowni. Widok kolesia z pomalowanymi oczami, którego sięgająca kostek lateksowa spódnica wyglądała i szeleściła w chodzie jak 160-litrowy worek na śmieci rozczuliłby twarz najbardziej wytrawnego pokerzysty. W Bochum był ten drugi raz. Niezwykłe skomasowanie ludzi bez życia („How can we kill that which has no life?”) oddziałało na mnie w podobny sposób.

W celu dopełnienia obrazu absurdu nadmienię tylko, że w tej knajpie organizowane są wieczory tematyczne, takie jak nauka walki mieczem, sabat kółka miejscowych wampirów, przebieranka pt. Czarownice i Poganie (ikonką tegoż jest sześcioramienna gwiazda, nie wiem czy nie podpada to pod paragraf) czy też Mystic Time („Jasne i ciemne awatary spotykają się na neutralnej ziemi. Każdy jest indywidualnością z własnymi celami i własnymi metodami.” WTF?), natomiast obsługa się zmieniła. Parę lat temu obsługiwała nas dziołcha przebrana za bawarską Mädel z dirndlami, natomiast obecnie kolektyw kelnerski składa się z pedałkowatego metroseksualisty oraz niezwykle zaniedbanej dziewczyny w totalnie spranej bluzie Dunlopa, w której w Polsce haśman z Chorzowa-Batory wstydziłby się w śmieciach grzebać. Ale dwa Hövelsy poszły (po 3,70 ojro), jest to jeden z lepszych i nieco mocniej chmielonych niemieckich altbierów.

Dochodziła czwarta godzina, trzeba było coś wszamać. Na początku Trójkąta Bermudzkiego pizze w kamiennym piecu wypieka zaratusztrianin (przynajmniej na szyi wisi mu Faravahar), co jest widokiem samym w sobie, jednak zdecydowaliśmy się na currywurst w budzie obok. Currywurst to fast food z Zagłębia Ruhry – pieczona kiełbasa, która jest szatkowana na kawałki w specjalnej maszynce i polewana keczupem z dodatkiem curry. Zabawa kosztuje w tym miejscu 2,50 ojro, a widok zaratusztriańskiego pizzera zastąpił mi widok monstrualnych rozmiarów Helgi, której uroda, jeśli byłaby wśród kobiet powszechna, popchnęłaby pewnie niejednego mężczyznę w desperacji w szpony homoseksualizmu. Jako że maszynka do szatkowania kiełbasy się zepsuła, Helga cięła ją zwykłymi nożyczkami. Nie wiem jak Sanepid działa u naszych zachodnich sąsiadów, ale wnioskuję, że jest dalece mniej upierdliwy niż u nas.

Z wycieczki do domu zabrałem trzy piwa z Moritz Fiege, tak mnie zaciekawił ten browar. Kupiłem je w Getrenku który, zupełnie nietypowo jak na tę część Niemiec, miał pomieszczenie w którym była może z setka różnych piw bawarskich, częściowo z raczej obskurnych browarów. Moritz Fiege Bernstein jest łagodnym lagerem wiedeńskim o słodkim, karmelowo-zbożowym aromacie z chuchnięciem (takim w sumie konkretnym) rodzynek i orzechów. W smaku tak samo łagodne, lekko słodkie, z lekką goryczką, sprawia wrażenie chylącego się ku wodnistości. Nic specjalnego (5/10). Moritz Fiege Schwarzbier też raczej rozczarował. W aromacie zbożowe, nieco chmielowe, i dopiero w tle się pojawiają jakieś ciemne, okołoczekoladowe akcenty. W smaku wytrawne z goryczką niską do średniej. Mało słodkie, przynajmniej tyle. Średnie (5,5/10). Moritz Fiege Weizen jest piwem mocno bananowym, ale i niestety wyraźnie kartonowym. W smaku wytrawne, z mocno drożdżowym finiszem. Coś się tutaj chyba nie do końca udało. (4/10)

Szkoda, że zakupione piwa nie podtrzymały wrażenia jakie wyniosłem ze Stammhausu. Co jednak warto podkreślić, to że nawet w Niemczech, w brzydkim mieście bez browaru restauracyjnego można znaleźć ciekawe piwne miejsca, a nawet napić się czegoś nietypowego dla Niemiec, czyli piw belgijskich.

piwne podróże 2942114966825645122

Prześlij komentarz

  1. 2 linie metra w Warszawie? Rozumiem, iż to ironia. Dwoma jechałem na dalekim, zapuszczonym i reżimowym wschodzie - w Mińsku bowiem uciskany lud porusza się na co dzień dwiema liniami - na razie. Na razie, bo trzecia się buduje.

    Jak zwykle zajebisty wpis. Do Bochum się nie wybieram, ale przeczytałem z powiększającym się w trakcie uśmiecham na twarzy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie do końca jest to metro.
    Jest to metro-tram lub „Light rail”.
    http://www.urbanrail.net/eu/de/bo/bochum.htm

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)