Loading...

Livigno – mały przewodnik piwny

Livigno to włoski kurort narciarski, niezwykle popularny wśród Polaków poza głównym sezonem. Jest ku temu parę powodów. Raz, że w pierwszych oraz ostatnich tygodniach sezonu zimowego do pobytu dodawany jest darmowy skipass, co czyni wyjazd narciarski śmiesznie tanim. Dwa, że ośrodek jest bardzo duży, trasy długie i szerokie (momentami do 200m szerokości), a Włosi sumiennie podchodzą do przygotowania stoków (dużo bardziej niż Austriacy, że o Polakach nie wspomnę). Trzy, że miejscowość leży przy granicy ze Szwajcarią, w strefie bezcłowej, a przykładowa cena 5,5 ojro za litrową butelkę whisky Grant’s niejednego zawodnika przysparza o przyspieszone bicie serca. Cztery, że składające się głównie z drewnianych oraz kamiennych domów w alpejskim stylu (ściany zewnętrzne miewają po 80cm grubości), sześciotysięczne miasteczko jest po prostu miejscem bardzo urokliwym.

główna ulica miasteczka
Tyle przyczyn, przejdźmy więc do skutków. Zmasowany najazd Polaków w kwietniu ma charakter totalny (nasza nacja absolutnie dominuje liczbowo) oraz przekrojowy (zjeżdża się miniatura polskiego społeczeństwa). Oznacza to, że człowiek raz po razie znajduje się w sytuacjach, w których ogarnia go niemożebne zażenowanie upadkiem kultury i postępującą wulgaryzacją obyczajów w naszym kraju. Oprócz zupełnie normalnych ludzi, rodzin z dziećmi itd. zjeżdża się również sporo hołoty. Czasami jest to zwyczajne buractwo, epatujące na stoku wszystkich dookoła swoimi obnażonymi, owłosionymi klatami bądź dolewające sobie bez cienia żenady w knajpie na stoliku do pustego kufla przywiezionego ze sobą Kasztelana z puszki. Czasami jednak ma się przed sobą czystej wody ludzkie gówno, które na przykład potrafi potraktować swojego na oko 7-letniego synka niczym naćpany bokser (podniesienie za frak w górę -> ciśnięcie w śnieg -> przytrzaśnięcie swoim stukilogramowym cielskiem klatkę piersiową synalka i dopiero potem, w takiej kolejności i konstelacji, okładanie go w zadnią część ciała) bądź też rzuca w grupie okutych w dresy jegomości na ulicy w stronę matki z dzieckiem w wózku (!) że „fajnie by się k**wę dup**yło.” To ostatnie zresztą ku wyraźnemu rozbawieniu towarzyszącej grupie troglodytów kobiecie (w tym wypadku etymologia słowa, od kobyły, jak najbardziej zasadna). To są nieuniknione zgrzyty jakich człowiek zaznaje w trakcie kwietniowego pobytu w Livigno, do których trzeba dodać (to dla estetów, z dużym przymrużeniem oka) burzące architektoniczną harmonię miasteczka tabuny snowboardzistów, którzy, w zgodzie z panująca modą wśród tej subkultury, częstokroć wyglądają jakby zanurkowali w samej bieliźnie w koszu z mieszanymi szmatami w lumpeksie, i wynurzyli się w całkowicie losowej kompilacji tychże szmat, ze wskazaniem jednak na kolory różowy, turkusowy oraz fioletowy. Mówię o mężczyznach, rzecz jasna.

Jak się na to przymknie oko, to można spędzić jednak tydzień w świetnym miejscu, w którym, poza uprawianiem sportów zimowych, można się wybornie najeść i napić. I chodzi mi tutaj o piwo, choć przy cenach od 10 euro za litrową butelkę single malta człowieka kusi, żeby skosztować również innych rzeczy.

1. Co do piwa?
wyrób pizzerii La Mirage
Zajmijmy się najpierw pokrótce jedzeniem. W restauracjach duży wybór dań, sporo dziczyzny, a i tak człowiek wybiera tę pizzę (z sensowną ilością składników już za 5,5 ojro), bo ma świadomość, że Włoch ją zrobi w kamiennym piecu opiekanym drewnem palącym się w tej samej komorze co nasze jedzenie. I nie spartaczy tego, a my z powrotem w Polsce o takiej pizzy możemy jeno pomarzyć.


miejscowe wiktuały, m.in. salami z dziczyzny
oraz długo dojrzewający ser o intrygującym posmaku koniaku

W sklepach polecam za to zimną płytę. Po pierwsze, wędliny. Fantastyczny wybór różnych rodzajów salami oraz suszonych szynek. Pyszne salami nostromo, smakiem zbliżone do salami milano, można nabyć za około 10 euro za kg (krojone, bo paczkowane nie wiedzieć czemu jest 3,5 raza droższe). U nas w tej cenie wysokojakościowego salami się nie kupi. Szynka parmeńska to koszt około 20 euro za kg, szynka ‘tipo di Parma’ czyli parmeńska, ale spoza regionu jest o jedną trzecią tańsza, a crudo valtellinese, czyli regionalna suszona szynka, w niczym nie ustępująca tej parmeńskiej to wydatek około 10-11 euro za kg. To prawie za darmo jak na tego typu wędlinę. Po drugie, sery. W miejscowości znajduje się mleczarnia, duma Livigno, w której między innymi robi się długo dojrzewające żółte sery. Za 10-12 euro za kg można nabyć pyszności o różnym stopniu odleżakowania.

2. Piwo w sklepach
Tu niestety sprawa nie wygląda różowo. Królują eurolagery, włoskie oraz z importu. Heineken, Tuborg Green, Nastro Azzurro/Peroni – te sprawy. Za jedno euro można jednak kupić piwo pszeniczne (Paulaner oraz Franziskaner), natomiast za 8,5 euro jest Paulaner, w wersji Hefeweizen oraz Münchner Hell, w aluminiowych beczkach pięciolitrowych. Pierwszy raz się z tym spotkałem, że takie beczki wychodzą taniej od butelek. Można sobie zrobić apres ski na kwaterze.

3. Piwo na stoku
Tak jak w sklepach, tylko dużo drożej. Franziskaner w plastikowym kubku to wydatek około 5-5,5 euro, za 3,5-4 euro można mieć lanego eurolagera, np. Carlsberga. Zrobiłem eksperyment, który Wy sobie możecie darować. Otóz Carlsberg po intensywnym zjeżdżaniu na desce nadal smakuje tak ohydnie jak zawsze.

4. Piwo w lokalach gastronomicznych
Tu jest już ciekawiej. W restauracji Hotelu Sporting na przykład do świetnej pizzy czy gnocchi można sobie zamówić lane piwo Calanda Edelbräu (3,5 euro za pół litra). Jest to szwajcarski lager, który w odróżnieniu od Carlekenów i Kasztekocimiów po pierwsze ma bardzo ładny, świeży aromat słodowy, który mi się skojarzył z piwem z browaru restauracyjnego, po drugie dysponuje całkiem mocną goryczką, a po trzecie pije się go szybko i z niekłamaną przyjemnością. Najlepszy eurolager jakiego dotychczas piłem (Ocena: 6,5/10)

W pubie Marcos można zamówić również nieco egzotyczne lane piwo, mianowicie belgijskie Maes (4,5 euro za pół litra), które jednakże absolutnie nie jest warte swojej ceny. Standardowy eurolager o słodkim, słodowym, nieco jabłkowym zapachu, punktuje jedynie tym, że jak na eurolagera jest wyraziście goryczkowy. (Ocena: 4,5/10)

Niecałe sto metrów od Marcosa znajduje się knajpa i dyskoteka Homelywood, która ma chyba największy wybór piw w miasteczku. Cztery krany (Birra Moretti, Guinness, Paulaner Hefeweizen, Paulaner Münchner Hell) oraz około 20 piw butelkowych, z których część jest ewidentnie dobrana ze względu na nietypowość opakowania (estońskie Viru) bądź ogólną trendowatość (Desperados), można wśród nich znaleźć jednak również ciekawsze rzeczy, jak Mc Farland czy Pedavena, a także belgijskie Bulldog, Bucanier, Duvel czy Biere du Demon. Nie było mi ich dane skosztować, jako że zawitaliśmy do lokalu na trzy dni przed zamknięciem w związku z końcem sezonu zimowego, i asortyment był mocno przetrzebiony, łącznie z KEG-ami. Musiałem się więc zadowolić dwoma Guinnessami.

W hotelu Allegre przy stacji gondoli Carosello napiłem się lanego pszenicznego Erdingera, który nie był w najlepszej formie, musi im więc wolno schodzić, mogłem sobie jednak również zamówić Duvel, Leffe Blonde czy tez Chimay Blue, wszystko w cenie 4,5 euro za butelkę.

5. IPA oraz wędzonka w brewpubie
W Livigno mieści się nie tylko najwyżej położona parafia w Europie, ale również najwyżej położony w Europie browar. 1816 metrów n.p.m. to nie bagatela, ale szczerze mówiąc nie miałem wobec ich piw wygórowanych oczekiwań. No bo taka typowo turystyczna miejscowość, najeżdżana przez ludzi którzy w swojej większości chcą się napić byle czego, byle kopało i było tanie – czy w takim miejscu może powstawać dobre piwo? Oj może, i powstaje!

Birrificio Livigno 1816 ma swoją nazwę rzecz jasna nie od roku założenia tylko od wysokości na jakiej jest położona sama miejscowość. Browar mieści się na wysokości centrum i prezentuje sobą lekkie pomieszanie stylów. Umieszczony na zewnątrz szyld 'bike rest' w środku nie do końca znajduje swoje potwierdzenie. Ciemne wnętrze, sufit szczelnie obwieszony workami po słodach Weyermanna, pojedyncze birofilia na ścianach oraz w gablotkach - to wszystko może się podobać. Ale ta muzyka... Poprzeplatane ze sobą piosenki country oraz najgorsze bawarskie sznulce jakie skrajnie chory umysł może sobie tylko wyobrazić. Nie przepadam za country, delikatnie rzecz ujmując, ale muzyka amerykańskich rednecków była w tym miejscu wybawieniem od wykręcających uszy muzycznych abominacji z południowych Niemiec. Heidi, Heida, tralala, es ist so schoen...

Jeszcze jedna charakterystyczna rzecz wystroju. Po wejściu miałem wrażenie że znalazłem się w stodole, bo pod nogami chrzęściło od porozrzucanych kawałków słomy. Okazało się jednak że to nie słoma a łupinki po orzeszkach ziemnych. Po usadowieniu się przy stole kelnerka od razu przyniosła nam dwie pełne garście jako przystawkę - okazuje się, że w lokalu łupinki są rzucane na ziemię i tam już zostają. Oryginalny pomysł, choć estetycznie wątpliwy.

Obsługa miła i uczynna, ceny jak najbardziej w porządku. Jedzenie włosko-amerykańskie, czyli pizze, makarony i pełno steków oraz innych mięsiw z grilla. Miałem dylemat i znowu wybrałem pizzę (z serem wędzonym, podgrzybkami i rukolą) - była bardzo duża i zwyczajowo pyszna. Trochę jednak żałowałem jak skosztowałem od Żony plastry wołowiny z grillowanymi warzywami - nad wyraz smaczne danie. Zupa przecierana z ziemniaków z kawałkami grillowanego kurczaka doprawionego curry też zresztą była niczego sobie.

Jedzenie było więc pierwszej klasy, a piwo? Z jednym wyjątkiem też!

Owym wyjątkiem był 1816 Hefeweizen, który niestety sknocili. Aromat słodu, drożdży i delikatnego goździka, estrowy co ciekawe w truskawkowy sposób, co narzuca pytania o szczep drożdży użyty do fermentacji. Chyba nie były to drożdże przeznaczone do piw pszenicznych. W smaku dość wodniste, lekko goździkowe, z nie do końca przyjemnym posmakiem. Owocowość typu truskawkowego, bananów zero. No i diacetyl niestety również był odczuwalny. Na tym piwie polegli. (Ocena: 5/10)

Następnie wziąłem małą szklankę 1816 Helles, po którym nie spodziewałem się niczego dobrego, bo nie lubię gatunku helles. Okazało się jednak, że Helles to nie helles, ino pils. I to bardzo udany. Świeży, słodowo-cytrynowy zapach, z wyczuwalnym chmielem i nutkami piwnicznymi. W smaku bardzo lekkie, omal wodniste, ale bardzo orzeźwiające, słodowo-chmielowe. Świeże, rustykalne, fajne piwo codzienne. (Ocena: 7/10)

Potem przyszła kolej na 1816 The Peak, czyli american IPA. The Peak jest faktycznie szczytowym osiągnięciem tego browaru. Zapach żywiczno-cytrusowy, z liczi, brzoskwinią i nutami świerkowymi. Finisz już mocno świerkowy. Subtelnie słodkawe, z mocną, ale nie przytłaczającą goryczką. Świetnie zbalansowane i wysoce pijalne. Tak się robi IPA! (Ocena: 8/10)

Czwartym piwem browaru jest wędzonka 1816 Smoked, przypuszczam że jest to piwo górnej fermentacji. Znowu nie sposób nie wpaść w zachwyt nad tym piwem. Fajny, elegancki, nie przesadzony zapach dymiony, kojarzący się zdecydowanie bardziej z ogniskiem niż wędzonymi wędlinami. Smakowo jest na odwrót - jest bardziej mięsny, przypomina domową, wędzoną karkówkę. Lekko słodki, subtelnie gorzkawy, a przy tym nieco owocowy. Wędzoność jest wyraźna, ale z wyczuciem odmierzona, żeby zarazem nie przytłaczać. Super! (Ocena: 7,5/10)

Jak więc widać, Livigno bynajmniej nie jest piwną pustynią, jak ktoś chce to znajdzie bardzo ciekawe miejsca i piwa. Warto o tym pamiętać w sezonie zimowym 2013/14.



Livigno. Addendum kwiecień 2014

Parę nowych piw, parę nowych wniosków. Postaram się jak najkrócej.

Tak więc faktycznie w paru sklepach można w Livigno zakupić włoskie crafty. Baladdiny swoim pozycjonowaniem cenowym przekraczały moje chęci rozstania się z euraczami, tak samo jakiś inny ceniony rzemieślnik którego nazwy nie pomnę, były też małe browary które robią pilsy po 4 ojro Italiano. Nie dla mnie taki interes. Zakupiłem piwa z browaru Gedeone z którymi już się rozprawiłem.

Jeśli chodzi o stok, to wydawanie 5,5-6 ojro za Franziskanera na szczytach mija się według mnie z celem. O wiele lepiej jest kupić w sklepie Portico na samym końcu miejscowości odpowiednią ilość puszeczek 0,33l Pilsnera-Urquella (fajna cena - 71 ojrocentów; wykupiłem wszystkie które były), zapakowanie do kieszeni bądź plecaka (tak żeby w razie upadku nie wbiły się w kręgosłup) i obalenie ich u góry na darmowym leżaczku mając przed sobą zapierającą dech w piersiach panoramę.

Poza Urquellem, z pijalnych puszeczek jest Krombacher i Bitburger, jest też Guinness Draught za 1,20 ojro Italiano, no ale na to potrzeba już szkło. Reszta małych puszeczek to dramat w wielu aktach. Tuborg Green to słodkawy makrolager, choć okazał się pijalny. A ongiś z Chorwacji zapamiętałem go jako ultragniota. (3/10) Peroni to wodnisty, lekko słodkawy makrolager z lekką ścierą, w zasadzie niepijalny (2/10). Nastro Azzurro z kolei jest wyraźnie lepszym piwem od Peroni, jest słodkawym makrolagerem, czuć w nim wszak również chmiel i wchodzi bez bólów (4/10). Dziwacznie nazwany Von Wunster to słodkawy, nieco kartonowy eurolager który mi trochę przypominał Tyskie Gronie (2,5/10). Na koniec zaś import z Norwegii, Ringnes Pilsner to wyjątkowo podły produkt, lekko słodowy, kukurydziany, ciut kartonowy. Co ciekawe, w takiej konstelacji bardzo wodnisty smak to jeszcze najlepsza opcja. Jest go mało, za sprawą czego wylałem tylko połowę, a wypiłem aż połowę. Aha, goryczki de facto brak. (1,5/10)

Apres ski zaś dla mniej majętnych to beczułka 5l Paulaner Munchner Hell za około 9 ojro Italiano. Jest w tej samej cenie Paulaner Hefeweizen, ale kaca po mętnej pszenicy absolutnie nie polecam. Jest on mimo wszystko lżejszy niż po cydrze, ale wciąż ojojoj...

Paulaner Helles to jednoznacznie słodowe, nieco mydlane, za to bardzo przyjemnie miękkie piwo z lekką goryczką. Cały gatunek jest ogólnie rzecz ujmując kiepskawy, ale w obrębie niego, ten akurat reprezentant chyba najbardziej daje radę. (6/10)

Co jeszcze? Menabrea 150 Bionda, wydany na 150-lecie browaru ojrolager. I ponownie - co ojrolager, to ojrolager, jest nieco wodnisty i kukurydziany, ale za to jest też trochę słodu, no i przede wszystkim bez problemu czuć chmiel. Jak na to czym jest, jest w porządku. (5,5/10)

W Birrificio Livigno nie było niestety fantastycznego The Peak, była za to częściowo żenująca obsługa, a na osłodę 1816 Harmony Bitter. Jest to dobrze dobrana nazwa, piwo jest bowiem konkretnie po angielsku ciasteczkowo-karmelowo-słodowe, z dużą dawką truskawkowych estrów, mniejszą ilością kwiatowo-cytrusowych akcentów od chmielu, a na końcu gardło zalewa stonowana, ziemista goryczka, może jedynie ciut zbyt cierpka. Ale bardzo dobre było, nie inaczej. (7/10)

Z rzeczy kompletnie z piwem niezwiązanych, warto wybrać się na dzikie gorące źródła w okolicach Bormio. Kąpiel de facto w rzece, w wodzie która ma temperaturę wody w wannie, podczas gdy powietrze smaga zimnem, jest z pewnością czymś wartym doświadczenia.

turystyka narciarska 6957174714597139846

Prześlij komentarz

  1. Ciekawy materiał. Dodam może tylko że w jednym ze sklepów "duty free" niedaleko Pubu 1816 jest w stałej ofercie sporo piwek z browaru Baladin (ok. 10 - wszystko to górnofermentacyjne, refermentujące w butelce "wynalazki").

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O cholera! Mieszkałem w innej części miejscowości, ale parę razy chciałem stanąć obok tych duty free (jak mniemam chodzi o te przy głównej drodze) i je obczaić. Cenna wskazówka na następny pobyt! Pamiętasz może mniej więcej w jakich cenach były?

      Usuń
    2. Tak - to jeden z tych dwóch sklepów przy głównej drodze. (piwa - na spożywce w piwnicy).
      Małe (0,25l) - ok. 2-3 Eur
      Duże (0,7l) - 5-9 Eur.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)