Loading...

To PohjalØl

  


Wśród marek craftowych, na których wiem, że mogę polegać, wymieniłbym bez wahania duński To Ol oraz estońską Pohjalę. Wysoki, a nawet bardzo wysoki poziom piw uzyskują zwyczajowo, a nie incydentalnie, i to nie tylko w rejonach RISowo barlejłajnowych, ale również w tematach lżejszych, witowych, a nawet lagerowych. Rzecz jasna raz na jakiś czas im się noga poślizgnie, no ale za to pod tymi markami ukazała się również spora ilość piw genialnych, że wspomnę chociażby o Licorice Confidence, czy też Long Time No See od Duńczyków czy Laugas, Rukkivein albo Pime Öö PX od Estończyków. Gra jest więc warta świeczki - bardzo chętnie kosztuję nieznanych mi jeszcze piw z 'Toola' oraz Pohjali, spodziewając się, że po kilku łykach na mojej twarzy zagości uśmiech zadowolenia z degustowanego piwa, a nie tylko samozadowolenia jak zwykle.

Tymczasem seria, która kulminowała w niniejszym wpisie, zaczęła się nie do końca fortunnie. Black Maria (alk. 8,1%) zapowiadała się co najmniej solidnie. Black IPA o aromacie cytrusów, owoców leśnych (głównie borówek i dzikich malin), subtelnie lukrecjowa, z nutką kawy w finiszu. Profil wydawał się być skrojony pode mnie. Cóż mi więc nie do końca odpowiadało? Raz, że pomijając te szczątkowe, lukrecjowe i kawowe nuty, zabrakło mi w tym piwie innych ciemniejszych akcentów. Dwa, że przy bardzo mocnej goryczce, niemalże nieobecnej słodyczy i ciele niskim do średniego, brakowało mi tutaj balansu. Solidniejszego ciała, czy chociażby lekko zaznaczonej słodyczy. Jest to raczej black IPA dla hopheadów cierpiących na awersję wobec słodowości. Dobrze zrobiona, ale częściowo leżąca poza moim gustem. (6/10)

Na brak kompleksowości nie sposób narzekać w przypadku quadrupla Fuck Art, This Is Advertising (alk. 11,4%). Kombinacja czerwonego wina, ciemnego grona, owocu granatu, karmelu, delikatnej lukrecji, nutek miodowych, daktyli, fig i podbitych jak na styl nutek chmielowych mile łechce zmysły w aromacie. Smakowi brakuje spodziewanej głębi, wskutek czego to średnio pełne, mocno wytrawne, wyraźnie gorzkie piwo więcej frajdy sprawia przy wąchaniu niż przy piciu. Alkoholu się też ukryć nie udało, tak jakbym tego chciał, w związku z czym finisz jest w moim odczuciu zbyt pikantny i ściągający. Niezłe piwo, ale można to było zrobić lepiej. (6/10)

Lepszym piwem z serii środkowego palca okazał się Fuck Art, This Is Architecture (alk. 5%). Lekki, dziki belgijski ejlik faktycznie mocno trąci brettami. Wyczuwalny jest owocowy funk z nutami wiśni i białego grona, delikatne nutki skórzane oraz ziemiste, a wszystko jest podszyte brzoskwinią. Obawiałem się przegazowania, tymczasem mimo że jest to mocno nasycone piwo, to nie przekracza pod tym względem granicy przesady. W smaku jest lekkie i rześkie, funk pełni w nim nadal rolę przewodnią, aczkolwiek jest mniej owocowe niż w aromacie, a w finiszu ociera się już o wodnistość. Generalne wrażenie jest jednak bardzo dobre. (7/10)

Zostając jeszcze przez chwilkę w Danii – browar przekonał mnie między innymi formą tak świetnych zakwaszanych piw, jak Sur Mosaic (alk. 6%). Tytułowy chmiel dał tutaj piękne nuty kwiatu bzu, jak również cytrusowe oraz zielone, co w połączeniu może się kojarzyć z niedojrzałym grejpfrutem. Kwasku tutaj jest raczej mało, ale na tyle, żeby wzmocnił orzeźwienie, które stało się udziałem piwa dzięki szczodremu nachmieleniu. Goryczka jest, ale lekka, mniej więcej na poziomie kwasku, za sprawą czego piwo jest nie dość, że rześkie i aromatyczne, to w dodatku zbalansowane. To jest to. (7,5/10)

Dwa piwa z serii Misterów przykuły moją uwagę. Mr. Blonde (alk. 6,5%) jest sprzedawany jako belgijska IPA z agrestem, a w rzeczywistości jest agrestowym, lekko fenolowym kwasem z nutami kwiatu bzu oraz marakui, o nieco farmhousowym charakterze, a zarazem wyjątkowo soczystym. Świetna rzecz. (7,5/10)

Mr. Orange
 (alk. 7%) to faktycznie mister pomarańcza, a może raczej Mister Mandarynka. W tym imperialnym bitterze wylądowały grejpfruty, klementynki oraz mandarynki, natomiast aromat jest jednoznacznie zdominowany przez miąższ tych ostatnich. Soczystość idzie tutaj w parze z lekkim kwaskiem, a z owoców spoza listy składników wypada wymienić żółte, kwaśne śliwki, oszczędną dawkę papai oraz przede wszystkim przeszywające piwo morele. Kolejna świetna, rześka, ale bogata pozycja. (7,5/10)

Ciekawym piwem jest Kaffe Og Rog (alk. 9%). W sferze deklaratywnej „smoked coffee dark ale”, w rzeczywistości faktycznie bardziej dark ale niż imperial stout, barwą przypomina bowiem przyciemnionego doppelbocka. Nie tylko barwą, ale i częściowo bukietem, w którym przewijają się rodzynki, daktyle i orzechy, a na dodatek trochę śliwki i bamberskiej wędzonki, nutki świeżych owoców, głęboko w tle ciut czekolady i jeszcze trochę korzenności. Wzorowa złożoność. W smaku miękkość faktury jest częściowo zmywana przez cierpkość finiszu, aczkolwiek frapująco elegancko to wychodzi w ostatecznym rozrachunku. Smak jest owocowo-wędzony, trochę ciemnosłodowy, z kolei tytułowa kawa wychodzi dopiero po ogrzaniu, i to w formie na tyle szczątkowej, że można by na nią nawet nie zwrócić uwagi. Ciekawie to wyszło, dość bogato, rozgrzewająco i zadowalająco. Jak większość piw od Toola. (7/10)

Ciekawym piwem jest również Fuck Art, Winter Is Coming (alk. 8%). Tripel z dodatkiem kolendry, kardamonu i skórki pomarańczy wypadł stylowo, a jednocześnie lepiej od niejednego odpowiednika z Belgii. Wszystkie dodatki są w nim wyczuwalne, wskutek czego piwo jest perfumowe, cytrusowe i korzenne. Nie brakuje odpowiedniej dawki marmolady morelowej, goździku i białego pieprzu. Piwo ułożone, dość intensywne, jak na swój woltaż paradoksalnie pijalne. Bardzo dobre. (7/10)

Gorzej wyszedł Slap Yourself Silly (alk. 6%), IPA z dodatkiem brzozy – chodzi rzecz jasna o oskołę. Można tutaj wyczuć mandarynkę, marmoladę mandarynkową, trochę grejpfruta i ziół, a spod spodu wyziera lekki miodek, który jednak moim zdaniem nie przeszkadza. Przy średniej intensywności jest to całkiem solidna ipka, która jednak ginie w natłoku podobnych, nie wspominając już o dużo lepszych. (6/10)

Jednym z ciekawszych piw w portfolio Duńczyków jest Bread & Butter (alk. 3,6%). Lekkie piwo stołowe fermentowane brettami i chmielone na zimno Mosaikiem. I bez masła w składzie, o czym zapewnia etykieta. Synergia dzikich drożdży oraz amerykańskiego chmielu jest niebywała – nuty przejrzałego ananasa, ziemistego funku, kwiatu bzu, białego grona, pomelo oraz mięsistej mandarynki przeplatają się, uzupełniają i wspomagają. W smaku z kolei jest faktycznie stołowe, lekkie, sesyjne, mniej intensywne niż bym tego chciał po wrażeniu, jakie robi aromat. Niemniej jednak za całokształt dostaje bardzo dobrą ocenę. (7/10)



Tyle To Ol, natomiast Pohjalę rozpoczynam piwem uwarzonym wespół z Duńczykami.

Pohjalowo-toolowy Apple Stout (alk. 12%) był piwem, do którego kupna musiałem dojrzeć. Ale nie żałuję. To, czego się najbardziej obawiałem, czyli quasi aldehydowego odbioru jabłkowości tego RISa, nie zmaterializowało się. Te 10 rodzajów jabłek (po połowie z Estonii oraz Danii) dało piwu faktycznie wielowymiarową jabłkowość, do której doszlusowały nuty jabłkowego destylatu oraz mokrego drewna i wanilii, rezultat starzenia tego piwa w beczkach po calvadosie. Bazą jest jednak likierowo-czekoladowy, delikatnie budyniowy RIS, i na tym odcinku należy się delikatna krytyka, ciało jest bowiem trochę zbyt wątłe (co nie znaczy absolutnie, że wytrawne), zaś palony finisz wespół z jabłkowo-taninową cierpkością pociągają za sobą efekt wykraczający poza zwykłe uzupełnienie. Co przy jednak odczuwalnej słodyczy i tak zostaje zepchnięte na drugi plan. Bałem się tego piwa zupełnie niesłusznie – jest świetne. Złożone, dość głębokie, trochę zaskakujące. Polecam. (7,5/10)

Po co na zimę robić ciemne, wysokoekstraktywne, słodowe piwo, skoro można uwarzyć kwasa? Tak sobie chyba pomyślano w Pohjali, wskutek czego powstał Leevike (alk. 6,5%), ‘spiced winter sour’, fermentowany z dodatkiem żurawiny, hibiskusa, miodu wrzosowego, pieczonego cynamonu i goździków. Pachnie arcyciekawie. Jak połączenie korzennego ponczu owocowego z colą i flandersem. Cynamon i goździki odcisnęły na piwie swoje piętno, czerwone owoce są bez problemu wyczuwalne, tak samo jak kwiatowy aromat miodu. W smaku piwo jest kwaśne, owocowe, korzenne. Połączenie rześkiego kwasku z rozgrzewającymi przyprawami dało faktycznie coś w rodzaju niesłodkiego, gazowanego ponczu. Połączenie dwóch światów, rozgrzewającego i chłodzącego jednak w smaku już do końca moim zdaniem nie przekonuje. Piwo jest zbyt kwaśne i robi wrażenie zrobionego na siłę na modłę kontrastową. Zapach jest bardzo przyjemny, smak już niestety nie. (4,5/10)

Bardzo dobre piwo miała okazję wysmażyć Pohjala wespół z Jester Kingiem. Miała okazję, ale jej nie wykorzystała. Port Over Easy (alk. 10,5%) to imperialny porter bałtycki warzony z dodatkiem oskoły i leżakowany w beczkach po porto. Aromat to połączenie ciemnej czekolady, ciemnych owoców, melasy i nienarzucającego się mokrego drewna. W smaku to ostatnie nabiera wyraźnych cech waniliowych, dobrze grających z czekoladowością podstawy, wraz z ogrzaniem otwiera się również owocowa część bukietu. Niemniej jednak jest tutaj kilka problemów – niedostateczna głębia, czy zbyt piekący w finiszu alkohol. Szczerze powiedziawszy, zważywszy na browar oraz cenę piwa, jestem zawiedziony. To nie tak miało wyglądać. (5,5/10)

Houdini (alk. 6,2%) powstał we współpracy z niemieckimi wymiataczami Fuerst Wiacek. Jako że Niemcy (a w zasadzie Niemiec i Polak) znają się szczególnie dobrze na mętnych ipkach, to i styl leżał jak na dłoni. Efektem jest soczyste, nachmielone do granic możliwości piwo, o aromacie i smaku cytrusów, papai, delikatnej żywicy oraz mango. Piwo jest soczyste i wbrew obecnym trendom ma jednak podkreśloną goryczkę. Pije się niemalże szybciej, niż się je nalewa. Oba kciuki w górę. (7,5/10)

O matko, w końcu oldskulowa imperialna ipka z przytupem! Bag Of Bones (alk. 8,5%), powstały we współpracy z Bagby, przenosi mnie w czasy, kiedy za wyznacznika stylu uważało się Herkulesa z Great Divide. Żywica, mandarynka, ananas, rumianek, anyż, subtelna odchmielowa ziemistość – jest aromatycznie i zadziornie. Smak łączy soczystość mandarynki z wytrawnością i wręcz ekstremalną goryczką. Alko ukryte. To piwo sprawiło mi niesamowitą frajdę! Dla ludzi, którzy określali się mianem hopheadów w latach 2012-13. (8,5/10)

Niestety uwarzona wespół z Coppertail AF Brew sour neipka Collusion Course (alk. 6,9%) cierpi na przerost gazu; jest też wyraźnie drożdżowa, choć przynajmniej nie ziemista. No i dodana guawa daje jej owocowości i rześkości, która przynajmniej częściowo wygładza niedostatki natury mikrobowej. Pływa w tym piwie również laktoza, ale ona jedynie trochę wygładza jego kwaskowość, bo Collusion Course to nie jest piwo słodkie. Nie jest też gorzkie, wpisuje się w nurt owocowych, kwaskowych, ale i też nie otwarcie kwaśnych neipek. Guawa fajnie tutaj podbija tropikalną, mandarynkową, przede wszystkim jednak w opór marakujową chmielowość i generalnie jestem przekonany, że w optymalnej formie to piwo jest świetne. No ale to, co kupiłem, z pewnością nie jest jego optymalną formą. W takiej sytuacji świetna jest tylko etykieta. (6/10)

Bardzo dobrze wypadł klasyczny porter o nazwie Ohtu (alk. 5,5%). Bardzo pijalny, miękki w ustach, goryczkowy, w zasadzie bardziej wytrawny niż aromat sugeruje. Na ten ostatni składają się nuty czekolady, lukrecji, owsianki oraz subtelnych owoców leśnych. Bez zarzutów. (7/10)

Pohjala i imperialna NEIPA? Wchodzę w to! Reede (alk. 8,5%) ma ponoć ponad osiem gramów chmielu w małej butelce, zasadne jest więc powiedzieć, że jest to piwo całkiem mocno nachmielone. No i mamy tutaj w bukiecie sałatkę owocową – soczyste mango, mandarynkę, pomarańczę wraz z gorzką skórką, trochę pomelo i ziołowych wtrętów. Piwo jest maksymalnie soczyste, a przy tym tylko lekko słodkie, z wytrawnym finiszem i dobrze ukrytą mocą. Bardzo dobra pozycja. (7/10)

Wespół ze szwedzkim Stigbergets stworzono mocno nachmielonego saisona o nazwie Lux (alk. 6,8%). No i niestety nie pykło. Przyjemny funk, ananas, cytrusy, a w finiszu również miąższ pomelo. I fajnie by było, gdyby na tym się skończyło. Niestety jednak, nad wszystkim dominują nieprzyjemne fenole, finisz jest irytująco suchy, zaś piwo jest na domiar złego przegazowane. Niewypał. (4,5/10)

Z RISami z importu sprawy się często mają tak, że piwo drogie rozczarowuje, zaś w niższej półce cenowej można często znaleźć perełkę. Exemplum pohjalowy Karneval (alk. 10,9%). Trzonem jest klasyczny stout imperialny pełen nut czekoladowego likieru, kawy, melasy, skórzanej tapicerki, cygara oraz estrów z rejonu owoców jagodowych i wiśni. Odnośnie dodatków – maliny są delikatne, wkomponowane we wspomnianą estrowość, kokos nieznacznie przewija się w tle, zaś marakui de facto nie wyczułem wcale. Lekki kwasek pomniejsza odczucie pełni, ale nie głębi piwa, które jest lekko słodkie i lekko gorzkie, z grzejącym gardło, ale poza tym dobrze ułożonym alkoholem. Super piwo w dobrej cenie, polecam. (8/10)

Lekka, wprawdzie mętna, ale i wytrawna ipka – z takim piwem mamy do czynienia w przypadku Kosmos (alk. 5,5%). Piękny aromat oscyluje wokół sporej dawki kwiatu bzu, marakui, mandarynki i subtelnej nafty (wylądowała tutaj mieszanka Citry i Mosaika), smak jest lekki i rześki jak na session ipę przystało, a finisz przyjemnie gorzki. Bez udziwnień – jest to zwyczajnie bardzo dobre, proste piwo. (7/10)

Finowie lubią sauny, wiadomo. Estończycy chyba też, co nie powinno dziwić, zważywszy na pokrewieństwo językowo-etniczne między tymi narodami. Doszedłem do takiego wniosku po pierwszym niuchu Talveöö Rum & Bourbon BA (alk. 11,5%). Tutaj jest tyle kardamonu, że pachnie jak w saunie. Bardziej parowej niż fińskiej, no ale wciąż. Pozostałe nuty są mniej dosadne, ale tworzą nad wyraz zgrabną kompozycję. Jeżyny, owoce jałowca, lukrecja, czekolada z miętą – zupełnie nietypowo, a jakże intrygująco. Co ciekawe, w ramach dodatków w tym porterze bałtyckim wylądował oprócz rzeczonego kardamonu również kokos i wanilia, no i tyle. W zasadzie obydwa dodatki powinny wzmacniać efekt białej dębiny, tymczasem są wprawdzie obecne (szczególnie kokos), ale plumkają sobie z tyłu, tworząc tło dla sauny. Znaczy się, kardamonu. Z czasem całość tak mocno przypomina After Eight, że The Bruery ze swoim Share This Mint Chips to się może pod ławką chować. Skojarzenia wtórne dominują, wpływ beczek wydaje się minimalny (chociaż specyficzna rumowa alkoholowość jednak jest obecna), natomiast całości brakuje ciała, a finisz jest trochę zbyt szorstki. Generalnie piwo wypadło więc ciekawie, ale pod względem przyjemności z picia mocno poniżej oczekiwań. (5,5/10)

Must Kuld to świetne piwo. Must Kuld Vanilla Latte (alk. 7,8%) to piwo jeszcze lepsze. Rzekłbym wręcz, że szyte na miarę. Świeża, zupełnie nie fasolkowa kawa nie dominuje, tylko uzupełnia czekoladową, lekko paloną bazę słodową tego piwa. Jednocześnie daje mu trochę kwaskowości, która jest balansowana, ale na szczęście nie zdominowana, przez laktozę. Wanilii dodano z dużym umiarem, tak więc nie ma efektu sernika, a umiarkowana słodycz jest balansowana kawowym, półwytrawnym finiszem. Kto się spodziewa frontalnego uderzenia kawą w twarz, ten będzie zawiedziony. Kto oczekuje eleganckiego, zbalansowanego piwa, ten będzie kontent z zakupu. (8/10)

Barley wine leżakowany w beczkach po bourbonie pachnie jak bourbon. Odravein Bourbon BA (alk. 14%) to kombinacja nut kojarzonych z białą dębiną oraz destylatem – czyli klepki, wanilii, delikatnego kokosu i niezbyt delikatnego alkoholu. Suszono-owocowe motywy plumkają w tle, zaś bardziej ziarniste motywy słodowe są praktycznie nieobecne. Alkoholowość rzuca w zasadzie cień na całe piwo. Niby jest mocarne ciało, ale cierpkość etanolu je subiektywnie uszczupla. Niby jest słodowość, ale znowuż jest relegowana na tylne siedzenie przez alko. Słodycz bourbonowa jest obecna, ale nie tyle balansowana, ile tłamszona cierpkością. Brakuje mi w tym piwie zarówno głębi, jak i finezji. Nie jest to barlej łajno ubogacone beczką bourbonową. Jest to barley wine zdominowany destylatem. Szkoda mi wydanych pieniędzy. (5/10)

Pozostając na terenie Estonii, przenosimy się do browaru Pühaste. Nazwa browaru to inaczej „namaste”, tyle że wypowiadane do puchacza (no na bank), a nazwa wybranego piwa to Two Suns (alk. 8%), czyli ddh double neipa stworzona we współpracy z browarem Pipeworks. Mamy tutaj wszystkiego po trochu – granulatu, cytrusów, ananasa, landrynki, żywicy, ziemi oraz goryczki. No, tej ostatniej w tej całej układance jest najmniej, wskutek czego to dość cieliste piwo robi raczej słodkie, mało zbalansowane wrażenie jak na ipkę. No ale moda na brak goryczki niestety trwa. Poza tym więc, że było już niestety lekko utlenione, to w wariancie świeżym prawdopodobnie niewiele by na tym zyskało. (5,5/10)

Druga próba z Pühaste to kawowy RIS o nazwie Tumeaine Brazil (11%). Gęsta czarna ciecz wypełniona nutami palonego ziarna oraz pumpernikla, okraszona gorzką czekoladą i przypalonym toffi. Kawa jest obecna jedynie w postaci niuansu, czyli daleko jej do smakowej dominacji. Rozgrzewające, gęste piwo. Słodkawe, ale dzięki lekkiemu kwaskowi zbalansowane. Dobry risik, ale wciąż nie przekonuje mnie do tej marki. (6,5/10)

Na koniec kolejny tuz estońskiego craftu, mianowicie Sori BrewingDark Humor Club (alk. 8%) w ciekawy sposób łączy duże natężenie nut czekoladowych i waniliowych bez zwyczajowego efektu sernika. To dobrze. Porównałbym wrażenie całościowe do warstwowych ciasteczek czekoladowych z białym kremem, Ptasiego Mleczka oraz – wskutek oddziaływania wiśniopodobnych estrów – do tortu schwarcwaldzkiego. Płynnie skojarzenia przechodzą od wspomnianego tortu do cold brew o proweniencji śliwkowo-wiśniowej. Sporo się dzieje, a ja i tak nie jestem zadowolony. W smaku brakuje ciała, całość jest jednak z czasem trochę perfumowa przez dodaną wanilię, nie ma też głębi. Fajnie, że nie jest przesłodzone, a i ma nawet trochę goryczki, ale to a mało. Szczególnie że pomijając lekką paloność w finiszu gdzieś się w tym wzajemnym oddziaływaniu dodatków oraz nut oddrożdżowych zatraciła baza słodowa piwa. (5,5/10)


Pohjala i To Ol to nie są marki dostarczające jakość z automatu, jednak szansa na nacięcie się jest w przypadku tych stajni stosunkowo niska. No i są to, jak na importy, a nawet w coraz większym stopniu w relacji do cen rodzimych piw, wywary atrakcyjnie wyceniane. A przecież inaczej się przełyka smak porażki w przypadku kilkunastu złotych za przegazowaną Pohjalę niż w przypadku ponad bańki za aldehydowego Hoppin Froga.

recenzje 7447273243298579034

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)