AIPA z Grzybowa
https://thebeervault.blogspot.com/2014/05/aipa-z-grzybowa.html
Podczas gdy większość piwnych maniaków dokładała w miniony weekend swoją cegiełkę do ludzkiego mrowiska, jakie za sprawą Festiwalu Dobrego Piwa stworzyło się przy wrocławskim stadionie, ja wiedziony szwankującym zdrowiem musiałem obejść się smakiem. Żeby sobie osłodzić moją nieobecność we Wrocławiu udałem się jednak w piątkowy wieczór na premierę nowego piwa z browaru Grybów do pobliskiej knajpy. Właśnie - skoro katarscy... tfu, oczywiście nie katarscy tylko słowaccy przedsiębiorcy władający tym górskim przybytkiem nie mogą się zdecydować czy ich wiodąca seria piw sprzedawana jest pod marką Pilsweiser czy Pilsweizer a może też Pilzweizer albo Pilzweiser, i w zależności od danej etykiety słowo to występuje w różnych wariantach, no to chyba nie powinni się obrazić jeśli szeregowy konsument nie będzie kojarzył czy browar się nazywa Grybów czy też Grzybów?
Sytuacja z tym nowym piwem przedstawia się jednak interesująco. Swego czasu spisałem Grzybów na straty, no bo skoro padł Browar Południe produkujący bardzo smacznego stouta, to nie widziałem miejsca na polskim rynku dla firmy wypuszczającej raz za razem przyciężkawe lagery o smaku rusztowań budowlanych i tanie mózgotrzepy dla wymierającej kasty osiedlowych żulików. 'Słowaccy przedsiębiorcy' postanowili jednak wszystkich zaskoczyć, i oto Grzybów, jako kolejny browar regionalny po Kormoranie, BRJ, Browarze na Jurze, Witnicy oraz Gościszewie postanowił skoczyć jedną nogą na odjeżdżający pociąg nowej fali. That's right, AIPA AIPA. Premiera nieco pretensjonalnie nazwanego Wuja Sama True American IPA (ekstr. 15,1%, alk. 6%) poprzedzona była niespotykanie intensywną jak na Grzybów kampanią promocyjną, napięcie rosło, aż nawet ja, zazwyczaj nieskory do ulegania sztucznie napędzanym maniom dałem się na to złapać i wyczekiwałem amerykańskiej wersji angielskiego piwa uwarzonym w polskim browarze prowadzonym przez 'słowackich przedsiębiorców', ze słodów z Polski i Słowacji oraz chmieli z Niemiec i USA. Czy jakoś tak to zostało przedstawione przez sam browar.
Premiera która odbywała się równocześnie w wielu miastach nie do końca się udała - były problemy wynikające z błędów przy rozlewie, w wyniku których część beczek była za mało nasycona, a do części dostało się za dużo drożdży. Wersja pita z kija w mikołowskim Kino Caffe była oszczędnie nasycona, ale o przeroście drożdżowości nie było mowy. Zacznijmy od tego co mi się w Wuju Samie podobało. Ma fajny, gładki aromat, w głównej mierze brzoskwiniowy i trochę kwiatowy od chmielu, z przyjemną, herbaciano-herbatnikową słodowością. Nie jest to kop w nos, i dobrze. Wrażenie ogólne jest eleganckie, nie ma tutaj spodziewanej żelazności. W smaku jest również z początku stonowane, wyraźnie pełne choć bez zbędnej słodyczy, nuty chmielowe i słodowe są dobrze zbalansowane. Nawet ciut mniejsze nagazowanie niż u konkurencji jest tutaj na miejscu. W rzeczy samej byłaby to bardzo fajna, harmonijna IPA, gdyby nie została wykoncypowana smakowo na planie megakontrastu. Otóż wspomniana na początku pełnia nagle się urywa i przechodzi w gigantyczną wprost wytrawność. Niby 70 IBU alfakwasów, ale ciało się w połowie ust dosłownie rozpływa i gardło zostaje bez kontry słodowej, sam na sam z wżerającą się, ściągającą goryczką. I niesamowicie zalegającą - miałem wrażenie że gdybym po Wuju Samie nie wypił czegoś innego, to następnego rana obudziłbym się z tą goryczką nadal pustoszącą gardło. Hopheadzi mogą być wniebowzięci, mi piwo nie do końca podeszło, choć jakościowo nie mam mu nic do zarzucenia. Jeśli ktoś więc uważa że prawdziwa IPA to piwo po którym człowiek pluje krwią, to może śmiało po Wuja Sama sięgnąć. (5,5/10)
No jakoś nie plułem! Masełko lekkie było, ale goryczka chyba mniejsza niż w Doktorkach. Ogólnie piwo pijalne, jak dla mnie, ale więcej nie kupię, bo są lepsze w tej cenie.
OdpowiedzUsuń