Smak Luksemburga
https://thebeervault.blogspot.com/2017/02/smak-luksemburga.html
Mam kumpla w Luksemburgu. Nie mam pojęcia, ile zarabia, ale skoro jest informatykiem współodpowiedzialnym za cyberbezpieczeństwo jednego z najbogatszych państw świata, to pewnie sporo. Tak sporo, że aż żałuję, że nie interesowałem się jako nastolatek informatyką, a wolałem piwo, thrash metal i gry komputerowe. Oh well. W każdym razie, ostatnio mi podarował całą reklamówkę luksemburskich piw. Luksemburg, mimo że jest częścią mocno piwnego BeNeLuxu, nie uchodzi za piwną potęgę. Pewnie dlatego zjeżdża tam tylu Portugalczyków do pracy w budowlance. Im ten stan rzeczy po prostu nie przeszkadza. No ale sprawdźmy, czy poza zarobkiem i architekturą po coś warto do Luksemburga jechać.
Bofferding (alk. 4,8%) to chyba jedno ze szczytowych osiągnięć eurolagera. No bo jest to eurolager, ale zarazem aldehydu nie wyczułem, kukurydzy nie wyczułem, słodowość jest trochę bardziej intensywna niż u konkurencji, a lekko pikantne nutki chmielowe dobrze wkomponowane w całość. Taki trochę helles w sumie, wprawdzie delikatnie owocowy, ale mi to nie przeszkadza. Da się pić o dziwo. (4,5/10)
Dwie ligi niżej gra Diekirch Premium (alk. 4,8%). Połączenie jasnego słodu z kostką rosołową i lekkimi owocami. Wodniste, chmielu nie czuć, goryczka niemalże nie istnieje. Słabe, chyba że ktoś lubi gotowane warzywa w płynie. (2/10)
Simon Pils (alk. 4,8%) to powrót w trochę smaczniejsze rejony. Luksemburskie pale lagery lubią być trochę słodsze, pełniejsze i bardziej owocowe od europejskiej konkurencji. Słód, lekkie owoce, lekki aldehyd, delikatne zboże. Miękkie piwo, z goryczką trochę mocniejszą niż w poprzednikach. Nie jest to pils, ale jako helles od wielkiej biedy ujdzie. (4/10)
Ale, ale. W każdym państwie, które ma powyżej 3 browarów, warzy się przynajmniej jedno dobre piwo. Tak mi się w każdym razie optymistycznie wydaje. W Luksemburgu tym piwem jest Battin Blanche (alk. 4,8%), witbier, który żyje dodatkami tak bardzo, że jest to aż prostackie. Kolendra, pomarańcza, skórka, kolendra. I w zasadzie tyle. Brzmi prostacko, jest prostackie, ale dejm – to jest naprawdę bardzo smaczne. Smaczne i rześkie. Bez zarzutów. (7/10)
Teoretycznie najciekawiej zapowiadał się Battin Tripel (8%). Uwarzony jest zgodnie z zaleceniami – pomarańcza, morela, trochę jasnego słodu, spore nagazowanie, względna wytrawność i finisz, w którym alkohol rozgrzewa tak mocno, że aż mi się zaczęło wydawać, że mam atak zgagi. Pozostająca w posmaku pomarańczowa słodycz nieco mąci czystość gatunkową tego piwa, ale jest naprawdę dobrze. (6,5/10)
Jeśli wierzyć RateBeer, luksemburski Battin Gambrinus (alk. 5,2%) jest jasnym lagerem, ale obecne w piwie brzoskwiniowate nuty mówią mi jednak, że nie do końca tak jest. Pasowałyby w sumie do belgijskiego ejla, ale już poprzednie lagery były owocowe, więc pewnie w tym kraju tak ma być. Jakby nie było, bez estrów Battin ze swoją średnią pełnią i średnią goryczką byłby raczej typowym, lekko słodowym makropilsem. Z nimi jest śladowo lepszy. Szkoda, że obecny jest lekki aldehyd, no ale mimo wszystko mogło być gorzej. (4/10)
Diekirch Grand Cru (alk. 5,1%) ma wprawdzie nazwę budzącą pewne nadzieje, ale 'grand cru' jest przez piwowarów z Beneluksu używane raczej dowolnie w przypadku nazywania piwa. Tutaj jest to lekki beneluski ejlik, który ma wspólne cechy z jednej strony z belgijskim koźlakiem oraz dubbelem, z drugiej niestety również z eurolagerem. Piwo oferuje połączenie nut aldehydowych, owocowo-estrowych, lekkiego karmelu oraz subtelnej chmielowej pikantności. W aromacie rozklekotane, w smaku z kolei powyższe nuty są ze sobą zespolone w stopniu, który pozwala je pić bez krzywienia twarzy. Więcej – ten rozwodniony, zeurolagerowany belgijski koźlak w sumie daje jakoś radę. Biorąc pod uwagę okoliczności. (5,5/10)
Tak więc król jest nagi, Luksemburg został zgermanizowany, a Jean Claude Juncker jest niespełna rozumu. Witbier bardzo mi smakował, tripel o dziwo okazał się lepszy od wielu innych przedstawicieli gatunku jakich kosztowałem, natomiast resztę można pić, ale w sumie nie wiem nawet po co. Pomijając Diekirch Premium, którego lepiej w ogóle nie pić. Rozbijając słowo BeNeLux na człony pierwsze, można rozdzielić go na BeNe (czyli dobrze w języku włoskim) oraz Lux (czyli denotat jakościowej grzybni w realiach polskiego biznesu wczesnych lat 90-ych). I to jest właściwy trop.