Konserwowanie polskiego craftu 6
https://thebeervault.blogspot.com/2020/09/konserwowanie-polskiego-craftu-6.html
Nie wiem, czy skupianie się na puszkowanych nowościach w obrębie polskiego craftu nie promieniuje również na moje pozostałe decyzje zakupowe. W każdym razie zauważyłem, że podejrzanie często w koszyku lądują filety z makreli w oleju, czerwona fasola, a nawet gulasz angielski. Jeszcze nie jestem tak daleko, żeby zacząć kupować na potęgę paprykarz szczeciński, ale kto wie, co przyszłość przyniesie. Na razie kolejny przegląd polskich craftowych konserw.
Kooperacyjne puszki w moim odczuciu w Polsce na chwilę obecną zazwyczaj wychodzą Pincie, natomiast również zazwyczaj nie wychodzą konkurencji. Owoc współpracy Maltgardena i Funky Fluid, Funky Garden Vol. 2 (ekstr. 16%, alk. 6,5%) cierpi na brak choć symbolicznie podkreślonej goryczki, czyli finisz zrobiono według szkoły Maltgardena. Przy znacznej słodyczy wytrąca to piwo z równowagi. Bukiet to w głównej mierze mango, brzoskwinia i żywica oraz dojrzałe jabłka, przy czym w smaku dominuje moszcz jabłkowy, natomiast ku finiszowi pałeczkę pierwszeństwa przejmuje multiwitamina. Nie przepadam za mocniej „sadowymi” ipkami, z drugiej znalazłem upodobanie w ulotnej anyżowej korzenności. Rezultat jest średni. (5/10)
Funky Garden Vol. 3 (ekstr. 16%, alk. 6,5%) nie potrafi dobić nawet do tego poziomu. Tutaj dominuje pomarańcza, są nutki melonowe, powtarzają się motywy brzoskwiniowe oraz jabłkowe (antonówka) edycji poprzedniej, acz są przecięte wtrętem przypominającym sok z limonki oraz cytryny, przy czym cytrusowość nie jest w moim odczuciu wtopiona w całość, funkcjonuje sobie gdzieś na boku. I teraz co do kwestii współpracy: piwo nie ma pazura neipek od Funky Fluid. Ma wprawdzie gładkość ipek od Maltgardena, ale nie ma ich intensywności. Przy braku bardziej substancjalnej goryczki (szkoła Maltgardena) jest ogółem zbyt mało intensywne smakowo, żeby cieszyć. Mam więc wrażenie, że kooperację sprowadzono w tym wypadku do najmniejszego wspólnego mianownika, który jest tak bardzo pomiędzy, że aż nigdzie. Jedynym naprawdę wyrazistym elementem jest tutaj lekki hop burn. Szkoda czasu na takie rzeczy. (4,5/10)
O braku wyrazistości nie sposób mówić w przypadku Sourbomb Calamansi Lime Passion Fruit, dzieła browaru Maryensztadt (ekstr. 16%, alk. 6%). Przy czym jest to kwaśna bomba w stylu gumy Szok, czyli nazwa nie jest na wyrost – piwo jest naprawdę mocno kwaśne. Marakuja figuruje bardziej w nazwie niż we wnętrzu puszki, za sprawą czego zostajemy z silną limonką oraz ogólnie pojętą cytrusową perfumowością, która jest częstym zjawiskiem w przypadku piw z dodatkiem calamansi (oraz yuzu). Jako że jest to imperial sour, toteż i wskutek mocniejszego ciała i sugestii słodyczy resztkowej w finiszu, jest to taka very sour perfumy citrus galaretka. Czyli w cholerę kwaśne, a zarazem jednak cieliste piwo. Nie chwyciło mnie to połączenie, a i bukiet ma nieco toporny. Myślę, że w wersji odchudzonej, mniej perfumowej i mocniej marakujowej byłoby lepsze. (4,5/10)
Po fantastycznym Nevermind vol. 6 spodziewałem się kolejnej petardy, tymczasem Nevermind Vol. 7 (ekstr. 18%, alk. 6,8%) to niewypał. Okej, w zakresie soczystości oraz gładkości wszystko gra. Piwo jest jednak wyraźnie słodkie, lekka goryczka nie potrafi uczynić go zbalansowanym. W aromacie jest trochę cytrusów i żywicy, trochę siana, ogółem mało intensywnie. W smaku nieco intensywniej, ale też bez szału. Pojawia się białe grono, cytrusy, trochę trawy i żywicy, w posmaku dodatkowo nie do końca zeschłe siano. Ogółem zbyt mało smaku w smaku. Czyli takie trochę pitu pitu. Tyle że z hop burnem. (5/10)
Hopito udowadnia, że ponowoczesna ipka nie musi być mocno ekstraktywna oraz alkoholowa, żeby maksymalnie cieszyć. Buzzer Beater (ekstr. 12%, alk. 4,6%) to piwo lekkie i sesyjne, a zarazem intensywne. Wytrawne, z lekko podbitą goryczką, która wprawdzie nie jest mocna per se, ale wskutek braku słodyczy ma miejsce do zaistnienia. No i nie ma w tym piwie pustki smakowej, która charakteryzowała chociażby ostatnią, zbliżoną parametrami edycję Simply The Best. Dużo cytrusów, nutki agrestu i gumy juicy fruit, grejpfrut dominuje nad tropikami. Mega rześkie i puszyste piwo, czym w charakterze (acz rzecz jasna nie w aromacie oraz smaku) jest zbliżone do hefeweizena. Wiyncyj! (7,5/10)
Collab Pinty z Mermaidem (ekstr. 16,5%, alk. 6,8%) wywołał raczej skrajne reakcje. Próbka pita w browarze przed rozlewem frapowała swoją estrowością, która koniec końców znalazła swoją drogę do puszki. Czyli jest tutaj sporo owocków, przy czym obok dość oczywistej gumy juicy fruit można wyniuchać również banana, a nawet truskawki. Czeskie ipki w latach 2012-2013 często tak pachniały (jeszcze z dodatkiem maślanki, tutaj na szczęście nieobecnej). Nuty pokrewne białej herbacie spajają ten słodki, owocowy bukiet, silnie obecny jest melon w postaci świeżej, można wyczuć białe grono czy też agrest, zaś w tle plumkają sobie żółte owoce tropikalne. Wbrew słodkiemu aromatowi smak jest dość wytrawny, a goryczka podkreślona jak w ipkach Mermaid. Osobliwe piwo. Mnie zasmakowało. (7/10)
Pinta Collab Ziemia Obiecana (ekstr. 16,5%, alk. 6,2%) to rześkie, mocne cytrusy, od pomarańczy po cytrynę, a do tego nelsonowe białe wino w odsłonie nieco maślanej. Nie chodzi mi tutaj o diacetyl, ale o specyficzną maślaność, którą można wyczuć w niektórych białych winach, a której jako winny abnegat nie mam zamiaru zgłębiać. Nutki ananasowe są obecne, jak i herbaciane, przy czym te ostatnie przypominają mi trochę senchę. Gładsze, słodsze, mniej gorzkie od Collabu Mermaid, ale wciąż bardzo rześkie. Może nie jest to najlepszy Collab, ale jest to z całą pewnością świetne piwo. (7,5/10)
Po kilku słabszych puszkach ponownie na konkretne pochwały zasłużył sobie Maltgarden, którego Only Few Words (ekstr. 16%, alk. 6,1%) to najlepsze piwo z tego zestawu. Jak to w Maltgardenie, goryczka jest wątła, ale i jak to w Maltgardenie, odczucie w ustach jest aksamitnie gładkie. Odnośnie do nut aromatyczno-smakowych, wyniuchałem melon, białą herbatę i antonówkę przeciętą przez rześkie cytrusy pokroju pomelo, różowego grejpfruta oraz gorzką pomarańczę, a także karambolę i wtręt żywiczny. Petarda z ogrodu słodu. Gdyby niektóre piwa od nich jeszcze trochę podkręcić pod względem goryczki, to byłby jeszcze większy cymes, niż już jest. A jest. (8/10)
Wynik to pół na pół. Collaby MG i FF średnio udane, tak samo maryensztadtowe Sourbomb i (przed)ostatnie Nevermind. Z kolei Collaby Pinty na zwyczajowo wysokim poziomie, a na dokładkę świetne puszki od Hopito i Maltgardena solo. Lepsze od gulaszu angielskiego.
Nie zauważyłeś może- że im więcej ddh na rynku tym trudniej znaleźć perełkę? Tu za malo goryczki- tam coś nie tak- i tak w kółko:/
OdpowiedzUsuńNie do końca się zgodzę. Jak same puszki w pamięci przewinę, to było kilka Collabów i Hazy Disco Pinty, kilka Hopito, co najmniej dwa Maltgardeny, a dodatkowo ostatnio z butelkowych wyróżniłbym Veritas od Mermaid oraz szczególnie Citizen Insane Azacca Galaxy z Piwnego Podziemia. Ogólnie mam wrażenie, że średni poziom polskich ipek poszedł w tym roku w górę. Mniej cebuli i hop burnu, więcej gładkości, a pomijając MG też mam wrażenie, że chmielenie na goryczkę powolutku przestaje być niemodne.
UsuńDla mnie wiekszosc tych piw jest slodka, cos z FF bylo fajnie goryczkowe i gladkie jednoczesnie. Hopito tez cos pamietam ze bylo dobre.
UsuńGusta sa rozne oczywiscie ale Veritas to kaplica. Owocowe cos. Bez cienia goryczki.
Gratuluję bloga. Najlepsza rzecz o piwie jaka mozna czytać
Dzięki wielkie!
Usuń