Podróż po altbierowej orbicie
https://thebeervault.blogspot.com/2014/02/podroz-po-altbierowej-orbicie.html
Wokół Düsseldorfu, historycznego matecznika stylu piwnego altbier, mieście na którego starówce do dzisiaj altbiera warzy pięć browarów uważanych za ścisłą gatunkową czołówkę, znajduje się parę miast z browarami restauracyjnymi w których piwowarzy starają się dorównać ikonom stylu ze starego miasta Düsseldorfu. Dwa najbliższe browary mieszczą się w graniczących z Düsseldorfem miejscowościach Neuss oraz Ratingen. Jak na ironię, obydwa miasta są położone wobec siebie na antypodach geograficznych, ale i również jakościowych jeśli idzie o warzone przez nie piwa.
Obydwa browary mają bowiem to do siebie, że w każdym z nich powstaje jedno jedyne piwo. Czyli altbier. Taka polityka może powodować uwiąd języka i wklęśnięcie nosa u miłośników multitapów i piwnej różnorodności, ma jednak jeden duży plus. Piwowar może się maksymalnie skoncentrować na tym swoim jedynym piwie i udoskonalić je, dopieścić do granic możliwości. Ma to też swoją wadę, bo wydarzenia mogą się potoczyć w zgoła innym kierunku i piwowar może popaść w rutynę, zaniedbując przedmiot swojego aktu tworzenia i pogrążając się w apatii. Pierwsza z możliwości ucieleśniła się w miejscowości Ratingen, a druga w Neuss.
Pozostając na początku po lewobrzeżnej stronie Renu, jadąc na południe od strony Krefeldu w kierunku Kolonii, dociera się do Neuss, miejscowości z jednym browarem, warzącym jedno piwo. Kiedyś robiono ich tutaj trzy, obecnie oferta jest ograniczona do altbiera. Lokal był we wtorkowy wieczór niemalże pusty, może więc małe zapotrzebowanie na miejscowe piwo podyktowało obcięcie portfolio? Położona na rogu mało imponującej jak na te rejony starówki restauracja zrobiła na mnie niezbyt zachęcające wrażenie pod względem estetycznym. Drewniane wnętrze na jasnych kaflach kojarzyło mi się z połączeniem latryny z knajpą w której swojsko by się czuli kamraci Ernsta Röhma, Goeringa i całej tej reszty germańskich potępieńców. Ale ja ogólnie mam awersję do stylu który w zachodnich Niemczech określany jest mianem 'gutbürgerlich'. Usytuowany pośrodku bar charakteryzował się umieszczonymi po swoich rogach filarami w kształcie beczek oraz przyklejonymi do ścian zewnętrznych kafelkami, które w podrzędnym mołdawskim barze przydrożnym wylądowałyby co najwyżej w kiblu. Ustawiona z boku pomieszczenia już pod koniec listopada choinka wraz z gwiazdą betlejemską wprowadzały trochę konfuzji w poza tym surowe, niemieckie wnętrze, ale nie była to konfuzja której bym przyklasnął. Warzelnia znajdowała się w podwórzu budynku, traktowanego i szumnie etykietowanego jako „ogródek piwny” w czasie letnim. Ten ogródek piwny to wąskie przejście między wewnętrznymi ścianami restauracji oraz leżakownią, do którego można się dostać przechodząc całą knajpę. Ma mniej więcej 15m długości, a na jego końcu znajduje się warzelnia, usytuowana za przeszkloną ścianą vis a vis kuchni, z której to wyszedł jak na zawołanie hindusko wyglądający kucharz, udający się do tegoż ‘ogródka piwnego’ na papierosa z miną którą można by zinterpretować jako kwestionującą sensowność niegdysiejszego opuszczenia rodzinnych stron.
Obsługa vel barman była minimalistyczna, uprzejma i szybka. Ponieważ już przed wejściem wiedziałem co chcę zamówić i odpadła konieczność studiowania menu, kufel z altbierem wylądował przede mną pół minuty po zamówieniu, miseczka z surówką z kapusty po minucie, a pieczone golono z ziemniakami i cebulą nie więcej jak 5 (!) minut później. Ot, taki fast food w sumie, przynajmniej jeśli chodzi o znaczenie dosłowne.
Golono było bardzo dobre. Ze skórą spieczoną na chrupko tak jak lubię, chociaż pokroić się jej nie dało, a wgryzając się w nią po raz kolejny miałem wrażenie że zaraz utkwi mi w niej połowa moich siekaczy. Ponownie aplauduję dodaniu do golona surówki z surowej kapusty miast kiszonej. Lepiej to połączenie wychodzi.
Piwo było jednak z zupełnie innej bajki. Podane w półlitrowym kuflu, stanowczo za zimno, początkowo pachniało estrowo-owocowo. Niby w porządku, owocowe nutki w niektórych altach (np. Frankenheimie) potrafią być bardzo przyjemne, ale tutaj nie sprawiały wrażenia dobrze zintegrowanych. Podstawowym problemem była jednak wyraźna kwaskowość piwa, która sprawiała że było bardzo wytrawne (gdzie ta baza słodowa stanowiąca o istocie altbiera?) i robiło wrażenie nieudanego kupażu z jakimś sourem. Nie było to ewidentne, mocne skwaszenie, ale jednak na takim poziomie kwaskowość nieco denerwowała. Przebłyski karmelowe i lekko prażone ograniczały się do zapachu, w smaku znikały pod kwaskowością i nutami truskawki. Ponadto piwo charakteryzowało się mocną goryczką oraz silną, zbyt silną, piwniczną drożdżowością. Nie zdziwiłbym się gdybym dostał jakieś resztki z dna beczki napoczętej w czasach kiedy kanclerzem był jeszcze Schröder. Nie warto było na to piwo jechać do Neuss. (3,5/10)
Przy takiej jakości piwa nie dziwi że w lokalu wtorkowego wieczoru było raczej pusto, nie licząc jakichś emerytów przy dwóch stołach oraz trzech samorządowców którzy przy barze szybko obgadali miejscowego burmistrza przy małych szklankach alta i wyszli. A może małe zainteresowanie lokalem sprawia że piwo zdąży skwaśnieć zanim zostanie sprzedane? Podkreślam – jest to jedyne piwo warzone w tym browarze. Skoro na miejscu się je sprzedaje w takiej formie, to jest to niewybaczalne.
W położonym po drugiej stronie Düsseldorfu Ratingen mieści się Ratinger Brauhaus, jeden z wielu lokali gastronomicznych będących w posiadaniu leciwego Hansa-Willego Poensgena. Po otwarciu parę lat temu przez jakiś czas receptura warzonego tam altbiera była dopasowywana, aż w końcu nabrała obecny kształt, który ma już być tym ostatecznym. Sama knajpa wygląda z zewnątrz jak stylowy zajazd z niedawno minionych czasów, wewnątrz czar jednak pryska. Bar znajduje się zaraz naprzeciwko wejścia, pośrodku lokalu, i jest jego najjaśniejszą stroną, amalgamat powsadzanych tu i ówdzie kafelków i cegieł na ścianach oraz witraży jest zaś nieprzemyślany i kiczowaty. Największa sala, z warzelnią z boku robi wrażenie stołówkowej – meble z jasnej sklejki i tanie, jasne kafelki na podłodze przynajmniej mi się w ten sposób kojarzą. Na domiar złego sala warzelna jest ‘ofreskowana’ w ten sposób, że ma powstać wrażenie siedzenia w jakimś zamku, którego łukowate okna wychodzą na ulice średniowiecznego miasta. Jedyne co się udało tym osiągnąć, to spotęgować wrażenie kiczu.
Obsługa jak i w Neuss, szybka i ograniczona w interakcji. Nie byłem specjalnie głodny, więc zamówiłem jeden z najgorszych rosołów w moim życiu. Wylądowało w nim jakieś cztery razy tyle soli co było trzeba, był ewidentnie w całości na kostkach rosołowych, a poza rachitycznymi włóknami wołowiny, w ramach alibi pływała w nim mrożonka warzywna. Fuj.
Tutaj jednak w centralnym punkcie jest piwo. A Ratinger Alt ma klasę. Podany w trzystumililitrowej ‘sztandze’, początkowo uwalniał nieco owocowe nuty kojarzące się z czerwonymi jabłkami, jego główną komponentą jest jednak opiekana, subtelnie orzechowa, skórkowo-chlebowa baza słodowa, choć i nuty śliwkowe się w nim pojawiają, szczególnie w ciut siarkowym, mocno słodowym posmaku. Jest gładkie i oszczędnie nasycone, z średnią, nieco ziołową goryczką zaczynającą się już w przednich partiach ust. Najfajniejsze jest w nim nieco lepiące uczucie w ustach oraz długo wybrzmiewający słodowy wydźwięk, aczkolwiek siarkowość nieco przeszkadza. Gdyby ją wyeliminować, piwo byłoby rzecz jasna jeszcze lepsze. (7/10)
Najfajniej byłoby połączyć piwo z Ratingen z jedzeniem z Neuss w jednym lokalu, do Neuss bowiem nie warto wybierać się na piwo, a do Ratingen na jedzenie. Coś mi się wydaje, że salomonowym rozwiązaniem byłby wypad do ziem leżących mniej więcej w połowie odległości między obydwoma miejscowościami, czyli na starówkę Düsseldorfu. Kiedyś może te plany urzeczywistnię.