Imperium Prunum vs. Świat
https://thebeervault.blogspot.com/2018/03/imperium-prunum-vs-swiat.html
Hajp wokół Imperium Prunum nie wydaje się słabnąć, biorąc pod uwagę szybkość, z jaką zniknęło z półek większości chyba sklepów specjalistycznych w kraju. Drugi rzut ukazał się niedawno na półkach niektórych marketów, ponownie siejąc ferment – piwo stało się bardziej dostępne, a niektóre sklepy specjalistyczne poczuły się – słusznie bądź nie – oszukane preferencyjnym traktowaniem ogólnopolskich sieciówek przez browar Kormoran. Powtarzające się w zakamarkach internetu kpiny, że jest przecież 2018 rok, więc nikt się nie powinien jarać Prunum padają na głuche uszy, jak to mawiają Angole. Nic dziwnego, wszak jest to piwo-fenomen. Istnieje sobie niejako na boku portfolio Kormorana, bo sporo tak zwanych Januszy jednak słyszało, że jest ponoć najlepszym polskim piwem, więc niektórzy chcą je sobie kupić na wypróbowanie. Większość z nich nawet pewnie nie kojarzy, że jest to dzieło browaru Kormoran. W pewnym sensie wykreowano markę, która istnieje sama dla siebie.
Na moim blogu jednak piwo, którego głośny debiut miał miejsce dwa lata temu, jeszcze nigdy nie zagościło. Zwykła recenzja Prunum byłaby najprostszym ale i najmniej ciekawym rozwiązaniem zaistniałej sytuacji. Zdecydowałem się więc na coś innego. Jako że Prunum jest według rankingów Rejtbira jednym z trzech najlepszych polskich piw oraz najlepszym porterem bałtyckim na świecie, postanowiłem je porównać z polską i w mniejszym stopniu również światową konkurencją. Wyleżakowane dwa lata Prunum z pierwszej warki i świeże z partii, która weszła na rynek w styczniu tego roku, zestawiłem nie tylko z bezpośrednim konkurentem, czyli Porterem Podbitym Śliwką z Jabłonowa, ale również z krajowymi oraz zagranicznymi porterami bałtyckimi oraz imperialnymi. Starałem się wybierać takie, które również stoją wysoko w rankingach. Kormoran musiał się więc zmierzyć z piwami takich browarów, jak Widawa, Pracownia Piwa, Pinta, Solipiwko, De Molen, Rockmill, Nepomucen, Gościszewo, Trzech Kumpli, Kingpin, Brokreacja, Czarna Owca, Haandbryggeriet oraz Brew By Numbers.
Bałtyk Adriatico (alk. 9%), wspólne dzieło Pinty oraz włoskiego Amarcord, ma wśród składników polskie chmiele i włoski czarny ryż, co ma podkreślać dwoiste pochodzenie tego piwa. Składniki są zgodnie ze swoją naturą (ryż) oraz zgodnie ze stylem (chmiel) odczuwalne na marginesie (chmiel) bądź też wcale (ryż), no ale na tym polega marketing. I cóż – dawno, bardzo dawno nie piłem amberowego Granda, ale wydaje mi się to piwo całkiem pokrewne. Są silne nuty śliwkowe usadowione nad bazą skomponowaną ze sproszkowanej czekolady oraz kakao. Piwo jest słodkawe, ale i lekko kwaskowe, punktowane trochę mocniejszą goryczką niż się spodziewałem. Po wypiciu sprawdziłem – wszystko mam na swoim miejscu, ale piwo jest faktycznie smaczne. Do najlepszych przedstawicieli stylu nie ma jednak startu. (6,5/10)
Widawa Porter Bałtycki Wędzony 24 (ekstr. 24%, alk. 10,5%) to klasyk zarówno gatunku jak i polskiego craftu jako takiego. Wersja nieleżakowana w drewnie zaciekawia delikatną raczej wędzonką, budzącą trochę skojarzeń z drewnem i trochę ze śliwkami, czemu w sukurs przychodzą inne słody. Jest czekolada, jest i nikła paloność. Na odcinku aromatu jest fajnie, jakkolwiek nie ma tutaj ani głębi ani złożoności. Smakowo jest jednak dużo lepiej. Przede wszystkim śliwka – podwędzona, jak i świeża – jakbym zanurzył zęby w świeżej śliwce i wyssał jej miąższ, gryząc jednocześnie skórkę, stąd ta ledwo zaznaczona cierpkość, bardzo przyjemna zresztą. Wszystko jest opatulone dymem oraz czekoladą, w finiszu przechodząc w ton mineralny. Piwo jest gęste, kremowe, słodkie i lekko gorzkie. Nie jest to moim zdaniem najlepszy polski bałtyk, ale jest w ścisłej czołówce. (7,5/10)
Browar Staropolski słynął kiedyś z tego, że warzy kiepskie piwa, które potem rozlewa do plastikowych krachli. Już wtedy jednak ponoć robił solidnego portera. Po ponownym otwarciu browaru wypuszczono na rynek Porter 180 (ekstr. 22%, alk. 9,7%), który pachnie całkiem nieźle. Karmel i czekolada, śliwki i czereśnie, trochę szlachetnego alkoholu (efekt Mon Cheri) i lukrecji oraz marginalne jeno nutki palone. W smaku robi się jeszcze bardziej owocowo, z ewidentną dominantą śliwki, a zarazem kwaskowo i wytrawnie. Piwu brakuje ciała w porównaniu do polskich standardów w tym stylu. No i klasyczna, ciemna słodowość jest moim zdaniem zbyt wycofana na rzecz ciemnych owoców. Rezultat końcowy wyszedł średnio na jeża. (5/10)
Zaliczam się do fanów Szkieletora z Pracowni Piwa (ekstr. 20%, alk. 7,9%). Tak jak pierwsza warka Barana z Jajem, tak i Szkieletor to porter wyraziście palony, wzbogacony o nuty gorzkiej czekolady, wafelków, ale i śliwki oraz przejrzałej czereśni. W smaku piwo jest palone, gorzkawe, ze stonowaną słodyczą, a za to z kremową fakturą. Wyśmienite piwo. (8/10)
Robimy skok za granicę, a konkretnie do Holandii. Tsarina Esra (ekstr. 23,4%, alk. 10,1%) to klasyk z De Molenu, który do mnie trafił jednak w wersji nieco niedorobionej. No bo z jednej strony mamy tutaj świetną, złożoną kompozycję aromatyczną – niska paloność, czekolada z wiśniami oraz sugestia wanilii (czyli lubiany przeze mnie efekt tortu schwarzwaldzkiego), a do tego melasa, nutki winne, a nawet korkowe (choć nie zbutwiałe). W smaku jest słodkawe, z wytrawnym, rozgrzewającym, niestety, oj niestety trochę wódczanym finiszem, którego cierpkość pomniejsza uczucie pełni. Tragedii nie ma, ale brak ułożenia wręcz krzyczy o zmarnowanym potencjale. (5,5/10)
W przypadku Baltic Abyss (ekstr. 24,5%, alk. 10,3%) z kolei było na odwrót – gros krytyki względem tego dzieła Solipiwko dotyczyła braku ułożenia, pod czym ja się jednak nie mogę podpisać. Owszem, alkohol jest wyczuwalny, ale w formie szlachetnej. Poza nim jest tutaj sporo ciekawych rzeczy. Przede wszystkim kompleksowe nuty whisky – wanilia, korzenność, trochę odbeczkowego karmelu, a nawet sugestia pomarańczy, czy też kokosu. Jest też oczywiście to, co w porterach bałtyckich człowiek ceni – śliwka, czekolada, a w finiszu trochę kawy. Beczkowa nadbudowa wprawdzie rządzi, ale piwo jest przy tym cieliste, gęste i słodkawe. No i powracając do alkoholu – owszem, grzeje, wręcz miejscami parzy na języku, ale nie pozostawia bimbrowych posmaków. Świetna rzecz. (7,5/10)
Nie jestem niestety w stanie napisać w podobnym tonie o Imperatorze Bałtyckim Sherry Oloroso od Pinty (ekstr. 24,7%, alk. 9,1%). Efekt beczki jest mniej wyraźny niż w Baltic Abyssie, ale za to przyjemny. Jest ciasteczkowo, wiśniowo, trochę śliwkowo, z nutami przypieczonej klepki. Obecna jest czekolada, jak i nuty sosu sojowego. Cokolwiek by nie powiedzieć, jest to ciekawy, nietypowy aromat jak na bałtyka, szanuję za wybór beczki. W smaku drewno nabiera na intensywności. Piwo grzeje mniej niż Baltic Abyss, ale przy tym jest niestety bardziej bimbrowo-wódczane. Cierpkie. Drewno jest fajne, kremowa tekstura i owocowa wytrawność również, ale ta ostatnia przechodzi jednak gładko (albo raczej szorstko) w alkoholową cierpkość, której daleko jest do szlachetności. Chmielowość, która już w aromacie jest nieporównywalnie bardziej łagodna od wersji podstawowej, w smaku zanika, z kolei w finiszu pojawia się nutka palona. Jest potencjał, ale w formie, w jakiej piwo debiutowało na rynku, brak ułożenia niweczył jego szanse na smakowy sukces. (5/10)
Bez żadnego szumu świat ujrzało Echo (ekstr. 23,8%, alk. 9,3%), imperialny porter bałtycki z Nepomucena. Jest to porter, który mocno łypie w kierunku stouta imperialnego, a na polskim bałtyckim poletku puszcza oczko do lepszych i starszych warek Komesa. Jest tutaj więc gorzka czekolada, wafelki, tytoń, skórzana tapicerka i paloność, ale i trochę śliwki. Piwo jest gęste, słodkawe, balansowane wytrawnym, gorzkim finiszem. Gładkość idzie tutaj w parze z godną odnotowania głębią smaku. Świetne, wręcz wzorowe piwo w tym stylu, wprawdzie wyraźnie palone, więc niektórzy mogą kręcić nosem, że mało porterowe, ale nie widzę powodu, dla którego miałoby mnie to obchodzić. (8/10)
Bywa tak, że browar o niskiej renomie doznaje jednorazowego olśnienia. Tak jest w przypadku Grybowa, który ni stąd ni zowąd wyskoczył z Pilsweizer Porterem Galicyjskim (alk. 9,5%). Jest to jedno z niewielu piw w portfolio tego browaru, które nie jest słabszym bądź mocniejszym jasnym lagerem. Postanowiono więc konsekwentnie puścić kantem nową falę i zamiast tego skupić się na mającej potencjał rodzimej tradycji. Szanuję. Dodatkowo rozlano portera do całkowicie czarnych butelek, co jest novum na rynku, ale ma sens również z uwagi na trwałość piwa. Dobrze się więc przygotowano do debiutu wywaru, który zapewne w zamyśle ma być przyczynkiem do zwrócenia uwagi na browar przez konsumentów piwa niszowego. Jak wypadł trunek? Mamy tutaj karmelową, tostową i skórkowo-chlebową podbudowę okraszoną nutami śliwek oraz czekolady. W smaku robi się bardziej śliwkowo, śladowo może również czereśniowo. Pojawia się kawa. Piwo jest wyraźnie słodkie i treściwe, z wyczuwalną mocą, ale wyzbyte ordynarnej alkoholowości. Nie jest to więc poziom wódczanych odsłon portera żywieckiego, tylko o co najmniej dwie klasy wyżej. Przyznaję, że jestem mile zaskoczony. Jeśli Grybów zdecyduje się pójść tą drogą i poprawi dystrybucję tego rodzaju piw (dostałem je przesyłką, nigdzie nie widziałem w sklepach), to może jeszcze coś zawojować. (7/10)
Origen (ekstr. 11,5%) jest wspólnym dziełem Widawy oraz hiszpańskiego Jakobsland. Pierwszy buch objawia klasyczną śliwkę w polewie czekoladowej, ale można tutaj również wyniuchać wiśnie, rodzynki, karmel, przypieczony chleb oraz szczyptę kawy. W smaku piwo jest jeszcze wyraźniej (ciemno)owocowe niż w aromacie. Jest też ładnie ułożone przy takim woltażu, cieliste, miękkie, z ciemnosłodowym finiszem a la przypalone wafelki w czekoladzie. Bardzo dobre. O ile dobrze pamiętam (a mogę się mylić), to niepity przeze mnie od paru lat Okocim Porter miewa całkiem podobny profil, ale jak ktoś woli wydać więcej, to może się skusić na Origen. (7/10)
Czy odchudzony Porter 55 z Gościszewa (alk. 8%) jest w stanie wytrzymać porównanie z pierwowzorem z 2015 roku? Tamto piwo, o ballingu równym 24%, było i pozostaje dla mnie jednym z trzech najlepszych polskich piw i najwybitniejszym dokonaniem piwowarskim Michała Saksa. To w mniejszych butelkach, o ekstrakcie równym 20%, nie dorasta mu do kolan, ale jest bardzo dobre. Jest karmel, wędzonka typu ogniskowo-szynkowego oraz delikatne czekoladowe podszycie. Oprócz zdecydowanie mniejszej głębi drugą różnicą między tym piwem a jego protoplastą jest nachmielenie. Goryczka jest silna i jednoznacznie chmielowa, co działa na niekorzyść słodowości i balansu. Piwo jest bardzo smaczne, ale to już nie jest to samo. (7/10)
Na początku działalności Rockmilla ukazały się pod tą marką dwa imperialne portery, które stworzono we współpracy z browarem Bytów. Imperial Porter P (ekstr. 25%, alk. 10%) nieco rozczarowuje. Ot, trochę czekolady, trochę śliwki, trochę ciasteczek i trochę aldehydu. Smakowo jest lepiej, mocarna pełnia tłamsi wspomnianą wadę, a śliwka zostaje uwypuklona. Pojawia się też nuta kandyzowanego cukru. Gładka faktura i miękka konsystencja też pracują na rzecz umiarkowanie pozytywnego werdyktu. Mało tego, wraz z ogrzaniem robi się faktycznie smacznie, a piwo zaczyna mi przypominać starego Granda z lepszych warek. Niezłe piwo z potencjałem na więcej. (6/10)
Imperial Porter O (ekstr. 25%, alk. 10%) został uwarzony z dodatkiem kawy i soli. Kawa wyszła tutaj delikatnie kaparowo, choć dramatu nie ma, przykrywa za to resztę aromatu. Na tym odcinku mogło być więc lepiej. Smak to z kolei inna bajka. Otóż sól się ze wspomnianą kawą komponuje niespodziewanie dobrze. Nie ma tej soli na tyle, żeby piwo było ewidentnie słone, ale posmak to pod tym względem lekko wzmocniony oyster stout. Co ciekawe, odczucie pełni jest nieco niższe niż w Porterze P, mimo że oleistość kawy powinna podziałać tutaj na zasadzie synergii z płatkami owsianymi. Jakby nie było, piwo bardzo smaczne. (7/10)
Widawa Porter Bałtycki Bourbon BA (ekstr. 24%, alk. 10,5%) to kolejny drewniany leżak Widawy w mojej kolekcji. Uprzednio wypiłem to samo piwo, jeno leżakowane w beczce po brandy i byłem nim zachwycony. W wersji bourbonowej mocno nacechowana drewnem wędzonka pięknie przechodzi w waniliowo-kokosowy aromat białej dębiny. To piwo wydaje się być faktycznie chyba stworzone do tego typu beczki. Wprawdzie typowa dla niektórych widawskich leżaków kiszonka gdzieś tam w tle się pałęta (tydzień po zakupie i trzymaniu w lodówce), ale właśnie w tym stadium jeszcze na tyle głęboko w tle, żeby w ogóle nie przeszkadzać. Do układanki dochodzi tytoń, wręcz cygaro, które w aromacie jest lekko zaznaczone, w smaku z kolei bardzo konkretnie odczuwalne, wręcz dominuje w finiszu, zostawiając trochę miejsca dla spopielonej kawy. Pojawiają się nutki czekolady wespół z dmuchanym ryżem. Jest lekki kwasek i delikatna taniczność, co jednak znakomicie balansuje całkiem pokaźną słodycz piwa, uszczuplając wprawdzie trochę odczucie pełni, ale przy takiej ciekawej kompozycji nie waży to in minus. To jest bardzo kompleksowe, świetnie skomponowane piwo. Kciuki do góry! (8/10)
Wiedziałem, że Ragnar od Trzech Kumpli (ekstr. 26%, alk. 9,7%) to tęgi zawodnik, nie przypuszczałem jednak, że aż tak tęgi. Aromat jest mocno wyrazisty i wytrawny. Mocno palony, waflowo-kawowy, z nutami prażonych orzechów, czekolady 95%, a jednocześnie tylko delikatnie śliwkowy. W smaku piwo jest pełne, gęste, oleiste, bogate i głębokie, a przy tym wzorowo ułożone. Słodkawe, z palonością zapewniającą stosowną przeciwwagę. To jest dość RIS-owe podejście do stylu, ale nic mnie to nie obchodzi – piwo wyszło rewelacyjnie. (8/10)
Zdecydowanie gorzej wygląda sprawa z Porterem Bałtyckim z Browaru Jana (ekstr. 22%, alk. 8,8%). Czekolady jest tutaj mało, prym wiedzie karmel, a do tego garść wiśni oraz wyraźne śliwki, a na dokładkę trochę emulsji. Plusem jest bardzo konkretne, wręcz odrobinę mięsiste ciało, ale co z tego, skoro w smaku prawie nic się nie dzieje? Otóż smak jest karmelowo-śliwkowo-wodnisty, mało intensywny, do zapomnienia. Nie pije się tego źle, ale w obrębie gatunku jest to jednak rozczarowanie, które należy w przyszłości dopracować. (5/10)
Porter Warmiński jest jednym z lepszych krajowych bałtyków. Wersja z wiśnią (alk. 8,5%) mnie rozczarowała. Nie jest to przeładowany owocami ulepek, ale nie wytrzymuje porównania z bazowym porterem. Mimo czekoladowych nut w aromacie, jest on w moim odczuciu raczej wytrawny, z palonymi nutami, które dostają sukurs w postaci kwaśnych wiśni. W smaku jest słodkawo, lekko kwaskowo. Na tym odcinku wiśnie są mocniej odczuwalne, choć nie dominują całokształtu, ale są prawdopodobnie odpowiedzialne za obecną w tle lekką metaliczność. Piwu brakuje głębi, a i odczucie pełni szlag trafił. Koniec końców jedyne, co mi się w tym piwie naprawdę podoba, to lekko kawowy finisz. A to trochę za mało, żeby cokolwiek zawojować. (4,5/10)
Dość oryginalnym, jakkolwiek mocno pretensjonalnie nazwanym porterem bałtyckim jest Porter Noster (ekstr. 22,5%, alk. 9%) z browaru Czarna Owca. Przez nos wyczuwam wiśnie, suszoną żurawinę, śliwki, zielone jabłko, karmel oraz szczyptę wanilii, jak również dużo słodkiej czekolady w wersji tanio-bombonierkowej vel czekoladopodobnej. Piwo jest słodkie, choć ciała mu moim zdaniem brakuje, pod tym względem przypomina raczej może lekko podrasowanego dunkela niźli młot na regionalne bałtyki. Kawy obiecanej na kontrze nie wyczuwam, za to finisz jest częściowo orzechowy, co daje efekt Nussbeissera, tyle że właśnie z niskogatunkową czekoladą. Niby siedmiomiesięczny, ale smakuje raczej młodo, choć podejrzewam, że w trakcie rozlewu mogło dojść do nadmiernego natlenienia piwa. Nie jest zły, ale chyba nie ma sensu robić bałtyka craftowego, który jest droższy a zarazem gorszy od niektórych regionalniaków, które można kupić po 4-5zł za pół litry. (5,5/10)
Obawiałem się, czy subtelna przecież wędzonka słodu grodziskiego jest w stanie przetrwać w starciu z palonymi, ciemnymi słodami. Okazało się, że jest. W Porterze Grodziskim (ekstr. 19%, alk. 8,5%) ta charakterystyczna, nieco ogniskowa wędzonka grodziska jest co najmniej tak wyraźna jak w klasycznym grodziszu. Ciemną stronę piwa z kolei można scharakteryzować jako popielniczkę wypełnioną oszczędną dawką czekolady, z kilkoma śliwkami położonymi obok. W smaku wszystko dostaje dodatkowo nieco wędlinianego, tłustego sznytu, który w pierwszym momencie można pomylić z masełkiem, kiedy przecież jest to stary dobry smalec. Ciała jest średnio, czyli w sam raz, lukrecji w posmaku też jest tyle, ile być powinno (dla mnie w sam raz, ale ja w dzieciństwie zajadałem się czarnym Haribo) i generalnie nie mam się do czego przyczepić. Czy jest to najlepszy polski regionalny bałtyk? Nie. Ale jest bardzo dobry. I jeśli uda się utrzymać zarówno jakość jak i cenę, to będzie to gatunkowy pewniak. A to już jest bardzo, bardzo dużo. (7/10)
Pierwszy bałtyk w dorobku Kingpina, czyli Angel Of Temptation (alk. 9,6%), jest piwem poprawnym, ale jak na mój gust zbyt brązowym, jeśli chodzi o barwę bukietu. Kawa jest, ale Inka, do tego melasa, sporo toffi, brązowy cukier. Te elementy nie krzyżują się z tym, czego oczekiwałem, czyli bardziej ciemnym bukietem. Jest godna pełnia, piwo trochę wylepia usta, a dość silna goryczka stanowi kontrapunkt dla lekkiej słodyczy. To jest w moim odczuciu piwna wersja Toffifee, tyle że bez orzechów. Technicznie nie mam niczego do zarzucenia, wykonanie na plus, ale nie zagustowałem. (5,5/10)
W okolicach Bożego Narodzenia Pracownia Piwa zaatakowała dubeltowo – bałtykiem leżakowanym w beczce po whisky oraz bałtykiem z przyprawami. Zdecydowałem się na ten drugi, czyli Captain Baltic Winter Edition (ekstr. 25%, alk. 9,5%). Dominantą aromatyczną jest trawa żubrowa, która, co ciekawe, oprócz tego że kojarzy mi się z imprezami z wiadomą wódką w roli głównej z czasów studenckich, dała tutaj efekt pokrewny tonce z jednej strony, a (w połączeniu z zestem limonek) rumiankowi z drugiej. Intrygujące. Tonkowe skojarzenia są jednak najsilniejsze, za sprawą czego to piwo w zasadzie pachnie jak taki kardamonowo-waniliowo-migdałowy piernik. Tak więc brawa za uzyskanie świątecznego efektu zupełnie nie kojarzącą się ze Świętami przyprawą. W ustach piwo jest pełnawe i niemożebnie gładkie, co dodatkowo podkreśla jego umiarkowane nasycenie. Na tym odcinku w końcu mocniej dochodzą do głosu ciemne słody, w aromacie jeszcze w głównej mierze przykryte przez nuty przyprawowe. Piernik dostaje czekoladowego uzupełnienia, a w finiszu palone i kawowe nutki dają piwu wytrawności. Tutaj limonka oddziela się już od trawy żubrowej, umiejętnie ożywiając piwo. To jest niesamowicie dobrze zaprojektowany, przemyślany i uwarzony porter bałtycki. Obawiałem się go, nie przepadając za piwami z natłokiem przypraw, ale tutaj wszystko gra jak należy, jest świetnie poukładane. Piwo konceptualne. Gorąco polecam! (8/10)
W końcu miałem też sposobność zapoznania się z piwem, w trakcie kampanii do powstania którego udałem się wespół z Pracownią Piwa do Irlandii. Pooka (ekstr. 20%, alk. 7,9%) to porter bałtycki leżakowany w beczkach po Jamesonie. Jako że beczki po Jamesonie są w przeciwieństwie do zdeflorowanych ale nie używanych ponownie beczek bo bourbonie używane co najmniej dwa razy (zwykle przed Jamesonem leżakował w nich Jack Daniels), przeto efekt jaki mają na piwo będzie mniej dobitny niż w przypadku piw leżakowanych w beczkach po bourbonie. I w rzeczy samej – Pooka to bałtycki porter plus dębina, tyle że stosunkowo delikatna. Jest mokre drewno, delikatny kokos i subtelny powiew wanilii, są też ciemne owoce (oprócz śliwek również wiśnie), czekolada deserowa i ciut paloności. Jest charakter bałtyka, jest i charakter Jamesona. Na poziomie aromatu jest średnio intensywnie, ale za to wszystko jest dobrze przegryzione. Jak widać po parametrach, nie jest to mocarz jak na swój styl, jest wręcz raczej lekki. Ciała nie ma przesadnie mięsistego, choć faktura wydaje się być lekko oleista – wątpię, żeby to by wpływ pozostałości oleistej z natury irish whiskey w beczce, odpowiedzialne jest za ten stan rzeczy więc prawdopodobnie coś innego, co ma emulować ten jej aspekt. Pod koniec robi się wprawdzie delikatnie cierpko od alkoholu, ale przy obecnych przez cały czas nutach beczki, finisz robi organiczne wrażenie. Myślę, że pomysł był taki, żeby odtworzyć charakter Jamesona w czekoladowym i lekko owocowym piwie, i ta koncepcja została udanie wcielona w życie. Nie jest to z pewnością najlepszy porter bałtycki, jakiego piłem, ale wyszedł bardzo smacznie. (7/10)
Przenosimy się do Anglii. Brew By Numbers 100:6 Baltic Porter Bourbon (alk. 10,6%) pokazuje chyba szacunek, jakim włodarze browaru darzą ten styl piwny, skoro ‘setkami’ są właśnie leżakowane w różnych beczkach, limitowane edycje naszego wschodnioeuropejskiego gatunku piwnego. W wersji bourbonowej mamy rzecz jasna trochę bourbonu, beczka dała tutaj sporo klepkowych, drewnianych nut. Porterowa baza jest wzorowo czekoladowa, bardzo intensywna szczególnie w smaku, okraszona hojną dawką śliwek. Klasycznie, ale z drewnianym twistem. Świetne piwo. (7,5/10)
Barana Z Jajem (ekstr. 24%, alk. 9,5%), wspólne dzieło Pracowni Piwa oraz Podgórza, piłem dotychczas tylko z pierwszej warki, podczas premiery na Warszawskim Festiwalu Piwa już jakiś czas temu. Piwo było mocno stoutowe, a jednocześnie proste w konstrukcji, bez przesadnej głębi. Solidne, choć ginęło w tłumie. Za to co się dzieje w ostatniej warce tego portera bałtyckiego, to klękajcie narody. Fakt, że zrobiło się ze względu na dosadne nachmielenie stosunkowo mocno amerykańskie, ale wszystko tutaj do siebie pasuje. Esencjonalna gorzka czekolada, ciemne owoce (śliwki, choć powiedziałbym, że również borówki), trochę paloności, dużo sosnowych chmieli, sprawiających wrażenie, jakby w kotle cała ściółka leśna wylądowała. Piwo jest gęste, lekko kremowe, raczej po słodkiej stronie mocy, choć absolutnie nie przesłodzone. Głębia jest wzorowa i zaprasza do rozkoszowania się tym trunkiem. Zastanawiam się, czy nie jest to najlepsze piwo w dorobku Pracowni. Absolutna rewelacja! (8,5/10)
Deep Dark Sea od Brokreacji (ekstr. 24%, alk. 10%) to jest taki deep dark bread, bo nuty ciemnego pieczywa oraz pumpernikla są w nim najsilniej obecne, uzupełniane o wtręty karmelu, stosunkowo stonowanej czekolady deserowej oraz śliwek. Aromat całościowo jest dość niemrawy, rozczarowująco mało intensywny. Wrażenie utrzymuje się w smaku, piwu brakuje ciała i głębi, ma intensywność smakową na poziomie średnio aromatycznego dunkela czy tmavego, co również oznacza, że nie ma czym maskować alkoholu, jeżącego język i czyniącego finisz cierpkawym. Płaskie, alkoholowe piwo do szybkiego zapomnienia. Coś tutaj poszło nie tak. (4/10)
Nie do końca rozumiem idei Jabeerportera (ekstr. 24%, alk. 10%), powstałego w norweskim Haandbryggeriet przy udziale Jabeerwocky. W aromacie mamy karmel, melasę, śliwki, skórkę chleba. Posmak jest zdecydowanie śliwkowy. Brakuje nut czekoladowych czy palonych. Coś dzwoni? Tak, to w zasadzie nie jest porter bałtycki, tylko koźlak (dubeltowy). Ważna kwestia – czy jako koźlak się broni? Moim zdaniem nie do końca. Charakteryzuje się niskim odczuciem pełni, jest alkoholowy, cierpki. Przydałoby mu się wydłużone leżakowanie. W obecnej formie ciężko go polecić. (4,5/10)
No i oto ono, Imperium Prunum z pierwszej warki (ekstr. 26%, alk. 11%) w pełnej krasie. Mogłem sprzedać za trzy bańki, ale nie ukończyłbym wtedy wpisu. Trzeba mieć priorytety. Tak więc – jest tutaj trochę sosu sojowego, ale raz, że na drugim planie, dwa, że ta akurat nuta utlenienia w wysokoekstraktywnych piwach ciemnych w moim odczuciu zazwyczaj w ogóle nie przeszkadza. No i bez problemu czuć, że to jest porter bałtycki. Karmel i melasa są uzupełnione zgodnie z przewidywaniami raczej delikatnie wędzoną śliwką, pumpernikiel łączy się z daktylami, są nuty marcepanu i pralinek z sherry, jak również trochę skórzanej tapicerki. Z jednej strony na bogato jeśli chodzi o kompleksowość, z drugiej jednak tylko średnio intensywnie. Piwo jest gęste i dość syte, choć piło się już trochę piw z masywniejszym ciałem. W finiszu do powyższego dochodzą gorzka czekolada oraz kawowa paloność, przy czym ostatnia wzorowo łączy się z nutami wędzonego suszu. Słodycz jest umiarkowana do średniej, więc nieco mniejsza niż się spodziewałem, goryczka jest lekka. Alkohol udało się ukryć, piwo jest ułożone i tylko trochę grzeje gardło. Z jednej strony jest to moim zdaniem świetna kompozycja, z drugiej brak większej intensywności odbija się tutaj na głębi, której przybywa wprawdzie wraz z ogrzaniem, ale nigdy nie jest jej na tyle, żeby zapewnić piwu awans do ekstraklasy. Piłem już w życiu różne leżakowane portery, wśród nich też lepsze od Prunum. Dwuletni Komes z bodajże 2011 roku czy pierwsza warka Wędzonego Portera z Gościszewa to piwa o co najmniej dwie klasy wyższe. Proszę mnie źle nie zrozumieć – to jest bardzo dobre piwo. Niemniej jednak spodziewałem się czegoś więcej. (7/10)
Bezpośrednią, wręcz nieco zuchwałą konkurencją dla Prunum jest Porter Podbity Śliwką (ekstr. 25%, alk. 9,9%) z browaru Jabłonowo, czyli swoisty trolling Imperium Prunum. Piwo smakuje jednak nieco inaczej, nie tylko ze względu na to, że nie przetrzymałem go tak długo. Podbicie śliwką jest tutaj zgodnie z nazwą piwa bardzo wyraźne, bo to właśnie świąteczna, lekko wędzona śliwka nadaje w nim ton. Czekolada, karmel i pieczone jabłko grają nuty poboczne, zaś ciało wydaje się jednak nieco masywniejsze niż w Prunum. Słodycz jest chyba z kolei trochę bardziej podkreślona, szczególnie w deserowym finiszu. Alkohol jest podobnie dobrze ukryty, ale ciężar piwa jest odczuwalny, co jednak dodatnio wpływa na jego głębię – ta jest moim zdaniem trochę większa od Prunum, co daje nam – nawet przy mniejszej kompleksowości – piwo lepsze. (7,5/10)
Na koniec słowo o właściwym prunumowym benchmarku, czyli świeżym Imperium Prunum z aktualnej warki. Jako że egzemplarz z pierwszej warki miałem jednak w formie przeleżakowanej, to właściwym odnośnikiem będzie świeża flaszka z warki najnowszej. Jeśli wierzyć ludziom, którzy wychłeptali wszystkie trzy warki, obecna dorównuje pierwszej w formie świeżej i jest lepsza od warki ubiegłorocznej. Ja tym ludziom rzecz jasna wierzę, bo tak mi jest najwygodniej. No i co? Jeśli Prunum z pierwszej warki robiło na mnie średnio intensywne wrażenie, to tutaj muszę powiedzieć, że aromat jest wręcz wątły. Śliwki są w nim jeszcze bardziej wycofane i mniej dymione, a za to mają bardziej soczystą naturę, co daje ciekawy efekt. Jest karmel, jest trochę czekolady, nie ma z kolei fajnych nut utlenienia, które czyniły przeleżakowaną butelkę z debiutanckiej warki zapachowo intrygującą. W wersji świeżej z kolei smak nadrabia przynajmniej częściowo niedostatki ubogiego i wątłego aromatu. Otóż w smaku jest tej śliwki jednak wyraźnie więcej, skojarzenia ze świątecznym suszem same się nasuwają, przewijają się nuty drewnopodobne, co jest zapewne pobocznym efektem oddziaływania dymu na śliwki. Czekolady też jest więcej, lekki kwasek kontrujący nieprzesadzoną słodycz wzbudza częściowo skojarzenia z wiśniami, a goryczka w finiszu jest wycofana, dając dyskretnym nutkom palonym miejsce do pokazania się. Piwo jest gładkie, miękkie, wyważone – jednym słowem eleganckie. Moim zdaniem nie czyni hajpowi zadość, ale może właśnie ten hajp, który powstał, jest dla tego piwa po prostu krzywdzący. Ono jest bardzo dobre. Czy tylko czy aż – tę kwestię każdy powinien rozstrzygnąć dla siebie. (7/10)
Imperium Prunum jest w moim odczuciu bardzo dobrym piwem. Egzemplarz z pierwszej warki był ciut lepszy od świeżego, szlachetnie utleniony, bardziej kompleksowy. Ale i piwo z nowej warki wyszło bardzo elegancko.
Zarazem jednak tańszy i łatwiej dostępny śliwkowy Jabłończak wypadł lepiej. Nie mówiąc już o innych porterach bałtyckich, w tym i polskich. Echo z Nepomucena, topowe warki portera komesowego, Ragnar, portery z Widawy czy tym bardziej Pracowni Piwa (zdecydowanie najlepszego polskiego browaru warzącego bałtyki) są moim zdaniem bardziej trafnymi inwestycjami od opus magnum Kormorana. Które, co podkreślam ponownie, jest bardzo dobre. Tyle tylko, że oczekiwania względem niego oraz poziom konkurencji przerosły zastaną rzeczywistość.
Czy tegoroczne IP w zapachu nie dawało skojarzeń z mocno wędzoną, dymną whisky? Jak dla mnie ten dymny aromat był najsilniejszym komponentem aromatu tego piwa (wersja beczkowa).
OdpowiedzUsuńNie nasunęło mi się takie skojarzenie, aczkolwiek biorąc pod uwagę komponenty dymne i komponenty drewnopodobne, które wyczułem, być może to, co u Ciebie było połączone w całość, u mnie po prostu było bardziej rozczłonkowane :)
UsuńIle czasu minęło od degustacji Imperatora Bałtyckiego BA? Jeśli mam jeszcze butelkę sprzed roku to miała szansę się już uleżeć.
OdpowiedzUsuńNajlepszy porter, który piłem z tej listy to zdecydowanie Ragnar, portery z Widawy były bardzo dobre, ale wpływ beczki był w nich akurat mało wyczuwalny.
Sherry Oloroso zostało wypite króko po debiucie rynkowym, więc obecnie może być faktycznie wyraźnie lepsze.
Usuńmiało być ułożyć się, no ale co tam
UsuńAkurat pare dni temu piłem Imperatora BA alko praktycznie niewyczowalne.
UsuńA artykuł jak zawsze rewelacyjny. Pozdrawiam
Super wpis. Pozdrawiam i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń