Kastel – Głubczyce – Polska
Wysłany po zakupy do pobliskiego hipermarketu wiłem się po przepastnej hali jak żaba na patelni (żywa), ale w końcu zostałem spetryfikowany ...
https://thebeervault.blogspot.com/2010/08/kastel-browar-gubczyce-polska.html
Wysłany po zakupy do pobliskiego hipermarketu wiłem się po przepastnej hali jak żaba na patelni (żywa), ale w końcu zostałem spetryfikowany widokiem piwa Kastel w regale ze zdrowymi (chyba) produktami. A w każdym razie nie był to dział z piwami. Moją uwagę przykuła nie tylko sama obecność piwa między orkiszowymi makaronami a margarynami o zerowej zawartości tłuszczu, ale węgierskie napisy na puszce. O, pomyślałem sobie, ostatni raz węgierskie piwo to piłem jakieś 12 lat temu przebywając w „Hajgoszloposzloidoszlo” i z racji mojego ówczesnego wieku nie pamiętam jego smaku. Trzeba więc Kastel wypróbować.
Pierwszym błędem który popełniłem był brak zastanowienia nad ceną – 1,29zł bodajże za puszkowe piwo to jak na polski hipermarket cena cokolwiek podejrzana. Drugim błędem było zaniechanie sprawdzenia browaru w którym odbywa się produkcja tego... hmmm... piwa? Otóż okazało się, że jest to stary, dobry i niezbyt poczciwy browar Głubczyce, który na swoim koncie ma już takie abominacje jak Keniger, czy też, ho-ho! - Tesco Jasne Pełne! W rankingu najgorszych browarów polskich Głubczyce biją się o pierwsze miejsce z browarem Jabłonowo, którego szczytowymi osiągnięciami są Old Keg (prawdziwe angielskie piwo wyławiane prosto z Tamizy i przyprawiane chmielem dla ozdoby), Van Gerst (ukłon w stronę Holandii – prawie jak Amstel z muszli klozetowej) oraz piwo o nazwie Euroshopper, które ani do „shoppingu” ani nawet „stealingu” się nie nadawało. Nie można mi jednak zarzucić uprzedzenia przy kosztowaniu Kastela, jako że browar sprawdziłem dopiero po wypiciu, uprzednio będąc przekonanym że to piwo węgierskie.
Pierwszym błędem który popełniłem był brak zastanowienia nad ceną – 1,29zł bodajże za puszkowe piwo to jak na polski hipermarket cena cokolwiek podejrzana. Drugim błędem było zaniechanie sprawdzenia browaru w którym odbywa się produkcja tego... hmmm... piwa? Otóż okazało się, że jest to stary, dobry i niezbyt poczciwy browar Głubczyce, który na swoim koncie ma już takie abominacje jak Keniger, czy też, ho-ho! - Tesco Jasne Pełne! W rankingu najgorszych browarów polskich Głubczyce biją się o pierwsze miejsce z browarem Jabłonowo, którego szczytowymi osiągnięciami są Old Keg (prawdziwe angielskie piwo wyławiane prosto z Tamizy i przyprawiane chmielem dla ozdoby), Van Gerst (ukłon w stronę Holandii – prawie jak Amstel z muszli klozetowej) oraz piwo o nazwie Euroshopper, które ani do „shoppingu” ani nawet „stealingu” się nie nadawało. Nie można mi jednak zarzucić uprzedzenia przy kosztowaniu Kastela, jako że browar sprawdziłem dopiero po wypiciu, uprzednio będąc przekonanym że to piwo węgierskie.
Nalałem więc do kufla, kolor bursztynowy i to dość ciemny jak na taką ilość ekstraktu, piana się ułożyła w koronkę, ale ale... jak owa koronka zaczęła schodzić okazało się że piana w Kastelu jest łudząco podobna do tego rodzaju piany którą brudne morze wylewa na brzeg – czyli do rzygów Posejdona. Nawet ma wartość rozrywkową ta pianka Kastela – zaczęła się waporyzować na dziko i śmieszny bałwanek z niej pozostał z wierzchu. No nic to, trza spróbować. Pierwszy łyk, drugi łyk, trzeci łyk... hmm, ale po co do tej Cisowianki niegazowanej chmielu dodali? Tragedia! Popsuli całkiem znośną wodę mineralną! Bez przesady trzeba skonstatować, że Kastel to woda lekko gorzkawa. I naprawdę niczego innego puszka nie zawierała. Tutaj nawet nie można powiedzieć że piwowar chciał dobrze a mu mimochodem wyszedł syf. Jak ktoś puszkuje gorzką wodę i nazywa ją „piwem” to... no tak, to rozumiem dlaczego ten syf nie jest sprzedawany w dziale z piwami. Aha, napój Kastel ma 3% zawartości alkoholu, co samo w sobie nie powinno być złe, słowackie piwa które mają 3% z hakiem są często dość dobre, ale w wypadku tego megasikacza odpada tym samym nawet ewentualność spełniania przezeń funkcji taniego intoksykatora.
Trzeba powiedzieć, że Kastel podtrzymuje tradycję nie niemieckich piw z niemieckimi nazwami, które w większości nadają się być może do szpanowania że „ach jacy to z nas są dojcze piwowaren”, ale na pewno nie do picia. Wyjątkiem od reguły może być polski Honig Weizen (cóż za debilna nazwa). Przypominam sobie że w Biedronce kiedyś można było kupić piwo, bodajże o nazwie Kruger, za całą złotówkę. Siki miki, alkoholu koło 4%, też niemiecka nazwa, ale przynajmniej nie pretensjonalna. Kruger (raczej Krüger, ale biedronkowe klawiatury mogą nie obsługiwać obcych znaków diakrytycznych) to bowiem może być proste nazwisko, chociaż kojarzone z branżą browarniczą – Krug to po polsku kufel. Natomiast Kastel to kasztel czyli zamek. Napisany w dodatku przez jedno „l” czyli z błędem ortograficznym, ale niech im tam (biedronkowe klawiatury mają zablokowaną możliwość dublowania znaków?). Co jak co, ale jestem przekonany że w razie gdyby jakiemuś kasztelanowi, a co dopiero niemieckiemu, lokalny piwowar przyrządził takie lumpenszczochy, to feudał kazałby go wychłostać za zniewagę swoich kubków smakowych. Jeszcze jedna, ważna informacja na koniec – otóż wyczytałem, że Kastel jest docelowo produkowane na rynek węgierski. Litości, czemu „piwowarom” z Głubczyc tak bardzo zależy na zantagonizowaniu do nas Madziarów, którzy przyszli nam z pomocą w trakcie wojny polsko-bolszewickiej, z którymi i do szabli i do szklanki etc.? Do tej szklanki to bym jednak polecał wlać coś innego, bo Kastel w szklance to jak splunięcie w twarz. Po wypiciu napoju puszka została oczywiście potraktowana z należytym brakiem rewerencji i czym prędzej rzucona na pożarcie świniom.
Ocena: 1
Ocena: 1