Zichovec, czyli Louny Tunes
https://thebeervault.blogspot.com/2020/03/zichovec-czyli-louny-tunes.html
Czołowy reprezentant czeskiej nowej fali swoją nazwę wziął od zamieszkałej przez przeszło sto dusz wsi Zichovec, jednak warzy piętnaście kilometrów obok, w znacznie większych Lounach. Bez sensu? Nie do końca. Otóż po tym, jak rodzinny browar zaczął odnosić sukcesy na rynku narodowym i logicznym następnym krokiem była jego rozbudowa, właściciele podjęli decyzję o budowie kolejnego, większego browaru w nieodległych Lounach, na terenie byłego poligonu czołgów. Niedawno udałem się do Loun, żeby sprawdzić na miejscu, o co w tym wszystkim chodzi, ergo czy renoma Zichovca jest oparta na solidnych filarach.
Jest trochę przesady w stwierdzeniu, że w Czechach każda droga prowadzi do Pragi, niemniej jednak rzut okiem na mapę unaocznia, że faktycznie od stolicy państwa większość głównych dróg rozchodzi się gwiaździście ku granicom zewnętrznym. Jedną z nich, tę o numerze 7, podążałem moim krążownikiem szos przekroczywszy granicę czeską od strony niemieckiego Chemnitz. Minąłem Chomutów i niedługo później wjechałem do Lounów, jeśli wierzyć entuzjastycznym recenzjom, będących jednym z głównych centrów czeskiego craftu. Miejscowość jest jak na czeskie warunki całkiem sporych rozmiarów, zamieszkana jest bowiem przez osiemnaście tysięcy mieszkańców, czyli jest tylko dwa razy mniejsza od Mikołowa. Co piszę bez cienia ironii. No dobra, z pewnym cieniem jednak. Ale Czesi mają tylko trzy naprawdę duże miasta, więc wiecie.
Mając za plecami niższą partię ciągnących się wzdłuż granicy z Niemcami Sudetów, oczom ukazuje się rozczarowujący ciąg niskich komunistycznych bloków. Zerkając na nawigację, obserwowałem, jak odległość od zarezerwowanego hotelu w centrum zmieniała się o kolejne setki metrów. W otoczeniu prostokątnej szarzyzny miarowo opuszczał mnie entuzjazm, jaki odczuwam na myśl o zwiedzaniu nowego miejsca, aż tu nagle, na dwieście matrów przed celem, bloki się skończyły i na lekkim wzniesieniu ukazało się moim oczom stare miasto.
Kontrast nie mógłby być większy – stare, wysokie, kamienne mury, stara brama z basztą i gąszcz wijących się ulic pokrytych kocimi łbami, flankowany z każdej strony w większości odrestaurowanymi kamieniczkami. Hotele, drobne biznesy, dwa chińskie bary, jeden kebab. Rynek niestety z parkingiem pośrodku. Z jednej strony straszy na nim sporych rozmiarów pomnik Jana Husa, naprzeciwko z kolei, dla kontrastu, znajduje się kolumna z o wiele mniejszą figurą Matki Boskiej, odwracającej zatroskany wzrok od herezjarchy. Można tylko gdybać, na ile ta osobliwa scenografia jest dziełem przypadku.
Trzeba przyznać czechosłowackim towarzyszom, że w przeciwieństwie do wielu innych miejscowości u naszych południowych sąsiadów, tutaj nie podjęli powojennych prób oszpecenia starych, zabytkowych klimatów poprzez wstawienie pośrodku jakiegoś szpetnego, prostokątnego pawilonu. Owszem, jeden budynek jest bez cienia wątpliwości nacechowany wątpliwą estetyką niedawno minionych czasów, ale w sposób pocieszny. Otóż towarzysze chyba próbowali nawiązać do klasycznych kaształtów i ornamentów ratusza, miejskiej biblioteki czy pałacu znajdującego się w północno-zachodnim rogu rynku, umieszczając na betonowej fasadzie sporitelni dwa nieznośnie brzydkie, socrealistyczne posągi. No nie udało się, wygląda to pokracznie, ale wierzę w dobre intencje pomysłodawców, którzy chyba po prostu zlecili zadanie rzemieślnikom rzeźbiącym stopami.
Po tym, jak osiedliłem w Lounach Araba, udając się na kebaba (był poprawny), skierowałem się ku dworcowi autobusowemu i po pokonaniu kilku wzniesień pokrytych domkami jednorodzinnymi, przekroczyłem podwoje Pivovarská Restaurace, czyli firmowego lokalu działającego przy browarze ZLoun, jednego z trzech w mieście. Wolnostojący budynek to kwintesencja czeskiej obskurności, czyli typowa hospoda, która mimo użycia do wystroju klinkieru i drewna robi wrażenie takiej, w której wylewane regularnie na meble piwo wsiąkło w drewno tak mocno, że i tak się będzie kleić, niezależnie od podjętych działań dezynfekcyjnych. Tego typu miejsca zawsze mnie odpychały i przyciągały zarazem.
Jako że był akurat poniedziałek, toteż usiadłem sam przy barze, podczas gdy w pomieszczeniu obok grupa brzuchatych i wąsatych miejscowych energicznie dyskutowała na jakiś zapewne ważki temat. Przy akompaniamencie radiowej muzyki zanurzyłem usta w dwóch wyrobach ZLoun.
ZLoun Tvrďák 12° – chlebowy pils bez śladu masła, średnio mocna goryczka, lekka podbudowa słodowa, chlebowy posmak. Kwintesencja porządnego czeskiego pilsa. (7/10)
ZLoun ALEnt 15° – IPA w czeskim stylu. Czyli maślano-żywiczna i różano-kwiatowa z nieznacznym wtrętem cytrusowym i mocną, ziołową, trochę ściągającą goryczką. Siermiężne piwo dla siermiężnych chłopów, którym ja być może po prostu nie jestem. Doceniam za bezpośredniość, ale bez diacetylu byłoby jednak lepiej. (5,5/10)
Kilkaset metrów dalej, również przy ulicy Rybalkovej, mieści się następny browar Lounów, czyli Lounský Žejdlík. Tutaj w przeciwieństwie do ZLoun, obsługa wyglądała na wybitnie niezainteresowaną, wręcz trochę wnerwioną moją obecnością. Ach, stare czeskie klimaty kelnerskie. Knajpa narożna składa się z głównego, hospudkowego, mało atrakcyjnego pomieszczenia oraz wąskiego przesmyku, w którym znajduje się mikrowarzelnia (szacuję na mniej więcej 1hl) oraz bar naprzeciwko. Klimat przydrożnej jadłodajni dobitnie podkreślał sączący się z głośników Pearl Jam, czyli amerykański Dżem, który należałoby chyba zdelegalizować razem z tym polskim. I z reggae, rzecz jasna. I ska. I gospel.
Lounský Žejdlík Světlý Ležák 11° – słodowy, chlebowy pils, mało chmielowy w smaku, ale za to z podkreśloną, ziołową goryczką. Diacetyl śladowy. Fajne piwko. (6,5/10)
Lounský Žejdlík Tmavý Ležák 13° – skórka od chleba plus rodzynki, suszone śliwki i trochę kandyzowanego cukru. Bez karmelu per se, bez czekolady, a co dopiero kawy. Nie jest to mój ulubiony profil tmavego, odebrałem piwo jako męczące. Technicznie jednak jest nieźle zrobione. (4,5/10)
Lounský Žejdlík Vídeňský Ležák 12° – masło z goździkami. Dosłownie. Ciut chleba, posmak lekko cierpki, alkoholowy. Jakby wrzucić kostkę masła do popłuczyn po grzanym winie. Syf. (3/10)
Lounský Žejdlík Skittle Ale 11° – nowofalowiec zrobiony tak, że faktycznie smakuje jak Skittlesy, które miałem w ustach może trzy razy w życiu. Trochę jabłka, trochę żelek tutti frutti, subtelne korzenie. Estrowość dziwna, trochę biszkoptów. Dość oryginalne piwo, które mimo to przepływa przez gardło, wypływając z pamięci. Może dlatego, że po prostu nie jest smaczne. (4/10)
Było jeszcze Rezane, czyli mieszanka pilsa i tmavego, mniej intensywne od każdego z piw składowych, zupełnie zbędne.
.
.
.
Lepiej się jednak od razu kopsnąć do browaru Zichovec. Jak już wspomniałem we wstępie, jest to drugi browar tej marki. Pierwszy powstał w 2012 roku w wiosce Zichovec i po osiągnięciu rocznej produkcji w wysokości 850hl włodarze stwierdzili, że możliwości zwiększenia produkcji na miejscu już nie ma, a zapotrzebowanie rośnie. W takiej sytuacji zdecydowano się postawić dodatkowy browar w Lounach, na terenie byłego poligonu czołgowego, co ostatecznie w 2016 roku udało się zrealizować.
Browar wygląda jak rozbudowany były budynek obserwacyjny, z wyższych piętr którego decydenci mogli obserwować celność wielkiej czeskiej marynarki. Znaczy się, dywizji pancernych. Dobudówka obita drewnianymi deskami, z dwoma ciągami szklanych witryn wzdłuż ścian zewnętrznych, spełnia wszelkie wymogi nowoczesnej elegancji i zdecydowanie dobrze pasuje do betonowego budynku byłego poligonu.
Wnętrze też jest dizajnerskie a przy okazji wypełnione zapachem świeżo nachmielonej brzeczki. Przez szklane drzwi można pooglądać lśniące stalą serce browaru, a długi bar zachęca do skosztowania miejscowych wyrobów w postaci bardzo świeżej.
Przeszkadzał tylko brak muzyki, co jednak w przypadku poniedziałkowego wieczoru i związanego z dniem umiarkowanego obłożenia strony motywował do podjęcia rozmowy. Tyle tylko, że nie było specjalnie z kim. Towarzystwo Czechów w średnim wieku było zajęte sobą, dwie ciągnące ewidentnie ku sobie gotki z buldogiem emanowały chłodem, zaś obsługa rozmowę prędko ucinała.
Był natomiast jeden wyjątek. Dredziarz z ogromnym plecakiem, siedzący przy barze, próbował przez dłuższy czas nawiązać kontakt z barmanem, ale był olewany. W sumie nie dziwię się – gość był tak zjarany i nawalony jednocześnie, że ciężko było zrozumieć jego bełkot. Wydestylowałem z niego w zasadzie tylko tyle, że prawdziwe piwo to jest chmielone Mosaikiem. Jak nie czuć Mosaika, to piwo jest najwyżej średnie. Powtarzał tę kwestię tak często, że obsługa musiała mieć go serdecznie dość.
Spytał się mnie w końcu po czesku, czy gadam po angielsku. Odpowiedziałem, że owszem. Na to usłyszałem, że on z kolei nie. Aha. Spytałem się go więc, czy gada po niemiecku. Odpowiedział, że tak, po czym się zawiesił na mniej więcej dwie minuty, próbując coś wydukać w języku Fritzla i zamiast tego mamrocząc do siebie coś po francusku (języku, który ja z kolei średnio rozumiem; zdążyłem w tym czasie wypić połowę mojego piwa). W końcu jednak przypomniał sobie very basic english i wydukał „Do you smoke a joint?” I to był ten moment, kiedy osiągnęliśmy porozumienie. Niczego więcej jednak tego wieczoru od niego nie zrozumiałem.
Mogłem się za to wstępnie zaznajomić z ofertą browaru. Kranów w taproomie mają sześć, ale lodówki są napakowane pozostałym dostępnym dobrem. Jakoże browar jest obecnie być może najbardziej cenionym, a na pewno bardzo płodnym craftowcem czeskim, to i rotacja jest duża – cały czas dochodzą nowe piwa, zaś poprzednie warki szybko znikają. Fajnie, że mimo natłoku nowej fali wciąż się tutaj warzy żelazną czeską klasykę.
Krahulík 10° – ano właśnie. Czeska klasyka w bardzo dobrym wydaniu. Chlebowo-ziołowa, z podkreśloną goryczką, o wzorowej pijalności. Bez masła, za to z piwniczno-siarkowymi motywami, które kojarzą się z piwem z tanka, ale kiedy sprawy przybiorą zły obrót, to mogą z czasem obrócić się w stronę kiblozy. W formie pitej jednak bdb. (7/10)
Krahulík 12° – pity z puchy, bo na kranie nie było. Balans chmielowo-słodowy przechylony na korzyść pierwszego, więcej ziół niż chleba, mocna goryczka, świeże, wytrawne, mocno pijalne piwo. Tym razem bez siarki. Świetny pils. (7,5/10)
K+M+B – piwo na Trzech Króli, dostępne było chyba tylko w taproomie. Ponownie dominacja ziół nad chlebem, fajna ziołowa, miękka goryczka, trochę cytrusowo-ziołowych klimatów z rejonu werbeny, no i ciut piwnicznej siarki, w pilsie jak najbardziej na miejscu. Bdb. (7/10)
Masopust 14° – Siarka mało obecna, są chmielowe zioła, ale jest to bardziej słodowe, chlebowe piwo ze słodyczą resztkową co najmniej na poziomie trzynastki od Ferdinanda. Ta ostatnia jednak jest mniej chmielowa, w Masopuście udało się nie wytrącić go z balansu mimo większej pełni i słodyczy. (7/10)
Sour Passion Fruit 12° – okej, dostałem piwo z dna beczki, więc ze względu na ewentualnie większą zawartość pulpy nie odzwierciedlało do końca uśrednionej jakości tego piwa. Ale matko – toż to jest obok Spontantripleblueberry najlepsze owocowe piwo i najlepszy kwas, jakiego piłem! Absolutna i totalna marakuja – co ciekawe, tylko umiarkowanie pestkowa – średni kwasek, rześkość piramidalna, soczystość nie do pobicia, a do tego lekko kremowy, doskonały mouthfeel. Jeśli miałbym do końca życia pić tylko to konkretne piwo, to wcale bym nie narzekał. (9/10)
Jane’s Paradise 13° – przeniesiono filozofię czeskiego pilsa na grunt american pejl ejla. Czyli piwo proste, średnio intensywne, do picia przy okazji. Goryczka lekka do średniej, grejpfrut, brzoskwinia, trochę kociego moczu i wspomniana już piwniczna siarka. Umiarkowane pod względem intensywności piwo, poprawne, pijalne, blednie w zestawieniu z zichovcowymi pilsami. (6/10)
Hotline 15° – faktycznie west coast IPA. Oldskulowe w rozumieniu nowej fali połączenie żywicy i grejpfruta, uzupełnione lekko przejrzałą sałatką z owoców tropikalnych oraz herbacianymi wtrętami. Wytrawne i gorzkie, acz nie wykręcające gardła piwo, a przy tym dość sesyjne. Bardzo smaczne. (7/10)
Zadowolony, nawet bardzo, wziąłem na wynos wszystko, co mieli na stanie i jakoś dotaszczyłem to do hotelu, żeby mieć co w domu pić, znaczy się analizować. Oprócz tego jednak również zanurzyłem usta w kilku Zichovcach u oficjalnego polskiego importera, czyli w katowickim Browariacie:
Passion 15° – bardziej NEIPA niż marakuja. Mimo ewidentnej obecności tej ostatniej, piwo jest również mocno cytrusowe i tropikalne w niemarakujowym sensie. Mega soczyste, z podkreśloną goryczką. Bdb. (7/10)
Sour Passion Fruit Coffee 12° – zupełnie nieoczywiste połączenie kwasu, marakui oraz kawy w zadziwiający sposób działa. Ziarna kawy o nieco czekoladowej proweniencji, marakuja, kwas – mieszanka, która się pozornie kłóci, w rzeczywistości jednak uzupełnia. Bdb. (7/10)
Resztą zająłem się w domowym zaciszu.
Krahulík 11° (alk. 4,6%) okazał się zgodnie z oczekiwaniami świetnym pilsem. Ziołowe nuty chmielu, trochę trawy cytrynowej, silna ziołowa goryczka, lekka słodycz z posmakami słodowymi, delikatna piwnica. Bezwiednie sięga się po szkło celem wykonania następnego łyku. (7,5/10)
Mosaic APA 12° (alk. 5,1%) jest tak przeszyte nutami mango, że aż dziw, że nie ma pulpy w składzie. Ciut żywicy, trochę brzoskwini, subtelna nafta, bardzo stonowana goryczka. Mniej intensywne w smaku niż w aromacie. Smaczne, codzienne. (6,5/10)
Podobnie stonowanym piwem jest Robin 12° (alk. 5,1%), aczkolwiek bukiet jest jaśniejszy. Białe grono, agrest, trochę kwiatu bzu, zielony grejpfrut plus limonka. Goryczka raczej lekka, rześkość wysoka. Smaczne. (6,5/10)
Zichovec bardziej donośnie niż w apach realizuje się w temacie kwasów oraz neipek. Sour Passion Fruit Guava 12° (alk. 5,1%) to dominacja marakui wzmocnionej trochę zielonymi, ostrymi nutkami guawy. Średnio kwaśne piwo jest bardzo soczyste, miękkie w ustach i finiszuje dyskretnym tchnieniem słodu, no i jest wzorowo rześkie. Super! (8/10)
Session Juicy Lucy 13° (alk. 5,5%) konkretnie bucha pomarańczowymi cytrusami, mango, brzoskwinią, papają i ananasem, czy też po prostu sokiem multiwitaminowym. Soczyste, szybko pijalne piwo, tylko lekko gorzkie, ale za to intensywne, no i nie słodkie. Tak powinny smakować zichovcowe american pejl ejle, no ale nie smakują. To tutaj z kolei jest pyszne. (7,5/10)
Sam zapach Juicy Lucy 15° (alk. 7%) sprawia, że ślinianki zaczynają pracować. Pomarańcza razem ze skórką, mandarynka, guawa i grejpfrut podają sobie tutaj rękę, a smak idzie za tym ślad w ślad. Nie zapomniano o stonowanej ale jednak odczuwalnej goryczce, mocnej soczystości i wyrugowaniu hop burnu poza nawias. Jest tutaj obecna subtelna piwniczna nutka, którą często wyczuwam z zichovcowych, ale w takim natężeniu kojarzy się po prostu z maksymalnie świeżym piwem. Super rzecz. (8/10)
W ten deseń uderza równieź Nectar Of Happiness 17° (alk. 7%). Mango, kiwi, grejpfrut i pomarańcza w ilościach bardzo dużych, soczystość do imentu, marginalna zielona cebulka, brak granulatowości i palenia podniebienia, lekka słodycz, ale tym razem faktycznie lekka goryczka. Jako całość piwo wchodzi tak samo błyskawicznie jak Juicy Lucy, co przy jeszcze lepszym bukiecie i przyjemnie odczuwalnej goryczce daje nam fenomenalne piwo szyte na miarę. (8,5/10)
Uważany przez niektórych za ukoronowanie twórczości Zichovca NEIPA Mosaic Amarillo 17° (alk. 7,5%) faktycznie można traktować jako czeskie nonplusultra w tematycie soczystych mętnych ipek. Bez granulatowości, hop burnu i w zasadzie też bez cebulki, a za to z goryczką, no i fenomenalną soczystością, Natłok nut owoców tropikalnych, od mango przez marakuję, morelę, pomelo, brzoskwinię po papaję, jest ciałko i słodycz, ale jest i goryczka oraz rześkość. Modelowe piwo w tym stylu. (8,5/10)
Czeskie tmave to określenie stosowane wobec czeskich ciemnych dolniaków o niezbyt wysokim ballingu – i w zasadzie tyle można powiedzieć odnośnie tmavego jako takiego. W zależności od browaru może ono bowiem smakować bardzo różnie. Od napakowanych słodzikiem karmelowych potworków produkowanych przez koncerny, po interpretacje mniejszych browarów – karmelowo-rodzynkowe, rodzynkowo-chlebowe, chlebowo-ziemiste, karmelowo-czekoladowe, maślano-kakaowe i wyraziście czekoladowe. Moją ulubioną interpretacją jest taka, która odznacza się wyraźną palonością, nutami kawy, subtelną czekoladą i maksymalnie wycofanym, wręcz niewyczuwalnym karmelem. Do tego dość wytrawne, gładkie na podniebieniu, najwyżej śladowo słodkawe i niesamowicie pijalne. Jeśli pomyślicie, że właśnie opisałem dry stouta, to będziecie bliscy prawdzie – Zichovec Černé 13° (alk. 6%) to jest tmave, ale mogłoby być sprzedawane jako stout. Świetny stout. (7,5/10)
Firefly 15° (alk. 6,5%), sour NEIPA z cynamonem, na poziomie konceptualnym brzmi raczej dziwacznie niż udanie, no ale i tutaj się chłopakom udało stworzyć coś nietuzinkowego i smacznego zarazem. Cynamon jest tutaj jedynie zaznaczony. I bardzo dobrze, wiadomo przecież, jak łatwo z nim można przedobrzyć. Jego osadzenie w kapsule chmielu wyszło podobnie zaskakująco fajnie jak kawa w marakui powyżej. Jest on jedynie uzupełnieniem dla mariażu cytrusowych chmieli oraz cytrynowych nut flory bakteryjnej, która temu piwu dodatkowo dała całkiem wyraźną kwaśność. Cynamonowe uzupełnienie, co ciekawe, z czasem zaczyna trochę przypominać żelki o smaku coli, a zarazem wywoływać skojarzenia z niektórymi daniami kuchni dalekowschodniej. Co znowuż nie jest nieprzyjemnym skojarzeniem, choć zgoła nieoczekiwanym. Smaczne. (6,5/10)
Small Haze 12° (alk. 5%) to ponownie nauka w temacie hejzi, tyle że w wersji sesyjnej. Bez cebuli, bez granulatowości, bez hop burnu. Gładki, soczysty napitek pełen nut grejpfruta i pomelo, wspomaganych przez żywicę i pomarańczę oraz nieznaczne wtręty żółtych owoców. Goryczka umiarkowana, ale w finiszu jednak daje o sobie znać. Sesyjne indeed. Bdb. (7/10)
Do wpisu wślizgnął się jeszcze Stolen Haze 15° (alk. 7%), kooperacja z browarem Cerny Potoka, kupiony w trakcie ostatniego wypadu do Pragi na koncert ATB. Nazwa po polsku znaczy „Lejemy na Cloudwatera”, co zaświadczam jako dyplomowany anglista. Papaja, grejpfrut, zioła, żywica, ananas, morela. Pełnia smaku, gładkość, sesyjność. Zero hop burnu, zero granulatowych przeszkadzajek, zero cebuli. Pijalność pierwszorzędna. Goryczka mogłaby być ciut mocniejsza (choć i tak jest jak na nowoczesnego nju inglanda w miarę podkreślona), ale to jedyny punkt, do którego się można delikatnie doczepić. Szanuję bardzo mocno. (7,5/10)
Zichovec porusza się bardzo dobrze w rejonie czeskiej klasyki i wręcz wybitnie w temacie nowej fali. Z małą poprawką na american pejl ejle, które mają dobre, ale nie porywające. Z drugiej strony w temacie nju inglandów jest to browar wręcz modelowy. Czyli można powiedzieć, że jest to browar czeskiej klasyki oraz post-nowej fali, jako że to owocowe kwasy i neipki stanowią główną siłę uderzeniową browaru. Mam nadzieję, że Zichovec przetrwa obecne zawirowania natury epidemiczno-ekonomicznej i obroni swojego statusu na czeskiej scenie craftu. Ja z kolei z miłą chęcią kiedyś powtórzę wizytę w Lounach.
Nectar of happiness.... poezja.
OdpowiedzUsuń2 pytania mam.
1- ceny na miejscu za lane oraz butelki/puszki.
2- byłeś w starej i nowej miejscowce ?
Odnośnie cen - lane pół litra od 36 CZK za desitkę do 64 CZK za Passion Fruit Sour. 300ml odpowiednio 27 CZK i 52 CZK. Puszki około 50-90 CZK zależnie od piwa, ale wszystkie poniżej stówki. Duże butelki najdroższe bodajże 120 albo 130 CZK. Spoko ceny w sumie.
UsuńW starej miejscówce nie byłem. Pierwotnie miałem się właśnie tam wybrać, bo nie wiedziałem, że mają dwa browary, ale stwierdziłem, że ten nowy pewnie jest bardziej nastawiony na nową falę, no i chciałem zobaczyć samą miejscowość i te dwa inne browary w Lounach.
A rzeczywiście ten nowy jest nastawiony na nowa fale ?
UsuńCeny bardzo miłe ;) trzeba bedzie sie kiedys wybrac
Oferta na kranach pół na pół, ale chyba ma więcej kranów od tego w Zichovcu. No i jak sobie zobaczysz zdjęcia pierwotnej miejscówki, to ma wygląd bliższy gospodzie. Ten nowy to faktycznie nowoczesny taproom. A ceny faktycznie bdb. Mam w planach zakupy na wynos po drodze, jak nadstępnym razem będę przejeżdżał przez okolicę.
Usuń