Loading...

Lopni Beczku Ale Fest, czyli festiwal piwa po czesku


Mieszkam dwadzieścia minut od czeskiej granicy, u naszych południowych sąsiadów byłem za życia spokojnie kilkadziesiąt razy, zwiedziłem mnóstwo browarów oraz knajp, ale zrządzeniem losu nigdy jeszcze nie wylądowałem na czeskim festiwalu piwnym, jeśli nie liczyć malutkiego festynu przy gospodzie Starobelskiego Pivovara kilka lat temu. Taki stan rzeczy pewnie utrzymywałby się do dziś, gdyby w zeszły piątek o Lopni Beczku nie przypomniał mi Grzesiek z Bierlandu. Faktycznie nosiłem się jakiś czas temu z zamiarem szybkiego wypadu do Ostrawy, tyle że ledwo co wyszedłem z jakiejś średnio przyjemnej infekcji górnych dróg oddechowych, więc w planach miałem spokojny weekend. Ale w takim razie może przydałaby się organizmowi próba ognia? Pewnie! W sobotę wyruszyliśmy więc z Podbeskidzia na zachód.



Lopni Beczku to nietypowy festiwal w królestwie lagera. Motywem przewodnim imprezy jest bowiem brak lagerów – z kranów były lane same górniaki oraz spontany. Biorąc pod uwagę, że nowofalowy craft w Czechach przez lata jakościowo nie stał na specjalnie wysokim poziomie, jest to koncepcja na pierwszy rzut oka odważna, należy jednak pamiętać, że czeska nowa fala najpóźniej od wkroczenia na scenę Zichovca doznała sporego rozwoju jakościowego.

Miejscówką AleFestu jest Dolni Oblast Vitkovice, bardzo klimatyczny, zabytkowy areał przemysłowy w południowej Ostrawie. Zaraz obok masywnego, pokrytego rdzawym brązem gąszczu rur dawnej huty mieści się Narodni Zemedelskie Muzeum, czyli muzeum rolnictwa. Związek pomiędzy rolnictwem a piwowarstwem jest oczywisty, toteż uzyskano klimat przebijający oczekiwania – widok stoisk piwnych porozstawianych między leciwymi traktorami, kombajnami i innymi maszynami rolniczymi oraz kostkami słomy był po prostu godny.

Muzeum dysponuje dwoma podłużnymi „rolniczymi” sekcjami z wysokim sklepieniem, wzdłuż których rozstawiło się piętnastu wystawców piwnych, od miejscowych mikrusów pokroju Volt i Dejf po większe marki typu Clock, Raven czy Sibeeria. Trzecia sekcja to otynkowana na biało, sterylna część środkowa, pełna stołów i krzeseł, no i ludzi – frekwencja przynajmniej w sobotę dopisała na tyle, że przepustowość małej toalety została wystawiona na próbę. Był to swoją drogą o tyle osobliwy festiwal, że kolejki do kibla męskiego bywały dłuższe niż do żeńskiego – mimo że kobiet było niemało.


Ciekawy jest też wizualny profil miejscowego birgika – podczas gdy na polskich festiwalach uśrednionym wizytującym wydaje się być wymuskany post-hipster, tak po zapłaceniu 10zł wstępu (ceny będę podawał w przeliczeniu) i przekroczeniu progu hali w Vitkovicach stwierdziłem, że nie zdziwiłbym się, gdyby to nie był wcale festiwal piwny, tylko koncert metalowy.

Jakby nie było, atmosfera była bardzo przyjazna, porozumieć się można z ludźmi w tej części Moraw właściwie bez większego problemu, gadając własnym językiem (specyfika terenów przygranicznych, pod które z pewną przesadą można podciągnąć rejon Ostrawy), a selekcja piwna okazała się ciekawa. Przynajmniej na tyle, że w trakcie ledwo dwóch (intensywnych) godzin pobytu mało co okazało się niewarte swojej ceny. Kosztowo swoją drogą było w porządku, a i z uwagi na ograniczone ramy czasowe doceniam, że na wszystkich stoiskach najmniejszą porcją z kranu było 100ml, w cenie od 2zł aż po 12zł, w zależności od piwa oraz stoiska.


Zaczynamy od największej niespodzianki, czyli młodziutkiego browaru Thrills z południowych Moraw. Dobry Den to rasowa, a w dodatku śmiesznie tania, soczysta neipka. Mięsisty grejpfrut, ananas, ciut nafty, delikatny melon; bardzo gładkie, ale też gorzkie. Wszystko na swoim miejscu (8/10). Cracovia to bardzo dobra, grejpfrutowo-melonowa session IPA, całkiem soczysta i całkiem gorzka, no i przede wszystkim bardzo pijalna. 2zł za setkę, co czyniło ją najtańszym piwem, jakie piłem na Lopni Beczku (7/10).

Midwinter Dream z głośnego mikulowskiego Wild Creatures lane było na stoisku Ravena. Silne maliny oraz bardziej subtelne wiśnie kulminują tutaj w soczystym, umiarkowanie kwaśnym, owocowym sourze, którego dodatkowym atutem jest lekko kremowa faktura. Poza tym ciut klepki w tle oraz przyjemne, subtelne, dzikie akcenty. Wyśmienite (8/10).


Kolejną nowalijką był browar Grove Beer. Cocoa Trip to kontrowersyjna pozycja – napis „rioja BA” wylądował na tablicy ponoć dopiero po głośnym narzekaniu na to, że piwo zdziczało. Jako że podchodzę do piw bez uprzedzeń, toteż i nie interesuje mnie zbytnio, czy taki efekt był zamierzony, czy nie, bo piwo wyszło moim zdaniem bardzo ciekawie. Trochę czekoladowo (deklaratywnie to stout), ale przede wszystkim mega dziko, winnie, flandersowo, malinowo. Silne bretty z jednej strony, przejmujący zapach bednarni z drugiej. Intensywne, wymagające, złożone piwo. (7,5/10)

Nie popisał się z kolei słowacki Hellstork, którego Wildstork Behind The Red Walls 2019 w zestawieniu z kwasami powyżej wypadł wyjątkowo blado. Cukierkowe, tylko lekko kwaskowe piwo zdominowane metalicznym charakterem wiśni; słodkawe, bez głębi, płaskie jak deska (4/10).


Bardzo mnie rozczarował polecany mi browar Madcat. Veterans Of Future Wars to ciężki, męczący likier alkoholowo-chmielowy o profilu ananasowo-melonowym. Zbyt oczywista obecność alkoholu sprawiała, że bardzo ciężko się to piło (4/10). Nic to, browar ponoć dobry, to wziąłem następne piwo do wypróbowania. Imperial Stout Bordeaux BA to niestety totalny natłok masła z kawą lekko nasączony winem. Piwo tak diacetylowe, że aż śliskie w smaku, a do tego kwaskowe. Niepijalne (3/10).

Na tym stoisku lano też legendę czeskiej sceny, czyli Falkon. Linden Gose to bardzo udany eksperyment. Dodatek miodu i kwiatu bzu uczyniły z tego gose piwo pachnące wiosną. Cytryna z miodem trafia na solną mineralność, lekka słodycz na umiarkowany kwasek oraz rześkość, a do tego w tle degustacji towarzyszy aromatyczny kwiat bzu. Nieoczywiste, bardzo ciekawe i bardzo smaczne piwo (7/10).


Dużo lepiej niż się spodziewałem wypadł Lollihop Grapefruit od Sibeeria. Dodany grejpfrut fungował wprawdzie nieco perfumowo, ale za to ożywiał raczej mdły, melonowy podkład. No i piwo było zarówno soczyste, jak i po west coastowemu gorzkie. Smaczne (6,5/10).

Neon 
z browaru Volt chorował na zaraźliwą przypadłość melonowego profilu – mdła ipka to nie jest nic ciekawego. A już pomijając ten mankament, piwo było takim wodnistym niczym (4,5/10).


Solidny występ dał praski Cobolis. Fire Red Ant wprawdzie rozczarował niemocą słodową (a w czerwonej ipce spodziewam się jednak rozbudowanej, a przynajmniej bezproblemowo wyczuwalnej słodowości) oraz mega melonowym jak żelki Haribo profilem chmielowym, ale za to mocarna, bardzo przyjemna goryczka wygładzała te mankamenty (6,5/10). Jefferson to połączenie soczystych tropików oscylujących wokół grejpfruta oraz ananasa z podkreśloną goryczką (7/10).


Przechodzimy na koniec do browarów z rejonu ostrawskiego.

Nie pykło Albrechtickemu Pivovarowi, którego Double Fantasy z jednej strony był w profilu nieco mdły (nuty oscylujące wokół przecieru owocowego z przewagą moreli), z drugiej miał trochę przeszkadzającego hop burnu (5/10).


Bulldog
okazał się pierwszym naprawdę smacznym nowofalowym piwem od browaru Hoppy Dog, jakie piłem. Okej, słodowa strona tego wędzonego portera wypadła bardzo skromnie, tak jak i ciało, ale za to wędzona śliwka dawała czadu. W zasadzie to przy wycofanej słodowości piwo smakowało jak gazowany kompot z suszu, z przebijającym co chwila drewnem od wędzenia. Dobre (6,5/10).

Na stoisku browaru Dejf wybór padł na Sabbath, american brown ale. Połączenie solidnego ciała, mocnej goryczki, owocowego nachmielenia oraz przykarmelizowanych słodów wypadło nad wyraz efektownie. Ciekaw jestem innych wyrobów tego browaru (7/10).


Na tyle starczyło czasu, a raczej cierpliwości najmłodszej latorośli – swoją drogą punkt dla organizatorów za kącik dziecięcy, choć gdyby w ramach oferty gastronomicznej znajdowała się tak prozaiczna pozycja jak frytki, to pewnie udałoby mi się spędzić w Narodnim Zemedelskim Muzeum nawet godzinę więcej. Powrót na Podbeskidzie był więc podszyty odczuciem niedosytu, za sprawą czego jednak jestem całkiem pewien, że za rok o tej porze znów wyruszę do Ostrawy. Festiwal kameralny, w świetnej lokalizacji, z bardzo przyjemną atmosferą, podlany czeskim craftem, który prezentuje obecnie bardzo solidny poziom. Wypad w sam raz na rozgrzewkę przed WFP za kilka dni.



Wild Creatures 7337559583140973250

Prześlij komentarz

  1. Wild Creatures są z Mikulova ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. they had just one beer from Wild creatures on Raven spot, not entire spot by them.

      Usuń
    2. @ Anonimowy: that's basically what I wrote.
      @ hmiel: Dzięki za czujność, już poprawiłem.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)