Imperialny czar Odessy
https://thebeervault.blogspot.com/2022/09/imperialny-czar-odessy.html
Antyczna nazwa, imperialna architektura, perła nieboszczyka Carstwa Rosyjskiego. Pomimo tego wszystkiego wbrew pozorom Odessa jest miastem młodziutkim, niezbyt leciwym nawet jak na standardy amerykańskie – jest wszak ledwo trzy lata młodsza od Waszyngtonu, mając niewiele ponad dwieście lat na karku.
Rejony naokoło dzisiejszej Odessy stanowiły w dziejach łakomy kąsek zarówno dla większych, jak i mniejszych władców Bałkanów, Azji Mniejszej oraz Równiny Euroazjatyckiej, no i dla plemion koczowniczych – czy to azjatyckich, indoirańskich, czy słowiańskich – które przetoczyły się przez tereny naokoło basenu Morza Czarnego w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat. Żyzne, bogate w drewno, życiodajną ziemię i ryby, świetnie nadające się do wypasu bydła dorzecze Dniestru przez starożytnych Greków było uważane za jeden ze spichlerzy świata. Tutaj ścierały się – pokojowo oraz mniej pokojowo – wpływy helleńskie oraz przybyłych z ziem obecnie persko-afgańsko-indyjskich plemion scytyjskich, które z czasem rozpłynęły się w słowiańskim żywiole. Później osiadłe w wyniku podbojów ludy mongolskie (tatarskie) prowadziły tutaj handel z republikami włoskimi, wykorzystującymi Morze Czarne jako część szlaku na Daleki Wschód.
Kiedy Imperium Osmańskie uczyniło Morze Czarne po serii wojen tureckim morzem wewnętrznym, jego północne rubieże były osmańskie bardziej de iure, niźli de facto – słowiańskie koczownicze plemiona pasterskie znane obecnie pod wspólną nazwą Kozaków (prawdopodobnie od tureckiego kazak – człowiek wolny) handlowały swoim urobkiem z Turkami, zarazem jednak stanowiły liczącą się, niezależną siłę korsarską na Morzu Czarnym. Okazuje się bowiem, że Kozacy, których obecnie kojarzymy z niezbyt okrzesanymi, bitnymi jeźdźcami konnymi, byli również świetnymi żeglarzami. Przemierzali Dniestr w małych łodziach, które można było szybko dostosować do żeglugi morskiej, i dokonywali napadów na ziemie Imperium Osmańskiego, wpuszczając się w głąb Anatolii, puszczając z dymem Trapezunt, czy nawet pustosząc okolice Konstantynopola, skąd wracali na swoje ziemie z łupami oraz niewolnikami. Rozwój ośrodków miejskich na tym terenie nastąpił dopiero po wcieleniu ich (wraz z Krymem) do Imperium Rosyjskiego, dokonanym przez Katarzynę Wielką. Żwawo okolica zaroiła się kolonistami rosyjskimi, greckimi, ormiańskimi oraz tatarskimi.
W trakcie rewolucyjnych rozruchów w Europie kontynentalnej oraz w erze wojen napoleońskich niezamarzający zimą port był prawdziwym błogosławieństwem dla Rosji, która eksportowała przez Odessę zboże oraz futra pozyskiwane ze stepów Noworosji (ówczesna nazwa dzisiejszej południowej Ukrainy), pełnej Tatarów i Kozaków, ledwo co przyłączonej do imperium, kasując w zamian jedwab, oliwę, drewno egzotyczne oraz przede wszystkim twardą walutę z Amsterdamu, Wenecji, Wiednia, czy Madrytu. Odessa była wówczas rosyjskim oknem na świat, do którego podróż morska z zachodniej Europy potrafiła trwać krócej, niż przeprawa lądowa do Odessy z Moskwy.
Zbudowane według XVIII-wiecznych wyobrażeń miasta doskonałego centrum to regularna szachownica z szerokimi alejami, poprzetykana pomnikami ważnych osobistości historycznych oraz zielonymi skwerkami. Jak Waszyngton oraz wiele w tym czasie skonstruowanych miast. Z rozkazu pierwszego zarządcy miasta, Armanda Emmanuela de Richelieu (wnuka słynnego kardynała, władzy wykonawczej Ludwika XIV), aleje obsadzono platanami, które do dzisiaj dają błogi cień ludziom przemierzającym centrum w letnim skwarze. W ogóle – de Richelieu, de Ribas, de Langeron, Katarzyna Wielka (z pochodzenia Niemka, jakby ktoś nie wiedział) – lista osób, które wywarły znaczny wpływ na istnienie oraz kształt miasta na początku jego dziejów jest frapująco mało rosyjska.
Pierwszym czynnikiem, który mnie zaciekawił, już lata temu, była sama nazwa. Grecka, pobudzająca wyobraźnię. Potem obczaiłem, że jest to niezły budżetowy kierunek wakacyjny. Sprzedałem ten pomysł trzy lata temu koleżance, która od tego momentu już kilka razy poleciała do tego miasta, tak jej się spodobało. Poznałem też człowieka, który mi odradzał to miejsce. Był nim Ukrainiec, ojciec koleżanki mojej córki z klasy. Stwierdził, że tam jest syf i brudno, a w morzu pływają ludzkie odchody. Tyle że raz, że mieszkańcy Europy Wschodniej z zastanawiającą konsekwencją równają państwa swojego pochodzenia z dnem absolutnym – kwestia kompleksu niższości, który zazwyczaj absolutnie nie jest uwarunkowany faktycznym stanem rzeczy, jaki człowiek zastaje na miejscu. Dwa, że ten Ukrainiec był z zachodniej części kraju, która się z rejonem Odessy raczej niezbyt lubi. Tak więc whatever.
Bilety tanimi liniami są do wyhaczenia za mniej niż sto złotych, jak się ma szczęście. Transport po mieście to albo nogi (bo jest urodziwe, ciekawe i fajnie się po nim spaceruje) albo wszędobylskie hulajnogi elektryczne (poza Boltem dostępne również od co najmniej dwóch miejscowych korporacji). Szkopuł w tym, że było ich tyle, że można się o nie było miejscami dosłownie potykać, z drugiej strony ani razu nie znalazłem boltowej, która była naładowana, a zarazem sprawna. Jest też rzecz jasna Bolt i Uber, aut jest naprawdę sporo i częściej niż w Polsce można trafić na samochód wyższej klasy. Ceny są w pełni humanitarne. Jeśli chodzi o zbiorkom, to nie trawię i jak tylko mogę, to nie używam, więc się nie wypowiem.
Należę do osób, którym zależy na aktywnym zarządzaniu ryzykiem. Konkretnie w przypadku wyjazdów zagranicznych nie widzę sensu podróży w miejsca, w których musiałbym się oglądać za siebie, po zmroku raczej z domu nie wychodzić i zasadniczo cały czas uważać. Do Caracas się więc raczej nie wybieram. Wiadomo, że każdy nas żyje w swojej bańce, natomiast po zrobieniu dziesiątek kilometrów na nogach po Odessie, wchodzeniu do różnych miejscówek i węszeniu również po mniej reprezentatywnych częściach miasta (chociażby okolicach dworca) stwierdzam, że czułem się bardzo bezpiecznie. Chodziliśmy w środku nocy po całym centrum i ani nie widzieliśmy pijanych ludzi (wbrew stereotypom o wschodzie), ani nie zauważyliśmy żadnych aktów agresji (a młodych ludzi było mnogo), ani nawet nie było słychać na ulicy czy w klubie, żeby się ktoś głośno wulgarnie wyrażał, a co dopiero awanturował. No, poza tym jednym przypadkiem, kiedy w klubie gość się wtrynił w kolejkę do kibla i został zwyzywany od chu**w. Ale nie został pobity. Na dukaty oszukano nas tylko raz, poza tym pełen luz.
Jako że był to sierpień 2021 roku, na terenie kraju obowiązywały różne restrykcje epidemiczne, z których miejscowi sobie jednak nie robili absolutnie niczego, łamiąc je na każdym kroku. Policja miała to gdzieś. Biorąc pod uwagę, że do Odessy przylecieliśmy bezpośrednio z Niemiec, była to zupełna odmiana, pozwalająca na głęboki wdech wolności.
Ludzie
Z jednej strony miejscowi, z drugiej przyjezdni. Tych drugich było sporo, wszak trwały kanikuły, tyle że, nietypowo dla Odessy, z uwagi na restrykcje wjazdowe mało było turystów z zachodu (poza pojedynczymi Polakami, Amerykanami, czy Żydami w myckach), z kolei praktycznie wcale nie było przyjezdnych z Rosji, których na terenie Ukrainy obowiązywała dwutygodniowa kwarantanna niezależnie od wszystkiego. W takiej sytuacji prawie wszyscy turyści byli z pozostałej Ukrainy, co mi się bardzo podobało, bo tworzyło bardzo lokalną atmosferę, jakiej poprzednim razem zaznałem w Rumunii bite sześć lat wcześniej.
W kwestii lokalsów – ci z Odessy różnią się zarówno od Ukraińców z zachodu kraju, jak i z Kijowa. Bardziej otwarci, bezproblemowi, skorzy do pomocy. Poza kierowcami również uprzejmi i nieawanturujący się, przynajmniej publicznie. Społeczeństwo robi co do zasady mało nabuzowane wrażenie. Gospodarz na naszej drugiej kwaterze stwierdził wręcz, że na zachodzie kraju „ludzie są okropni”, a w Odessie wystarczy nie robić problemów i nikt do człowieka żadnych problemów mieć nie będzie, niezależnie od jego pochodzenia czy wyznawanej wiary. I faktycznie, trzymając się własnych doświadczeń – ujawnienie polskiego pochodzenia – czy to przez akcent, płacenie polską kartą, czy w inny sposób – we Lwowie wywoływało różne reakcje, czasami nieprzyjazne; w Kijowie wzbudzało czasami obojętność, ale i czasami życzliwość; w Odessie z kolei częściej niż gdzieś indziej wywoływało uśmiech na ustach. A nawet tu i ówdzie można było przyuważyć miejscowego w koszulce z godłem Polski. O ludziach więc złego słowa nie powiem.
Szkoda więc, że ciężko się z nimi dogadać z uwagi na barierę językową. We Lwowie można mówić po polsku, druga osoba odpowiada po ukraińsku i powstaje porozumienie, z uwagi na ogrom wspólnego słownictwa. W Kijowie nie ma większych problemów z komunikacją w języku angielskim. W Odessie z kolei króluje rosyjski, poza którym ludzie znają jeszcze rosyjski oraz rosyjski. I nic innego. Poza podszkoleniem się z cyrylicy, żeby nie czuć się na ulicy czy w restauracji jak analfabeta, warto więc moim zdaniem przed wyjazdem dwa miesiące poświęcić po godzinach na naukę podstaw tego języka. Powinno starczyć do porozumienia się na poziomie podstawowym. Ja nie musiałem, bo Ania jako tako rosyjski ogarnia, a cyrylicę przerobiłem piętnaście lat wcześniej, żeby się nie czuć jak analfabeta w trakcie pierwszego pobytu w Bułgarii.
Gdyby człowiek był w innej sytuacji, to mocno by żałował braku możliwości konkretnego porozumienia się. Otóż w życiu nie zaznałem tak silnej dychotomii między urodą kobiet a urodą mężczyzn, jak w Odessie. Ania była niepocieszona – „2/10, 3/10, 2/10, cholera jasna, co to jest!?” – ja wręcz przeciwnie. Dość szybko rzucił mi się w oczy brak siłowni w mieście (widziałem w trakcie całego pobytu dosłownie jedną małą), z kolei salony urody mieszczą się niemalże na co drugim rogu ulicy. Tak więc kobiety nie dość, że są często obdarzone przez naturę pięknymi rysami twarzy i zgrabnymi figurami, to dodatkowo dbają o swój wygląd, mają długie włosy, noszą kiecki, buty na obcasach, malują się i co do zasady wyglądają bardzo kobieco. Robią zwykle wrażenie w pełni świadomych swoich walorów estetycznych, co czyni je jeszcze bardziej atrakcyjnymi.
Mężczyźni z kolei są mali i chudzi, z mało szlachetnymi rysami twarzy. I oni się łączą z braku laku w pary, które płodzą dzieci – śliczne dziewczynki i brzydkich chłopców. Z uwagi na te skrajne dysproporcje estetyczne, nie trzeba być Adonisem, żeby w Odessie zwrócić na siebie uwagę kobiet o urodzie instagramowych modelek, które tutaj aktywnie szukają kontaktu wzrokowego częściej, niż gdzie indziej. Jest i kolejna zaleta, która jest zarazem wadą – chodzenie bez stanika praktykuje tutaj większość kobiet, co z jednej strony wygląda bardzo fajnie na ulicy, z drugiej jest to jednak podjęcie walki z grawitacją, która jeszcze przed skończeniem trzeciej dekady życia będzie niemalże zawsze przegrana.
Rzeczone dysproporcje z drugiej strony nie powodują, że facetom brak pewności siebie. Wręcz przeciwnie. Pewnikiem wychodzą z założenia, że wprawdzie wyglądają mocno dyskusyjnie, ale nie różnią się tym faktem od reszty, więc dlaczego mieliby się tym przejmować? I podbijają żwawo i bez zastanowienia. Z reguły wystarczało, że się w knajpie bądź w klubie oddalałem od Ani na chwilę ku toalecie, żeby jakiś miejscowy próbował swojego szczęścia.
Latem jest gorąco, wszak są to tereny południowe. Z drugiej strony Morze Czarne jest zastanawiająco chłodne w tym miejscu, zupełnie inaczej niż w Rumunii i Bułgarii. Przypuszczam, że prądy morskie pchają wlewające się do morza kawałek dalej na południe zimne wody Dniestru, a może i Dunaju na północ i stąd ta różnica. Powietrze jest jednak bardzo ciepłe, a deszcz rzadkością.
Stąd i wybawieniem jest sytuacja, w której nad większością arterii miejskich w ścisłym centrum swoje rozłożyste korony rozpościerają wiekowe platany. Centralna Odessa to zupełne przeciwieństwo betonowej pustyni – leciwe, wrośnięte w tkankę miejską nasadzenia sprawiają, że będące stale w cieniu ściany kamienic, ulice, chodniki oraz spacerujący nimi ludzie nie doznają przegrzania. Wskutek tego Odessę można komfortowo zwiedzać piechotą niezależnie od skwaru.
A jest co zwiedzać – miasto szczyci się wiekową architekturą, natłokiem secesji, mnogością pałacyków, a i warto czasami wstąpić na niepozorne podwórze kryjące się za bramą.
Nigdzie tak dobrze nie jadłem, jak w Singapurze, na Półwyspie Iberyjskim oraz na Ukrainie. Odessa poza typową dla Ukrainy ponadświatową klasą mięsa i nabiału dodatkowo oferuje całą plejadę owoców morza w świetnych cenach. Lokalna kuchnia kieruje się filozofią podobną do iberyjskiej – brak kompleksowości oraz przeładowania przyprawami nadrabia elegancką prostotą i oparciem o składniki najwyższej jakości.
Jest trochę drożej niż we Lwowie oraz nieco taniej niż Kijowie. Poziom katowicki powiedziałbym. Za najdroższe danie zapłaciliśmy niecałe 50 zł (polędwica wołowa). Ma to ten minus, że skoro ceny są atrakcyjne, to człowiek po prostu częściej wstępuje do różnych lokali i na koniec dnia wyda i tak kupę pieniędzy. Ale niczego nie żałuję!
Przypuszczam, że na przedmieściach nie jest z tym tak różowo, ale centrum Odessy jest bardzo czyste; poza okolicami głównej hali targowej. Nie walają się ani śmieci, ani liście, a ludzie nie śmiecą, gdzie popadnie. Wprawdzie nad utrzymaniem czystości czuwa spora liczba pracowników komunalnych, ale gdyby mieszkańcy byli syfiarzami, to nie nadążaliby. Trust me, byłem w Londynie, więc wiem.
Co ciekawe, nie tylko szalety miejskie śródmieścia błyszczą czystością – nawet w knajpach oraz klubach (!) późną nocą instalacje sanitarne są tak wypucowane, że można by z nich wciągać kreskę – czego rzecz jasna odradzam z innych względów. Dzieje się to za sprawą zatrudniania przez każdą nawet średniej wielkości knajpę pani od sprzątania. Zazwyczaj albo myje gary (rzadkością są tutaj knajpy bez kuchni) albo mopuje podłogę, albo właśnie czyści toaletę. To ostatnie co mniej więcej pół godziny. Tak trzeba żyć!
Craft ukraiński od lat rozwija się w dobrym kierunku. Kijów dwa lata wcześniej był pod tym względem lepszy od Lwowa jeszcze rok do tyłu, natomiast Odessa a.D. 2021 ukazała nam stan ukraińskiego craftu na poziomie rzekłbym europejskim. Craft jest niemalże wszędzie, lojalek jak u nas się tutaj chyba nie praktykuje, co oznacza, że obok kranów z koncerniakami w randomowej knajpie można z łatwością znaleźć również chociażby witbier z Varvara. Zresztą witbiery wydają się być tutaj bardzo popularne, Hoegaarden można traktować w Odessie wręcz jak piwo pospolite.
Po tym wstępie nastąpią trzy wpisy, w których konkretnie przejdziemy się wspólnie po centrum Odessy. Będzie dużo ładnej architektury i miejscówek z craftem.