Sprawdziłem dno i się od niego odbiłem, czyli wizyta w BEFeD Aviano (Włochy)
BEFeD to sieć włoskich „browarów restauracyjnych”, a raczej brewpubów, założona w 1996 roku przez znajomych Bruno, Elio, Franco i Daniel...
https://thebeervault.blogspot.com/2012/04/sprawdziem-dno-i-sie-od-niego-odbiem.html
BEFeD to sieć włoskich „browarów restauracyjnych”, a raczej
brewpubów, założona w 1996 roku przez znajomych Bruno, Elio, Franco i Daniele,
od których imion BEFeD jest akronimem. Pierwszy lokal powstał właśnie w Aviano,
i od tamtego czasu sieć się rozrosła, obejmując obecnie 21 (!) lokalizacji,
przy czym planowane są otwarcia dalszych czterech. Robi to wrażenie, a receptą
na sukces okazało się chyba nowatorskie podejście do tematu.
Jak już bowiem zaznaczyłem, określenie „browar
restauracyjny” należy brać w przypadku BEFeD w cudzysłów. Mimo że na swojej
stronie internetowej właściciele zachwalają sieć jako „doskonałe połączenie
dobrego jedzenia i piwa rzemieślniczego”, ciężko jest lokale sieci traktować
jako restauracje. Atmosfera ma być jak najbardziej wyluzowana, stąd w tych
„restauracjach” nie ma w ogóle sztućców, a jedyne danie restauracyjne, czyli
pieczonego całego kurczaka w panierce z frytkami, je się rękami. Do tego można
zamówić mały wybór kanapek/hamburgerów/panini, oraz brać sobie garściami
orzeszki ziemne z kosza. Obsługa zachęca do rzucania łupinek po tych orzeszkach
na ziemię. W ten sposób można sobie ułatwić życie jako obsługa przy zmywaku, a jako że łupinki lądują na podłodze z zasady, całkiem czysto na tej podłodze
też nigdy nie będzie. Niestety niektórym ludziom się to chyba podoba, szczególnie że
w słynącej z bardziej wykwintnego podejścia do restauratorstwa Italii jest to
pewne kontrkulturowe novum, podejście rzekłbym bardziej amerykańskie.
jeden z ładniejszych akcentów wnętrza BEFeD-u
Jakby na potwierdzenie tego, zaraz po otwarciu wrót na dużym
betonowym parkingu przed frontem lokalu zaparkował ogromny amerykański pick-up
z Włochami oraz wynajęta europejska osobówka z rodziną amerykańskich turystów.
Front zrobiony całkiem gustownie, z wielką tablicą z logo sieci oraz napisem
„BEFeD Brewpub” – a więc nie browar restauracyjny, a bardziej minibrowar z wyszynkiem.
Po prawej stronie stoi zabytkowe auto dostawcze z logiem browaru, rzecz jasna
jako ozdoba, używane do rozwozu piwa raczej nie jest. Wnętrze to istny miszmasz
elementów miłych dla oka i nie do końca miłych, tak więc sumaryczne wrażenie
wystroju nie jest najlepsze. Tonacja czerwono-brązowa, w okolicach baru jest w
porządku, natomiast w salce w której usiedliśmy stoły i krzesła kojarzyły się bardziej ze stołówką niż restauracją.
Warzelnia na prawo od baru
znajdowała się za szkłem, nie do końca była wkomponowana w całość, no i kotły
nie były takie ładne jak te które można zwyczajowo podziwiać w polskich browarach restauracyjnych. Po rzucie okiem w
menu miny nam zrzedły. Jakkolwiek byłem uprzedzony, że w lokalu podaje się
świetnego ponoć kurczaka, a poza tym jest mały wybór, to nie sądziłem, że poza
owym kurczakiem do wyboru będą tylko kanapki. Cóż, trudno – widać że browar
koncentruje się na piwie, oczekiwałem więc, że te za to będzie dopracowane do
ostatniej joty. W jakim ja byłem błędzie...
Kurczak okazał się być podany w całości, z pikantną posypką
typu churrasco. Nie był specjalnie duży, toteż zjedzenie go nie przysporzyło mi
specjalnej trudności. Był w porządku, ale bez rewelacji. Dość suchy, a owa
posypka będąca ponoć sekretem jego smaku całkiem zwyczajna – ot przyprawa
grillowa i trochę pepperoni. Jest tradycyjnie pieczony między żarzącym się
drewnem i węglem, ale nabity na ruszt by smakował pewnie podobnie. No ale to
nic, bo na piwo przyszedłem. W ofercie były trzy – Bionda Lager, Rossa Bock i
Speziale Strong. Jako że Strong miał naprawdę dużą zawartość alkoholu, a
podejrzewałem że tak jak pozostałe dwa będzie lagerem, odpuściłem sobie go
zrazu, po to żeby już nie wrócić do pomysłu zamówienia sobie kufelka. A
wszystko przez Blonda i Bocka.
Pierwszy to pale lager, w dodatku filtrowany, co jak na
brewpub jest ewenementem. Przyniesiony w fajnym nonic'u
barwę miał słomkową, a pianę małą. Trudno, nie wyglądem piwa człowiek żyje. Cóż
jednak z tego, skoro BEFeD Bionda Lager to fatalnie uwarzone eurolagerowe
szczochy? Żeby to jeszcze smakowało jak szeregowy eurolager, ale nie – piwo jest
owszem, puste aromatycznie i wodniste – tzn. byłoby puste aromatycznie gdyby
nie pewien szkopuł. Otóż poza marginalnie wyczuwalną słodowością i nikłą
goryczką piwo jest pełne diacetylu. I to tak bardzo, że smakuje jak kostka
masła rozpuszczona w cienkim zbożowym wywarze, który następnie odtłuszczono.
Poza tym nic nie czuć, a diacetyl jest tak mocny, że wręcz wchodzi lekko w
rejony brzoskwini. Nie wiem jak można mieć tupet takie coś podawać klientom.
(Ocena: 2/10)
Następny był ciemny koźlak, przyniesiony w małym kufelku
typu stein. Mała piana, ale bursztynowy kolor się lepiej prezentował niż w
Blondzie. Ale od kiedy to wyznacznikiem koźlaka jest niemalże kompletny brak
aromatu i smaku? Głęboko w tle wyczuwalna delikatna słodowość, strzępy karmelu,
słaby diacetyl (szczęściem sporo słabszy niż w Blondzie, ale jednak wyczuwalny)
i nieco mocniejsza niż w Blondzie goryczka, nadal jednak lekka. A sumarycznie
nie było czuć niemal niczego, musiałem się bardzo skupić żeby coś wyniuchać
poza diacetylem, który mi się narzucił. Fatalne, fatalne, fatalne. (Ocena:
2,5/10)
Po tych dwóch piwach ze Stronga zrezygnowałem. Jakby na
dodatek Żona, zamówiwszy herbatę dostała ice tea. Ciepłych napojów nie mają. No
tak, jeszcze by trzeba do nich jakichś łyżeczek, a przecież „urok” sieci polega
na tym, że nie mają sztućców.
Orzeszki ziemne, jedne z paru wykwintnych dań serwowanych w BEFeD-zie. Aż dziw, że się ekipa z Michellin jeszcze przybytkiem nie zainteresowała.
Byłem wściekły. Za stracony czas i pieniądze, za rozwiane
oczekiwania. Według strony internetowej browaru te piwo jest rzemieślnicze,
niepasteryzowane i niefiltrowane. Może i jest niepasteryzowane. Moje były za to podejrzanie klarowne, natomiast używanie określenia „rzemieślnicze” w
zestawieniu z takimi szczochami tylko prowadzi do jego deprecjacji. Bądź też unaocznia człowiekowi jakim pustosłowiem jest określenie "piwo rzemieślnicze". Przy tym
jeszcze właściciele mają ten tupet, żeby pisać, że ze względu na brak
pasteryzacji i filtracji, piwo w różne dni może różnie smakować. Trzeba jakoś
wytłumaczyć indolencję swojego piwowara i jego nieumiejętność utrzymywania
stałej jakości piwa.
A co w tym wszystkim było najdziwniejsze? Byliśmy w środku
tygodnia, zaraz po otwarciu, i lokal się zrobił od razu pełen ludzi. Leży na
uboczu miasta, parking się jednak dość szybko zapełnił, a w środku zrobiło się
gwarno. Naprawdę nie wiem o co chodzi – najwidoczniej ludziom sprawia
masochistyczną satysfakcję stołowanie się średniej jakości kurczakiem za 12
ojro, popijając go masłem w piwie (mam nadzieję że Browar Kormoran tego nie podchwyci) albo
bezsmakowym koźlakiem. I to wszystko paręnaście kilometrów od prawdziwej
perełki, jakim jest browar Valscura, mający również własny wyszynk. I to w
kraju gdzie na kulinaria zwraca się szczególną uwagę, a ilość restauracyjek z dobrym
jedzeniem jest wręcz niepojęta. W którym fenomenalna pizza z pieca kamiennego,
pieczona w jednej komorze z palącym się drewnem, jest uważana za danie barowe.
Świat schodzi na psy.
W kraju, który jest światowo znany ze świetnego restauratorstwa i pozytywnie kojarzony na rynku piw rzemieślniczych taki farfocel? Upadek cywilizacji, barbarzyństwo. Rzym płonie, a błazen na lutni przygrywa.
OdpowiedzUsuń