Piwna podróż dookoła Świata 3
https://thebeervault.blogspot.com/2020/03/piwna-podroz-dookoa-swiata-3.html
Najwyższy czas na kolejną odsłonę podróży bez podróży, czyli poznawanie smaków piwa z różnych zakątków świata, jeżdżąc palcem po globusie. Jako że na chwilę obecną to właśnie wodzenie wzrokiem po mapie stało się główną możliwością podróżowania po Świecie dla większości Polaków, to i temat jest na czasie.
Nasuwa się pytanie, czy wyselekcjonowane na podstawie pochodzenia piwa są reprezentatywne dla piwowarstwa danego kraju? Czy korpopiwa są reprezentatywne dla piwa w ogóle? Czy losowe crafty są reprezentatywne dla danego craftu? Tego rzecz jasna nie wiem, natomiast odczuwam przyjemność z picia piwa i wyobrażania sobie, że robię to w miejscu, w którym jest warzone. Serio. Daje mi to namiastkę podróży, szczególnie w czasach obecnych, kiedy nawet zwyczajowo comiesięczny wypad do Czech został relegowany do sfery marzeń.
The Big Smoke (alk. 6,2%) jest piwem nazwanym trochę na wyrost, boczkowo-drewniana wędzonka jest w tym dymionym porterze bowiem na tle standardów wyznaczonych przez Bamberg nadzwyczaj subtelna. Ale za to piwo z nowozelandzkiego 8 Wired jest pod każdym względem przekonujące. Subtelny dymek jest organicznie zespolony z pozostałymi słodami, które dały piwu nuty czekolady, ziemi i lekko palonego ziarna. Również chmiele można tutaj wyniuchać i są one skrojone na miarę. W smaku wędzonka jest trochę silniej odczuwalna niż w aromacie, a finisz to w zasadzie aromat dogasającego ogniska. Jest to jedna z najbardziej pijalnych wędzonek, z jakimi miałem przyjemność. Nie jest przytłoczona karmelem, wskutek czego może jest trochę mniej treściwa, ale za to wchodzi jak masło. Świetne piwo. (7,5/10)
Jeszcze ciut lepiej wypadł iStout z tego samego browaru (alk. 10%). Jest to jeden z tych RISów, które łączą czekoladową bazę z tym, co anglojęzyczni określają mianem „berry character”, a ja akurat w tym przypadku zawężam do borówek – tyle ich tutaj jest, że piwo pachnie nimi niemalże bardziej niż miska pełna tych owoców, która w mojej lodówce stała na wyższej półce. Piwo jest gęste, zbalansowane na odcinku słodycz-goryczka, a subtelne nutki waniliowe oraz pumperniklowe dodają mu smaczku. No i popiół oczywiście, popiół też propsuję. In ashes they shall reap. (7,5/10)
Kooperacja walijskiego Tiny Rebel z browarem Deya, czyli NEIPA o bardzo oryginalnej nazwie Tiny Rebel and Deya NEIPA (alk. 6,8%) daje wszystko to, co obiecuje. Napakowana lupuliną w formie Cryo jest soczysta i owocowa do imentu, a jednocześnie ani cebulkowa ani pikantna. Multiwitamina z pomelo, ananasem, guawą, papają, pomarańczą. Świeżutka, owocowa oraz intensywna. Jest jednak pewien problem. Nawet z poprawką na niskogoryczkowość tego stylu ten jego przedstawiciel jest wyjątkowo bezpłciowy w finiszu. Goryczki jest tutaj tyle ile w przeciętnym korpolagerze z kraju południowego, a i generalnie smak się nagle urywa, pozostawiając za sobą wspomnienie tropikalnych owoców. Pustego finiszu się jednak wspomnieniami nie wypełni. Świetny zapach, smak jest jednak częściowo rozczarowujący. (6/10)
Namibia
Z krwawą historią Namibii (oraz Tanzanii), naznaczoną barbarzyńskim ludobójstwem autochtonów, powinni się zaznajomić ci, którzy uważają Drugą Wojnę Światową za odizolowany incident w rycerskiej historii Niemiec, oraz ci Ślązakowcy, którzy bez żenady wzdychają do “Kajzera”. My z kolei na wspomnienie o Wilhelmie możemy splunąć z pogardą za plecy oraz pochylić się nad Windhoek Lagerem (alk. 4%), jednym z nielicznych afrykańskich piw dostępnych w Europie z importu, a nie warzonych na licencji. No i szczerze mówiąc, spodziewałem się czegoś dużo gorszego. Jest to lekki, trochę wodnisty, lekko słodkawy korpolager o aromacie zboża i jabłka oraz nikłej goryczce, ale jest jednocześnie dość gładki, słodowość jednak góruje nad aldehydem, no i – co ciekawe – udało mi się go zakupić w postaci tylko śladowo utlenionej (landrynka). Co najważniejsze – jest rześki, a wady są na tyle delikatne, że nie stanowią większej przeszkody. Nie jest to piwo, które zasługuje na laudację, ale piłem już zdecydowanie gorsze rzeczy w tym segmencie. (4/10)
Wyspy Owcze
Na Wyspach Owczych powstają bardzo ładne zdjęcia landszaftów (o ile pogoda dopisuje i fotograf nie boi się stosować filtrów), poluje się na wieloryby, zaś życie, jak zgaduję, nie jest łatwe, ze względu na małą powierzchnię, oddalenie od wszystkiego i nieprzyjazny klimat. Na archipelagu można znaleźć dwa browary. Jeden starszy, ponoć beznadziejny. I jeden nowszy, ponoć warty uwagi. No i zgadnijcie, z którego z nich udało mi się upolować piwo? Green Islands Stout (alk. 5,8%) z browaru Föroya Bjór okazał się być jednak sporo lepszy niż go na netach malują. Zdominowany przez płynną gorzką czekoladę, uzupełniony o delikatne nuty karmelu, paloności i owoców leśnych niestety jest trochę wodnisty, ale jest to w zasadzie jego jedyna wada. Jeśli by go zagęścić, vel uwarzyć w postaci wysokoballingowej, to wyszedłby z tego taki FES, że mogłaby być petarda. A tak to jest po prostu niezły. (6/10)
Czy piwo z kraju uznawanego za mało piwny może być klasykiem gatunku? Jest tak w przypadku Lion Stouta (alk. 8,8%). Spopularyzowany przez Michaela Jacksona foreign export stout jest swoistym stylowym benchmarkiem. Aromat oscyluje wokół ciemnej czekolady, mokki i delikatnej okrasy z ciemnych owoców oraz skórki chlebowej. Piwo jest puszyste, słodkawe, równoważone delikatnym palonym kwaskiem w finiszu. Z początku rozproszony puszystością smak konsoliduje się w przełyku, gdzie przypomina roztopioną kuwerturę. Do najlepszych FESów mu trochę brakuje, niemniej jednak jest to bardzo dobre piwo, które pod słońcem Cejlonu wchodziłoby zapewne wyśmienicie. Szczególnie, że woltażu w życiu bym się nie domyślił. (7/10)
Belgijski browar De La Senne to protip. Jambe de Bois (ekstr. 18,3%, alk. 8%) jest reklamowany jako najbardziej gorzki tripel z Belgii. Nie wiem jak z goryczką (jest podkreślona, fakt), ale co się tutaj dzieje – połączenie morelowo-cytrusowych nut owocowych, cukrowej słodyczy oraz potężnego jak na belgijskie warunki, ziołowo-chmielowego kopa. I to wszystko przy rewelacyjnej pijalności. Żeby taki styl piwa tak szybko znikał ze szkła, to jest już wyczyn. Rewelacja! (8/10)
Dzięki niezłej dystrybucji w wielu miejscach można znaleźć trzeci najlepszy tripel świata według RateBeer, a mianowicie Avec les Bons Voeux (alk. 9,5%) z belgijskiego Dupont. Piwo umiejętnie lawiruje pomiędzy wyrazistym, trawiastym nachmieleniem (przy czym i trochę skunksowym, naprawdę super pomysł z tą zieloną butelką...) a ciastem morelowym, jest w smaku wytrawne, lekko kwaskowe i pieprzne, przewijają się ciasteczka i delikatna perfumowość, a gdzieś tam w tle nawet mi się coś kojarzy z cytryną. Pić się da, nie jest złe, ale o lata świetlne oddalone od najlepszych tripli, jakie piłem – kompozycja nie porywa. Przy czym wadliwe przechowanie w sklepie z pewnością nie wpłynęło na piwo pozytywnie. (5,5/10)
Kauno Nefiltruotas (ekstr. 11%, alk. 5%) to taki typowy litewski niefiltr. Odfermentowany na wytrawnie, drożdżowy, chlebowy, kwiatowy, lekko masłowy a raczej maślankowy – cała plejada nut kojarzących się z sielskimi klimatami. Niemalże bezgoryczkowe, bezpretensjonalne piwo do szybkiego obalenia. Diacetyl trochę przeszkadza, poza tym jest w porządku. (5,5/10)
Ponoć Sviturys Baltas to niegdysiejsze Okocim Pszeniczne. Albo na odwrót. Mniejsza o to. Z jednej strony silny banan z nutką wanilii i cytrusik w tle, z drugiej goździk przeobraża się w finiszu w zbyt na mój gust agresywny fenol. Nie jestem więc w pełni zadowolony, ale jest to bez dwóch zdań niezłe piwo. (6/10)
Piwo Presidente (alk. 5%) ma specjalne miejsce w moim sercu, bo było to piwo wyboru z braku wyboru na naszej podróży poślubnej. To znaczy, ja jako typowy Jakubsz wykorzystywałem formułę all inclusive do cna, pijąc właściwie bez przerwy Caipirinhę oraz Cuba Libre (a rum dominikański to zupełnie inna liga niż kubański), natomiast Ania preferowała sok pomidorowy (miejscowi robili wystraszone miny na samą wieść, że gdzieś na świecie pije się sok pomidorowy bez dodatku alkoholu), no i właśnie piwo. Rzecz miała miejsce dekadę temu, nie pamiętam więc, jak smakowało, natomiast nie do końca mi się wydaje, że waliło w nozdrza konserwą rybną z pomidorami. A skoro ja wyczuwam potężny DMS, to inny by mógł wskutek takiej woni puścić pawia. Poza tym piwo jest słodkawe, lekko zbożowe, z nikłą goryczką. No i jest zagwozdka, bo aromat ma okropny, natomiast jest rześkie i dobrze wchodzi – też z uwagi na brak najbardziej pospolitej korpolagerowej wady, czyli aldehydu octowego. Ale i tak jest marne. (3,5/10)
Jamaika
Yissss, w końcu piwo z Jamajki! No dobra, żartuję, nie z Jamajki, a Holandii, bo Red Stripe jest warzony przez Heinekena na licencji. Pite w Turtle Bay w Oberhausen (wyśmienite karaibskie żacie!) tuż przed przystawką, okazał się piwem zgodnie z oczekiwaniami miałkim, ale jednocześnie niewadliwym. Lekko słodkawa, gazowana woda, prawie bez goryczki, niemalże bez smaku, ciut słodowa. Marne, ale użytkowe bieda piwo, którego głównym atutem jest to, że niczym nie odpycha. (3/10)
Utpå (alk. 4,5%) z norweskiego Austmanna to klasyczny witbier w myśl Hoegaardena. Silna kolendra, cytrusik, lekka herbatka, delikatne białe grono, niuch pszenicy, niestety również trochę kartonu. Podbita goryczka odkleja piwo od ortodoksji i wprowadza w nie nowofalowy sznyt, ale zaskakująco dobrze pasuje do całości. Szkoda utlenienia, ale i tak naprawdę dobre. (6,5/10)
Espresso Stout z Hitachino Nest/Kiuchi (ekstr. 17,8%, alk. 7%) na RB jest najwyżej ocenianym piwem z tej stajni, a jednocześnie na dwudziestym miejscu w kategorii Stout na świecie. Przyznaję, świeżo zmielona zielona fasol… eee, kawa weszła tutaj w efektowną kohabitację z czekoladą, dając efekt mokki. Fasolkowej mokki, no ale zawsze to coś. Kwaskowość kawy jest częściowo wygładzona, choć jednak trochę laktozy by się tutaj przydało w celu zapewnienia balansu. Na propsie za to nuty czarnej porzeczki, borówek oraz wafelków z rodzynkami i paloności. Generalnie jest nieźle, ale zdecydowanie nie na tyle, żeby uzasadnić tak wysokie miejsce w rankingach. (6/10)
Prvo Visko Pivo to chorwacki kontraktowiec, warzący piwa w norweskim Arendals Bryggeri. Tym samym, który warzy piwa dla nogneskiego Kjetila i jego projektu Yolo Solo. Podejrzane? Może tak być. W każdym razie, Chorwaci zaserwowali nam za pośrednictwem Norwegów Portera (alk. 7%), który jest co najmniej drugim strzałem w dziesiątkę w tym stylu z Chorwacji (po porterze ze Zmajska Pivara). Czekoladowy, ale i wyraźnie owocowy, z nutami borówek, czarnych porzeczek czy jeżyn, a przy tym również wafelkowy i lekko palony. Piwo jest mocno musujące i nie jest głębokie ani nadmiernie intensywne, a nawet nie ma godnego wzmianki ciała, ale przy tak urodziwym bukiecie ciężko jest kręcić nosem. Bardzo fajny porter. (7/10)
Nora (ekstr. 16,8%, alk. 6,8%) jest hołdem włoskiego Birra Baladin dla pienię… eee, starożytnego Egiptu, jest to bowiem ejlik z kamutem w zasypie, czyli „zbożem Faraonów”. Internety mówio, że kamut ma „delikatnie orzechowy posmak”, ale to zapewne zbyt mało, stąd doprawiono piwo mirrą oraz imbirem, a także dodano korzeń gentiany, skórkę pomarańczy oraz syrop daktylowy. Najbardziej wyraźne są dodatki owocowe, szczególnie obecność nut daktylowych w jasnym piwie jest całkiem intrygująca. Zioła/korzenie dają całości lekko gruitowego sznytu, nie są jednak zbyt wyraźne, z wyjątkiem finiszu, w którym ciekawie zagrała mirra. Piwo jest słodkawe i bez głębi, raczej mało zaprzątając uwagę mimo niecodziennego składu. Orzechów zgodnie z oczekiwaniami nie wyczułem. Kolejny gimmick zamiast porządnego piwa. (4,5/10)
Ukraina to obecnie niezła mieszanka. Neonaziści, oligarchowie, prezydent komik, Amerykanie traktujący kraj jak prywatny folwark, no i jeszcze posługujący się masońską symboliką Insider Craft Hub. Logo nawiązuje do masonerii, profil smakowy Bombay Watermelon IPA (alk. 5,9%) z kolei do lat 90-ych w naszym demoludzie – czyli najtańszych landrynek z podkładem biszkoptowym. Nie ma już znaczenia, na ile te rozbełtane, mdłe owoce przypominają arbuz – smak jest mdły, goryczka niska, a przyjemność picia pokrewna goryczce. (3,5/10)
Brewski zrobił jedno ze swoich owocowych piw wspólnie z BrewDogiem. Manic Mango to głównie cytrusy z przewodnią rolą grejpfruta i pomelo, zmieszane z mango. W smaku piwo jest łagodne i miękkie, może nawet zbyt łagodne, jako że goryczkę ciężko jest wyczuć, wskutek czego w finiszu mimo przyjemnej soczystości czegoś brakuje. No, piwo jest rześkie, owocowe, soczyste. Dobre. (6,5/10)
Browar Poppels z kolei stworzył taką imperialną ipę, że nawet w formie nieco utlenionej (dwa miesiące do daty ważności) daje radę. Poppels DIPA (alk. 8%) daje po nozdrzach mandarynką, różą i anyżową korzennością. No i jeszcze delikatnym miodem, który jednak w pewien sposób wpasowuje się w to tło. Piwo jest słodkie, lekko-średnio gorzkie, pełne i syte, czemu w sukurs przychodzi wspomniany miód, ale cytrusowość wraz z goryczką dają mu potrzebnego przełamania. Ha, to piwo jest naprawdę bardzo smaczne. A świeże byłoby zapewne jeszcze lepsze. (7/10)
Pamiętam, jak w 2006 roku próbowałem sobie dorobić do studiów w Londynie, Izrael najechał Liban zrównując w trakcie tego z ziemią budynki mieszkalne, a nowo poznany Węgier o pseudonimie Carlos, co to po hiszpańsku potrafił tylko powiedzieć „poquito” przekonywał mnie, że Izrael ma prawo robić, co mu się żywnie podoba, bo on ma tam znajomych, co to strasznie się boją hezbollahowych rakiet, które spadają co jakiś czas na jakieś nieugory, nie krzywdząc nawet pasących się tam kóz. I że my nie mamy pojęcia, jaki to jest stres, jak takie rakiety spadają na nieugory, więc jest rzeczą naturalną, że żyjąc w takich warunkach człowiek traktuje innych jak podludzi. Tak to z jego słów w każdym razie wynikało. No i właśnie w tym okresie w Mazraat Yachoua, chrześcijańskiej wiosce położonej nieopodal libańskiego wybrzeża, powstał browar 961 Beer. Jego Witbier (alk. 5,3%) to rzecz słodowo-pomarańczowa, przy czym jakimś sposobem do piwa oprócz skórki rzeczonej pomarańczy przedostały się chyba również spore ilości miąższu, wyczuwalnego w bukiecie. Kolendry nie ma tu zbyt wiele, ale i być nie musi. Piwo jest proste, rześkie i smaczne. Jak sądzę, pod śródziemnomorskim słońcem mógłbym nawet rzec, że mu niczego nie brakuje. (6,5/10)
Jakościowa dominacja tripla z De la Senne oraz piw z Nowej Zelandii i szwedzkiego Poppelsa świadczy na rzecz narodów piwnych, ale najciekawsze było dla mnie jednak spotkanie z ikonicznym FESem ze Sri Lanki, witbierem z Libanu, stoutem z Wysp Owczych, a szczególnie chyba marnym lagerem z Dominikany, ze względu na piękne wspomnienia, jakie wywołał.