Piwny Rzeszów
https://thebeervault.blogspot.com/2014/02/piwny-rzeszow.html
Podkarpacie nie jest specjalnie rozpieszczanym piwnie regionem. Wprawdzie w porównaniu z Podlasiem czy kieleckiem nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Ostatnio zachodzą na tych terenach jednak pozytywne zmiany. Powstają nowe browary restauracyjne, a w takich miastach jak Przemyśl czy Rzeszów znajdują się sklepy specjalistyczne w których można się zaopatrzyć w dobre trunki oraz knajpy w których można je wypić na miejscu. Najciekawszym piwnie miejscem południowo-wschodniej Polski jest obecnie chyba Rzeszów. Przy okazji wizyty w stolicy Podkarpacia u znajomych nie mogło oczywiście zabraknąć piwnych akcentów, choć nie one stanowiły centralny punkt odwiedzin. Miasto robi sympatyczne, dość przytulne wrażenie. Starówka wraz z rynkiem bardzo ładna, kładka dla pieszych w kształcie koła wykładana drewnem tropikalnym, z dwoma przeszklonymi windami, wybudowana za kwadryliony sestercji może i faktycznie kabotyńska jako zjawisko, ale porządnie zrobiona. Widok stamtąd na słynny komunistyczny pomnik w kształcie klingońskiej waginy mocno osobliwy. No i w przeciwieństwie do niedalekiego Tarnowa miasto odebrałem jako raczej bezpieczne. W trakcie sobotniego spaceru zrobiliśmy najpierw zakupy na wieczór w sklepie specjalistycznym, po czym zwiedziliśmy kolejno Stary Browar Rzeszowski, Komnatę oraz Česką Hospodę. Wrażenia były liczne.
Sklep Piwa Regionalne na ulicy Paderewskiego 1 byłby sklepem specjalistycznym jakich jest wiele gdyby nie instalacja z ośmioma nalewakami, do której ustawiała się kolejka ludzi o aparycji podeszłych wiekiem i doświadczonych życiem pijaczków, którzy najwidoczniej regularnie tutaj przychodzą z wiekowymi 2-3 litrowymi growlerami częściowo już nieistniejących niemieckich browarów. Niestety nalewaki nie są przeciwciśnieniowe, za sprawą czego nalanie takiej ilości piwa do naczynia dosyć długo trwa. Na nalewakach oprócz Kormorana AIPA były same marne jakościowo polskie i czeskie lagery z Grybowa, Litovela czy innego Pernštejna, ale dzięki cenie miały wzięcie. Wziąłem zresztą 1,5l PET-a Pernštejna dwunastki po to tylko żeby wieczorem skonstatować, że męczącego, niskochmielonego chmielem żateckim eurolagera mogłem sobie darować (4/10). Z Pardubic warto brać chyba tylko Portera. Poza tym na regałach jakieś 200-300 butelek, z czego sekcja zagraniczna piwcraftu nie ma metek z ceną, co jest jednak mocno irytujące. Ale wybór jest, nie ma więc co za dużo narzekać.
Perełką piwną w Rzeszowie jest Stary Browar Rzeszowski, otwarty ledwo co w zeszłe wakacje. Koncepcja przemyślana od A do Z, bo od lokalizacji, przez wystrój aż po jedzenie i piwo wszystko jest dopieszczone. No, może należałoby jeszcze lepiej przeszkolić obsługę, bo skądinąd miła kelnerka, po tym jak nam zachwalała cytrusowy chmielowy aromat ichniego amber ale’a, u sąsiadów przy stoliku obok z pełną powagą zachwalała amerykańskie słody użyte do uwarzenia tego trunku. Poza tym nawet gdybym chciał, nie miałbym się do czego przyczepić.
Lokalizacja pośrodku rynku nie mogłaby być lepsza. Wnętrze jest na bogato, a jednocześnie urządzone strefowo. Są cegły i jest drewno, elegancko połączone w eklektyczną mieszankę tradycji i nowoczesności (dostanę tę pracę w korpo za takie sformułowania?); jest przestronnie i przytulnie zarazem. Za barem mieszczącym się naprzeciwko wejścia umieszczona została warzelnia, idąc w prawą stronę dociera się do części typowo piwiarnianej, przyciemnionej, z elementami drewna, beczek i innych elementów kojarzących się z knajpami. Loże w imitacjach gigantycznych beczek to świetny pomysł. Idąc zaś w lewo mija się przejście do 5-gwiazdkowego hotelu Bristol i dociera się najpierw do części urządzonej a la bar sportowy, z półokrągłymi lożami z jednej strony, a wysokimi stołami z krzesłami barowymi z oparciem z drugiej. Nad stołami są płaskie telewizory na których lecą transmisje sportowe. Idąc jeszcze dalej mija się po prawej półotwartą kuchnię, co jest rewelacyjnym rozwiązaniem z jednej strony podkreślającym ufność właścicieli w jakość produktów restauracji, z drugiej znacznie wzmacniającą zaufanie klientów do podawanych dań. Będąc na oku gości, kucharze raczej nie zrobią im psikusa z jedzeniem i nie wzbogacą go przed podaniem o jakieś tajemne składniki. Minąwszy kuchnię dociera się zaś do sekcji typowo rodzinno-restauracyjnej, z prostym umeblowaniem. My wybraliśmy jeden z wysokich stołów w sekcji sportowej, skąd mieliśmy widok na leżakownię znajdującą się tuż za lożami. Z głośników delikatnie sączyła się muzyka pokroju lounge czy chill out. W tym momencie nie mogłem sobie wyobrazić lepszego miejsca do przesiadywania. Pod względem wystroju jest to chyba najfajniej urządzony browar restauracyjny w jakim byłem. Nasza wizyta przypadła na porę przedobiadową, toteż ludzi nie było zbyt wiele, ale kiedy pod wieczór przechodziliśmy obok, lokal był nabity do imentu. Przychodzą tutaj przeróżni ludzie, od studentów, przez pretensjonalnych imoł z koszulkami „This world is a place I won’t miss”, po rodziny i biznesmenów w ancugach. Czy przyciąga ich tutaj renoma lokalu czy ciekawość nietypowego dla tych stron połączenia restauracji z browarem? Pewnie i to i to.
Ceny pewnie wysokie jak na Rzeszów, ale dla człowieka przyzwyczajonego do stadardów śląskich jest naprawdę nieźle. Jedzenie jest częściowo wymyślne i wykwintne, ja wybrałem jednak polski standard. Za 32zł dostałem świetny schabowy gigant, reklamowany jako porcja XXXL, podawany na patelni i taki duży, że potrzebowałam sporo czasu, żeby (ledwo co) go dojeść. Skrzydełka od Żony też były bardzo smaczne. Deska piwa 4x 0,25l za 18zł, więc również cywilizowana cena.
Wspomniałem już że browar został konceptualnie dopracowany do ostatniego szczegółu, toteż zamiast jakiegoś kaukazkiego imigranta który nie ma co ze sobą zrobić, ale najbardziej to by chciał robić kebaby, ale no dobra, piwo też chyba zrobi, dawajcie instrukcje, zatrudniono utalentowanego piwowara domowego, Jacka Michnę, jednego z laureatów konkursu piw domowych na Birofilii w Żywcu. W Starym Browarze Rzeszowskim potwierdza swoją klasę.
Pils to piwo o profilu słodowym z wyraźną, bardzo przyjemną, kwiatowo-ziołową chmielowością. W smaku jest dość pełne, lekko słodkie z przebłyskami miodowymi i kwiatowo-chmielowym, wyraziście gorzkim finiszem. Lekko piwniczne i może odrobinę za bardzo cukrowo-miodowe. Ale to już czepialstwo. (7/10)
Pszeniczne ma delikatny aromat przyprawowy, łączący goździk z wanilią, nieco również bananowy. W ustach kremowo gładkie, omal śmietankowe, ze śladową goryczką. Cosik mi przypominało Śmietankę Toruńską z Jana Olbrachta. Bardzo fajne. (7/10)
Piwo podane jako Ciemne wpierw zaskoczyło swoją barwą – było ciemne po frankońsku, czyli zdeczka burgundowe. Pierwszy niuch rozwiał wszelkie wątpliwości – podano mi bowiem American Dark Ale, czyli rzeszowskie black IPA. I to nad wyraz udane. Inaczej niż u polskiej konkurencji, chociażby Wojkówki piwowar nie przesadził w komponowaniu zasypu z ciemnymi słodami. Wskutek tego woń jest po amerykańsku cytrusowa z dodatkiem ciemnej, ale nie palonej słodowości, smak wpierw jest mocno chmielowy, a dopiero w mocno gorzkim finiszu aktywują się nuty ciemnego ziarna, przy czym szczególnie dobrze wypada mieszanina nut cytrusowych i kawowych w wydźwięku. Ekstra! (7,5/10)
Piwem sezonowym w trakcie naszej wizyty był Amber Ale, który ma piękny aromat cytrusowo-kwiatowy, z nutami mango i melona. W smaku daje się jednak trochę we znaki brak treści, zarówno smak jak i goryczka są na poziomie mocno stonowanym. Jako piwo stołowe daje jednak radę, a wraz z ogrzaniem staje się coraz lepsze. (6,5/10)
Biorąc pod uwagę całokształt, jest to być może póki co najfajniejszy polski browar restauracyjny w jakim byłem. Jeśli ktoś akurat będzie w Rzeszowie, to wizytę może uznać za obowiązkową.
Idąc spacerem przez starówkę zauważyliśmy tablicę reklamującą sto różnych piw. Po krótkim namyśle zajrzeliśmy do piwnicy, do której tablica przekierowywała i znaleźliśmy się w Komnacie. Używając pojęcia-wytrychu stosowanego onegdaj przeze mnie i mojego kumpla, można by ją określić jako "knajpę dla brudasów", choć akurat tutaj klimat mi odpowiadał. Pomijając nieco stołówkowo-kafelkową posadzkę, filary z grubych bali, niski strop, szeroki, styrany drewniany bar oraz klimatyczne oświetlenie czyniły to miejsce miłym do siedzenia. Klientela to w dużej mierze pryszczaci rycerze metalu i ich przeważnie cierpiące na nadwagę ghothyckie khsiężniczki. Do tego obowiązkowo mieszanina hard rocka i rocka pseudo celtyckiego na głośnikach. Barman nieco roztrzepany ale sympatyczny, na dwóch kranach jakaś lipa z Czech, ale za to wśród butelek oprócz często spotykanego, novopacko-lobkowiczowo-primatorowskiego zestawu również cały szereg Pint i innych Ursów. Jako biedny absolwent optowałem za przecenionym Lausitzer Kupfer z browaru Wittichenauer. Raz że tanie, dwa że z tego browaru nigdy niczego nie piłem, trzy że czemu by nie chlapnąć lagera wiedeńskiego? Mocno mydlany zapach z elementami karmelu, orzechów oraz toffi. Piwo łagodne, średnio pełne, wyraźnie słodkie, z nikłą goryczką. Może być, ale szału ni mo (5/10). Po skosztowaniu pintowskiego Dobrego Wieczoru (partia dostępna pod koniec grudnia była w świetnej formie) poszliśmy dalej, bo celem był rzeszowski Rynek.
Tamże wstąpiliśmy do Českiej Hospody. Wybór piw jest po czesku koncernowy, ale za to w opisach można znaleźć prawdziwe kwiatki. Taki oto jasny Bernard jest ponoć warzony specjalnie z wiosennej (sic!) wody, Urquell to piwo o charakterystycznym smaku palonego (sic!) miodu i orzechów, zaś - o dziwy, o dziwy! - Staropramen Nefiltrovany jest mętny mimo że słód pszeniczny jest w nim jedynie dodatkiem. Czary mary! No to super. Wychyliłem średniawego Bernarda i równie średniawego Zubra Premium, którego połączenie jasnego słodu z żateckim chmielem miało średnio przyjemny kartonowy sznyt, a w ustach lekko słodkie piwo o średniej goryczce nie wychodziło poza poziom pijalnego pitu pitu (5/10). Jedzenie w lokalu całkiem sympatyczne - hermelin dobrze doprawiony, makaron też w porządku. Mam natomiast problem z lokalami, które desperacko próbują udawać coś czym nie są. Ten lokal rzecz jasna strasznie się snobuje na Czechy, ale mu to wychodzi jedynie pod jednym, negatywnym względem. Wnętrze jest zbyt czyste, nie można palić (wiem, prawnie usankcjonowane, ale dym jest częścią czeskiego klimatu. Nie, nie lubię czeskiego klimatu pod tym względem.). Czeskie napisy na ścianach odebrałem jako nieco wymuszone. Tak samo jak kartę dań po czesku, co było o tyle dziwne, że w trakcie odbierania zamówienia kelnerka nie potrafiła nawet zrozumieć prostego słowa těstoviny (makaron). To po co układać menu po czesku, skoro obsługa ni w ząb w języku Haška, que?
Obsługa była jednak, mimo braków językowych, jedynym stereotypowo czeskim elementem. Czyli nieprzyjemnym i obcesowym. Lokal się chwalił tablicą na której stało, że wytłaczają piwo azotem. Ponieważ piana w mojej ocenie nie różniła się od normalnej CO2, postanowiłem zaindagować. Od kelnerki usłyszałem parę pustych frazesów, które po poddaniu ich przez mnie pod wątpliwość zostały skwitowane słowami "Ja swoje wiem, nie będę z panem dyskutować.", obróceniem się na pięcie i odejściem od stolika, od barmana zaś, któremu się kelnerka poskarżyła (!) że śmiałem mieć wątpliwości usłyszałem magiczne "Proszę pana, to jest czeskie piwo, ono musi takie być!". Zaoferował mi udanie się do piwnicy gdzie się miała znajdować magiczna butla z azotem, jednak kelnerka wpierw się zmieszała, a potem triumfalistycznym tonem oznajmiła że nie ma mowy bo jestem klientem, a klientom do piwnic nie wolno schodzić. Dziękuję, postoję. Česką Hospodę odradzam.
Obsługa była jednak, mimo braków językowych, jedynym stereotypowo czeskim elementem. Czyli nieprzyjemnym i obcesowym. Lokal się chwalił tablicą na której stało, że wytłaczają piwo azotem. Ponieważ piana w mojej ocenie nie różniła się od normalnej CO2, postanowiłem zaindagować. Od kelnerki usłyszałem parę pustych frazesów, które po poddaniu ich przez mnie pod wątpliwość zostały skwitowane słowami "Ja swoje wiem, nie będę z panem dyskutować.", obróceniem się na pięcie i odejściem od stolika, od barmana zaś, któremu się kelnerka poskarżyła (!) że śmiałem mieć wątpliwości usłyszałem magiczne "Proszę pana, to jest czeskie piwo, ono musi takie być!". Zaoferował mi udanie się do piwnicy gdzie się miała znajdować magiczna butla z azotem, jednak kelnerka wpierw się zmieszała, a potem triumfalistycznym tonem oznajmiła że nie ma mowy bo jestem klientem, a klientom do piwnic nie wolno schodzić. Dziękuję, postoję. Česką Hospodę odradzam.
Z konieczności wybór lokali był mocno ograniczony, w jeden wieczór nie jest się w stanie wszystkiego zwiedzić, gwoli ścisłości nadmienię więc że w okolicy Rynku rzeszowskiego znajdują się i inne lokale warte uwagi, podające polskie piwa nowofalowe. Są to między innymi Hola Lola na ulicy Mickiewicza oraz pub Kuźnia na Kopernika. Nie jestem w stanie mimo to polecić, bo jeszcze nie byłem. W samym Rzeszowie jednak być polecam.
Ładnie to tak być i się nie pokazać?
OdpowiedzUsuńFaktycznie, zupełnie nie pomyślałem. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że naprawdę byliśmy błyskawicą. Ale pewnie za jakiś czas wypad powtórzymy, to dam znać.
UsuńCzasem tak jest, to zrozumiałe. Zapraszam, skatuję Cię za karę jakimś wynalazkiem :P
UsuńByć może będę już wówczas w stanie się odwdzięczyć jakimś własnym.
UsuńPS: wpis o purlu się zbliża, myślę że w ten bądź następny poniedziałek.
Komnata po wizycie blogera zamknięta.
OdpowiedzUsuńPrzypadek? Nie sądzę :)
Szkoda bo dobra knajpa była.
Taką borutę zrobiliśmy? ;)
UsuńFaktycznie szkoda, ten szeroki drewniany bar był mocno klimatyczny.
Metki są tylko przyklejone do spodów butelek. :-)
OdpowiedzUsuńaa cenówki na spodzie. Pewnie żeby nie zabijały wysokością zwykłego wyjadacza/wypijacza. Rzeszów jest spokojnym w miarę bezpiecznym miastem. Czas tutaj płynie sobie spokojnie, nie ma dzikiego wielkomiejskiego pędu, pomnik jest jaki jest :] czysto i kolorowo. tylko wypłaty mniej kolorowe, ale nie ma co narzekać. pozdrawiam dlugas
OdpowiedzUsuńNo właśnie mi takie nieco większe a zarazem spokojne miasta bardzo odpowiadają.
Usuń