Debiutanci na początek 2018 roku
https://thebeervault.blogspot.com/2018/03/debiutanci-na-poczatek-2018-roku.html
Skoro drugi miesiąc bieżącego roku jest już za nami, to można trochę uwagi poświęcić rynkowym debiutantom. Oraz blogowym debiutantom. Bo trzy z poniższych marek faktycznie wypłynęły na polski rynek dopiero niedawno, jedna powstała w zeszłym roku i nawet już coś o niej pisałem, a jedna istnieje już więcej niż rok. No to jak to mają być wszystko debiutanci? Spokojnie, wszystko jakoś uzasadnię.
Kontraktowiec Hoppy Beaver zadziwił mnie swoją marketingową zuchwałością. No bo wyobraźcie sobie, że dostajecie przesyłkę z kartonem. Otwieracie karton, a tam dwie butelki piwa umoszczone w wiórach po chmielu. Chmiel jest tak zwietrzały, że wnet wokół śmierdzi skarpetą, a wnętrze pudełka nie tylko wygląda jak pudło dla chomika, ale nawet tak capi. Wyjmujecie butelki debiutującego kontraktowca i okazuje się, że są w stylach scottish ale (jeden z najmniej spektakularnych i atencjogennych w światowym piwowarstwie) oraz tripel (styl fajny, ale trudny do uwarzenia w taki sposób, żeby nie był wódczano alkoholowy albo przesłodzony; notorycznie partaczony przez polskie browary, które się na niego porywają). Sami widzicie – albo to wszystko jest nieprzemyślane albo sprawy mają się zgoła na odwrót.
Jakby nie było, Scotland Yard (ekstr. 10%, alk. 4,1%), szkockie ale, jest zgodnie z oczekiwaniami piwem wybitnie mało spektakularnym, ale i wbrew oczekiwaniom całkowicie poprawnym. Wyraźne nuty zboża obtoczonego karmelem i pieczywa z powsadzanymi rodzynkami ożywiane są przez dyskretną owocowość. W smaku piwo jest raczej wodniste, słodowe, z lekką goryczką. To jest styl właściwie stołowy, a Scotland Yard jest dobrze zrobionym piwem stołowym. Nie jestem fanem tego stylu, ale wielbiciele mogą na to piwo polować choćby i z braku alternatywy na rynku. (5,5/10)
Nie jestem też wielkim fanem tripli, ale w obrębie tego gatunku jestem w stanie wymienić kilka piw, które mi smakują. Do nich doszlusowuje Urbi et Orbi (ekstr. 18%, alk. 8,1%). To jest jedno z tych piw, które pachną bólem głowy następnego rana, ale to jest moje osobiste skojarzenie, tak już mam z triplami. Wyczuwam likier owocowy z moreli, gruszki oraz dojrzałego jabłka, z dosypaną garścią kwiatów. Przyprawowość zaznaczona, z ciasteczkami wyzierającymi od spodu. Smakowo jest wprawdzie trochę cierpko od alkoholu, ale taka już uroda stylu. Jest bardzo owocowo, żółte nutki owocowe wysuwają się na przód, a wspomniana przyprawowość i szlachetny alkohol łamią słodycz zarówno smaku jak i bukietu. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to w zasadzie tylko do tego, że najbardziej klasowe triple są trochę bardziej musujące. I tyle, serio. Dobrze zrobiony tripel, moje uszanowanie. (6,5/10)
Werdykt dla Hoppy Beavera: Szanuję za płynięcie pod prąd, piwa zgodne z założeniami, jestem ciekaw następnych.
Warzący u Profesji kontraktowiec wBrew wprawdzie trafił już raz na bloga z okazji Poznańskich Targów Piwnych, ale trochę nagnę założenia tego wpisu i umieszczę go tutaj raz jeszcze w formie debiutanta. Seria piw wBrew Grawitacji obejmuje wywary niskoekstraktowe przygotowane wbrew trendom z okazji wysokoekstraktowej zimy. Rzucające się w oczy butelki opatrzone folią termozgrzewalną zawierają więc lekkiego nowofalowego lagera oraz berliner weisse. W dodatku firmowe szkło jest cudownie bezpretensjonalne, choć opatrzone w grawerowane laserem (to nie są tanie rzeczy) logo browaru. Jeśli chcieli się wyróżnić, to im się udało.
Piwa zresztą zaskakują wysokim poziomem. American Lag-Air (ekstr. 10%, alk. 4%) przekonuje bukietem, którym rządzi grejpfrut wespół z łypającą w stronę jaśminu kwiatowością. Można też wychwycić nuty mango. Czysty profil i wysoka rześkość idą w parze z delikatnie podbitą żytem pełnią i mocną goryczką. Niby lekki lager, ale wystarczająco intensywny żeby nie być wodnisty. W pełni udane piwo. (7/10)
Poziomem nie odstaje Berlin-Air Weisse (ekstr. 8%, alk. 3%). Melanż nut cytrynowych, białoporzeczkowych oraz agrestowych, no i wyraźna mleczna kwaśność zaokrąglająca się ku finiszowi, w którym to do głosu dochodzą nutki pszenicznej bazy. Berliner jak z książki, bardzo rześki, bardzo pijalny, absolutnie bez wad. (7/10)
Werdykt dla wBrewa: wbrew pozorom bardzo udane, będę polował na następne piwa.
Z Działdowa wita browar fizyczny Kadyk. Kameralny i przytulny, patrząc na fotosy na profilu. To miło. Południca (ekstr. 12%, alk. 5%), american wheat z trawą cytrynową, wyszedł nieźle. Wprawdzie rzeczonej trawy w zasadzie wcale nie wyczułem, ale trzon piwa, czyli chmielowe zespolenie przecieru morelowego, grejpfruta i dyskretnej róży działa tak jak powinno. Piwo bez karmelu, dość lekkie (choć chyba lepiej by wyszło przy ciut obniżonym ekstrakcie początkowym), rześkie. Goryczka umiarkowana ale jednak odczuwalna, z drugiej strony jednak zbyt długo pozostająca w gardle. Można by się doczepić jeszcze subtelnej nutki drożdżowej w tle. Niemniej jednak, w porządku pozycja. (6/10)
Gorzej wypadł Babok (ekstr. 13,8%, alk. 5,3%), być może jedyny polski stout z dodatkiem kawy, który nie jest sprzedawany jako coffee stout. Czuć w nim przede wszystkim świeżo zaparzoną fusiastą kawę plujkę oraz ziarno. Kawa w smaku zaczyna penetrować rejony okołokaparowe, przechodząc via odpalone cygaro w finisz, będący połączeniem zanurzenia kinola w popielniczkę oraz żucia fusów po odstanej kawowej lurze. W tle pałętają się delikatne owocowe akcenty, w posmaku przechodzące w nuty lekko trącące rozpuszczalnikiem. Słabo. (4/10)
Werdykt dla Kadyka: Jeden kadyk powie tak, drugi cadyk powie nie.
Kolejną marką jest podkarpacki kontraktowiec Browar Fuzja, warzący w Maryensztadcie. Słodkie Kłamstwo (ekstr. 16%, alk. 6,9%), ‘chocolate tonka porter’ z dodatkiem łuski kakaowej oraz rzecz jasna tonki, wyszedł twórcom ponoć tak, jak miał wyjść. Zgodnie z polską szkołą piwowarstwa nowofalowego, piwo z dodatkami zostało zdominowane przez dodatki. Piernikowa, migdałowa, waniliowa tonka nadaje tutaj ton, dobrze gra z przyjemnymi nutami czekolady, natomiast wymienionych na etykiecie nut kawy trzeba się już raczej domyśleć. W smaku całość się już nie klei. Ok, zespolenie tonki i łuski kakaowej daje na tym odcinku zintegrowane wrażenie marcepanu w polewie czekoladowej, natomiast śladowa słodycz wnet zanika pod naporem nie tyle łuski kakaowej, co łuski jako takiej. Innymi słowy – finisz jest nieprzyjemnie ściągający, garbnikowy, cierpki, aż język po paru łykach błaga o litość, choć po wypiciu połowy zostaje spacyfikowany. Piwo, które miało więc zasilić przepastne trakty mikołowskiej kanalizacji miejskiej koniec końców zostało dopite, aczkolwiek bez entuzjazmu. Jest słabe. Ja tymczasem jąłem się zastanawiać, czy skoro piwo wyszło dokładnie tak, jak twórcy tego chcieli, to może po prostu mamy kompletnie różne gusta? (4/10)
Sprawdziłem to kolejnym wyrobem Fuzji, Powiewem Orientu (ekstr. 18%, alk. 8,4%). Zapach tej imperialnej ajpy jest bardzo obiecujący, bo dodatki (liście kaffiru oraz imbir) bynajmniej go nie zdominowały. Przede wszystkim czuć dużo słodkiej pomarańczy, trochę grejpfruta i mango oraz tchnienie marakui. Kafir jest na średnim poziomie intensywności, nadając piwu zgodnie z przewidywaniami lekko tajski sznyt, natomiast imbir plumka sobie na szczęście daleko w tle. W smaku czuć dość głębokie odfermentowanie, choć mimo braku mięsistego ciała piwo dysponuje słodyczą, która równoważy podkreśloną goryczkę. Średnio intensywnemu smakowi towarzyszy miękkie odczucie w ustach, a nawet lekko karmelowe przebłyski tu i ówdzie po prawdzie do tego piwa pasują. Dziwią mnie póki co powściągliwe recenzje na temat tego piwa. Moim zdaniem jest bardzo udane. (7/10)
Werdykt dla Fuzji: Po porterze miał być strzał z fuzji, po orientalnej ajpie się powstrzymam i spróbuję przy najbliższej okazji więcej.
Na koniec wpisu pozwolę sobie umieścić mały przegląd oferty browaru restauracyjnego Brofaktura Siedlce. Jest na rynku obecny wprawdzie od przeszło trzech lat, no ale na blogu jeszcze nie zaistniał, więc mam pretekst – jakkolwiek naciągany – do umieszczenia go w gronie debiutantów. Browar wszedł na polski rynek w 2015 roku, przy czym ograniczone pole oddziaływania rynkowego wynika z tego, że jest to browar restauracyjny. Umiejscowiony w ładnie odrestaurowanej Hali Targowej w Siedlcach, kusi co prawda, no ale jednak nie wybieram się w dającej się przewidzieć przyszłości do Siedlec. Ale od czego ma się agentów piwnych przemierzających naszą ojczyznę jak Wielka Lechia wielka i lechicka. Jeden z nich przywiózł mi zestaw butelek z Brofaktury, który zrazu spałaszowałem.
Sztandarowe brofakturowe piwo jasne, czyli Kupieckie (ekstr. 12%, alk. 4,9%), charakteryzuje się lekko podkreśloną goryczką, wyczuwalnymi zielonymi nutami chmielowymi oraz umiarkowaną zbożową bazą. Jest lekka słodycz resztkowa i lekki drożdżowy kwasek. Jednym problemem jest poziom siarki, nawet jak na jasnego lagera trochę zbyt wysoki. A mówiąc wprost – jest obecna (jeszcze) delikatna kanaliza, dla mnie jeszcze do zniesienia, ale inni mogliby mocno psioczyć. Drugim problemem są subtelne, ale jednak obecne nutki owocowe. Więcej dbałości przy produkcji wypadałoby życzyć. (4/10)
Zalecenie podtrzymuję dla Oktawii (ekstr. 12,4%, alk. 5,2%). Polski ejlik na chmielu Oktawia pachnie limonką, jabłkiem i gruszką. Niestety w wersji maślankowej. Szkoda, bo nachmielenie wypadło ciekawie, chlebowe, słodowe podszycie jest smaczne, a umiarkowana słodycz resztkowa jest równoważona podkreśloną goryczką. Ale niestety piwo jest wadliwe. (5/10)
Lepsze wrażenie robi Roskoszne (sic! ekstr. 12,4%, alk. 4,8%), hefeweizen opisany na etykiecie jako ‘jasne pszeniczne ale’. Bukiet to głównie drożdżowy kwasek, goździki oraz nuta pszenicy. Również w smaku nie jest przesadnie owocowo – nutki żółtych owoców pojawiają się dopiero w tle – ale za to piwo dysponuje smaczną, miękką słodowością, drożdżowym kwaskiem balansującym lekką słodycz resztkową, no i jest rześkie. Szkoda, że estry są tak wycofane i że finisz jest zdominowany przez nuty ciasta drożdżowego, ale jest to niezłe piwo. (6/10)
Obawiałem się Love Story (ekstr. 12,4%, alk. 4,8%), weizena z dodatkiem rozmaitych owoców, ale nie do końca słusznie, piwo nie było złe. Pachnie jak schłodzona herbatka z hibiskusa z dodatkiem truskawki, czerwonej porzeczki, wiśni oraz malin. Czerwone nuty owocowe zdecydowanie dominują, akcentów owoców żółtych (obecnych w składzie piwa) praktycznie brak. W smaku do tej układanki dochodzi wyraźny różany dżem. Jest wprawdzie słodkawe, ale nie przesłodzone. Jako tako. (5,5/10)
Najciekawiej wypadło piwo sezonowe, czyli Jałowcowe (alk. 6%). Belgian ale z dodatkiem jałowca oraz skórki grejpfruta jest zdominowany przez goździk, poza którym można również wyczuć trochę gumy balonowej, przypieczonego ciasta drożdżowego z orzechami, delikatnego skórkowego cytrusa, jak również słodkie nutki leśne, które moim zdaniem jednak są zbyt subtelne, żeby uzasadnione było nazwanie piwa w ten sposób. Niemniej jednak bukiet jest ciekawy i spójny. W smaku piwo jest bardziej wytrawne niż zapowiada to raczej słodki aromat, jałowiec jest też silniej obecny, głównie w finiszu. Smak jest dość płaski, co wszak nie jest koniecznym wynikiem wytrawności, można by go więc poprawić. Ale generalnie jest nieźle. (6/10)
Werdykt dla Brofaktury: Ładna lokalizacja browaru, poziom piw średni i w zasadzie nie wart zachodu.
Jak na wpis o debiutantach na moim blogu, wypadł dość zwięźle, co ma jednak związek z dążeniem do zwiększenia aktualności bloga. Debiutanci przy okazji wypadli całkiem pozytywnie, poza Brofakturą i Kadykiem. Jestem ciekaw następnych debiutów browaru wBrew, no i zastanawiam się, czy Hoppy Beaver konsekwentnie będzie warzył piwa w stylach mało modnych.
Ciekawe jak potoczą sie losy tych browarow jak i innych swiezakow. Bo wybić sie na start jest bardzo trudno. Te piwa moga stac na półkach dlugo, jak i wiele innych niestety.
OdpowiedzUsuńFakt, że czasy są zupełnie inne niż 2-3 lata temu, kiedy każdy debiutant miał na starcie zapewniony pewien poziom uwagi. Patrząc na nośność marek, które debiutowały w ubiegłym roku, to jest coraz ciężej.
Usuń