Piwa wakacyjne – go south, young man
https://thebeervault.blogspot.com/2014/09/piwa-wakacyjne-go-south-young-man.html
Wakacje się skończyły, a moje myśli w pracy uciekają z utęsknieniem ku minionemu wyjazdowi do Rumunii i odczuwam głęboką frustrację że w takie tango to ja będę mógł pójść ponownie dopiero za rok. Niemniej jednak niektórzy podróżują w mniej oczywistych terminach niż owe dwa miesiące letnie w trakcie których przy odrobinie szczęścia niebo nad Polską nie ma koloru betonu, stąd można rzucić szklanym okiem na parę piw ‘wakacyjnych’, tzn. takich których człowiek by u siebie nie kupił, a na które w zależności od obranego kierunku podróży może być skazany. Dobrze wiedzieć zawczasu czego mimo wszystko się wystrzegać, a co da się pić.
Zythos Vap (alk. 5%) przyleciał do mnie z Rodosu. Nie tak niedawno, stąd i nie dziwi całkiem pokaźne miodowe utlenienie jakie wypełniło moje nozdrza po odkapslowaniu butelki. Poza tym piwo jest słodowe i mydlane, wiecie, mydełko Fa, te sprawy. Co ciekawe, mimo wodnistości i lekkiego kwasku Zythos Vap jest wywarem mdłym, nawet stawiając wspomniane utlenienie poza nawias ciężko jest sobie wyobrazić że pod piekącym słońcem Azji Mniejszej będzie orzeźwiać. Ale że mam dobry humor, chcę zakończyć jakimś optymistycznym akcentem. O, już wiem: Piłem gorsze. (3/10)
Itaipava (alk. 4,5%) to brazylijski sikacz którego rzecz jasna zakupiłem w Lidlu. Swego czasu, dawno temu kiedy to robiłem za białego Murzyna w Londynie, po pracy zwyczajowo albo raczyłem się baniaczkiem Stella Artois albo puszką Murphysa albo flaszką brazylijskiej Brahmy, która miała elegancko tłoczoną butelkę, leżącą w dłoni jak gdyby była tam od urodzenia. No więc Brahma to naprawdę niezłe piwo w porównaniu do Itaipavy. Są tutaj gryzące nutki chmielu wywołujące skojarzenia z zapachem zza pach, pełno słodkiej kukurydzy i nuta zgniłych jaj. Po jasnej stronie można wymienić interesującą, wręcz cytrynową kwaskowość dzięki której zawartość puszki nie popłynęła od razu zardzewiałymi śląskimi wodociągami do oczyszczalni ścieków. A tak poza tym to piwem rządzi wodnistość. Obok DMS-u. Ech... (2/10)
Ciekawiej się zrobiło za sprawą meksykańskiej marki Bohemia. Pierwszym piwem był Weizen (alk. 5,7%). Na RateBeer czytam, że to kristallweizen, czyli filtrowany. Aha. Cóż za niespodzianka kiedy po odkapslowaniu w nos buchnęła silna kolendra. Piwo jest dzięki tej kolendrze silnie perfumowe, zarówno słód jak i chmiel czuć bardziej na peryferiach. Jest raczej mało intensywne smakowo, ale i też słodkawe, a co za tym idzie niespecjalnie rześkie, wręcz przyciężkawe jak na takiego, hmm, kristallwita. Ale pije się je całkiem przyjemnie, no i stanowi ciekawą niespodziankę stylistyczną. (6/10)
Przy Bohemia Clara vel Clasica (alk. 5,3%) obyło się już bez większych niespodzianek. Od innych macrolagerów odróżnia je lekka tostowość, no i względny ciężar (jak na macrolagera), który jest powszechny u polskich przedstawicieli tego stylu, ale w krajach południowych zazwyczaj warzy się nieco lżejsze, bardziej wodniste ale i rześkie piwa tego typu. Niby czuć trochę chmielu, ale mimo to piwo trochę muli. (4/10)
Kathmandu (alk. 5,5%) to autentyczne piwo z Nepalu, robione z kryształowo czystej himalajskiej wody blablabla. Butelka pękata, pojemność 650ml, całe szczęście że się miałem z kim podzielić jej zawartością. Czym się posilają tragarze niosący skarpetki bogatym białasom w drodze na Mount Everest? Zacznijmy może od tego że piwo nie było najświeższe, więc miodowe utlenienie mnie nie zdziwiło. Ciekawe jednak że ta specyficzna miodowość w połączeniu z jasnymi słodami dała coś na kształt taniego whiskacza. Serio, aż pobiegłem po butelkę Balantajnsa. Nie, Balantajns dużo lepiej pachnie, Kathmandu to raczej Golden Loch czy coś w ten deseń. A, jest jeszcze trochę kukurydzy, kartonu i powiązanego z tym ostatnim dmuchanego ryżu. W ustach piwo niestety nie zapewnia tej rześkości, która w przypadku wodnistych macrolagerów z krajów południa stanowi o ich jedynym sensie istnienia. Piwo jest słodkawe i jakąś tam jednak pełnię słodową ma, w związku z czym ciężko się je pije i doprawdy nie wiem do czego mogłoby być przydatne. Oprócz oczywiście jako paliwo dla tragarzy. (2/10)
Wpis był już gotowy, ale dostałem z Lidla fantazyjnie zapakowaną paczkę z czterema nowymi piwami w ofercie, unaoczniającą że pracownicy Poczty Polskiej jednak potrafią być łagodni jak gołąbki. Bo w przeciwnym razie ogromne pudło w którym sobie radośnie latały obijając się o siebie butelki z piwem, w żaden sposób nie zabezpieczone (kosz który miał być zabezpieczeniem latał sobie podziurawiony obok butelek) byłoby nasiąknięte azjolagerami i pełne potłuczonego szkła.
Tsingtao (alk. 4,8%) z Chin. Ponoć nazwa to akronim zdania „This shit is not good, take another one”, co wszak nie ma z punktu widzenia semantyki sensu, chyba że jest skierowane do masochistów. Spodziewałem się sikoszczocha, a tymczasem jak na korpolagera, Tsingtao jest piwem niezłym. Jest wyzbyte ewidentnych wad, z początku nieco słodkie, co by trochę rozchmurzyć przeciętnego Chinola parającego się przez siedem dni w tygodniu składaniem srajfonów z przerwą obiadową na szczura gong bao. Początkowo, przy braku treści, ta słodycz mi przeszkadzała, po paru łykach jednak się układa i piwo wchodzi jak miejski gołąb pięciu smaków na kacu. Czyli zaskakująco gładko. No i niby ryżu w piwie nie powinno się czuć mimo jego obecności w składzie, jest tutaj jednak specyficzny posmak występujący też w innych piwach z ryżem w nasypie jakie piłem, stąd nie jest to chyba przypadeg. Da się pić. (4/10)
Nie da się pić Sapporo Premium (alk. 4,7%), piwa od odwiecznych wrogów Chin. Nipponlager (warzony na licencji w Ojropie) ma jedynie fajną etykietę i nic ponadto. Początkowo śmierdzi jak garść ziarna ugotowana w wiadrze wody spuszczonej z chlorowanej miejskiej pływalni w Kobe, a po pewnym czasie rzecz staje się kwaskowo korpolagerowa z mocną sugestią jabłek i garścią ziarna w tle. Piwo jest rzecz jasna mocno wodniste, natomiast finisz jest cierpki i suchy jak skóra Japonek. Znaczy się, sucha jest ta skóra. Czy cierpka to nie wiem, nie próbowałem. Bardzo nieprzyjemnie się to pije w każdym razie. (1,5/10)
Kingfisher (alk. 5%) to niby piwo indyjskie, ale to sprzedawane w Europie jest w rzeczywistości warzone w Pakistanie. Znaczy się, pardon, w Anglii. Zakładam uprzejmie, że przynajmniej smakuje podobnie jak to warzone w Indiach. Co więc taki Indus robi w czasie wolnym? Idzie pod mur przy ruchliwej ulicy, załatwia tam swoją potrzebę gaworząc z kolegą który robi to samo metr obok, podciera się lewą ręką, idzie z z taką uwaloną g**nem łapą do Gangesu żeby ją wypłukać w tym ścieku, po czym siada na rozsypującym się murku i obserwuje jak palone jest ciało jakiegoś człowieka, a psy wygryzają truposzowi kawałki ciała. Smród palonego ludzkiego ciała miesza się ze smrodem krowich placków, a gwar ruchliwej ulicy zostaje jeden tylko raz przebity odgłosem eksplodującej martwej krowy. W takiej scenerii pociąga łyk za łykiem Kingfishera, pustego i wodnistego piwa, zwieńczonego pestkową, suchą i nieprzyjemną goryczką. Tylko zapach w którym czuć i słód i chmiel daje jeszcze radę odciągnąć zmysły od wspomnianych smrodów, ale to za mało żeby się w końcu zacząć cieszyć życiem. Ale przynajmniej po smaku nie czuć żeby piwo było uwarzone na wodzie z Gangesu czy innej Tamizy. (3/10)
Chang to piwo tajskie. Jak wiadomo, Tajlandia to kraj pozorów. Kraj, w którym amatorzy kobiecego piękna moga się ku swojemu zaskoczeniu dowiedzieć dopiero w pokoju hotelowym, że ich wybranka ma między nogami znacznie więcej niż się spodziewali. Piłem kiedyś Changa mocnego, o zawartości alkoholu 6%, i był zaskakująco niezły. Dałem się uwieść pozorom, bowiem jego słabszy brat Chang Beer (alk. 5%) to puste, wodniste, słodkawe, męczące piwo o niemalże nieobecnej goryczce. Tylko aromat, ze swoją ciut ciastową słodowością pokrewną monachijskiemu hellesowi, jest całkiem znośny. No ale pić się tego z przyjemnością nie da. (3/10)
Tyle na dziś. Tylko dwa piwa meksykańskie i sinolager okazały się zdatne do picia, dobre i to. W pozostałych przypadkach lepsza by była chyba wysterylizowana woda. Szkoda gadać.
Widzę po Twoim poście że jesteś wymagającym smakoszem piwa. Bardzo mi się to podoba.
OdpowiedzUsuń