Loading...

Sprawdziłem dno i się od niego odbiłem, czyli wizyta w BEFeD Aviano (Włochy)

BEFeD to sieć włoskich „browarów restauracyjnych”, a raczej brewpubów, założona w 1996 roku przez znajomych Bruno, Elio, Franco i Daniel...


BEFeD to sieć włoskich „browarów restauracyjnych”, a raczej brewpubów, założona w 1996 roku przez znajomych Bruno, Elio, Franco i Daniele, od których imion BEFeD jest akronimem. Pierwszy lokal powstał właśnie w Aviano, i od tamtego czasu sieć się rozrosła, obejmując obecnie 21 (!) lokalizacji, przy czym planowane są otwarcia dalszych czterech. Robi to wrażenie, a receptą na sukces okazało się chyba nowatorskie podejście do tematu.

Jak już bowiem zaznaczyłem, określenie „browar restauracyjny” należy brać w przypadku BEFeD w cudzysłów. Mimo że na swojej stronie internetowej właściciele zachwalają sieć jako „doskonałe połączenie dobrego jedzenia i piwa rzemieślniczego”, ciężko jest lokale sieci traktować jako restauracje. Atmosfera ma być jak najbardziej wyluzowana, stąd w tych „restauracjach” nie ma w ogóle sztućców, a jedyne danie restauracyjne, czyli pieczonego całego kurczaka w panierce z frytkami, je się rękami. Do tego można zamówić mały wybór kanapek/hamburgerów/panini, oraz brać sobie garściami orzeszki ziemne z kosza. Obsługa zachęca do rzucania łupinek po tych orzeszkach na ziemię. W ten sposób można sobie ułatwić życie jako obsługa przy zmywaku, a jako że łupinki lądują na podłodze z zasady, całkiem czysto na tej podłodze też nigdy nie będzie. Niestety niektórym ludziom się to chyba podoba, szczególnie że w słynącej z bardziej wykwintnego podejścia do restauratorstwa Italii jest to pewne kontrkulturowe novum, podejście rzekłbym bardziej amerykańskie.

jeden z ładniejszych akcentów wnętrza BEFeD-u

Jakby na potwierdzenie tego, zaraz po otwarciu wrót na dużym betonowym parkingu przed frontem lokalu zaparkował ogromny amerykański pick-up z Włochami oraz wynajęta europejska osobówka z rodziną amerykańskich turystów. Front zrobiony całkiem gustownie, z wielką tablicą z logo sieci oraz napisem „BEFeD Brewpub” – a więc nie browar restauracyjny, a bardziej minibrowar z wyszynkiem. Po prawej stronie stoi zabytkowe auto dostawcze z logiem browaru, rzecz jasna jako ozdoba, używane do rozwozu piwa raczej nie jest. Wnętrze to istny miszmasz elementów miłych dla oka i nie do końca miłych, tak więc sumaryczne wrażenie wystroju nie jest najlepsze. Tonacja czerwono-brązowa, w okolicach baru jest w porządku, natomiast w salce w której usiedliśmy stoły i krzesła kojarzyły się bardziej ze stołówką niż restauracją.


Warzelnia na prawo od baru znajdowała się za szkłem, nie do końca była wkomponowana w całość, no i kotły nie były takie ładne jak te które można zwyczajowo podziwiać w polskich browarach restauracyjnych. Po rzucie okiem w menu miny nam zrzedły. Jakkolwiek byłem uprzedzony, że w lokalu podaje się świetnego ponoć kurczaka, a poza tym jest mały wybór, to nie sądziłem, że poza owym kurczakiem do wyboru będą tylko kanapki. Cóż, trudno – widać że browar koncentruje się na piwie, oczekiwałem więc, że te za to będzie dopracowane do ostatniej joty. W jakim ja byłem błędzie...


Kurczak okazał się być podany w całości, z pikantną posypką typu churrasco. Nie był specjalnie duży, toteż zjedzenie go nie przysporzyło mi specjalnej trudności. Był w porządku, ale bez rewelacji. Dość suchy, a owa posypka będąca ponoć sekretem jego smaku całkiem zwyczajna – ot przyprawa grillowa i trochę pepperoni. Jest tradycyjnie pieczony między żarzącym się drewnem i węglem, ale nabity na ruszt by smakował pewnie podobnie. No ale to nic, bo na piwo przyszedłem. W ofercie były trzy – Bionda Lager, Rossa Bock i Speziale Strong. Jako że Strong miał naprawdę dużą zawartość alkoholu, a podejrzewałem że tak jak pozostałe dwa będzie lagerem, odpuściłem sobie go zrazu, po to żeby już nie wrócić do pomysłu zamówienia sobie kufelka. A wszystko przez Blonda i Bocka.

Pierwszy to pale lager, w dodatku filtrowany, co jak na brewpub jest ewenementem. Przyniesiony w fajnym nonic'u barwę miał słomkową, a pianę małą. Trudno, nie wyglądem piwa człowiek żyje. Cóż jednak z tego, skoro BEFeD Bionda Lager to fatalnie uwarzone eurolagerowe szczochy? Żeby to jeszcze smakowało jak szeregowy eurolager, ale nie – piwo jest owszem, puste aromatycznie i wodniste – tzn. byłoby puste aromatycznie gdyby nie pewien szkopuł. Otóż poza marginalnie wyczuwalną słodowością i nikłą goryczką piwo jest pełne diacetylu. I to tak bardzo, że smakuje jak kostka masła rozpuszczona w cienkim zbożowym wywarze, który następnie odtłuszczono. Poza tym nic nie czuć, a diacetyl jest tak mocny, że wręcz wchodzi lekko w rejony brzoskwini. Nie wiem jak można mieć tupet takie coś podawać klientom. (Ocena: 2/10)

Następny był ciemny koźlak, przyniesiony w małym kufelku typu stein. Mała piana, ale bursztynowy kolor się lepiej prezentował niż w Blondzie. Ale od kiedy to wyznacznikiem koźlaka jest niemalże kompletny brak aromatu i smaku? Głęboko w tle wyczuwalna delikatna słodowość, strzępy karmelu, słaby diacetyl (szczęściem sporo słabszy niż w Blondzie, ale jednak wyczuwalny) i nieco mocniejsza niż w Blondzie goryczka, nadal jednak lekka. A sumarycznie nie było czuć niemal niczego, musiałem się bardzo skupić żeby coś wyniuchać poza diacetylem, który mi się narzucił. Fatalne, fatalne, fatalne. (Ocena: 2,5/10)

Po tych dwóch piwach ze Stronga zrezygnowałem. Jakby na dodatek Żona, zamówiwszy herbatę dostała ice tea. Ciepłych napojów nie mają. No tak, jeszcze by trzeba do nich jakichś łyżeczek, a przecież „urok” sieci polega na tym, że nie mają sztućców.

Orzeszki ziemne, jedne z paru wykwintnych dań serwowanych w BEFeD-zie. Aż dziw, że się ekipa z Michellin jeszcze przybytkiem nie zainteresowała.

Byłem wściekły. Za stracony czas i pieniądze, za rozwiane oczekiwania. Według strony internetowej browaru te piwo jest rzemieślnicze, niepasteryzowane i niefiltrowane. Może i jest niepasteryzowane. Moje były za to podejrzanie klarowne, natomiast używanie określenia „rzemieślnicze” w zestawieniu z takimi szczochami tylko prowadzi do jego deprecjacji. Bądź też unaocznia człowiekowi jakim pustosłowiem jest określenie "piwo rzemieślnicze". Przy tym jeszcze właściciele mają ten tupet, żeby pisać, że ze względu na brak pasteryzacji i filtracji, piwo w różne dni może różnie smakować. Trzeba jakoś wytłumaczyć indolencję swojego piwowara i jego nieumiejętność utrzymywania stałej jakości piwa.

A co w tym wszystkim było najdziwniejsze? Byliśmy w środku tygodnia, zaraz po otwarciu, i lokal się zrobił od razu pełen ludzi. Leży na uboczu miasta, parking się jednak dość szybko zapełnił, a w środku zrobiło się gwarno. Naprawdę nie wiem o co chodzi – najwidoczniej ludziom sprawia masochistyczną satysfakcję stołowanie się średniej jakości kurczakiem za 12 ojro, popijając go masłem w piwie (mam nadzieję że Browar Kormoran tego nie podchwyci) albo bezsmakowym koźlakiem. I to wszystko paręnaście kilometrów od prawdziwej perełki, jakim jest browar Valscura, mający również własny wyszynk. I to w kraju gdzie na kulinaria zwraca się szczególną uwagę, a ilość restauracyjek z dobrym jedzeniem jest wręcz niepojęta. W którym fenomenalna pizza z pieca kamiennego, pieczona w jednej komorze z palącym się drewnem, jest uważana za danie barowe. Świat schodzi na psy.
relacje 8241390755893990696

Prześlij komentarz

  1. W kraju, który jest światowo znany ze świetnego restauratorstwa i pozytywnie kojarzony na rynku piw rzemieślniczych taki farfocel? Upadek cywilizacji, barbarzyństwo. Rzym płonie, a błazen na lutni przygrywa.

    OdpowiedzUsuń

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)