Loading...

Pohjala – najlepszy browar Europy Wschodniej?

Nie wiem, czy to moja osobliwość czy coś innego, ale często tak mam, że nie trawię twórców, których twórczość szanuję. W literaturze – bardzo cenię Łysiaka za jego pióro, za piękną polszczyznę, ale nie wyobrażam sobie, żebym mógł pójść na piwo z tym arogantem. Książki podróżnicze Cejrowskiego mogą być nie gorzej pozmyślane niż te od Kapuścińskiego, ale bardzo fajnie się je czyta. Za to pod względem charakteru człowieka nie znoszę. W obszarze muzycznym fajnie mi się imprezowało z chałturnikami, zaś naprawdę utalentowani muzycy okazywali się często beznadziejnymi fajfusami. W crafcie jest sporo sympatycznych osób, które nie potrafią warzyć i sporo bęcwałów, którzy tworzą piwa na wysokim poziomie. Weźmy taką Pohjalę z Estonii. Po wypiciu Öö Cassis, Prenzlauer Berg oraz Pime Öö PX skradli moje craftowe serce. A jak na One More Beerze w Krakowie minionego września zaliczyłem krótką rozmowę z ich piwowarem, to skonstatowałem, że to jest taki niesympatyczny buc. Być może była to kwestia chwili i upojenia, ale zrobił na mnie wyjątkowo mało sympatyczne wrażenie. Niemniej jednak twórczość na tym etapie szanowałem już bardzo, no i w końcu stwierdziłem, że trzeba tych Estończyków poddać dogłębnej wiwisekcji. Trzy polskie sklepy specjalistyczne oraz sklep wysyłkowy w Niemczech pozwoliły mi skompletować niemalże wszystkie Pohjale, których jeszcze nie piłem. Hipoteza – Pohjala to najlepszy browar Europy wschodniej. Przesłanka: pięć ocenionych piw pod rząd. Jednemu dałem 8/10, pozostałym czterem 8,5/10, przy czym jedno o włos otarło się o dziewiątkę. Nie miałem tak jeszcze nigdy, z żadnym browarem.

Przegląd rozpoczynam porterem bałtyckim Pohjala Öö Cassis (alk. 10,5%), pity z kranu w katowickiej Kontynuacji. Wersja bez czarnej porzeczki, a za to leżakowana w beczce po sherry, to zdecydowana światowa czołówka tego stylu. Wersja z porzeczką ale bez beczki podtrzymuje werdykt – ci Estończycy umieją w portery bałtyckie. Piwo jest pięknie utlenione – pojawiły się silne nuty polskiego miodu pitnego oraz sherry, swoją obecność zaznaczyła (absolutnie nie dominując reszty) czarna porzeczka, i to z całym krzakiem, bo takie skojarzenie wywołują tutaj obecne liściaste motywy. Innym elementem prawdopodobnie odporzeczkowym jest lekki kwasek, który sprawia, że w przeciwieństwie do wersji PX nie mam wcale a wcale wrażenia, że piwo jest jednak trochę zbyt słodkie. No a co do obligatoryjnych niemalże nut bałtycko-porterowych, czyli śliwki oraz czekolady, to ich tutaj bynajmniej nie brakuje. Rewelacyjna głębia smakowa, fantastyczne piwo. (8,5/10)

Podstawowa wersja tego piwa, czyli Öö (alk. 10,5%), pachnie jak likier czekoladowo-śliwkowy z subtelną komponentą paloną. Ta ostatnia w smaku staje się wyraźniejsza, co skutkuje kawowym finiszem. Również czekolada bierze górę nad śliwką, co – przy towarzyszącymi na uboczu nutkami orzechowymi i wafelkowymi – sprawia, że w smaku ten imperialny porter bałtycki znajduje się o co najmniej pół drogi do RIS-a. Absolutnie nie narzekam z tego powodu, szczególnie że podkreślona słodycz piwa balansuje palony kwasek. Jest super. Wersja Cassis była jeszcze lepsza, ale to jest jeden z najlepszych porterów bałtyckich, jakie piłem. (8/10)

Co może być lepsze od Öö? Chyba tylko Pime Öö (alk. 13,6%), czyli RIS. To już jest czysta esencja czekolady. Czekoladowy likier, lody z gorzkiej czekolady – you name it. Do tego paloność oraz owoce leśne (jeżyny) i sadowe (czereśnie). I odrobina wafelków oraz orzechów. W tym momencie wiem już, że piwo będzie co najmniej na poziomie Öö. W smaku wspomniana owocowość łączy się zupełnie logicznie w nuty porto i zostaje uwypuklona, częściowo przez bardzo wysoką słodycz. Tej ostatniej w finiszu przeciwstawiona jest kawowa paloność i lekka cierpkość jakby żywcem wyjęta ze skórki wiśniowej, nie dając jednak słodyczy do końca rady. Tak jak w przypadku Pime Öö PX, jest to czynnik, który sprawia, że nie mogę temu bardzo głębokiemu piwu dać dziewiątki. I to jest ten jeden malutki minus w tym piwnym deserze. No i co ciekawe – w aromacie jest ciemniejsze, a w smaku mniej kawowe od Öö. (8/10)

Tak jak wszystkie pohjalowe Pime, tak i Pime Öö Islay Whisky BA (alk. 13,6%) jest piwem o potężnej, nieco wręcz przytłaczającej słodyczy. Przeciwwagę stanowi w tym wypadku whiskaczowy torf. Klimat jest potężnie torfowy, jodynowo-bandażowy, co w połączeniu z likierem czekoladowym oraz nutami mokrego drewna, z których organicznie w smaku wyodrębniają się akcenty orzechowe i wędzone, daje bardzo ciekawy, bogaty koktajl. Pojawiająca się w finiszu kawa punktuje tego – mimo ciut wyższej wytrawności niż w przypadku piwa podstawowego – ewidentnego słodziaka. Świetne piwo. (7,5/10)

Na moment przechodzimy w zdecydowanie lżejsze klimaty. Z całego zestawu najbardziej obawiałem się Uus Maailm (alk. 4,7%). Wszelkie niedociągnięcia najszybciej mogły wyjść właśnie w lekkiej session IPA, mającej na domiar złego tylko trzy tygodnie do końca daty ważności. Wszelkie obawy zostały jednak rozwiane pierwszym niuchem. Piwo jest świeżutkie, rześkie, intensywne, no i wytrawne. Trzon tworzą nutki liczi oraz grejpfruta, uzupełnione o delikatną żywicę. Piwo finiszuje nieco trawiasto, mocną goryczką, której towarzyszy nutka mineralna. W posmaku można dodatkowo wyczuć akcent kwiatu jaśminu. West coast as f**k, tak się to robi! (7,5/10)

Kirg (alk. 6%), IPA z dodatkiem marakui i czerwonej pomarańczy, ma wszelkie zadatki na bycie najsłabszym ogniwem w portfolio Pohjali. Piwo jest lekkie i rześkie, ale przy tym przegazowane, lekko kwaskowe, z ziemistymi nutkami drożdżowymi. Z dodatków marakui nie wyczułem wcale, czerwoną pomarańczę zaś tylko na marginesie. Poza tym rządzą tutaj chmielowe cytrusy, które via kwasek przechodzą w lekko gorzki finisz, czemu stale towarzyszą te ziemiste drożdże. Mam wrażenie, że to piwo nie wie do końca czym chce być, jest bowiem jednym wielkim bałaganem. (4,5/10)

Bałaganem nie jest uwarzona wspólnie z Boneyard Beer IPA o nazwie North Of Bend (alk. 7,2%). Nuty herbaty, rumianku, ziół i dojrzałych owoców tropikalnych (najbardziej nasuwają mi się brzoskwinie) są uzupełnione delikatnym miodowym utlenieniem, które tutaj nawet pasuje. Nie ma się jednak co łudzić – w formie świeżej piwo z pewnością byłoby bardziej atrakcyjne. Średnia moc aromatu, względnie pusty finisz i dalece mniej tropikalny bukiet niż piwo według słów na etykiecie powinno posiadać, nie są jednak bezpośrednim efektem utlenienia. Jest nieźle, ale mogło być lepiej. (6/10)

Deserowo zapowiadał się Cocobänger (alk. 12,5%), RIS z dodatkiem kokosa i kawy. Zgodnie z przewidywaniami, w nozdrza uderza efekt czerwonego bounty, czyli kokos plus ciemna czekolada, można też wyniuchać likier kawowy, trochę nutek palonych oraz nuty owoców czerwonych, jak i leśnych. W smaku gładkie, mocno grzejące od nielichego woltażu, pełne i deserowe. Ciemne bounty i miazga z Raffaello z likierem kawowym w finiszu. Nuty palone, ciasteczkowe i delikatna wanilia na uzupełnienie. Wytrawności się tutaj nie zazna, paloność jest zbyt słaba żeby się na dobre przebić, a to piwo ma w sobie co najmniej tyle słodyczy, co ciemny, czekoladowy muffin. I w zasadzie to jedynie przerysowana słodycz jest tutaj w pewien sposób mankamentem. Wolałbym, żeby piwo było ciut bardziej wytrawne, wtedy byłoby jeszcze lepsze niż i tak już jest. (7,5/10)

Gdzieś tam niemiły pan z Pohjali znalazł ponoć ziarno słodu, które ma bardzo sugestywny wygląd i walnął jego zdjęcie na etykietę portera Must Kuld (alk. 7,8%). Pewien Anglik nawet napisał do browaru, że etykieta jest obraźliwa i seksistowska. Dostał odpowiedź, że "ma wydorośleć". Szanuję taką odpowiedź. W każdym razie, zgodnie z etykietą jest to piwo orgiastycznie czekoladowe, czyli etykieta w tym wypadku nie kłamie. Do tej czekolady dodajemy trochę orzechów w miodzie i nutek palonych, choć i delikatna metaliczność się tutaj przypałętała, obecna w aromacie, ale na szczęście nie w smaku. Ten ostatni jest chyba jeszcze bardziej esencjonalnie czekoladowy niż zapach, z delikatnymi nutami owoców jagodowych w tle i wytrawnym, kawowo-palonym finiszem, kontrującym lekką słodycz tego kremowego w konsystencji piwa. Piwny deser zdecydowanie na propsie. (7,5/10)

Wersja Must Kuld El Salvador (alk. 7,8%), uwarzona z dodatkiem kawy z tego kraju o rekordowym odsetku zabójstw, wyszła nieporównywalnie gorzej. Kawowa paloność finiszu rozlała się na całe piwo, przy czym dodana kawa pachnie jak ziarna ze świeżo otwartej paczki, ma jednakże również komponentę, kojarzącą się jednoznacznie z fasolą bob, rywalizującą z nutą śmierdzącego cygara o prymat w bukiecie. Trzeci aspekt aromatyczny, czyli sucha, popiołowa paloność, daje o sobie znać w smaku, a mogąca ją skontrować lekka słodycz piwa wydaje się być od dodanej kawy zupełnie odklejona. Esencjonalna czekoladowość czy intrygujące leśne owoce z wersji podstawowej zostały tutaj niemalże całkowicie wyparte przez kawę (delikatna czekolada się tylko ostała), a na domiar złego pojawiła się w piwie wspomniana nuta śmierdzącego cygara. To piwo jest więc przykładem tego, jak nie robić piwa z kawą. Między innymi dlatego, że człowiek czuje się nieswojo, kiedy mu się po konsumpcji coffee portera fasolą odbija. A szkoda. (4/10)

Mutant Disco (alk. 6,8%) to piwo konceptowe. Niby white IPA, ale uwarzone ze sporą ilością skórek cytryny, leżakowane z dodatkiem wiórów dębowych nasączonych tequilą. Rezultat końcowy jest taki, że nowofalowe chmiele stanowią tutaj słodkie tło, natomiast w pierwszym rzędzie to piwo kojarzy mi się z ciastem nasączonym olejkami cytrynowymi, ale i z tequila body shotem, który ostatnim razem piłem w Tajlandii, o czym za jakiś czas muszę w końcu napisać. W smaku ta cytrynowość w synergii z chmielami daje nuty trawy cytrynowej, czyli w dalszym ciągu obracamy się w indochińskich klimatach. Jest balans, jest miękka faktura, jest też dość asertywna, grejpfrutowa goryczka. Bardzo fajna koncepcja. (7/10)

Logicznym dopełnieniem Mutant Disco jest jego wersja TX vel Tequila Barrel Aged (alk. 7,5%). Nie musiała, co ciekawe, wyjść bardziej tequilowa od podstawy, leżakowanej z płatkami z takiej beczki, wszystko bowiem zależało od tego, ile tych płatków w wersji podstawowej wylądowało. No ale koniec końców faktycznie – wersja Tequila BA ma w sobie więcej nut tequili, nadal dużo cytryny, nadal przebłyski owocowych, lekko 'zielonych' chmieli nowofalowych, plus więcej typowo dębinowych nut – ewidentnej wanilii oraz delikatnego kokosu. Pojawiła się nutka cukru trzcinowego oraz dopasowany akcent podchodzący pod geranium. No i faktura, co ciekawe, jest bardziej miękka. To jest tequila body shot w wersji szlachetnej. Świetne. (7,5/10)

Black IPA jest ponoć jednym z najgorzej sprzedających się w Polsce stylów piwa, czego absolutnie nie potrafię zrozumieć. Pohjala podrasowała Mets (alk. 7%), swój wyrób w tym stylu, gałązkami świerku oraz borówkami. Rezultat nawet w połowie nie jest tak sosnowo-leśny jak Forest od Nepomucena. Jest za to świetnie zbalansowany. Jest świerk i sosna, są lekkie borówki i owoce leśne, jest jednak również czekoladowa baza, palono-chmielowa, kwaskowo-gorzka wytrawność oraz delikatnie mineralny posmak. Kolejne świetne piwo z tej stajni. (7,5/10)

Następnym piwem w ramach „Forest Series” jest Kalana (alk. 8%), brown ale z dodatkiem igieł sosny oraz wanilii. Dodatki funkcjonują tutaj głęboko w tle, przy czym wanilia zgodnie z oczekiwaniami lekko osładza zapach, a sosna dodaje mu ikry. W głównej mierze czuć jednak zespolenie słodkiej czekolady z orzechami oraz tchnienie melasy, mamy więc do czynienia z efektem Nussbeissera, znanym w Polsce z pierwszych warek Plan-T z Pracowni Piwa. Nie jest to więc przegięte piwo leśne, a raczej lekko podrasowany, mocny brown ale. Pierwszy akord jest słodowy, jednak w finiszu robi się wytrawnie i goryczkowo. Niezłe piwo, ale to jednak trochę za mało jak na taki browar i taką cenę. (6/10)

We współpracy z klasowym londyńskim Brew By Numbers stworzono porter imperialny Kolm Null Null Kolm (alk. 11,1%), po czym przeleżakowano go w beczkach po portugalskim winie Moscatel Roxo. I gdyby niestety nie lekki aldehyd octowy, pachniałoby wyśmienicie. Zresztą, te zielone jabłka gdzieś tam się wpisują w silny, rodzynkowy, jagodowy, pokrewny porto aromat moscatel roxo, już nie mówiąc o ciemnych, czekoladowo-palonych słodach, które świetnie z nim współgrają. Można wyczuć wyraźne nuty drewna oraz bardziej stonowane akcenty miodu i moreli, zaś palony finisz jest zarazem wyraźnie garbnikowy. Nie ma to piwo tyle ciała ile mogłoby mieć, nie ma specjalnie głębi, jest lekko wadliwe, mogłoby być trochę mniej nasycone, ale nadal jest to niezły, a przy tym ciekawy wywar. (6/10)

A na śniadanie polecam Porridge Bullet (ekstr. 27,5%, alk. 11,9%). Ten mocarz to BA blend, nie wiadomo jednak w jakiego rodzaju drewnianych beczkach leżakowały partie, z których dokonano kupażu. Nie jest to jednak istotne. Istotne jest to, że mamy tutaj do czynienia z fenomenalnym piwem. Strzelam, że takim, które po drodze zaliczyło między innymi beczki po sherry oraz porto. Winność jest ewidentna, tak samo jak bezpośrednie beczkowe nuty - laktony dębowe (kokos) oraz wanilina. Podstawa jest esencjonalnie czekoladowa, gęsta i słodka, delikatnie kawowa w posmaku. Silne są nuty fig oraz rodzynek, jak również orzechów, przy czym lekki winny kwasek kontruje słodycz piwa. Skrótowo można powiedzieć, że Porridge Bullet to piwna wersja czekoladowego porto z nutami beczkowymi. Przy czym jest to tak cudownie kompleksowe piwo, że jednak żal je opisowo aż tak bardzo skracać. Super! (8/10)

W przypadku Taanilinn (alk. 14%) nastawiałem się na opus magnum browaru, bo uwarzone wspólnie z duńskim To Ol piwo jest najwyżej ocenianym wywarem w dorobku Pohjali na RateBeer, RIS z przyprawami starzony w beczkach po koniaku już z daleka pachnie winiakiem. Pumpernikiel, wafle, sfermentowane grono, brązowy cukier, mokre drewno, wanilia, delikatny kokos, suszone morele, rodzynki, trochę śliwek, nuty czerwonych owoców – piwo jest wybitnie kompleksowe i mimo że w aromacie nie ma praktycznie typowych dla gatunku, smoliście czarnych nut z rejonu kawy i gorzkiej czekolady, to człowiek za nimi też zupełnie nie tęskni. Dopiero w posmaku pojawia się nuta palono-kawowa, ale i tak dopiero na drugim planie. Fajnie, że w tym piwie mimo silnej słodyczy nie postawiono na ulepkowatość, przy czym dopasowana cierpkość alkoholu w finiszu tworzy część przeciwwagi dla słodyczy. I w alkoholu upatrywałbym jedyną rzecz, którą można by poprawić. Nie jest to więc opus magnum Pohjali, ale to tylko dlatego, że kilkoma innymi piwami mocno podnieśli sobie poprzeczkę. (8/10)

Wiele obiecywałem sobie również po Cowboy Breakfast (alk. 12,5%). RIS leżakowany w beczce po bourbonie, z dodatkiem czarnej porzeczki, kawy oraz chili. Dodatki wspaniale wtapiają się w bazę, dzięki czemu piwo robi wyjątkowo homogeniczne wrażenie. Kawa wspomaga RIS-a bazowego, czarna porzeczka swoim owocowym kwaskiem kontruje waniliowo-kokosową słodycz bourbonu, a bukiet jest wręcz gęsty od nut gorzkiej czekolady i likieru czekoladowego, wspomaganych przez pumpernikiel. W smaku rzeczona porzeczka czyni sprawę bardziej wytrawną niż większość barrel ejdżdów od Pohjali. Kwasek z aromatu przechodzi w kwasek w smaku, co z jednej strony trochę zmniejsza uczucie pełni, z drugiej kontruje słodycz. Większa wytrawność przy takim woltażu idzie w parze z wyraźniej odczuwalnym alkoholem, ale jest to alkohol o szlachetnej naturze, nie przeszkadza więc. Kolejne świetne piwo z tego browaru. (7,5/10)

A na koniec najdziwniejsze – poza Mutant Disco – piwo z Pohjali w tym zestawie. Laugas (alk. 12,3%) to imperialny gruit doprawiony owocem jałowca, kminkiem i niewymienionymi z nazwy ziołami, leżakowany w beczce po bourbonie. Powiedzieć, że to piwo jest dziwne, to nic nie powiedzieć. Określić je mianem smacznego jest jednoznaczne z wyrządzeniem mu krzywdy. Ono nie jest smaczne, ono jest pyszne. Beczka po bourbonie zadziałała wzorowo, dając piwu mocną, słodką, kokosowo-waniliową opatulinę. Wyraźny, owocowo-cytrusowo-leśny jałowiec harmonijnie łączy się z kminkiem (przyprawą, której w normalnym wypadku nie cierpię). Brązowo-słodowe podszycie jest – nomen omen – szyte na miarę. Ziołowość o miętowo-mirtowej proweniencji jest wszędobylska, ożywia piwo, mając jednocześnie kanty zaokrąglone przez wymienione wcześniej czynniki. Piwo jest pełne, gęste, mocno ziołowe w smaku, a jednak nie cierpkie. Finisz jest bourbonowy, limonkowy (!), delikatnie słodowy. Alkohol ukryto bardzo dobrze, piwo ma gładką teksturę, jest słodkie, ale bez przegięcia. Wspaniale zaprojektowany wywar, umiejętnie wcielony w życie. Piwo dla miłośników nalewek ziołowych. (8,5/10)

Pytanie zadane w tytule pozostawiam otwarte, aczkolwiek nie jestem w stanie przypomnieć sobie browaru z naszego rejonu świata, który by warzył tak konsekwentnie na tak wysokim poziomie. Nie wszystkie piwa były udane, średnia portfolio Pohjali jest jednak tak wysoka, że Estończycy plasują się w czołówce nie tylko europejskiego, ale i światowego craftu. Jeszcze lepszy efekt Estończycy by uzyskali tonując trochę słodycz w swoich najcięższych piwach, no ale to jest już kwestia mojego gustu. A że nie jadam ani słodyczy ani owoców, toteż i mogę być bardziej wyczulony na słodycz niż inni. Abstrahując od tego, Pohjala to jest obecnie jeden z najlepszych działających browarów. Umiejętnie stosuje drewniane beczki po mocniejszych alkoholach, potrafi żonglować ziołami i dodatkami leśnymi, prawie każde piwo robi przemyślane wrażenie, a takie wywary jak Laugas czy Mutant Disco są efektownymi piwami konceptualnymi.

Trzymam kciuki i będę kupował kolejne piwa tych Estończyków. Niezależnie od sympatii i antypatii personalnych. Pewna marka – to jest to, czego szukałem i co znalazłem.

recenzje 6792900885382039884

Prześlij komentarz

  1. Czołem, śledzę Twojego bloga już dobrych parę lat i bez wchodzenia w tyłek mogę przyznać, że uważam go za najlepszego piwnego bloga. Piszesz ciekawie, recenzje piw wyglądają na subiektywne bez rozczulania się nad tym czy innym (nie odczuwam także wciskania promocyjnego kitu, czy stronniczości). Jedyne czego nie mogę rozgryźć to skala ocen. Do skali 1-10 dodajesz połówki więc masz skalę dwudziestostopniową (wiadomo że człowiek się gubi jak jest więcej niż pięć). Jaka jest różnica między 7.5 a 7.0? Większość piw bardzo dobrych dostaje u ciebie 7, próbuję się jakoś w tym połapać ale chyba już tracę nadzieję :). Czy może jednak kierujesz się tylko i wyłącznie czynnikami obiektywnymi jak piana, stylowość etc? O Oczywiście nie chce tutaj nic krytykować, w końcu to twój blog, ale może przybliżyłbyś czytelnikom swoją skale? Chyba, że takowy wpis już istnieje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Wydaje mi się, że kiedyś coś na temat tej skali pisałem, ale nie wiem już, czy tutaj, czy na FB. W ocenie kieruję się tylko subiektywnymi czynnikami, bo to jest blog konsumencki a nie sędziowski, stąd nigdy bym nie odjął punktów np. za to, że deklarowany porter bałtycki jest zbyt risowy.

      Mogę skalę opisać słownie: 10 - nieosiągalny geniusz; 9,5 - niemalże nieosiągalny geniusz; 9 - bardzo trudno osiągalny geniusz; 8,5 - niesamowite piwo, ocierające się o geniusz; 8 - super, rewelacja; 7,5 - świetne; 7 - bardzo dobre; 6,5 - dobre; 6 - niezłe; 5,5 - jako tako; 5 - przeciętne; 4,5 - poniżej przeciętnego; 4 - kiepskie; 3,5 - niedobre; 3 - bardzo niedobre; 2,5 - ciężko dopić, część idzie do zlewu; 2 - do wylania po paru łykach; 1,5 - do wylania niemalże natychmiastowo; 1 i poniżej - poziom browaru Edi.

      Zdaję sobie sprawę, że zakres znaczeniowy poszczególnych określeń może się dla różnych ludzi trochę różnić, niemniej jednak powinno to dać jako taki obraz tego, w jaki sposób podsumowuję piwo, dając mu określoną ilość punktów.

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)