Piwo z Żywca. Nie Żywiec.
https://thebeervault.blogspot.com/2014/02/piwo-z-zywca-nie-zywiec.html
Od maja 2012 roku mówiąc „idę na piwo żywieckie” niekoniecznie musicie mieć w zamyśle Żywca, Warkę czy inną smarkę. Wówczas bowiem swoje podwoje otwarł pierwszy browar restauracyjny w Żywcu. Największe oblężenie z całą pewnością przechodzi podczas corocznej Birofilii, tak samo jak pewne jest że dla gigabrowaru żywieckiego nie stanowi absolutnie żadnej konkurencji. Między innymi z tego też powodu może sobie pozwolić na śmiałe eksperymenty stylistyczne, czego efektem był na przykład saison, który mi podczas ubiegłorocznej Birofilii bardzo zasmakował. Poza tym że Krajcar jest znany z urody swoich kelnerek, ma również całkiem niezłą renomę u koneserów piwnych wrażeń. Trzeba się było w końcu przekonać czy zasłużenie.
Ze względu na bliskie usytuowanie aż ciśnie się na palce porównanie Krajcara z Browarem Miejskim w Bielsku-Białej. Z grubsza podobieństwa sprowadzają się do podobnie sympatycznej obsługi oraz hefeweizena jako zdecydowanie najlepszego piwa w obydwóch browarach, natomiast w kwestii wystroju Browar Miejski ze swoim rewelacyjnym, przytulnym poddaszem porównanie zdecydowanie wygrywa.
Położony w centrum miejscowości Krajcar wbrew moim oczekiwaniom, wyrosłym zresztą na stereotypach jakimi owiane są polskie restauracje w górach, wcale nie jest chatą z ogromnych bali ze słomianą strzechą, w której urzęduje baca szczujący swojego owczara na ewentualnych malkontentów, tylko raczej nowocześnie urządzoną, dwupiętrową restauracją wewnątrz kamienicy. Piętro na którym mieszczą się loże oraz długie drewniane ławy robi dość zimne i surowe, mało zachęcające wrażenie, mimo że nie można mu zarzucić braku dekoracji. Coś jednak sprawiało że nie jest to miejsce w którym chciałbym przesiadywać. Na parterze sytuacja przedstawia się już inaczej. Ładnie wyeksponowana warzelnia firmy Andrzeja Gałasiewicza (wybicie 5,7 hl) i całkiem elegancki wystrój z pewnością nie odpychają. Usiedliśmy w najmniej reprezentacyjnej części, czyli przy stole wciśniętym w kąt naprzeciwko wejścia do kuchni, takim miejscu z którym zapewne nie wiedziano co zrobić przy rozplanowywaniu lokalu, więc stwierdzono że wepcha się w nie paru gości. Miało to jednak niezaprzeczalny plus w postaci sąsiedztwa kącika dla dzieci, czym swoją drogą restauracja u mnie zapunktowała.
Miła, urodziwa kelnerka kocimi ruchami w takt spokojnej, radiowej muzyki w tle... zaraz zaraz, to nie ta relacja. W każdym razie menu jest ograniczone pod względem różnorodności, ale za to na tle innych polskich browarów restauracyjnych cenowo jest z pewnością konkurencyjne. Zazwyczaj w tego typu przybytkach zamawiam albo gulasz albo golonko, nie inaczej było w Krajcarze. Lekko podpieczone golono było bardzo dobrze przyrządzone i bardzo sycące, jako restauracja Krajcar zdał więc egzamin.
Piwowo nie było różowo, bardziej morowo. Żadne z piw nie prezentowało poziomu festiwalowego saisona podawanego na Birofilii, ale Pszeniczne było blisko. Było mętne jak burza piaskowa na Diunie, o mocno przyprawowym bukiecie jak stoisko z przyprawami na suku w Marakeszu po staranowaniu go przez stado wielbłądów. Goździk i gałka muszkatołowa wiodły prym, potem słód, a na samym końcu lekki banan. Smakowo było lepiej – niespodziewanie słodkawe, bardzo miękkie w ustach, ciut mniej nagazowane niż typowe pszeniczne, łagodne a zarazem całkiem treściwe jak na styl. Bardziej deserowe niż rześkie a zatem konceptualnie bliższe jasnemu weizenbockowi niż hefeweizenowi, tyle że rzecz jasna z mniejszą zawartością alkoholu od koźlaka. Tutaj akurat podbita drożdżowość pasowała, dodając piwu specyficznej lepkości znanej chociażby z litewskich niefiltrów. Rzekłbym wręcz że rewelacja gdyby nie to że dwie wzięte na wynos flaszki nie prezentowały sobą takiego wysokiego poziomu. Za sprawą czego nota jest uśredniona. (7/10)
Jasne miało słodki, silnie słodowy aromat z nutami miodowymi, charakteryzowało się przy tym nikłą chmielowością. Pod względem nasycenia nieco przesadzono, było to zakresy normalnie zarezerwowane dla piw pszenicznych. W ustach wpierw lekko słodowe, po czym dla kontrastu pojawia się mało intensywna, cierpkawa goryczka, która opuszcza gardło wraz z nutami drożdżowymi oraz mineralnymi. Nic specjalnego. (5/10)
Marcowe miało kwaskowy, słodowy, delikatnie skórkowo-chlebowy aromat. Podczas pierwszego łyku najpierw zaskakuje lekka nuta kawowa, ustępując wnet i pozostawiając pole dla popisu dla słodu oraz drożdży. Piwo jest wyraźnie słodkie, niestety również cierpko alkoholowe pod względem uczucia w ustach, choć już nie w kwestii smaku. W ustach pojawia się lepkość poznana już w Pszenicznym, ale nadmierna alkoholowość czyni piwo raczej rozklekotanym, nieharmonijnym. Wręcz nieprzyjemnym. (3,5/10)
Piwem sezonowym był Porter, choć nie Irish Porter którym częstowano gości rok temu, a dolnofermentacyjny porter warzony z dodatkiem wędzonych śliwek. Poprzednim sezoniakiem był american pale ale o nazwie Mohikanin i doszedłem do wniosku że musiał się cieszyć bardzo dobrym wzięciem. Skończył się pewnie szybciej niż zakładano, w związku z czym porter wylądował na kranie dużo wcześniej niż był powinien. W rezultacie aromat jest pełen masła, masła, a także masła. Takiego masła kakaowego, ale z naciskiem na masło właśnie. Tragedia. O dziwo jednak piwo dużo lepiej smakuje, w rzeczy samej nie pomyślałbym że może być takie smaczne mając taki aromat. Smakuje mniej więcej jak lekko kwaskowe kakao zasypane całą kupą wędzonych śliwek. I co ciekawe, w trakcie picia, w smaku masła nie ma prawie w ogóle. Niech mi ktoś wytłumaczy taki swoisty dualizm zapachowo-smakowy. Odczucie w ustach jest przy tym bardzo miękkie, między innymi dzięki aksamitnemu nasyceniu, co prowadzi do wniosku że mogłoby to być bardzo dobre piwo, gdyby tylko drożdżom pozwolono przetrawić dwuacetyl do końca. (6,5/10)
Czy warto wybrać się do Krajcara? Specjalnie na piwo raczej nie, są na Śląsku ciekawsze browary restauracyjne. Będąc jednak w pobliżu jak najbardziej można wpaść z wizytą, zjeść jakies niedrogie danie i popić je pszenicznym albo aktualnym piwem sezonowym.
Ha Ha Ha....sam sobie produkuję piwo w domu...krajcar....ha ha ..ceny z kosmosu..smak..nie za tą cene
OdpowiedzUsuńPiwo dobre ale nie za tę cenę to fakt. Jedzenie przepyszne! Za to kelnerki pozostawiają wiele do życzenia, jednak nie mówię tu o wszystkich paniach. Ogólnie mało uśmiechu na twarzach dam i samego piwowara.
OdpowiedzUsuńW sumie to może warto byłoby tam znowu podjechać, teraz mam niedaleko z domu. Aczkolwiek ostatnio piłem jasne w jakiejś restauracji w Bielsku i zrobiło jeszcze gorsze wrażenie niż wówczas. No i jednak obsługa w sporej mierze odpowiada za atmosferę, a z tego co piszesz, nie wyłania się optymistyczny obraz.
Usuń