Loading...

Co tam słychać w Cambie?

Do niedawna nie było słychać niczego dobrego. Wskutek skargi trzech mieszkańców urzędnicy nakazali wstrzymanie budowy drugiego browaru w bawarskim Seeon. Spółka czekała wiele miesięcy na sądowy werdykt, a w tym czasie finanse topiły się i topiły. Na domiar złego urzędnicy przyczepili się do Milk Stouta i Coffee Portera za niezgodność z rajnhajtsgebotem i spółka w takiej sytuacji rozważała nawet relokację na teren Austrii. Koniec końców udało się doprowadzić impas prawny do szczęśliwego końca, budowę browaru ukończono i niedawno miało miejsce pierwsze wybicie w Seeon. W dodatku około roku temu ekipa Camby została zasilona przez piwowara austriackiego Brauwerku, który to według miejscowych smakoszy niesamowicie obniżył swoje loty po tym, jak dział księgowy właściciela tego eksperymentalnego browaru, czyli dział księgowy Ottakringera, stwierdził, że warzenie piw z taką ilością drogiego chmielu to aberracja i marnotrawstwo. No i tak właśnie się dzieje, kiedy księgowi biorą się za craft. Przynajmniej Camba na tym dobrze wyszła.

No a poza wymienionymi wydarzeniami jest jeszcze kwestia piw Camby. Nowa świecka tradycja stanowi, że kiedy BrauKon sprzedaje sprzęt nowemu browarowi, to warzy w swoim browarze pokazowym w Truchtlaching wspólne piwo wraz z z odbiorcą sprzętu. Takie limitowane edycje to fajna sprawa, a że przez ostatni rok frekwencja ich narodzin uległa wzrostowi, mogę sobie pozwolić na mały przegląd.

Wespół z Grage Project Camba stworzyła Kiwi Pils. Piwo jest chmielone wyłącznie Waimea oraz Kohatu – przy czym zrezygnowano z chmielenia na zimno – tymczasem z takim specyficznym połączeniem nut ziołowych, cytrynowych i kwiatowych się już nieraz spotkałem w przypadku piw wyrosłych z Hallertau. Piwo jest lekko drożdżowe, dysponuje nieco podwyższoną względem niemieckiego archetypu słodyczą resztkową, natomiast finisz ma mimo umiarkowanej goryczki raczej wytrawny wydźwięk. Bardzo smaczne. (7/10)

White Frontier Lager Mandarina Bavaria (ekstr. 13%, alk. 5,4%) to kolejna kooperacja Camby, tym razem ze szwajcarskim White Frontier. Bazą jest zasyp do cambowskiego Hellesa który mnie onegdaj pity w browarze wręcz zachwycił (jak na hellesa...), tyle że chmielenie jest nieco bardziej intensywne, uzupełnione o tytułową Mandarinę. Zrezygnowano jednak z chmielenia na zimno, przez co w bukiecie przeważa zbożowość typowa dla hellesów z Niemiec. Ziołowe, trochę cytrynowe nuty chmielu Spalt uzupełniają całość, która robi jednak mimo to nieco niemrawe wrażenie. Częściowo to pewnie efekt tej feralnej Mandariny, która najwyraźniej wskutek mutacji przeistoczyła się w ciągu kilku lat z rześkiego, mandarynkowego chmielu w lupulinę mocno mulącą. (5/10)

I siup, kolejna kooperacja, tym razem z australijskim Prancing Pony. Pony Pils (ekstr. 14%, alk. 6,1%) jest chmielony nową falą – Kohatu, Hüll Melonem oraz Hallertau Blanc, ale niejako wbrew przemykającej w tle nutce arbuza pachnie i smakuje jak nieco podkręcony wprawdzie, ale rasowy niemiecki pils. Świetna świeża chmielowość z przewodnimi rolami ziół, cytrynki oraz białego grona, która się rewelacyjnie komponuje ze zbożową podbudową. Mocny, wytrawny finisz zmywa całkiem pokaźną słodycz resztkową. Jedyne „ale”, to że w nieco lżejszej wersji byłoby jeszcze lepsze. Jeszcze. Bo i w takiej formie wyszło świetne. (7,5/10)

Piwem rozwojowym z pewnością jest Al Camboy’s (ekstr. 25%, alk. 10,9%), RIS który uwarzono w Cambie wespół z amerykańskim Pizza Boy. Jego feler w momencie wypuszczenia na rynek to kwestia młodości – nutki na pograniczu zielonego jabłka i niedojrzałego orzecha laskowego świadczą o obecności aldehydu, co zarazem daje nadzieję na ułożenie się piwa z czasem. Aż strach pomyśleć, jak wtedy będzie smakować, biorąc pod uwagę jego formę w momencie debiutu rynkowego. Nad odczuciem w ustach nie trzeba już w ogóle pracować, bo jest doskonałe. Pełne, gładziutkie, kremowe, sam cymes. Reszta gra z tym unisono. Dodana kawa jest odczuwalna, szczególnie w finiszu, w postaci nut świeżo zmielonych ziaren, ale nie dominuje. Trzon tworzy szlachetna gorzka czekolada, orzech, delikatna lukrecja oraz nuty ciasteczkowe. Po ogrzaniu robi się delikatnie waniliowo. Słodycz jest, ale bez przegięcia, goryczka umiarkowana, skrojona na miarę względem ciała i słodyczy. Wspomniany aldehyd w smaku jest na szczęście tylko marginalnie wyczuwalny. Ciekawe, jak piwo smakuje obecnie. (8/10)

GNGR Apple Wheat Camba zrobiła dla odmiany sama. No i to im akurat nie wyszło. Jest to weizenbock o nielichych parametrach (ekstr. 18,4%, alk. 8,1%), z dodanym imbirem i sokiem jabłkowym. Imbir właściwie przykrywa w nim prawie wszystko. Jest delikatna oddrożdżowa cytrusowość, goździk czy owoce, ale wszystko jest dosłownie przytłoczone imbirem. Pełne ciało, wyklejające usta, finisz naznaczony nieprzyjemną cierpkością pokrewną słodzikowi. Nieudane piwo. (4/10)

Wespół z Browarem Stu Mostów uwarzono Red German India Pale Lager (ekstr. 16%, alk. 6,9%). Wirus hipsterski dał mi się chyba we znaki, bo po opisie stylu podświadomie spodziewałem się nudy. Tymczasem wyszło wręcz przeciwnie. Słowo ‘red’ w opisie nie jest tam bez kozery. To piwo jest pełne czerwonych nutek. Szczególnie czerwonych gumisiów Haribo, ale również hibiskusa, a jest to połączone z lekko opiekanym słodem i pikantnymi nutami chmielowymi. Jest w tym piwie również trochę przejrzałej mandarynki chmielu Mandarina Bavaria, samej w sobie mdłej, ale czerwone gumisie oraz pikantność Saphira robią robotę. Piwo ma swoją wagę, jest gorzkie, wytrawne w finiszu, ale również słodkawe. Ma coś z pilsa, coś z maibocka i coś z angielskiego strong ejla. Bardzo ciekawe i bardzo dobre. (7/10)

Wespół z austriackim Bierolem stworzono Juniper Ale (alk. 6,6%), czyli ejla z jałowcem. Coś się temu piwu prawdopodobnie stało, ale nie jest to nic złego – po prostu wyszło chyba inaczej niż w założeniach. Jest tutaj pełno słodkich, lekko żywicznych nut jałowca, jest całkiem spore ciało, delikatnie opiekane, ciastowe. Średnio kwaskowe piwo ma w sobie ponadto sporo nut czerwonych owoców typu wiśni, Wygląda mi to na infekcję, ale póki co poszło to w dobrym kierunku. (6,5/10)

Cambowa seria piw Phantom ma obejmować piwa niezwykłe, odjechane, eksperymentatorskie. No w porządku, tyle że RHGB (ekstr. 12,4%, alk. 5,2%) to inaczej Reinheitsgebotbier. Zwykły, jasny lager, zgodny z ‘niemieckim prawem czystości’. Zgaduję jednak, że może mieć to coś wspólnego z kłopotami, jakie Camba ma od jakiegoś czasu z niemieckimi urzędasami. Ci przyczepili się na przykład do Milk Stouta, że nie jest zgodny z rajnhajtsgebotem, w związku z czym ostatnią warkę Camba uwarzyła kontraktowo w austriackim browarze Hofstetten. No i taki normalny lager w ramach serii eksperymentatorskiej to może aluzja do tego, że niemiecka biurokracja blokuje powstawanie rzeczywiście odjechanych piw? Nie wiem. Jakby jednak nie było, fajnemu pilsowi nigdy nie mówię ‘nie’. Szkopuł w tym, że RHGB to nie jest udany pils. Zapowiada się świetnie, bo początkowy buch ziołowo-cytrynawego nachmielenia potrafi wywołać uśmiech na twarzy. No ale mimo wyrazistego profilu chmielowego i nieco wytłumionej słodowości nie jest to udane piwo, a to ze względu na wyraźny aldehyd w postaci nut zielonego jabłka. I jeszcze na dokładkę piwo jest trochę przegazowane. Raczej umiarkowana goryczka niewiele ratuje. Nie żeby było złe. Jest średnie. (5/10)

Drugą odsłoną serii PHNTM jest HCMT vel Helmut's Comet IPA (ekstr. 16,5%, alk. 6,9%). No to sprawdźmy, co też ten Helmut nam tu nawarzył. Otóż Uwarzył słodkie i esencjonalne piwo na granicy z imperialną ajpą, bardzo miękkie, umiarkowanie gorzkie, zbalansowane. Przeplatają się w nim nuty dojrzałego ananasa, jabłka, gruszki i delikatnej żywicy. W smaku, a szczególnie w posmaku, wyraźna jest biała nutka na pograniczu albedo i melona. Ciekawe, co też można z niemieckiego bądź co bądź chmielu Comet wycisnąć. Moim zdaniem świetnie to wyszło. (7,5/10)

Źle poszła z kolei próba stworzenia grisette, czyli spokrewnionego z belgijskim saisonem piwa górników. MNRS Sunlight (ekstr. 11,8%, alk. 5,8%) jest piwem lekkim, trochę kwaskowym, lekko pszenicznym, nader wszystko jednak przeszytym na wskroś zielonojabłkowym aldehydem octowym. Rześkie, ale i wadliwe piwo. (4/10)

A dla równowagi rewelacyjnie wypadł uwarzony wraz z nadzwyczaj badziewnym Hoppebräu pszeniczny lager Bravo (alk. 5,6%), single hop na tytułowym chmielu. Piwo ma piękny zapach na pograniczu cytrusów i ziół, przy czym są to zioła/przyprawy cytrusowe, pokroju trawy cytrynowej, mirtu i melisy. Jest to ten rodzaj ziołowości, który w moim wypadku zawsze jest strzałem w dziesiątkę. Ciało jest odpowiednio lekkie, smak rześki do granic możliwości, goryczka stonowana – nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń, Camba zrobiła z tymi chałturnikami z Hoppebräu jedno ze swoich najlepszych piw. (8/10)

Jako cambowy kompletysta zamówiłem w Browariacie butelkę Hayfield 1810 (alk. 7,1%). Zupełnie bez przekonania, jako że nie lubię klasycznych jasnych koźlaków, a poza tym piłem ten podstawowy w browarze Camby i był straszny. No i spotkała mnie miła niespodzianka, bo 1810 to połączenie skórki chlebowej, dość konkretnego ciała, nut chmielowych i trzymającego się na szczęście w ryzach aldehydu. I to wszystko z kompletnie ukrytym alkoholem. Dobrze mi się to piło, o dziwo. (6,5/10)

Na koniec piwo, po którym sobie wiele obiecałem. Camba Cherry Ale Bourbon (alk. 7,5%), we flaszce o kształcie przypominającym statuetkę Wenus z Willendorfu, okazało się być jednak piwem, które niestety zbyt długo przetrzymałem. Szczątkowa infekcja musiała w nim znajdować się już wcześniej i po wielomiesięcznym leżakowaniu rozwinęła się w pełnoprawną kiszonkę. Oprócz tego piwo zostało przejęte prawie w całości przez beczkę i jest rewelacyjnie waniliowe. Trochę mniej czuć kokos, zaś wiśnie wychodzą dopiero po lekkim ogrzaniu, ale za to stają się wówczas wyraźne. Dochodzą również nuty czerwonej porzeczki i robi się bardzo ciekawie. Niestety jednak, w smaku infekcja poskutkowała głównie przegazowaniem, a piwo stało się kwaskowo wytrawne, wręcz cierpkie. W takiej formie to piwo w ogóle do mnie nie trafia. (3,5/10)

I tym samym kończę przegląd Camby, a i być może na dłuższy czas kończę przygodę z browarem, którego wypiłem już przeszło 60 różnych piw i uważam za jeden z najlepszych w całych Niemczech. Camba zmieniła dystrybucję w Polsce, co oznacza, że będzie mi ją trudniej dostać, a mając informacje co do tego, jak to z tą zmianą dystrybucji wyglądało, szczerze mówiąc nawet mi się jej już kupować zbytnio nie chce. Była to jedna z wielu rzeczy, które zainspirowały mój niedawny tekst podsumowujący 2016 rok. Ostatnie piwo Camby jakie w ogóle piłem, na krótko przed opublikowaniem tego wpisu, czyli Milk Stout Bourbon, który uważam za najlepsze piwo browaru, jest obecnie swoją drogą cieniem samego siebie. Cienkim, gryząco alkoholowym cieniem, bez ciała. Jak to cień. Szkoda, że tak się sprawy potoczyły i mam nadzieję, że był to jedynie wypadek przy pracy.

recenzje 5741039871888298504

Prześlij komentarz

  1. Znajomi jadą do Barcelony i pytali czy chce jakieś lokalne piwo. Polecisz coś??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z autopsji nie, ale ja bym pewnie polował na limitowane edycje Naparbiera.

      Usuń
    2. Polecam brew pub Naparbier - warzą na miejscu, piwo wędruje z tanków na krany, fajny klimat i super żarcie (polecam w porze lunchu, cena wtedy nie zabija). Kolejny brew pub, to Black Lab, ale nie powalili mnie na kolana. Warto odwiedzić multitap Bier Cab - bardzo ciasny i słabo z miejscem, kranów chyba 30. piliśmy na stojąco, tuż przed wylotem :)

      Usuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)