Loading...

Piwa wakacyjne – Azja południowo-wschodnia

Czy jest sens omawiać piwa jasne z krajów południowych, obiegowo występujące pod nazwą zbiorczą ‘sikacze’? Moim zdaniem tak, wszak sikacz sikaczowi nierówny, a jak już człowiek jedzie gdzieś na wakacje to zazwyczaj nie chce wdepnąć na piwną minę, lepiej gdy ktoś to zrobi za niego i zawczasu ostrzeże. Te południowe ‘sikacze’ czasami swoją droga potrafią zaskoczyć i być całkiem znośne. Zazwyczaj oznacza to że uzyskano w nich przyjemny rodzaj słodowości, a zarazem utrzymano lekki, rześki charakter piwa bez wkroczenia na tereny wodnistości. W pierwszym odcinku mającego się ukazywać nieregularnie cyklu przedstawiam piwa zakupione przez kumpla w Tajlandii i wręczone w moje ręce wraz ze słowną rekomendacją wyrażoną w formie wypowiedzianego arcyśląskim akcentem przymiotnikowego derywatu wyjątkowo wulgarnego określenia na męskie przyrodzenie.

Chang Classic to Chang (może to swoją drogą też jest określenie męskiego przyrodzenia?) w wersji przeznaczonej na rynek tajski, mocniejszej od międzynarodowego czanga. 6% jak na południowe piwo to niemało, a po ciężkim, mocno cukrowo-słodowym aromacie pokrewnym niektórym polskim jasnym ‘regionalniakom’ nie spodziewałem się niczego dobrego. Niesłusznie, trafiłem bowiem na istotnie niezłe piwo. Słodkawe, słodowe, wyraziste w smaku, z ciekawą kwiatową estrowością, której tutaj pewnie nie powinno być, ale jej obecność sprawia że piwo pije się przyjemnie. Uzyskano tutaj kompromis między rześkością a ciut większym ciężarem niż się człowiek po piwie z południa zazwyczaj spodziewa. Porządny wywar. (5,5/10)

Singha jest znana w Polsce, ale w wersji warzonej na licencji gdzieś w eurokołchozie, nie chce mi się nawet sprawdzać gdzie. 5% alkoholu i mocno słodki aromat, wręcz przesłodzony. Smak jest nieco mniej słodki, ale co najmniej słodkawy, no i zdecydowanie słodowy, bez popadania w wodnistość. Byłoby nieźle gdyby nie gryząca kartonowo-chmielowa nutka, wyczuwalna w aromacie i królująca w finiszu niczym Budda w umysłach nie słynących z rozgarnięcia njuejdżowców. Jest to królowanie mało przyjemne, męczące. Ale w tajskich klimatach myślę że by się sprawdziło. (4/10)

San Mig Light (alk. 5%) to piwo filipińskie, warzone na licencji hiszpańskiego San Miguel, z kolei licencja filipińska została udzielona jakimś Tajom. Can you dig it? Ja w każdym razie nie diguję, ani pokrętnego licencjonowania ani samego piwa. Zapach to słodycz i delikatna słodowość. Mimo przezroczystej butelki nie ma tutaj izopentenylomerkaptanu (‘chmielowego skunksa’), bo i nie miałby z czego powstać. Smak jest wodnisty, pijalność ratuje wysokie nasycenie, jest lekki słód, lekki kwasek i w zasadzie nie ma goryczki. Woda, woda, woda. Piwo mogłoby pełnić funkcję zamiennika takowej gdyby nie nieprzyjemna nuta w finiszu, gdzieś pomiędzy odstanym ryżem a kartonem. Both thumbs down. (2/10)

Tiger Beer (alk. 5%) to z kolei piwo z Singapuru, ale jako że licencja etc. pp. Aromat z gatunku nieprzyjemnych – delikatna słodowość przykryta wyraźnym zielonym jabłuszkiem. W smaku piwo jest jednak zaskakująco niezłe, lekko słodkawe, rześkie, trochę słodowe, z wyraźną goryczką i metaliczną nutką w finiszu. Jak na to czym jest, jest naprawdę w porządku. W zasadzie to mało piłem równie niezłych macrolagerów. (5/10)

Czyli naprawdę nie jest źle. Dobrze tez nie, ale i tak jestem zaskoczony na plus.

recenzje 8869295533301123318

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)