Konserwowanie polskiego craftu 43
https://thebeervault.blogspot.com/2022/08/konserwowanie-polskiego-craftu-43-pinta-ziemia-obiecana-nepo-zulawski.html
Kiedy zbyt dużo chwalę, to czuję się jak na dwudniowym kacu wspomaganym fajkami. No czuję się po prostu źle. Czasami mi jednak te polskie browary nie dają wyboru i muszę chwalić, psia kość. Tutaj tylko jedno piwo dostarczyło mi wentylu do spuszczenia negatywnej energii. Zgadniecie, które?
Kolejny przegląd zaczynamy serią Collab od Pinty. Wersja Artezan (ekstr. 12%, alk. 5%) to jedno z najlepszych piw tej linii – udowadnia, że piwo z bukietem opartym w sporej mierze na chmielu nie musi mieć wyśrubowanych parametrów, żeby robić wrażenie. No okej, przy względnie niskim ekstrakcie początkowym oraz alko zdecydowano się na hop rate równy 23g na litr piwa, więc jeden parametr jednak nadrabia za resztę, niemniej jednak w obliczu zalewu podwójnymi oraz potrójnymi ipkami cieszy i to. Kremowy kokos od chmielu Sabro, eksplodujące w ustach pęcherzyki z sokiem grejpfrutowym (to a propos soczystości), trochę niedojrzałej truskawki, owsiankowa puszystość, no i może nie nadmiernie mocna, ale stosowna dla american pale ale goryczka. Bardzo rześkie, świetne piwo. (7,5/10)
Przechodzimy do jednej z głównych polskich fabryk ipek. Maleństwo od Ziemi Obiecanej (alk. 7%) faktycznie jest maleństwem pod względem siły smaku. Mało intensywny przecier z owoców tropikalnych oraz truskawki, moreli i melona. Tak, wiem, że dwa ostatnie rosną w tropikach. Trudno, już mi się nie chce poprawiać poprzedniego zdania. Anyway, piwo ma nieco mdły profil, no i goryczka też nie robi wrażenia. Nie wszystek jednak stracone – owsiany aksamit, którym je opatrzono, sunie po języku niczym pro surfer po falach Atlantyku, ergo mouthfeel jest wyśmienity. To nadal jednak sumarycznie mniej, niż oczekiwałem. (6/10)
Ale Cyrk przyjechał (alk. 7%). Z Ziemi Obiecanej do Polski. Obładowany skrzyniami z limonkami, agrestem, owiany nutą spalin. Sunie po drodze gładko, miarowo, ergo sesyjnie, roztaczając wokół soczystość. Pozostawia smak lekkiej, ale jednak ewidentnej goryczki. Kto się spodziewał akrobacji i niespotkanej egzotyki, ten się obejdzie smakiem. Kto liczył na godny uwagi, bardzo dobry występ, ten będzie kontent. (7/10)
Ziemią Obiecaną jest Nowa Zelandia, a Reymontem jest Pāua (alk. 6,8%). Chyba. Piwo nie jest uderzeniem nowozelandzką pałą po głowie, na to jest jednak zbyt słodkie i za mało gorzkie. Z drugiej strony pały w Nowej Zelandii być może są lekkie, ale za to naszpikowane gwoździami. Wnioskuję po tym, że ta ipka ma ostry profil chmielowy – limonka, trochę spalin, żywiczne mango, guawa, trochę czerwonej porzeczki i dojrzałego melona. Może na ekranie ta mieszanka nie robi zbyt ostrego wrażenia, ale na podniebieniu tworzy przyjemną przeciwwagę dla mało drapieżnej goryczki. Bardzo przyjemną przeciwwagę. (7/10)
Dla porównania Cumowe z Browaru Spółdzielczego (alk. 5,5%). Również dry stout. Po stronie słodowej mamy tutaj sporo czekolady, prażone ziarno oraz przypieczony chleb z grilla. Jest to jednak również stout mocno estrowy, pełen tych słynnych berry aromas, wchodzących miejscami wręcz w marmoladę z jeżyn. Mimo że z reguły niezbyt lubię podkreśloną owocowość w ciemnych piwach, to tutaj moim zdaniem wszystko gra tak, jak powinno. Bardzo dobra sztuka. (7/10)
Mam takie marzenie, że w końcu spodoba mi się Green Head. No ale bez jakościowego wkładu z ich strony nie będzie to możliwe. Tymczasem kveik black IPA o nazwie Andromeda (ekstr. 17%, alk. 7,2%) wykorzystuje ciekawą postać z mitologii greckiej i łatwy do zlokalizowania gwiazdozbiór do opychania maniany. No bo tak – całość mocno poszła w Carafę, czyli głównie występują nuty odsłodowe – przypalony chleb, palone ziarno, a w smaku dodatkowo kwaśność. Ziemisty funk to coś, czego się nie spodziewałem i prawdopodobnie zamierzony nie jest. Nawet jeśli jest, to nie pasuje tutaj nic a nic. Pod względem użytych chmieli, to Cascade i Summit same w sobie nie grzeszą intensywnością, z kolei Chinook może i grzeszy, ale piwo zostało w takim razie prawdopodobnie potraktowane tak małą dawką, że nie ma okazji, żeby grzeszyć. Co innego hop burn – tego jest tutaj aż zanadto. Czyli reasumując – piwo smakuje jak zainfekowany american stout z irytującym hop burnem. Mam nadzieję, że przynajmniej Kasjopei nie zbrukają. (3,5/10)
Peated tobacco coffee imperial stout – na papierze brzmi to całkiem ciekawie. I faktycznie Henri¹ od Nepomucena (ekstr. 30%, alk. 11,5%) wpada do kategorii piw ciekawych, aczkolwiek w zasadzie tylko ze względu na użycie tytoniu. Kawy jest tutaj bardzo mało, tak że tylko wspomaga paloność, której to z kolei jest sporo, zwłaszcza w dość wytrawnym finiszu. Jest też sporo waniliowego budyniu wpadającego w toffi, co się dobrze łączy ze wspomnianym tytoniem. Tego ostatniego też nie dodano w dużych ilościach, ale jest go na tyle, że piwo się wyróżnia, ja z kolei powspominałem czasy, kiedy paliłem fajkę. Piwo jest słodkawe, ale i kwaskowe, ergo całkiem zbalansowane. Jedynym minusem jest lekkie pieczenie. No i torf, którym się reklamuje, jest niemalże nieobecny; wtórne skojarzenie z whisky wręcz wydaje się wypływać z połączenia tytoniu z ciemnymi słodami. Fajna rzecz. (6,5/10)
Cięgi dostała tylko Andromeda, a zestawienie wygrał Collab Pinta x Artezan oraz Dry Stout z Żuławskiego, ze wskazaniem na ten ostatni.