Loading...

Odessa – hedonistyczny obchód starego miasta

Obchód po Odessie zaczynamy od pierwszego miejsca naszego pobytu.


Odesa Food Market
Gdyby oferta gastronomiczna Odessy była ograniczona do tego jednego miejsca, to – pomijając kwestię przepustowości – w zasadzie niczego by jej nie brakowało. Ogromna hala z arkadami, wzdłuż której ciągną się jadłodajnie z różnorodną kuchnią – od tradycyjnej ukraińskiej ze sporym wpływem lokalnym, przez wege, burgery, falafele, pizze z pieca chlebowego, po sushi oraz ramen. Jadaliśmy tutaj codziennie śniadania, a czasami również obiady i kolacje. Wszystko, czego skosztowałem, było wyśmienite. Na uwagę zasługuje forszmak, czyli tradycyjny tatar z matjasa serwowany z pumperniklem – danie kuchni żydowskiej – barszcz po ukraińsku obowiązkowo ze wsadem z wołowiny, okraszka, czyli kefirowy chłodnik z ogórkami, rzodkiewkami oraz wołowiną, pyszne tosty z awokado, anyżowo-kminkowe ciasteczka, niedrogie rameny, matcha z tonikiem, świetna kawa na osobnym stoisku – jak widać, różnorodność pełna, a wszystko na bardzo wysokim poziomie.


Poziom wyżej są wspomniane arkady; na jednym końcu mieści się cocktail bar, z kolei na drugim duża restauracja rybna, serwująca między innymi małże na kilka sposobów. Cenowo bajka – za 700g małż w sosie kremowym zapłaciłem równowartość 22 złotych. Pycha. No i w końcu skosztowałem ostryg w wersji sauté. Z pewnością jest to kwestia dostrojenia się, natomiast glut kondensujący w sobie w dużej intensywności wszelkie aromaty morza – od słonej mineralności morskiej bryzy po gnijące algi przyportowych zatoczek – był dla mojego podniebienia bardziej interesującym, niż przyjemnym doświadczeniem kulinarnym.


Hala jest również architektonicznie bardzo powabnym miejscem, łączącym odrapaną elewację z nowoczesnymi wstawkami, dysponuje również czystymi toaletami. Co jakiś czas są w niej dodatkowo organizowane eventy kulturowe, pewnego dnia chociażby do śniadania przygrywał nam sekstet smyczkowy.


No i jeszcze jedna rzecz – na parterze Food Marketu znajduje się multitap o nazwie 1319. Dziewiętnaście kranów, wyświetlacz LCD, ceny umiarkowane. Tutaj przyswoiłem sobie sporo ukraińskiego craftu na śniadanie, czy raczej śniadania.


Mova Dark Lager
– czekoladowy, palony, skórkowo-chlebowy, z nieźle podkręconą goryczką. Bardzo dobry, klasyczny schwarzbier. (7/10)
Red Cat Tomato Sour – jeden z wielu ukraińskich kwasów z pomidorami (zwykle są to gose). W zapachu niewyraźny, w smaku mocno słony, kwaśny i pieprzny. Finisz to właściwie gazowana krwawa Mary. Na kaca jak ulał. (7/10)
Underwood Forest Blanche – nie wiem, skąd nazwa. Lekko drożdżowe, oszczędnie kolendrowe, lekko cytrusowe, rześkie piwo bez nut leśnych; na śniadanie weszło dobrze. (6/10)
Ten Men Top Dog APA – pachnie jak smoothie brzoskwiniowo-morelowe, jest rześki, lekko-średnio gorzki, gładki i sesyjny. (7/10)

Dwa Kroki
Zaraz obok Food Marketu znajduje się market Dwa Kroki. Warte uwagi są cztery rzeczy: kantor z dobrym kursem, robiona lemoniada za bezcen oraz marchewka po koreańsku. Porcja tartej w paski, lekko podkiszonej marchewki, doprawionej olejem, różowym pieprzem, czosnkiem, chili oraz kolendrą kosztuje całe 7,5zł za pół kilo, a ile frajdy daje – to jest uberprzekąska. Aha, miały być cztery rzeczy, no więc ta sieć oferuje również sporo ukraińskiego craftu z całego kraju; głównie rzeczy, których w multitapach Odessy nie można było dostać. Przyswoiłem sobie ofertę Wołyńskiego Browaru, znanego u nas ze współpracy z Nepomucenem:


Volynski Browar Forest IPA
– daleko od poziomu Nepomucena, lekka sosna na landrynce; poza tym, że utlenione, to również raczej wodniste. (4,5/10)
Mikki Brew Forest Fog – sosna lekka i nienachalna, poza tym również wodniste, tyle że nie utlenione. (5/10)
Volynski Browar Forest Black IPA – sosny nie czuć prawie wcale, za to zasyp jest godny, lukrecjowo-czekoladowy. Śladowa sosna nadrabia szczątkową obecność chmieli, sumarycznie kompozycja bardzo fajna. (7/10)
Volynski Browar Salvator Imperial Coffee Milk Stout – fajna, świeżo zmielona kawa bez naleciałości fasoli, trochę czekolady i lukrecji, gładkie i nieprzesłodzone. Mało palone, ale bardzo smaczne. (7/10)
Mikki Brew Hello Hazy West Coast IPA – mandarynkowe landrynki z lekkimi wtrętami moreli i żywicy, mało goryczkowe. (4,5/10)
Mikki Brew Citra Session IPA – mandarynkowe karmelki, czyli coś się tutaj utleniło. (4,5/10)


Skrzyżowanie przy Dwóch Krokach jest jednym z głównych pieszych węzłów komunikacyjnych, toteż i można tutaj spotkać całą plejadę mieszkańców miasta. Od biznesmenów w markowych ancugach, przez kuso ubrane kobiety, rodziny z dziećmi, młodzież alternatywną, aż po pospolitych żuli. Jeden z nich robił szczególnie przygnębiające wrażenie, wijąc się w pełnym słońcu na chodniku w delirium, wrzeszcząc na cały głos, żeby mu ludzie piwo kupili. Wyglądał, jakby się właśnie żegnał ze światem. Kupiłem mu jakieś kanapki i picie bezalko – wprawdzie nie podziękował, tylko wykrzywił w zdziwieniu pokrytą wrzodami twarz, ale uspokoił się i wchłonął wszystko.


Co do zasady pewne kontrasty tworzą tę mniej korzystną rzeczywistość Odessy. Z jednej strony ludzie, niekiedy ostentacyjnie pokazujący swoje bogactwo w postaci ubrania, zegarków oraz luksusowych samochodów na skalę rzadko w Polsce spotykaną, z drugiej stare babcie w chustach na głowie, żebrzące o hrywny na skrzyżowaniach głównych ulic oraz przy wejściach do przejść podziemnych. No i rozmaici życiowi wykolejeńcy, tacy jak ten opisany. Smutny życiorys musi mieć.


Molodost’
Przy tym samym skrzyżowaniu, co Odesa Food Market, zaraz za rogiem, znajduje się kultowy odeski restoklub, który obecnie wskutek obowiązywania godziny policyjnej nie działa na pełnych obrotach, ale my zdążyliśmy go zaznać w pełni. Młodość to działający 24h przez okrągły tydzień lokal, który jest połączeniem pubu, restauracji oraz klubu tanecznego. W godzinach przedpołudniowych można tam zawitać na przykład na świetny barszcz ze wsadem mięsnym, tostami i gałązką dymki na przegrychę, wieczorem można się posilić piwem na skórzanych siedziskach przy barze, a później wbić na imprezę z DJ-em na sporych rozmiarów podwórzu, trwającą do samego rana. I tak dzień w dzień, niezależnie od dnia tygodnia, przynajmniej w okresie letnim. Koło godziny 5 nad ranem zaczyna się robić pustawo, natomiast nigdy nie jest całkiem pusto. Coś pięknego.


Dla piwa jako takiego się tutaj nie przychodzi, bo oferowane lane piwa (cena 10zł z pół litra) ograniczają się do Jasnego Staropramena oraz Ciemnego Czernichowskiego, czyli Biłej Niczy, „ciemnego witbiera”. Każde piwo lane stylowo do słoików z nadrukiem „Moja świetlana młodość” oraz „Moja ciemna przeszłość”. Lirycznie.


Na imprezy do Młodości przychodzą młodzi szukający wrażeń i rozrywki, również tej międzypłciowej. Średnia wieku wynosi około 25-30 lat, średnia zrobionych piersi jest dość znaczna, średnia urody kobiet bardzo wysoka, średnia urody mężczyzn bardzo niska. Rezultat jest taki, że wystarczy wyglądać normalnie, żeby mieć sporo aktywnej atencji. Z drugiej strony, skoro wszyscy mężczyźni są brzydcy, to nie demotywuje to nikogo, żeby podbijać do płci pięknej, a nawet pod chwilową nieobecność towarzysza próbować szczęścia u jego towarzyszki. Miejscowi robią to z reguły taktownie, ale pewien Turek o fizjonomii handlarza kradzionymi autami po moim powrocie z toalet musiał się salwować ucieczką z lokalu.


Skoro już przy południowych klimatach jesteśmy – grupka młodych Arabów zamówiła w ogródku napoje bezalkoholowe; jeden z nich jednak zdecydował się na piwo. Z pozostałych jeden zupełnie demonstracyjnie nie chciał się z nim stuknąć na zdrowie. Widocznie piwo jest haram również przez szkło.

Aha, jeśli to nadal kogoś nie przekonuje do odwiedzenia Młodości, to mają na podwórku małe kotki.

Buffalo 99
Kawałek dalej mieści się amerykańska restauracja, w której ogródku usiedliśmy na kilka chwil przy ulicy pod cieniem starych drzew. Jest to jedno z dwóch miejsc w ścisłym centrum, w którym można skosztować piw z browaru Troubadour z kranu. A że przy okazji kelnerka była niesamowicie miła, to miejscówkę również polecam, jako jedną z wielu.
Troubadour Michigan Ale – słodowy, ciasteczkowy, lekko gorzki – właściwie smakował jak bitter. Dobry bitter. (6,5/10)
Troubadour Hero IPA – Ciut tostowe, poza tym cytrusowe i lekko owocowe. Rześki, smaczny reprezentant stylu. (6,5/10)


Ulica Deribasowska
Deptak w ścisłym centrum to Odessa w pigułce. Nazwę wziął od założyciela miasta, Jose Pascuala de Ribasa. Ten urodzony neapolitańczyk, z pochodzenia pół-Irlandczyk i pół-Hiszpan, jeden z dowódców zwycięskiej wojny rosyjsko-tureckiej, zdołał przekonać Katarzynę Wielką, żeby w tym właśnie miejscu stworzyć port i zaprojektować do niego miasto. Utworzona jako imperialne miasto rosyjskie, będąca pomnikiem tej ery rosyjskiej historii, Odessa została więc założona przez Neapolitańczyka, rozbudowana pod zarządami Francuza de Richelieu, z kolei mieszkańcami od początku była bujna mieszanina Greków, Włochów, Polaków, Żydów, Niemców, Francuzów, Ormian, Turków, Tatarów, Rumunów, Albańczyków oraz innych nacji. Nie brakowało rzecz jasna również Rosjan, stanowiących mimo wszystko najliczniejszą grupę etniczną, przy czym chociażby finansowo dominowali od początku Włosi, właściciele największych firm w mieście. Paradoks Odessy polega więc na tym, że było to od początku miasto kosmopolityczne, a zarazem stanowi pomnik mocarstwa rosyjskiego. Które swoją drogą było również bardzo kosmopolityczne, tak więc wszystko się zgadza.


No i jest tutaj wszystko – klimatyczne restauracje i knajpki, drzewa, kocie łby, piękne kamienice, a w pełni lata również multum ludzi oraz grajków ulicznych. I wszędzie pełna kulturka, zero burd, czy wydzierania się. Jest na co (i na kogo) popatrzeć, jest gdzie wejść, panuje pozytywna oraz żywiołowa atmosfera.


Na ulicy prostopadłej wpadliśmy na chwilkę do Panorama Baru, wielopiętrowej, oszklonej restauracji, specjalizującej się w sziszach. Mało jest w Polsce tak doinwestowanych lokali. Pierożki gyoza i okroszka były zwyczajowo wyśmienite, szkoda więc, że lokal był pustawy – mimo że był piątek, a po Deribasowskiej sunęły tłumy.


Pivnoj Sad
Większa część Deribasowakiej co prawda nie jest osłonięta platanami, ale w celu zaznania cienia wystarczy zboczyć do Miejskiego Sadu, jednego z wielu małych parków, rozsianych po śródmieściu. Ten jest bodajże najbardziej zadbany, a turystów przyciąga Pomnik Dwunastego Krzesła, ustawiony ku chwale sowieckich pisarzy Ilfy i Pietrowa, oraz ich wspólnego dzieła pt. Dwanaście Krzeseł. Brakowało nam kontekstu, żeby w tym wypadku chłonąć kulturę, ale krzesło nadaje się tak dobrze do zdjęć, że krawędź ma już nieco wytartą.


Zaraz obok Miejskiego Sadu mieści się Pivnoj Sad, jeden z kilku browarów działających w śródmieściu. W tym miejscu można się nastawić na podłużny ogródek piwny od strony parku, drogi wystrój w stylu retro, dość wysokie ceny oraz nietypową jak na Odessę, czyli niezbyt miłą obsługę.


Warto tutaj jednak wpaść na dania tradycyjnej kuchni ukraińskiej – mój wybór padł na patelnię wypełnioną po brzeg różnymi smażonymi zakąskami i był to strzał w dziesiątkę. Piwnie było całkiem w porządku:


Piwnoj Sad Barley Light
– słodowe, lekko kwaskowe, drożdżowe piwo bez goryczki; świeżutki, niefiltrowany, bardzo pijalny helles. (6,5/10)
Piwnoj Sad Barley White – kwaskowo-drożdżowe piwo, cytrusowe, lekko goździkowe, dość rześkie. W zasadzie bez owocowych estrów. W porządku. (6/10)
Piwnoj Sad Copper Red – kawa zbożowa, przypalone pieczywo, karmel – ciemniejsze w smaku, niż w nazwie, gładkie i fajnie pijalne. (6,5/10)
Piwnoj Sad Vinogradoff Exclusive – tak wyraziście korzenno-kolendrowy witek, że się czułem jak moździerz, w którym ziarna były miażdżone. Na szczęście bardzo lubię te klimaty. Sesyjny i rześki. Bardzo dobry. (7/10)


Fajne miejsce. Trochę high-brow, ale zgodnie z nazwą otoczone zielenią, ze świetną kuchnią i dobrymi piwami. Może nie jest to lokal, do którego kierowałbym swoje pierwsze kroki w mieście, ale warto.

ZeZya
Można jednak również wrócić na Deribasowską i udać się na mieszczące się naprzeciw parku targowisko. No, nie jest to targowisko w tradycyjnym sensie, tylko gąszcz jednokondygnacyjnych zabudowań, od strony deptaku okupowanych przez tureckie grille oraz stanowiska z lodami i napojami, od strony wewnętrznej zajęte przez różnej maści butiki. No i pomiędzy tymi butikami znajduje się taproom miejscowego craftowca Zezya vel ZZ Brewery.


W pewnym sensie jest to po prostu szopa na jarmarku, drewniana i licha raczej, ale wyposażona w całkiem wygodne siedziska, lodówkę z piwnymi specjałami oraz kilka kranów. Nalewaki to typowe podciśnienie do nalewania na wynos, można jednak również pić na miejscu – w takim wypadku sprzedawca nalewa piwo najpierw do plastikowej półlitrówki, po czym przelewa je do szkła. W trakcie mojej wizyty wiało niestety pustką, nie licząc młodej pary, zaangażowanej w wymianę zdań ze sprzedawcą przy barze. Naprawdę szkoda, bo to jest po prostu fajna miejscówka – suszone kiełbasy, klubowy chill out w głośnikach, a na nalewakach całkiem niezłe piwo. I to wszystko w drewnianej szopie, dobrze ogarnianej przez jednego, sympatycznego swoją drogą pracownika. Nie jest to poziom przaśności znany z wyszynku Tsipy na Rynku Besarabskim w Kijowie, niemniej jednak wciąż coś osobliwego.


ZZ Gozze
– wyraźnie kwaśne z nutkami jogurtowymi, przez większość czasu smakowało jak mocno kwaskowy, mleczny berliner, dopiero pod koniec zaczęło się robić trochę kolendrowo, z kolei sól skupiła swoją obecność dopiero na dnie szkła. Bardzo dobre to było. (7/10)
ZZ Dark Lager – chlebowy i czekoladowy, trochę siarkowy, jest nutka mokrej sierści psa. Ciałka nie ma, średnie ogółem. (5/10)
ZZ Smoke And Guns – tak mocno daje torfem, że mi się faktycznie z prochem strzelniczym skojarzyło. Spalone kable, pachnące jak swąd po mieczu Damoklesa, który być może kiedyś przetnie te wszystkie wiązki kabli elektrycznych na skrzyżowaniach Odessy. Po czym weźmie się za te w Bukareszcie oraz Tajlandii. Ekstremalne piwo, już dawno niczego aż tak torfowego nie piłem. Bardzo dobre. (7/10)

Hotel Pasaż
Zaraz z jarmarku można się udać spacerkiem ku końcowi ulicy Deribasowskiej, gdzie warto wejść przez niepozorną bramę do Hotelu Pasaż, będącego również galerią handlową.

Wszedłem i oniemiałem.


Koncepcja odzwierciedlająca Pasaż Wiktora Emmanuela w Mediolanie (tyle że mniejsza), czy też Pasaż Villacrosse w Bukareszcie (ale większa), czyli ciąg zabytkowych, niesamowicie bogatych fasad kamienic na planie litery „L”, ze szklanym zadaszeniem. Mnogość rzeźb, płaskorzeźb i sztukaterii na różowawych fasadach jest imponująca – to jest żywy pomnik historii. W mediolańskim odpowiedniku nie byłem, ale odeski Pasaż to jedno z najwspanialszych dzieł architektury, jakie w życiu widziałem. Te bogato rzeźbione mury oddychają historią i sprawiają, że człowiek miałby ochotę usiąść pomiędzy nimi nawet i na kilka godzin, żeby tylko się w nie wpatrywać.


Miejsce, co ciekawe, było raczej pustawe jak na swój potencjał oraz umiejscowienie, wnioskuję więc, że nie każdy o nim wie. Usiedliśmy na kawie w jednej z kawiarenek, a po wypiciu przenieśliśmy się kawałek dalej, do bezimiennej knajpy, w której barman mnie poinformował, że ma piwo jasne i pszeniczne, a na pytanie, z jakiego browaru, powtórzył, że no właśnie jedno jasne, a drugie pszeniczne.


Wziąłem pszeniczne no name i dałem drobne żulowi, który w tym miejscu zachowywał się wyjątkowo kulturalnie. Otoczenie potrafi mocno oddziaływać na człowieka.

Beer Space
Żeby była estetyczna przekładanka – po Hotelu Pasaż można się udać kawałek na wschód, gdzie się rozpościera Mołdawianka, ta dzielnica Odessy, w której ponoć najłatwiej dostać po mordzie. Nie wiem, nie próbowałem, żadnych przykrych, wesołych, ani po prostu krotochwilnych przygód związanych z przemocą fizyczną w Odessie nie zaznałem. W każdym razie niedaleko Deribasowskiej, w miejscu, gdzie kończy się stare miasto i zaczyna Mołdawianka, miał się mieścić multitap Houston. Wyglądał na permanentnie zamknięty, ale nieopodal znajdował się następny, o pokrewnej nazwie Beer Space.


Stety niestety, jeśli jakiś establiszment zbankrutował od czasu naszej wizyty, to typowałbym właśnie ten. Zacznijmy od pozytywów – osiemnaście, w dwóch trzecich uzbrojonych kranów z ciekawą selekcją ukraińskiego craftu, niedostępnego w innych pubach w mieście. No i barman lał stosunkowo małe porcje. Koniec pozytywów. Negatywy – swąd zżeranej pleśnią knajpy piwnicznej na starym mieście Krakowa a.D. 2005, brak ludzi, słaba rockowa muzyka, atmosfera umieralni. Co prawda znaleźliśmy się tam w poniedziałek, ale był wieczór, a Odessa o tej porze roku tętni życiem niezależnie od dnia tygodnia, tak więc zapewne tutaj i w piątek czy sobotę bywa pustawo.

O jednym plusie jeszcze nie wspomniałem – tutaj znajdowały się krzesła przy barze, gdzie poznaliśmy parę z Kijowa, która wówczas przyjechała pomagać w ramach wolontariatu przy organizacji corocznego festiwalu filmowego w Odessie i z którymi przyjaźnimy się do dziś. Więc jednak plusy przeważały, ale tylko z uwagi na okoliczności.


Zen Bachata
– grape brut sour ale, pachnie jak sok z białego grona, jest wyraźnie kwaśny i wytrawny, soczysty na gronową modłę, lekko słodkawy, fajnie pijalny. Bardzo dobry. (7/10)
Flasker IPA – mało intensywne piwo, lekko kwaskowe, lekko gorzkie, w kwestii nachmielenia głównie kocie i naftowe z delikatnymi nutkami owocowymi. (5,5/10)
OCB Mosaic IPA – melon, odstana herbata, landrynki, lekko cierpki finisz. Nie było to dobre. (4/10)
Kyiv Local Brewery DIPA – trochę brzoskwini, trochę cytrusów, trochę karmelu, trochę więcej geraniolu. Nuda. (5,5/10)
PH Formula Double Mango – no w końcu wypas. Soczyste mango, kwasek, lekka słoność (w końcu słone gose) i rewelacyjnie ukryte 8% alko. Wyśmienite gose. (8/10)
Tsipa Black Ella – ponoć ten huculski browar zaliczył spory skok jakościowy i jeśli to piwo jest probierzem, to wypadł on nad wyraz pozytywnie. Wprawdzie amerykańskość tego stouta sprowadza się do śladowego, nieprzeszkadzającego hop burnu, ale za to jest to kremowy, czekoladowy, palony, rasowy, świetny dry stout, w którym chmiel wcale nie musi odgrywać znaczącej roli. (7,5/10)


Na rozmowach o ukraińskim crafcie i ukraińskiej ipce (ponoć musi być karmelowa, taki folklor) oraz o różnych wojażach upłynęła nam reszta wieczoru. Mocno mnie zastanowiło, kiedy Sasza się mnie spytał, dlaczego właściwie w Polsce na festiwalach craftu ludzie się upijają w trupa. I nie potrafiłem mu na to pytanie odpowiedzieć.

Dalszy ciąg piwno-krajoznawczego obchodu po Odessie ukaże się na blogu już niebawem.

Zezya Brewery 4841037664695303684

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)