Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa 2016. Czy festyn to określenie wartościujące?
https://thebeervault.blogspot.com/2016/06/wrocawski-festiwal-dobrego-piwa-2016.html
No właśnie. Na tegoroczną edycje Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa spadło sporo krytyki. Częściowo jak najbardziej uzasadnionej. Przede wszystkim organizacja terenu, a szczegółowo rozmieszczenie stoisk. Takie browary jak Szpunt czy AleBrowar były rozstawione na zupełnym poboczu, tak że nawet w sobotę, dzień w który przy stadionie kręciło się naprawdę sporo ludzi, a do stoisk browarów umieszczonych pośrodku esplanady ustawiały się nieraz kolejki na 20 osób, w rejonie północnym, z dala od głównego wejścia, panowała nadal głucha cisza. Takim sposobem można jako organizator zniechęcić do siebie wystawców. Ja w każdym razie na miejscu ww. browarów byłbym niemiłosiernie wyprowadzony z równowagi. Inna rzeczą jest stosunek ilości wystawców i ich rodzaju do ilości zwiedzających. Tę drugą jako organizator można mniej więcej oszacować, szczególnie jeśli terminarz Euro 2016 jest znany z góry. Można przegiąć w jedną stronę, tak jak dwa lata temu, kiedy festiwal ze względu na zbyt małą ilość browarów był udręką dla zwiedzających, ale można i przesadzić w stronę drugą. No i w tym miejscu wypada stwierdzić, że samych wystawców piwnych było tym razem jednak zbyt wiele, tak samo jak zbyt wiele było wystawców gastro względem piwnych i wystawców niezwiązanych ani z gastro ani z piwem, którzy zajmowali (częściowo całkiem atrakcyjne) miejsca browarom.
Ot na przykład to już wręcz ikoniczne stoisko z puchowymi czapkami, obok stoiska Avonu chyba największe kuriozum na FDP. Sama jego obecność na festiwalu piwnym absolutnie mnie nie bulwersuje, natomiast w świetle wypchania niektórych wystawców piwnych na głuche peryferie esplanady wokół stadionu jawi się ta kwestia już nieco inaczej. Z tego samego powodu niezrozumiałe jest dublowanie stanowisk, serwujących dokładnie to samo, każde z nich na wyeksponowanym miejscu (np. 3 stoiska browaru Amber). Inną sprawą jest być może niedostateczna promocja festiwalu w mediach i liczenie na to, że impreza jest samograjem, który niejako sam się rozpromuje metodą poczty pantoflowej. Kwestia promocji na Facebooku na przykład została mocno zaniedbana, na moim wallu niemalże nic się nie przewijało, browary próbowały robić promo na własna rękę. Na WFP to wygląda nieco inaczej, i trudno się temu dziwić. Sytuacja jest przecież inna niż kilka lat temu, kiedy pół piwnej Polski zjeżdżało się do Wrocławia. Obecnie w wielu dużych miastach są organizowane cykliczne imprezy i festiwale z craftem i FDP nie ma już takiej mocy przyciągania jak kiedyś, staje się coraz bardziej wydarzeniem lokalnym, który musi walczyć o klientów. Wrocławianie donoszą, że promocja na miejscu też mocno kulała (choć organizatorzy twierdzą inaczej, a ja z oczywistych względów nie jestem w stanie tego zweryfikować), a to przecież ci mityczni Janusze, te mityczne Grażynki, miejscowi ludzie nie siedzący w crafcie powinni być w takiej sytuacji koniem pociągającym frekwencję tej imprezy. W związku z powyższym, widząc piątkowe pustki na esplanadzie wokół wrocławskiego stadionu, stwierdziłem, że chyba formuła festiwalu się już wyczerpała. W sobotę było zgoła odmiennie, ale niedziela to ponoć ponownie depresyjna flauta. Czyli na dobrą sprawę frekwencyjnie był to mniej bądź więcej festiwal jednodniowy, z dwoma pustymi dniami na dowieszkę.
Część krytyki była jednak moim zdaniem chybiona. W tym momencie dochodzimy do wyłuszczonej w tytule festynowości. FDP ze wszystkich polskich festiwali piwnych jest chyba atmosferą najbardziej zbliżony do festynu, co nie wszystkim się podoba. Ja mam na tę kwestię zgoła odmienne zapatrywanie. No bo tak - na festiwalu jest pełno dzieci, które mają do dyspozycji nawet własną, rozbudowaną strefę z atrakcjami (i co z tego?), wśród zwiedzających jest pełno piwnych Januszy (to chyba dobrze, że są szanse pozyskiwania nowych klientów?), wśród oferty gastro są takie ‘cebulackie’ rzeczy jak wędzona ryba, karkówka z grilla czy chleb ze smalcem (czyżby tylko hipsterskie burgery były zgodne z duchem craftu? zresztą, kto chciał burgera, bez problemu go dostał w jednym z food trucków, których również nie zabrakło), jest scena, na której gra niespecjalnie porywająca muzyka (zgodzę się z tym, tyle że mi to nie przeszkadzało, zbyt głośno w każdym razie na samej esplanadzie wskutek tego nie było), stoiska z jedzeniem są porozstawiane wszędzie zamiast w odrębnej strefie, wskutek czego trudniej jest się skupić na niuansach degustowanego piwa (ale za to będąc głodnym wystarczy przejść parę kroków, zamiast marszu na drugi koniec stadionu; z drugiej strony krytyka jest zasadna w sytuacji, w której pośrodku esplanady, w wąskim gardle były stoiska z naleśnikami i chałwą, a za to niektóre stoiska browarów zostały wywalone na pobocze), oprócz klasowych craftów można było kupić również piwa koncernowe i kiepskie regionalne (nie mam z tym problemu, bo nie ideologizuję piwa, a poza tym różni ludzie mają różne gusta i jeśli ktoś lubi zabarwioną na zielono raciborską zupę z gwoździem, to niech ją sobie pije), itd.
Oczywiście, każdemu coś innego się podoba. Czasami mam jednak wrażenie, że jak człowiek skupia się w swojej krytyce na samej festynowości imprezy, to wyziera zza niego trudno skrywane przeświadczenie o wyższości ludzi pijących craft, śmieszny elitaryzm który mi się kłóci ze społeczną funkcją piwa, a może wręcz pogarda wobec tych Grażyn i Januszy, którzy na festiwal piwny przybywają nie po to, żeby sprawdzić jak się bretty rozwinęły w jakimś barrel ejdżdu, tylko po to, żeby się pobawić. Trochę to jest smutne. Pozytywną wskazówką dla niektórych niech będzie refleksja nad tym, że piwo ma za główne zadanie dostarczać ludziom przyjemność i stanowić ułatwienie w socjalizacji, a nie być platformą do nadmuchiwania samego siebie. I w związku z tym nie powinien nikogo bulwersować chociażby widok dwóch dziewczyn duldających Lindemannsa z gwinta. Skoro im to sprawia przyjemność, to co w tym jest złego? Zaś te wszystkie suche żarty o pajdach ze smalcem są wręcz rozczulające. Niszcz burgery, smalec FTW!
A teraz, po krytyce festiwalu i krytyce części krytykantów, kilka pochwał z mojej strony. Plus za lokalizację, plus za letni, czerwcowy termin imprezy (moda na kobiece szorty działa jak balsam na moje oczy), plus za strefę piwowarów domowych, plus za przeniesienie sceny festiwalowej w miejsce nasłonecznione, plus za live beer blogging, plus za fajną atmosferę, plus za rozbudowany kąt dla dzieci. Szkoda że tym razem nie było wstępu na trybuny (ponoć w pewnych momentach był, tylko nikt o tym nie wiedział, bo komunikacja mocno szwankowała), a do dyspozycji było mniej toalet, w związku z czym te które były, po pewnym czasie były niemiłosiernie zasyfione. Kwestia niedociągnięć obejmuje również zupełnie niewykorzystany, ba, w zasadzie kompletnie nieobecny motyw turystyki piwnej, mimo wyznaczenia specjalnej strefy (ale tylko na mapce, w realu nie dało się nawet domyśleć jej istnienia).
Co warto zrobić na przyszłość? Przemyśleć niektóre koncepcje i je dopracować (chociażby strefę turystyki piwnej), zintensyfikować działania promocyjne, dostosować powierzchnię terenu i ilość wystawców do spodziewanej frekwencji, nie dopuścić do sytuacji, w której futrzane czapki, darmowe próbki Avonu czy buda KFC zabierają miejsce wystawcom piwnym, inaczej - dać browarom poczuć, że to one są gwoździem programu na festiwalu piwnym. Na tegorocznej edycji zabrakło m.in. Pracowni Piwa, a można się spodziewać, że za rok pod tym względem będą jeszcze większe braki. Jeśli więc organizatorzy nie chcą, żeby festiwal szybko zdegradował się do kolejnej imprezy, na której dominować będą Racibórz czy Edi, z craftowego poletka zaś pojawiać się będą już tylko rynkowe żółtodzioby z nie zawsze dopracowanym piwem, to warto trochę przeformułować koncepcję.
Ja się bawiłem świetnie, no ale też nie byłem zaangażowany finansowo w żadne przedsięwzięcie poza zakup piwa i jedzenia. Rozgoryczenie niektórych wystawców rozumiem w pełni, ale określanie festiwalu z punktu widzenia zwiedzającego jako totalna klapę jest jednym wielkim nieporozumieniem.
Przejdźmy teraz do wypitych piw. Na festiwalach jestem bardziej wybiórczy i kupuje piwa, co do których mam przypuszczenie, że mi będą smakować, no a druga sprawa, że wystawcy wydają się z okazji takich wydarzeń szczególnie dbać o kondycję swoich wyrobów, toteż i tym razem byłem niezadowolony rzadziej niż zwykle.
Udał się Live Beer Blogging, prowadzony przez Tomasza z Kopyru, jednak kiedy mam jednocześnie skupiać się na piwie, gadać z piwowarem i pisać wpis na fejsbuka, to dociera do mnie, że do typowej dla płci pięknej podzielności uwagi to ja mam daleko jak stąd do Timbuktu. Niemniej jednak, bardzo fajna koncepcja, nawet jeśli w mniej okazałej formie niż rok temu. Jedziemy: Doctor Brew Barley Wine 27P, leżakowane w beczce po bourbonie przez ok. 3-6 miesięcy, i to zalanej drugi raz. Pełne, słodkie, lekko kwaskowe w finiszu, zdominowane przez soki z dębiny amerykańskiej. Jest trochę słodowe, natomiast brakuje mi w nim nut owocowych. Jako sok z dębiny jest ok, mimo paskudnego wyglądu jak woda z kałuży (6/10). Nepomucen Old Ale Peated według receptury piwowara domowego, leżakowany z płatkami po sherry i whisky. Torf nie jest przesadzony, jest miejsce dla nut suszonych owoców, jest orzech włoski, ma ciało, jest przyjemnie słodowe, są delikatne nutki drewna. Wyważone, bardzo dobre piwo (7/10). Złoty Pies Sweet Stout – tylko delikatnie śliska faktura, lekko słodkie, wątły aromat - ciut czekolady, ciut karmelu, trochę nutek które określiłbym jako bimbrowe, graniczące z rozpuszczalnikiem. Co najwyżej średnie (4,5/10). Widawa Spirit of Sonoma, ajpa lezakowana w beczce po białym winie - podkreślona chmielowość, cytrusy, lekkie grono, lekko kwaskowe, kwasek łamany przez lekką goryczkę, finisz tym samym cytrusowo pestkowy, chociaż bardziej kwaśny niż gorzki. Delikatna dzikość się tu wkradła, ale jeszcze na przyjemnym poziomie. Ciekawe, dobre (6,5/10). Stu Mostów i Brło Strawberry Berliner Weisse było do sobotniego wieczoru najlepszym piwem, jakie wypiłem na festiwalu. Świeże truskawki w natłoku, delikatna pestkowość, delikatne nutki lacto, całość kojarzy się ze świeżym miksem jogurtowo-truskawkowym z blendera, tyle że bez jego słodyczy. Jest kwaskowe, rześkie, idealne na słoneczną pogodę. Super (8/10). Profesja Piwowar to hefeweizen z mango. W aromacie czysty banan, mango bardziej na peryferiach, wręcz podbija tego banana. W smaku już jest wyraźna pulpa mango, choć i tak moim zdaniem banan dominuje. Być może najbardziej bananowy weizen jakiego piłem. Wspomniana pulpa tworzy iluzję pełni, a dzięki wybujałej owocowości piwo pozostaje rześkie, a raczej orzeźwiające i treściwe zarazem. Świetne (7,5/10). Artezan Hotel Victoria, czyli stout z kasza gryczaną. Trochę czekoladowe, chlebowo-tostowe, delikatnie palone, z nutkami gryki. Gładkie, proste, bardzo pijalne. Bdb (7/10). Browar Zakładowy Dom Wczasowy – wyraziście pomarańczowe, pełnawe, mocna goryczka, trochę cukrowy zapach kojarzący się z pomarańczowymi galaretkami z posypką. Moim zdaniem zbyt dosadne na odcinku goryczkowym, co zaburza balans. Ale w porządku (6/10). Gościszewo Sołtys roggenbier – pikantne nutki żytnie, chlebowe, delikatny goździk, nutki karmelowe, oleistość. Wyraziście pikantny finisz, chyba nawet za bardzo jeśli chodzi o mój gust. Owocowość niestety mocno przykryta przez żyto, wręcz nieobecna. Średnio mi smakuje, choć wyszło zapewne zgodnie z założeniami, mocno wiejsko (5/10). ReCraft (eks Reden Świętochłowice) Mentor, porter baltycki 22P, leżakowany przez 10 miesięcy w tanku - mocarna słodowość, fest śliwkowe, trochę ciemnego chleba, w posmaku dodatkowo nutki z rejonu czereśni. Lekko kwaskowe, co tworzy iluzję większej wytrawności. Świetne, aż trudno uwierzyć, że obyło się tutaj bez dodania śliwek (7,5/10). Kord z Jana Olbrachta – gładziutkie piwo, kokosowo-waniliowe, bourbonowe, ale i owocowe, nuty czerwonych owoców, nieco korzenne. Josefik stwierdził, ze ma coś z whiskey z colą i faktycznie coś w tym jest. Bardzo słodkie, lepkie, kontrowane lekkim kwaskiem. Dobre (6,5/10).
Przejdźmy się teraz po stoiskach. U Kingpina zacząłem od uwarzonego razem z Pracownią Piwa Till Dawn, rześkim, zbalansowanym, świetnie pijalnym piwem, w którego aromacie limonka dominuje, ale przebłyski słodowe są również obecne, w smaku zaś uaktywnia się imbir, choć nie do końca w sposób pikantny. Podbija rześkość (7/10). Headbanger White Wine BA z kolei mocno dawał beczką w postaci nut suchego drewna, można było wyczuć brzoskwinie i sfermentowane białe grono. Czyli piwo wyszło zarówno chmielowe, jak i miało winno-beczkowy charakter. Dobre (6,5/10).
Na stoisku Camby i Browariatu było jak zwykle sporo dobroci. Camba & Three Floyds Swan King IPA smakuje w zasadzie jak rasowa ajpa w stylu zachodniego wybrzeża junajted stejtsów, mimo że użyto tylko niemieckich chmieli. Napakowana do imentu chmielową świeżością, cytrusowo-ananasowa, mandarynkowa, delikatnie melonowa i wytrawna. Świetna rzecz (7,5/10). Na stoisko Browariatu poszedłem również po pewniaka. The Kernel Pale Ale Citra to banalnie proste w konstrukcji, świetnie zrobione piwo. Wyraziście cytrusowe z przewodnią rolą grejpfruta, rześkie, umiarkowanie gorzkie, świetnie zbalansowane i wzorowo pijalne. Jak to pale ale z Kernela (8/10). Najlepszym piwem festiwalu był dla mnie z kolei Camba Amber Bourbon Kirsch. Amber ale leżakowany przez rok w beczce po bourbonie, do której dosypano w pewnym momencie wiśnie, częściowo pokryte dzikimi drożdżami. I to jest coś fantastycznego – kokos, wanilia, wiśnie, delikatna dzikość, a nawet nutki z rejonów lacto, a do tego mocarne ciało, kremowość i gładkość. I to wszystko wyciśnięte ze zwykłego amber ejla. Najlepsze piwo Camby (8,5/10).
Na stoisku Smakpiwa.pl sympatyczny Niemiec polewał piwa Stone Brewing. Stone IPA w takiej postaci smakował niespodziewanie świeżo, rześko, cytrusowo i wyważenie. Mało złożony smak, ale piwo za to miało bardzo fajny balans, a co za tym idzie, pijalność (7/10). Stone Pataskala Red IPA z kolei łączył w sobie bardzo fajną, chlebową, trochę karmelową słodowość z nachmieleniem obejmującym między innymi nuty kwiatów oraz dojrzałego ananasa. Jestem bardzo na tak (7,5/10).
Ciekawym i lekkim piwem było Grodziskie na Piwobranie 2016, uwarzone z dodatkiem herbaty sencha earl grey. Liściasty, herbaciany smak, przytłaczający wędzonkę, która z kolei miała nieoczekiwanie trochę wędliniany charakter. Była też obecna ciekawa korzenna nutka. (6,5/10).
U Brokreacji skosztowałem The Dealer. Piwo rześkie, zielono-cytrusowe, rześko chmielowe, przez które prześwitują przebłyski chlebowe. Świeże i bardzo sesyjne. Bardzo dobre (7/10). Bitter o nazwie Copper Brain z kolei był tylko śladowo słodowy, prawie całkowicie zdominowany przez owocowe estry, było w nim pełno dojrzałych moreli, a jeśli chodzi o chmiel słabe przebłyski ziołowe w finiszu. Brakowało mi tutaj jednak tej słodowości (5/10).
American Szejk, pils od Birbanta, z jednej strony był bardzo świeży, z nutką siarki w stylu tankowym, rześko chmielowy, ale i mocno, mdląco zbożowy, co się łączyło z a la melonową nutką w finiszu (5/10). Solipiwko Double Nygus Bourbon BA z jednej strony był fajny, z drugiej jednak brakowało mu głębi. Dużo kokosu i wanilii, lukrecja, gorzka czekolada, wafelki – niby recepta na sukces, ale jak na ligę w której piwo chce grać, jednak połowiczny. Tak jakby drewno trochę spłaszczyło piwo (6,5/10). U Stu Mostów można było skosztować piw berlińskiego Brło. W przeciwieństwie do truskawkowego berlinera omówionego powyżej, German IPA jest piwem wyjątkowo mało porywającym – słodowym, wręcz brzeczkowym, z delikatnym toffi, a chmiele poza umiarkowaną goryczką dały mu niezbyt intensywne nuty sosny (4,5/10).
Probus Obipax był bardziej słodowy niż się spodziewałem, trochę czekoladowy, z nutami chlebowymi i pomarańczą jako przyprawą, nie dominującą całości. Fajne (6,5/10). Piwne Podziemie nie wykrzesało z mało ekscytującego stylu zbyt wiele i w rezultacie Kolsch Coma wyszło wodniście i nudno – delikatnie słodowo, śladowo owocowo, usypiająco (4,5/10). U Dobrego Zbeera zamówiłem Perłę Tajwanu z Fabrica Rara, zwyczajowo ejl z dodatkiem herbaty (w tym przypadku Si Ji Chun). Aromat jest intrygujący – cytrusowo-pestkowy, przyprawowy, herbaciany – natomiast w smaku moim zdaniem króluje zbytnia wytrawność, co kulminuje w dosłownie suchym, gorzkim finiszu naznaczonym obecnością tanin (5,5/10).
Warsztat Piwowarski na kranach miał między innymi Trawkę, pale ale z trawą cytrynową. Rzeczoną trawę było trochę czuć, wszystko było podszyte delikatną chlebowością, ale ogólnie niemrawe, wodniste, bez wyrazu (5/10). Bzyk w Pszenicy, hefeweizen z kwiatem bzu, okazał się być piwem lekko piwnicznym, trochę goździkowym, a bez pojawiał się dopiero za sprawą ostrawej nuty w finiszu. Ponownie mało intensywne, bez wyrazu, choć trochę bardziej ciekawe (5,5/10).
Browar Spółdzielczy serwował piwo Babskie, czyli ‘wild cherry RIS’. Część ludzi krytykowało je za mało ciała, moim zdaniem jednak miało wszystko na swoim miejscu. Odpowiednia czekoladowa podbudowa, sporo wiśni, pestkowość, delikatna dzikość i wytrawny kwasek na kontrę. Świetne piwo (7,5/10). Na stoisku Szpunta zasmakowałem w Wheatonie. Cytrusy i tropiki, trochę nutek chlebowych, umiarkowana goryczka i zwiewna lekkość. Wzorowo rześkie, leciutkie piwo (7/10).
U Dukli zacząłem od Dębowej Panienki. Nie do końca wytrawne piwo jak na grodziskie, ale za to świeżutkie, rześkie, piwniczne i ogniskowe. Bez zarzutów, bardzo dobrze się piło (7/10). Następny w kolejce był Baltic Porter Roger, leżakowany w beczce po brandy. Sporo suchego drewna w finiszu, poza tym czekolada i dominacja suszonej, lekko może wędzonej śliwki oraz nut tytoniowych. Ciekawe (6/10). A następnie Baltic Porter Sherry. Zupełnie inne piwo, życzyłbym sobie w ogóle, żeby polski craft trochę odpuścił z tymi piwami BA w beczkach po bourbonie, a poszedł bardziej w kierunku sherry i porto. Tutaj czereśniowo-wiśniowe akcenty dominowały, podszyte ponownie suszoną śliwką, delikatnie wędzoną, a na dokładkę nuty wanilii. To było świetne (7,5/10).
Tegoroczna kooperacja Pinty i O’Hara’s, czyli Lublin To Dublin 2016, to foreign export stout. Są w nim przyjemne nuty czekolady i ciemnego pieczywa, ma ciało, jest gładkie i ułożone. Mimo to czegoś mi w nim brakuje, co by było w stanie bardziej przyciągnąć moją uwagę, jest trochę bez wyrazu (6/10). Karuzela Ruda przypominał mi trochę zapach w naszym zielniku, w którym rośnie tymianek, rozmaryn, lubczyk, mięta i inne zioła. Mocno pieprzne, cytrusowe, mocno przyprawowe, mocno rześkie piwo. Bez zarzutów, bardzo smaczny debiut (7/10).
No a skoro był festiwal, to były i aftery. W tym roku dedykowaną knajpą dla mojej osoby była w mniejszym zakresie czasowym Kontynuacja oraz Szynkarnia (polecam ich śniadania), a w większym lokal 4Hops, który niniejszym polecam ogólnie. Tamże piłem takie rzeczy, jak Gene Hopman z browaru Hopium. Dodany jałowiec kulminował w absolutnej dominacji żywicy, jakby świeżo wyciśniętej z drzewa bądź szyszek. W tle są delikatne nuty owocowe, ale żywiczna ostrość jednoznacznie dominuje. Spodobało mi się to (7/10). Lora Szafran z kolei bardzo mi się nie spodobała, bo była na wskroś przeszyta bardzo brzydką infekcją. Chlorofenole je dosłownie rozorały i skojarzenia wędrowały od korytarza w miejskim basenie, przez stary szpital, po rękę przygotowaną do pobrania krwi. Środki czystości, bandaże, apteka. Okropne (1,5/10). Aperitif od Pracowni Piwa sprawdził się w Szynkarni jako piwo śniadaniowe ze swoimi ledwo 3% alkoholu. Było leciutkie, lekko gorzkie, z nutami mango i marakui, wzorowo pijalne (7/10).
Tyle ode mnie. Bawiłem się przednio, choć gdybym był wystawcą, to być może wyglądałoby to trochę inaczej.
A na koniec, tak ogólnie – zostawcie w końcu ten chleb ze smalcem w spokoju, co. I wędzone ryby też. Nie jadłem, ale ponoć były pyszne.
Euro było w niedzielę, wiec nie ma się co dziwić, że frekwencja była marna
OdpowiedzUsuńeuro było w piątek i w sobotę, i w niedzielę :)
UsuńJaka cena za korda ??
OdpowiedzUsuńJak patrze na to ile nasze krajowe produkty lezakuja w beczka to mi sie smiac chce...
Nie wiem, Kord był polewany w ramach live beer bloggingu za darmo.
UsuńZ tym czasem leżakowania to jest jednak głębsza sprawa. Część rzemieślników, jak mi się wydaje, olewa całą teorię, wychodząc z założenia, że wystarczy beczka po bourbonie i kilka miesięcy i jakoś to będzie.
3miesiace to max... jak ktos w polsce lezakuje piwo 6 miesiecy to na nasze realia jest to bardzo dlugo....
UsuńWczoraj pilem piwo ktore w beczce spedzilo miedzy 24 a 36 miesiecy. Zrobilo robote
Dużo ludzi źle, mniej ludzi też źle - ludziom to nie dogodzisz :) A co do wystawców, to przyda im się pstryczek w nos za te ich drakońskie ceny i chęć nachapania się. Wołanie na festiwalu, na którym to wystawca powinien się promować, po 10-12 zeta za butlę, gdzie w sklepie to samo piwo jest o 5 zł tańsze, to żal i żenada w jednym. Z tego też powodu olałem temat butelek i do domu nic ze mną nie wróciło.
OdpowiedzUsuńJa zawsze olewam temat butelek. Fajnie natomiast, że większość stoisk lało również pojemność 0,2.
UsuńDokładnie 0,2 to dobra opcja na to co powinno być motywem przewodnim festiwalu czyli próbowanie jak największej ilość piw i nie tylko nowości ale piw które są już jakiś czas na rynku a nie miało się okazji jeszcze ich pić. A butelki to faktycznie słabe jeśli chodzi o cenę
UsuńA czym się różni pajda i smalec od KFC ... w sumie KFC to sama chemia :) ehhhh burgery modne to trzeba jeść nawet jak się nie lubi ... co za kraj ... Dobrze też chyba że piwo było od leżakowanego w beczce po lagera ...w końcu to festiwal otwarty na różnorodnego klienta i całe rodziny więc czemu dziwić się troszkę festynowemu charakterowi ... ja byłem rok temu - rodzinnie i było super, każdy znalazł coś dla siebie ...
OdpowiedzUsuńOdstawiając już to KFC na bok, to pajda ze smalcem zdrowa nie jest. Rozczuliło mnie natomiast, kiedy gdzieś przeczytałem, że kawałek usmażonego mięsa, wsadzony w bułkę z białego pieczywa razem z tłustym sosem to jest zdrowe jedzenie. Co do tej pajdy, to myślę, że wystarczyłoby posypać aframonem madagaskarskim i sproszkowanym rogiem jaka, wymyślić na to jakąś hipsterską nazwę i wnet okazałoby się że to jedzenie też jest "craft".
UsuńNom właśnie .. słowo klucz to "Hipsterskie" i "wielkomiejskie" ... a ja bym tam pajdę ze smalcem poleżakował w beczce po burbonie .. jeszcze ;)
UsuńJak czytam o tych "zarzutach" pod adresem festiwalu, to chce się śmiac i płakać jednocześnie. Cieszę się, że masz podobne zdanie. Robienie z festiwali piwnych czegoś w rodzaju sabatów wyznawców ducha kraftu, to szczyt żenady i marketingowa głupota. Pisał o tym Jerry, akurat po Beergoszczy. Tak się złożyło, że mój syn odwiedził tą imprezę i zmiażdżył jej poziom marketingowy (zajmuje się siódmy rok sprzedażą naszego "kraftu", więc ma pojęcie). Z punktu widzenia osoby z zewnątrz wygląda to tak:
OdpowiedzUsuńPiwo nalewa banda brzuchatych (często), brodatych (najczęściej) ponuraków (zawsze) obrazonych na każdego zadającego "głupie" pytania. Na 35 stoisk 1 (słownie sztuk jedna) hostessa (Dr Brew). Całkowity brak materiałów informacyjnych, rollup-ów. Jakeś Janusz to się odwal. Pytanie brzmiało - po cholerę się takie coś organizuje? Pozyskanie klienta? skoro Sto Mostów na stoisku informowało, że ich piwo najbliżej w Poznaniu można kupić? Diabli z tym - ich koszt, może coś zarobili. Ale jak nasi piwni rzemieślnicy traktują festiwale jako okazję do zarobku (tak to widzę), to przyszłość czarno widzę. Moja firma zaczęła się rozwijać, jak uniezależniła się od zysku z tego rodzaju imprez.
Niestety, największą bolączką tego środowiska jest snobizm. Rzecz jasna nie tyczy się to wszystkich, ale da się zauważyć pewną tendencję. Nie wiem jak z zyskiem na takich festiwalach, ale wysłuchałem już sporo narzekań. Więc głównym celem chyba powinno być właśnie zyskanie nowego klienta, a nie wyjście tych niechby i nawet kilku tysięcy na plus (co jest z tego co wiem bardzo trudne).
Usuń