Loading...

Sześciopak polskiego craftu 188-191


Nagromadziło się trochę recenzji polskiego krafciku, zarówno w wersji butelkowanej, jak i – w prawie jednej trzeciej – wersji lanej. Sporo stylów klasycznych, co z jednej strony mówi cosik na temat kierunku ewolucji rynku, z drugiej chyba o postępującej zmianie nacisku na konkretne style przez moją osobę.


Army Of Me
z browaru Browarny (ekstr. 18%, alk. 7,5%) to DIPA z dodatkiem kawy, znacznie bardziej pobudzająca od nudziarstwa Björk. Trzonem piwa jest przecier z żółtych owoców tropikalnych flankowany cytrusami, natomiast kawa funguje w tle jako element zaokrąglający piwo. Ciało jest mocarne i gdyby piwo nie miało lekkiego hop burnu, to byłbym zadowolony jeszcze bardziej. A tak to jestem zadowolony tylko bardzo. (7/10)


Bardzo miłą odskocznią w stronę czasów minionych jest uwarzony ponownie klasyk z browaru Bednary o nazwie Stoutopia (ekstr. 18%, alk. 6,1%). Jest to rasowy, mocny, wytrawny stout. Mocno palony, lżej czekoladowy, ciut waniliowy. Całkiem konkretne ciało nie stoi tutaj w poprzek pijalności – trunek wchodzi elegancko. Wspomniana nuta waniliowa, jak wyczytałem, bierze się z leżakowania z płatkami dębowymi. I w tym miejscu należy wyrazić kolejny komplement, że nie przesadzono z tymi płatkami i nie odnotowałem natrętnego aromatu parkietu. Bardzo dobre to jest. (7/10)


Hazy ipka w wadze piórkowej? Spodziewałem się po piwie Topaz z Przetwórni Chmielu (ekstr. 10%, alk. 3,5%) wodnistości sparowanej z brzeczkowością, tymczasem piwo, owszem, jest lekkie i nie bucha aromatem jak konkurencja o wyższych parametrach, wodnistym jednak bym go nie nazwał. Są w nim obecne nuty cytrusowe, żywiczne, ananasowe oraz zbliżone do liczi, natomiast brzeczki jako takiej nie wyczułem przynajmniej w nadmiarze. Fajnie się to pije, dzięki parametrom zapewne również w większych ilościach. Dobre. (6,5/10)


Wracamy do lidlowych ipek od Pinty. Psst... It’s Your Friday IPA (ekstr. 16,5%, alk. 6,8%) już po pierwszym łyku wywołała wspomnienia tego mema z małpami siedzącymi na kanapie w telewizji śniadaniowej. Goryczka where? Ano prawie jej nie ma. Szkoda, bo poza tym jest to poczciwa, pijalna ipka o charakterze hejzi, ale i senyszyn, pardon, seszyn. Dużo białych cytrusów, ciut truskawki, a nawet wiśni, akcenty melona i ananasa, subtelne zielone, leśne wtręty. To jest bardzo powabna kompozycja. Tylko goryczki brak, ale piwo wciąż jest dobre. (6,5/10)


Jedziemy dalej z tygodniem Pinty. Psst... It’s Your Saturday IPA (ekstr. 16,5%, alk. 6,8%) ma na starcie minus za hop burn, i to przy skromnym jak na obecne czasy hop rejcie. Na szczęście jednak aspekty pozytywne przechylają szalę na swoją stronę. Soczyste cytrusy, tym razem nie tylko białe, ale również pomarańczowe, a do tego pieprzna papaja, komponenta kwiatowa, a nawet nutka przypominająca kokos. Na dodatek goryczkę podkreślono bardziej niż w Piątku, za sprawą czego jest to szybko pijalna, rześka, bardzo smaczna ipka. (7/10)


Niezłą, bezpretensjonalną apą zagaił browar Nieczajna. Jego APA (ekstr. 13,8%, alk. 5,5%) nie wpisuje się w żaden trend i winna być raczej traktowana jako górniakowy odpowiednik pilsa. Jest ciasteczkowa, cytrusowa, lekko żywiczna i po kilku łykach okazuje się, że również całkiem gorzka. Lekki minus za zbyt oczywiste nutki drożdżowe w aromacie oraz finiszu, poza tym spoko. (6/10)


Udziwniony berliner weisse, ale jednak berliner. Wenus od Artezana (alk. 11,7%, alk. 5%) z jednej strony całkiem wyraźnie woni dodanym mirtem cytrynowym, który jest swego rodzaju amalgamatem nut cytrusowo-mydlanych pokrewnych trawie cytrynowej oraz leśnych. Przy tym jednak jest to wciąż berliner, z nutkami jabłek i agrestu oraz wyraźnym lacto w finiszu, którego jogurtowy sznyt fajnie zaokrągla niemałą kwaśność tego piwa. Smaczna sztuka. (6,5/10)


Zawsze propsuję, kiedy miejscowy browar decyduje się na uwarzenie altbiera, nawet jeśli ten alt nie jest do końca udany – po prostu mam sentyment do tego stylu. Na szczęście Żuławski Altbier jest akurat udany. Piwo przyjemnie zagaja orzechami laskowymi, muśniętymi czerwonymi owocami pokroju truskawek. Niby nie do końca stylowo, ale Füchschen również od czasu do czasu potrafi wyjść nieco estrowo. Poza tym piwo jest średniointensywne i charakteryzuje się wysoką pijalnością. Gdyby w tym Żuławskim wyeliminować drożdżowy posmak, to byłoby nawet więcej niż dobre. (6,5/10)


Kolejna zdecydowanie udana pozycja od Tankbustersów to ipka Green Reflection (alk. 6,4%). Z jednej strony soczyste cytrusy (szczególnie grejpfrut), ananas, z drugiej ciut żywicy wpadającej w stonowaną goryczkę, z trzeciej strony motywy gruszkowe. Juicy as fuck, a i obecność owsa jest odczuwalna nie tylko w formie gładkiej faktury, ale również nut owsiankowych w finiszu. Bardzo dobra, bardzo pijalna sztuka. (7/10)


Polską alternatywą dla klasyków pokroju Bishop’s Finger jest kolejna odsłona Pinta Classics, czyli Extra Special Bitter (ekstr. 14%, alk. 5,6%). Mięciutka, ciasteczkowa, karmelowa podbudowa słodowa wpadająca dyskretnie w toffi z orzechami (efekt Toffifee), subtelne wtręty a la truskawkowe, a z drugiej strony kwiatowość chmielowa kulminująca w gorzkim, zadziornym finiszu, wzorowo kontrapunktującym miękkość wstępu. Bardzo sesyjne, świetne piwo, na kranie w tapie znalazłoby z pewnością zwolenników. (7,5/10)


Hopfenweizen – styl będący niszą w niszy, a zarazem intrygujący, uzupełniający rześkość klasycznej niemieckiej pszenicy o dodatkowy aspekt ożywiający w postaci chmielenia na zimno. Zwycięski Hopfenweizen od Pinty (ekstr. 13%, alk. 5,5%) uwarzony na kanwie receptury Sławomira Kamińskiego, został uzdatniony polskim chmielem Amora Preta. Jak nie jestem zwolennikiem nadmiernie goździkowych pszeniczniaków – a ten jest tak goździkowy, że aż przechodzi w rejony kadzidła – tak tutaj to działa, jako że kontrapunktem są równie silne nuty gumy Turbo uzupełnione o jabłkogruszkę oraz bardziej subtelną jeżynę w posmaku (amora preta to z portugalskiego jeżyna właśnie). Smaczne piwo. (6,5/10)


Za sprawą inflacji mini revival staje się udziałem dry stouta, stylu prostego i bardzo taniego w produkcji. Celtic Surprise Part One Dry Stout od Wrężela (ekstr. 12%, alk. 4,8%) nie przebija jednak poziomu najbardziej znanego stylowego koncerniaka, jednocześnie mimo stosunkowo niskiej jak na craft ceny nie przebijając go w dół cenowo, tak więc sens jego istnienia nie jest dla mnie oczywisty. Okej, piwo jest wytrawne i palone. No i tyle. Paloność ma w nim charakter popielniczkowy, za sprawą czego kojarzy mi się z kacem po nieudanej imprezie, uzupełniająco przewijają się nuty śliwkowe, piwo jest kwaskowe, no i nie jest na dobrą sprawę ani kawowe, ani czekoladowe, co jest tylko po części równoważone omal cygarową tytoniowością. Jako tako. (5,5/10)


Piwa z kawą to zazwyczaj fasola, kapary i papryka w różnej konstelacji. Kolab Tankbusters i Maltgardena o nazwie We Got The Fire (alk. 10,5%) nie choruje na tę przypadłość – użyta kawa Costa Rica Chirripo daje świeżo zmieloną kawusią, i tyle. Tyle w kwestii kawy oczywiście. Poza tym piwo charakteryzuje się równowagą kwaskowo-słodką za sprawą dodanej z dużą ostrożnością laktozy oraz wyraźną wanilią, nie wchodzącą jednak na szczęście w rejony perfumowego sernika. Są nuty czekoladowe w postaci mokrego brownie dyskretnie przyprawionego korzeniami. Jest wreszcie zaskakująca pijalność jak na takiego mocarza. W Białej Małpie wychyliłem pół litry żwawo i efektywnie, w domu z butli tak samo. Jest polecanko. (7,5/10)


Inflacja sprzyja renesansowi styli klasycznych. Jako że mogą nadciągać niedobory pszenicy, to i w obrębie styli klasycznych roggenbier vel piwo żytnie ma pewną przewagę względem pszeniczniaka. Roggenbier z serii Pinta Classics (ekstr. 13%, alk. 5,7%) dodatkowo w porównaniu do pszenicy, z którą dzieli bananowo-goździkowy trzon aromatyczno-smakowy, wyróżnia się tym, że goździk przechodzi w nim w pieprzność, no i żyto dało mu trochę gęstości, osadzającej się w postaci śliskiego, oleistego filmu na podniebieniu. To jest naprawdę bardzo porządnie wykonana sztuka. (7/10)


Kolejnym prostym piwem na rynku jest Marcowe z Widawy (alk. 5,5%). Kompozycja słodowa może się spodobać – karmel, skórka od chleba, lekkie orzechy laskowe, a do tego wyczuwalne nutki chmielowe. Może i nie jest do końca w stylu, z uwagi na mocniej podkreśloną goryczkę, ale mi to absolutnie nie przeszkadza. Trochę mi jednak przeszkadzało zbytnie nagazowanie. Gdyby je okiełznać, to byłoby naprawdę dobrze. A tak to jest nieźle. (6/10)


Widawa Rauchmärzen
(alk. 5,5%) jest entry level wędzonką. Nos zarejestrował, w tej kolejności, silne nuty chlebowe łącznie ze spodem od bochenka, trochę karmelu oraz delikatne soki wyciśnięte z wędzonej szynki. Z jednej strony wchodzi nieźle, z drugiej finisz jest pustawy, jeśli nie liczyć drożdży, które jednak przeszkadzają. To jest raczej wariacja na temat frankońskiego dunkela niż buchający dymem wędzak. Czyli piwo pijalne, ale i raczej wyzbyte ekspresji. (5,5/10)


Kolejny raz naciąłem się na ciężkie piwo z pompy. Szkopuł w tym, że mocno naazotowane piwne kowadła zgodnie z moim doświadczeniem ulegają mocnemu spłaszczeniu smaku. No ale zaryzykowałem, to mam. Forest Sea od Nepomucena (ekstr. 30%, alk. 12%) to na chwilę obecną chyba najsłabsze leśne piwo z tej stajni, przynajmniej podane w takiej postaci. W aromacie oraz smaku dominuje czekolada wzbogacona świerkowymi gałązkami, co jest połączeniem całkiem powabnym, szkopuł jednak w tym, że pod względem intensywności piwo pozostawia wiele do życzenia. Kremowa faktura w takiej sytuacji ratuje niewiele. Absolutnie nie jest złe, ale zdecydowanie nie wykorzystano potencjału takiego połączenia przy takim ballingu. (6/10)


Rzadko kiedy sięgam ostatnimi czasy po nowe marki na rynku. Wyjątek uczyniłem dla Rojbera, po pierwsze dlatego, że jest to fizyczny browar, a po drugie, gdyż azaliż Stout (ekstr. 11,5%, alk. 4,3%). I to dry stout. Nuty palone, wręcz narzucające kwaśność już na poziomie aromatu, gorzka czekolada, trochę karmelu, echo pumpernikla. Zgrabnie. W smaku robi się nieco estrowo (czereśnie), drożdżowo, a w finiszu dodatkowo mineralnie, wręcz śniegowo. Kto nigdy nie spróbował ugryźć kulki śniegu, ten... no w zasadzie, to dobrze zrobił. W każdym razie całościowy wydźwięk tego piwa jest z jednej strony poprawny, z drugiej grzeczny. Z jednej strony niewadzący, z drugiej niezbyt wyrazisty, szczególnie że paloność w samym smaku już nie jest taka wyraźna. Może i dobre na początek, zobaczymy, czym nas Rojber uraczy w przyszłości. (5,5/10)


Samochód na etykiecie wylądował na niej chyba nie bez kozery – Zimno, Ciemno i do Domu Daleko od Artezana (ekstr. 15%, alk. 6,5%) pachnie dieslem i spalinami, co jest szczególnie ciekawe w przypadku black ipki – ja się w każdym razie z tak ewidentną siarkowością chmielową w piwie tego gatunku chyba nie spotkałem. Poza tym the usual cuprits, czyli czekolada, żywica oraz cytrusy (i odrobina melona), ale to paliwa kopalne grają w tym piwie główną rolę w aromacie, jak i w smaku. Goryczka jest dopasowana do wulgarnego (co nie znaczy, że złego) profilu, czyli jest podkreślona. Całościowo nie bangla mi to do końca, natłok spalin lubię tylko w specyficznych kombinacjach (albo z równoważnikiem tropikalno-owocowym albo jako wzmacniacz, jak w Hoppy Grodzisz z Markowego i Samych Kraftów), tutaj werdykt jest więc – niezłe. Liczyłem jednak na więcej. (6/10)


Cieszyłem się na tego saisona od Funky Fluid, ale okazało się, że nie miałem na co się cieszyć. Square Dance (ekstr. 16%, alk. 7,3%) ma przyjemną, podbitą goryczkę, ciasteczkową podbudowę słodową oraz bukiet zdominowany przez pieprzną i goździkową fenolowość. Poza tym jednak jest w nim sporo przeszkadzajek, których nie powinno tutaj być – delikatny siarkowodór, czy też kapuściano-kalafiorowe nuty znane z desitek robionych w najbardziej zapadłych mikrobrowarach w Czechach. Potencjał był, wykonanie siadło. (4/10)


Skoro już przy FF jesteśmy, to jedziemy dalej. Fair Haired (ekstr. 14%, alk. 5,5%) jest raczej bezpłciowym piwem, a nie uważam, że irish red ale z zasady jest bezpłciowym gatunkiem. Przypiekane suche zboże, karmel, trochę tostów, lekka herbacianość – na piśmie zgodnie z zasadami, w praktyce zbyt wodniście. Przebłyski poziomkowe ożywiają całość, garść orzechów laskowych ją urozmaica. Przy całym swoim stonowaniu, cierpkość goryczki działa na niekorzyść pijalności. Żeby nie szukać daleko udanej alternatywy, Bitter z serii Just Tapped od FF charakteryzował się miękką fakturą i fajną pijalnością. Tutaj tego nie ma. Złe to nie jest, ale bezpłciowe. (5,5/10)


I wciąż Funky Fluid – irish dry stout dostał stylową nazwę Odyssey (ekstr. 14%, alk. 5,5%), acz ciekawym jestem, jaki procent kupców zajarzy nawiązanie do Joyce’a. Lekko kremowa tekstura wydaje się wynikać z dodania płatków jęczmiennych, owsa wylądowało z kolei w piwie tyle, że czuć owsiankę już w aromacie. Typowy dry stout to wobec tego nie jest, raczej oatmeal stout. Przyjemnie palony, z lekko prażoną kawą i echem czekolady. Fajnie pijalny, bez zbędnej słodyczy, lekko cierpki. Smaczny. (6,5/10)


Dla człowieka ceniącego kompozycje słodowe angielski brown ale to ciekawy styl, szkoda więc, że w polskich warunkach bywał mocno skopany. Pamiętam, kiedy piłem lata temu artezanowego Wiewióra (nie pamiętam, czy z pierwszej warki, czy jakiejś kolejnej) i był właśnie skopany. No i teraz Funky Fluid i ich Squirrel Bait (ekstr. 19%, alk. 8,4%) – również skopany. Skopany dodatkiem syntetycznego aromatu orzechowego – etykieta informuje, że dla alergików wszystko okej, jako że piwo sprzedawane jako ‘nut brown ale’ nie zawiera orzechów. Aha. Orzechowość jest tutaj zgodnie z tymi słowami ciałem obcym, odklejonym od reszty tego słodowego piwa, niezharmonizowanym z resztą bukietu. Tej reszty jest na dodatek bardzo mało, nikła baza słodowa jest lekko karmelowa, śladowo prażona, ale co do zasady słabo ją czuć. Piwo jest wskutek tego raczej wytrawne, a dodatkowym minusem jest cierpkawa goryczka. Tutaj nic nie gra tak, jak powinno. (3,5/10)


Na koniec rarytas, czyli leżak z browaru Nieczajna. Barrel Aged Quadrupel (ekstr. 26%, alk. 14,4%) wyszedł na świat w liczbie zaledwie 238 butelek. Leżakowanie w beczce po bourbonie Wild Turkey dało mu prominentne nuty kokosa i wanilii, czy też mokrego drewna, nie wytłumiło jednak na szczęście natywnych nut gatunkowych. Figi, karmelizowane banany, rodzynki, czy też daktyle robią robotę, są też bardzo ładnie zintegrowane z nutami beczki. Orzechy włoskie robią za łącznik między beczką i podstawką, sok z czerwonego grona jest spoiwem, churchella z kolei syntezą. Finisz to wafelki polane karmelem z orzechami i drewnem, a więc połączenie powyższego. Alkohol lekko gryzie, ale absolutnie nie na tyle, w jakim stopniu parametry pozwalają przypuścić. Dobrze ułożone i przegryzione piwo. Bardzo się cieszę, że mogłem go skosztować. (7,5/10)

Jedną trzecią piw w tym zestawieniu powtórzyłbym bez wahania, a z pozostałych aż sześć z pewnym wahaniem. To sumarycznie ponad połowa, z kolei ewidentnie niesmacznych sztuk było zaledwie kilka. Czyli mówiąc wprost – selekcja wypadła zadowalająco.

recenzje 1372096150717068621

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)