Maisel warzy razem z przyjaciółmi
https://thebeervault.blogspot.com/2013/05/maisel-warzy-razem-z-przyjaciomi.html
W browarze Maisel, którego konikiem są piwa pszeniczne, zdecydowano zrobić serię trzech piw ekskluzywnych dla ludzi którzy potrafią dla piwa sięgnąć głębiej w kieszeń. Do współpracy zaproszono dwóch ludzi z zewnątrz – Stefana Sattrana oraz Marca Goebela; trzecim aktorem jest nikt inny jak Jeff Maisel, czyli właściciel browaru. Maisel & Friends to trzy różne wywary – IPA, koźlak pszeniczny oraz ciemny koźlak, z których każdy został stworzony według koncepcji jednego z 'przyjaciół'. Miało być ‘premium’, stąd i odpowiednie pozycjonowanie cenowe – w Polsce butelki o pojemności 0,75l chodzą zazwyczaj po niemalże 40zł za sztukę, podczas gdy w Niemczech za butelkę trzeba zapłacić wprawdzie nadal sporo, ale jednak dużo mniej, bo około 5 euro. Nie do końca byłem przekonany czy warto tyle za te piwa dać. Czy moje obawy były uzasadnione?
Marc Goebel jest dyplomowanym piwowarem. Jeffa Maisela poznał podczas wspólnych studiów w słynnym instytucie w Weihenstephanie. Jego kreacja, czyli Marc’s Chocolate Bock (alk. 7,5%) ma intrygującą nazwę i niemniej ciekawy opis. Piwo ma być bowiem autorską wariacją na temat stouta irlandzkiego, tyle że w postaci ciemnego koźlaka. Ciekawe podejście, tym bardziej że piwo ma być w założeniu mocno czekoladowe i lekko owocowe, wyważone, a zarazem dużo bardziej aromatyczne od dry stouta.
Pod względem zapachu jest to coś na kształt angielskiego portera z zacięciem owocowym. Trzonem są czekoladowa słodowość oraz nieco ziemista paloność typu raczej delikatnego (moim zdaniem zbyt delikatnego żeby nawiązanie do stouta miało rację bytu), łatwo wyczuwalne są jednak również nuty owoców leśnych.
Podczas gdy zapachowo piwo się niespecjalnie wyróżnia, to już smak jest pierwszorzędny. Wysoka pełnia, dość głęboka ciemna słodowość, odczuwalna (acz nie w ordynarny sposób) alkoholowość piwa, lekka słodycz, a nawet delikatna cierpkość w finiszu – wszystko się harmonijnie układa w całość. Smak jest dobrze zintegrowany, po przełknięciu ma się wrażenie że połknęło się zmielone i zmieszane z sobą ziarna kakaowca, palone ziarno oraz szczyptę leśnych owoców. Bardzo fajne degustacyjne piwo. (Ocena: 7/10)
Stefan Sattran jako jedyny z trójki nie jest piwowarem. Jest za to sommelierem winnym oraz producentem wina. Z tego powodu jego interpretacja stylu piwnego wydaje się najciekawsza, szczególnie że zdecydował się na IPA. Założyłem, że piwo będzie miękkie i delikatne, harmonijne i wyważone. Czy miałem rację?
Miałem. Stefan’s Indian Ale (alk. 7,3%) ma bardzo stonowany aromat. Jest cytrusowy oraz kwiatowy chmiel, w którym próżno szukać nut iglakowych czy tropikalnych, jest też jasny słód, którego słodycz ma odcień miodowy. Intensywnością nie powala, ale i nie musi. Smak odzwierciedla zapach. Z jednej strony jest chmielowy, choć o natłoku aromatyczności lupulinowej nie może być mowy, ma też goryczkę, ale gdzieś pomiędzy lekką a średnią. Z drugiej strony ma pełne ciało słodowe, jest piwem gęstym i dość słodkim, a wspomniana już, łącząca się z cukrami resztkowymi miodowość odciska swoje piętno również na smaku. Fakturą i wyczuwalną alkoholowością piwo penetruje rejony imperial IPA, choć poziom nachmielenia, zarówno w aspekcie aromatycznym jak i goryczkowym, dla narwanego fanatyka piw ekstremalnych będzie śmiechu warty. Ale jest to wariacja na temat IPA, a nie IPA per se, stąd proponuję traktować to rozgrzewające piwo bez uprzedzeń. Jego odbiór przez mój układ zmysłowy stawia je zaraz obok jasnego belgian strong ale’a. Albo jeszcze inaczej – Stefan’s Indian Ale smakuje trochę jak zagęszczony, mocniej nachmielony tripel, a kolejnym wspólnym wyznacznikiem są nuty morelowe (tutaj jest to wręcz marmolada morelowa) występujące zarówno w triplu jak i w omawianym piwie. Pije się je bardzo podobnie, w podobny sposób też odpręża. Jak już wystawimy poza nawias oczekiwania nastawione na uderzającą prosto w nos amerykańską bombę chmielową, możemy się zacząć delektować na pewno nie wybitnym, ale bardzo dobrym, a nader wszystko ciekawym piwem. (Ocena: 7/10)
Jeff’s Bavarian Ale (alk. 7,1%) to kreacja właściciela browaru Jeffa Maisela, a ‘bawarskim ejlem’ jest weizenbock, tyle że nieco szczodrzej nachmielony. Z wszystkich trzech piw, jego jest więc najbardziej zbliżone do tego, co na co dzień jest w browarze warzone. Jest oczywiście wciąż nieco nietypowe – bowiem chmielone na zimno, a rodzaj użytego chmielu miał wzbogacić piwo o nuty czerwonej porzeczki.
Co ciekawe, tę nieco kwaskową porzeczkę czuć faktycznie bardzo wyraźnie, i gdybym nie wiedział że odpowiedzialny za nią jest chmiel to bym pewnie nie odgadł. Oprócz tego piwo rzecz jasna dysponuje tym, co w weizenbockach stanowi o charakterystyce stylu, czyli orientalnymi nutami przyprawowymi (goździk, gałka muszkatołowa, cynamon), nieco biszkoptową słodowością (karmelu za to nie wyczułem), drożdżami oraz subtelnym bananem. Jest bogato.
Okazuje się, że pod względem goryczki piwo też jest szczodrze nachmielone, a gorycz w finiszu łączy się z kwaskowością czerwonej porzeczki oraz prominentną pikantnością akcentów przyprawowych, sprawiając że Jeff’s Bavarian Ale mimo swojego ewidentnego ciężaru i współczynnika grzewczego pozostaje dość rześkim piwem. Świetny wywar, i zdecydowanie najlepszy z całej trójki. (Ocena: 7,5/10)
Pozostaje kwestia ceny – czy piwa są jej warte? Moim zdaniem jedynie Jeff’s Bavarian Ale jako piwo najlepsze i najciekawsze z całej trójki może sprawić, że osoba która wyda nań ponad 35zł nie będzie zawiedziona. Choć ja osobiście bym nie wydał, ktoś inny mnie wyręczył.