Kręte ścieżki AleBrowaru
https://thebeervault.blogspot.com/2014/07/krete-sciezki-alebrowaru.html
AleBrowar to przedsięwzięcie, które ma na sztandarach wypisane szokowanie jako metodę przyciągnięcia uwagi. Szokowanie etykietami, tekstami na tychże czy też przeholowanymi, wytrąconymi z balansu piwami. Nie jest to wcielane w życie aż tak infantylnie jak w przypadku szkockiego BrewDoga, ale nie podoba mi się to podejście. Image swoją drogą, ale piwa również pozostawiały ostatnimi czasy wiele dożyczenia. Sucho wytrawny King Of Hop, rozklekotany Golden Monk, przechmielony (!) Ortodox Mild, jednowymiarowy Saint No More 2013, niezbalansowany Brown Foot – nie były to piwa które bym powtórzył. Jak się więc może mieć sprawa z piwami które były już z góry zapowiadane jako jedne wielkie przegięcia? Różnie.
Fanowska edycja Smoky Joe (alk. 6,2%) przeleżakowała u mnie co nieco, ale bardziej nieco niż co. Bez czekolady, bo czekolada to trucizna. W wersji fanowskiej zwiększono wydatnie udział słodów wędzonych na torfie, co się odpowiednio przełożyło na smak. W aromacie na początku w zasadzie jest ten sam torfowo-czekoladowy kolaż co w wersji regularnej, przynajmniej ja się tutaj większego storfienia nie doszukałem. W smaku jest jednak inaczej. Tutaj zdecydowanie mamy słody znane z whisky z Islay na sterydach. Torf jednoznacznie dominuje, jest wręcz agresywny i kwaskowy. Po kilku chwilach czuć przełożenie na aromat – torf wychodzi przed szereg i releguje czekoladę hen daleko w tył, aż za ziemistość, która pod względem intensywności gra drugie skrzypce w finiszu. Na pewno więc nie można zarzucić piwu braku wyrazistości, z drugiej strony jednak osobliwa harmonia wersji podstawowej uległa zatraceniu. Tym samym piwo ma większą siłę przebicia, ale moim zdaniem zarazem mniejszą pijalność. Jest szorstkie, kwaskowe, bez balansu. Nadal jest to niezły wywar, wszak trudno konkretnie spartolić coś takiego fajnego jak Smoky Joe, ale tak mocne dotorfienie moim zdaniem mu nie służy. Tak więc nie idźcie tą drogą. (6/10)
Chwilę później solenizant spalił ciasto. A raczej przesłodził. Luźne skojarzenie jakie mam z nazwą tego okazyjnego piwa to Przewrót Mleczny -> nietolerancja laktozy -> Rewolucja Żołądkowa. Czyli nowomodnie, rewolucyjnie, choć niekoniecznie apetycznie. Etykieta za to współgra z takimi niezbyt smacznymi skojarzeniami. Tak już niestety jednak jest – mnie już nawet po dodaniu ociupinki mleka do kawy żołądek zaczyna marudzić, stąd milk stouty z pewnością nie są moimi ulubionymi piwami. Chocolate stouty to już coś innego. Byle nie za słodkie. No właśnie.
Gładka, mleczna tekstura sporego ciała słodowego tego palonego piwa współgra z konkretną dawką cafe latte jaką można w nim wyczuć. W sensie, jest dużo więcej mleka niż kawy. Piwo jest niestety słodkie aż się zęby w dziąsłach chowają błagając o litość. Lekka goryczka nie stanowi tutaj żadnej przeciwwagi, a brak głębi ostatecznie pozbawia słodycz jakiejkolwiek zasadności istnienia. Niemalże niepijalne. (3,5/10)
A dlaczego przypisuję Przewrót Mleczny AleBrowarowi? Wszak to wspólne dzieło AB oraz Pinty. Owszem, tyle że strona pintowska była odpowiedzialna tylko za chmielenie, a w tym gatunku jest ono na tyle symboliczne, że nie wpływa miarodajnie na smak. Tak więc końcowy rezultat to wynik szaleństw piwowarów AB i wstrzemięźliwości Pinty.
Crazy Mike (ekstr. 20%, alk. 9%) był zapowiadany z takim nadęciem propaga... chmielowym, że niejako z góry zakładałem że nie będzie to piwo dla mnie. Akcja promocyjna Hopheads of Poland, chmielowy kop w ryj, bez litości, miazga, przegięcie. A tymczasem piwo jest faktycznie niezwykle intensywne, ale przy tym zadbano o dziwo o balans. Jest bardzo mocno chmielowe, o słodkim zapachu dojrzałych owoców tropikalnych pokroju mango, brzoskwini czy bardziej subtelnej marakui, z dużą dawką cytrusów i bardziej umiarkowaną żywicy. No i goryczka jest rzeczywiście mocna, mocarna, ekstremalna. Przy tym już przez nos czuć cukrowość słodów, która przekłada się na sporą słodycz piwa, która to w innym wywarze mogłaby się pewnie wydawać zaklejająca, ale w tym Krejzolu zapewnia równowagę goryczce, będąc przez ostatnią sama równoważona. Intensywne piwo, wszystkiego tutaj dużo – chmielowej owocowości, goryczy, słodyczy, ciała. I równanie się udało, jest to pierwsze od dawna piwo z AleBrowaru które mi naprawdę smakuje, a przy okazji jest jednym z najlepszych wypustów browaru. (7,5/10)
Ostatnim wypustem kontraktowców jest Hopsa Sa (alk. 5%) polska IPA na polskim chmielu, ŚWO. Doceniam próby stworzenia smacznej PIPY, tyle że moim zdaniem udało się to dotychczas jedynie w chorzowskim Redenie. I po konsumpcji Hopsa Sa, piwa chmielonego wyłącznie odmianą Iunga, niestety zdania nie zmieniłem. Bukiet jest niezbyt intensywny i esencjonalny zarazem. Gdzieś pomiędzy trawą, żywicą a cytrusem, do czego w smaku dochodzi odrobina mandarynki. Smakowo piwo nie jest do końca wyraziste, co z nawiązką nadrabia finisz wraz z goryczką, która może nie jest przesadnie mocna, ale za to pestkowa, cierpka, drętwa i zalegająca. Wypiłem bez skrzywienia, ale nie jest to zbyt przyjemne piwo. (5,5/10)
Czas pokaże co przyniesie przyszłość. O brak wyrazistości w przypadku AleBrowaru nie można narzekać, a piwa wywołują nawet u mnie dość skrajne reakcje. Crazy Mike pozwala liczyć na rozwój ku dobremu, zobaczymy co dalej.
Przerwórt Mleczny był spoko sweet stout musi być słodki :) z ocena Crazy Mike się zgadzam chyba najlepsze piwo AB, Hop Sasa nie płem, Smoky Joe faktycznie trochę przesadzony ale dobry. Czekam na recenzję Deep Love!
OdpowiedzUsuńChłodzi się ;)
UsuńDeep Love trzeba było świeże próbować, ja piłem na początku lipca i już było mniej chmielu czuć.
UsuńHopsa wstrętna jest! Z Patriot-IPA spróbuj ostatniej wersji Prometeusza (czerwona etykieta). Dali wszystkie (chyba?) polskie chmiele i, jak dla mnie, wyszło całkiem ciekawie. Chyba wyczerpuje się pomysłowość naszych czołowych "kontraktowców". Z Pinty też ostatnio nic ciekawego nie piłem. Tylko Potwór z Głębin daje nadzieję na lepszą przyszłość, ale ile w tym piwie jest z Nogny?
OdpowiedzUsuńMyślę, że trochę jest tak, że rynek wchłania najlepiej IPY i to zniechęca do fajnych eksperymentów. Takiego Biere de Garde Pinta chyba zaniechała.
Są jednak nadal robione eksperymenty - np. czarne sahti. Ale fakt że IPA trochę spetryfikowała rynek. A Olimp? Po wydaniu kilkudziesięciu złotych na ich piwa, z których ani jedno mi nie smakowało odpuszczam sobie ten browar na czas nieokreślony.
UsuńTe czarne sahti to znów Pinta? A awersję do Olimpu rozumiem, choć ja ciągle próbuję...
UsuńNatomiast z takim Ninkasi też mam tak, że nigdy więcej...Ta petryfikacja naszego piwnego rynku - ja to głoszę już od dawna, a ostatnio nawet Bartek Nowak zaczął przebąkiwać, że to może już za dużo. Ale skoro lud żąda....
Ninkasi teraz kolaboruje w DE (w tym przypadku brzmi to co najmniej niejednoznacznie), więc może ich czegoś w Berlinie nauczą :P
UsuńWycofuję opinię dotyczącą innowacyjności naszych browarów. Skłoniła mnie do tego degustacja ostatniego wymysłu Zawiercia. American Wheat z dodatkiem czerwonego pieprzu - to jest to! Pijalne jak cholera! Aha - jeszcze Australian Weizenbock od Doktorków - sam pomysł takiej hybrydy zasługuje na uznanie, a wykonanie też fajne!
UsuńAustralian Weizenbock jest ekstra, to fakt. Ciut mu brakuje do Hopfenweisse od Schneidera, ale ma naprawdę niedaleko. Zawiercia jeszcze nie dorwałem, brakuje mi go do przeglądu amerykańskich pszenic.
UsuńTo kiedy challenge? Bez Zawiercia się nie będzie liczyło! ;)
UsuńJuż już, Zawiercie zlokalizowane, bitwa na łity amerykańskie rozgorzeje niebawem :)
Usuń