Loading...

Trzy browary przy A1


Ongiś przez Polskę prowadził Bursztynowy Szlak, którym karawany kupieckie zmierzały ze słonecznej Italii nad Bałtyk. Po drodze musiały się zmagać z całym wachlarzem przeciwności – chociażby kiepskiej jakości traktem, czy napadami rabusiów. Za to wzdłuż traktu znajdowały się gospody, w których można było spocząć, cosik wypić i przekąsić. Obecnie najszybsza droga przez Polskę nad Bałtyk prowadzi przez sam środek kraju, nieco na wschód od dawnego Bursztynowego Szlaku. Trakt jest obecnie remontowany na odcinku kilkudziesięciu kilometrów, podróżni są rabowani przez państwo niezależnie od tego, czy nim podróżują, czy nie, natomiast spocząć, pojeść i popić można w kilku browarach, usytuowanych w okolicy autostrady A1. Czyli w zasadzie jest całkiem podobnie, jak kiedyś, tylko bardziej nowocześnie. Poniżej relacja z trzech browarów przy autostradzie A1, do których zawitałem jakiś czas temu, kiedy jeszcze byłem grubszy.


I. Browar Metalurgia

Jeśli napisałbym, że Radomsko jest najbrzydszym polskim miastem, w jakim byłem, to skłamałbym. Ale tylko dlatego, że chwilę wcześniej przejeżdżałem przez Kamieńsk, który jest jeszcze bardziej szkaradny. Wprawdzie ołowiane niebo, wiszące złowrogo nad Łódzkiem, dodatkowo pogarszało sprawę, niemniej jednak i bez tego szczegółu miałem wrażenie, że znajdowałem się w miejscu, w którym czas zatrzymał się ćwierć wieku temu, kiedy Polska przed przystąpieniem do Unii i związanym z tym wyrzuceniem śmieci za płot do sąsiadów była dość niebezpiecznym miejscem, rozdeptywanym przez bezkarną, rozhulaną bandyterkę oraz chuliganerię. Patusiarnia wydała się nie wyjechać z tego rejonu, inaczej niż miało to miejsce w sporej części pozostałej Polski, na dodatek inwestycje infrastrukturalne wydały się ograniczyć do autostrady A1, dzięki której można przez centralną Polskę przejechać niemalże eksterytorialnym traktem, nie musząc oglądać sromoty miejscowości w tej okolicy na własne oczy. Remonty, czy ogólnie pojęta dbałość o estetykę otoczenia – to nie tu, moi drodzy.


Kamieńsk to kilkadziesiąt ulic otoczonych brzydkimi, rozpadającymi się budynkami, a Radomsko to większa wersja Kamieńska. Nazwa Kamieńsk swoją drogą kojarzy mi się z Kramatorskiem, które to nawet po bombardowaniach ma szansę wygrać z Kamieńskiem konkurs piękności.

Tutaj chyba nawet diabeł dobranoc nie mówi, bo się boi zapuszczać w te rejony.


Jedynym całkiem powabnym miejscem, jakie w tej okolicy znalazłem (acz, przyznaję, nie szukałem zbyt długo, więc pewne rzeczy mogłem po prostu przeoczyć), jest Metalurgia w Radomsku, odrestaurowany obiekt industrialny, służący obecnie jako galeria handlowa oraz siedziba miejscowego browaru. Ogromny komin na zewnątrz przykuwa uwagę, która po chwili przenosi się na czerwone cegły elewacji. A po kolejnej chwili na miejscowych. Oh boy...



Dobrze pamiętam czasy, kiedy ogolone gangusy z wytatuowanymi mordami noszącymi cechy długotrwałego chowu wsobnego gromadziły się przed wejściami do klubów, dyskotek i co modniejszych restauracji, dokąd zjeżdżali się swoimi beemwicami. No więc tutaj te czasy niestety jeszcze nie minęły. O nieciekawej aurze świadczą też detale w postaci stanu toalet w galerii – otagowanych i z wyrwanymi klapami od ubikacji. Devastation („Idolatry” to spoko płyta, przy okazji).



W browarze trwały akurat jakieś dziecięce imprezy w rodzaju chrzcin, czy urodzin, a jak wiadomo, obecność dzieci powoduje w zdrowym otoczeniu wzrost oksytocyny i prolaktyny, więc złej atmosfery w środku nie było. Zauważyłem w ogóle, że jest to miejsce, do którego miejscowi (ci normalni) przychodzą, zwracając sporo uwagi na swoją prezencję. Nic dziwnego – Metalurgia tak mocno pozytywnie wyróżnia się na tle beznadziei zniszczonego otoczenia, że człowiek instynktownie w takim miejscu chce się zaprezentować od jak najlepszej strony.


Wnętrze browaru bardzo mi podeszło – połączenie czarnej stali i drewna to postindustrialny klasyk, który ciężko zmaścić, a tutaj dodatkowo wykorzystano betonowe, kielichowe filary oryginalnego miejsca, udanie je inkorporując w całość. Zdziwiła mnie instalacja do warzenia – firma Schulz z Kijowa ma raczej umiarkowaną renomę (i jest to bardzo łagodne określenie), natomiast u mnie nacisnęła na przycisk z nostalgią – ostatnim razem w browarze z instalacją z tej firmy byłem w wietnamskim Nha Trang kilka lat temu (tę wycieczkę jeszcze opiszę i opublikuję). Osobliwością jest wąskie pomieszczenie z tankofermentorami, za którym znajduje się sala zabaw dla dzieci.


Skoro już ustaliliśmy, że browar jest wizualnie atrakcyjny, przejdźmy do pozostałych jego cech. Obsługa była jak najbardziej w porządku, żurek świetny (krokiety z kaszanki w tempurze dopasowane do zupy), hamburger ciut suchy, no i po nie tak dawnych doświadczeniach z portugalską wołowiną poza klasą światową, ale jak najbardziej w porządku. Cenowo lokal odzwierciedla biedę, panującą w tej części kraju, choć tanio też nie jest.


Piw warzy się tutaj cztery. Nie ma deski degustacyjnej, ale nie szkodzi, bo każde da się wypić. Co ciekawe, poza własnymi wyrobami lokal oferuje również piwa Grupy Żywiec, co być może świadczy o mocno ograniczonej chłonności miejscowego rynku względem piw niekoncernowych.

Metalurgia Lager – fest siarkowy, ale i chlebowy. Jeśli dobrze pamiętam, to podobnie smakowało Naturalne niefiltrowane z Gościszewa te kilkanaście lat temu, kiedy zaczynałem moją przygodę z piwem niszowym. Bardzo siermiężne, ale i pijalne, szczególnie że o goryczkę zadbano. (6/10)
Metalurgia Pszeniczne – Budyń waniliowy zasypany goździkiem z dodatkiem kawałków gruszki. Fest, fest drożdżowe, mocno siarkowe. Za dużo goździka. Siermiężne. (4,5/10)
Metalurgia American Pale Ale – najbardziej czeska APA z Polski. Od cholery kłującego geraniolu, różane nuty, trochę żywicy. Goryczka całkiem mocna, a przy okazji cierpka. Trochę siarkowe. Smakuje zupełnie jak typowa APA z randomowego czeskiego browaru restauracyjnego, ale na szczęście bez części diacetylowej. Absolutny brak finezji, ale całkiem pijalne. (6/10)
Metalurgia Czekoladowe – Po opisie spodziewałem się typowego stouta, tymczasem dostałem stouta bardziej czekoladowego niż inne. Znowuż – ostatni raz piłem Young’s Double Chocolate Stout bodajże dekadę temu, ale wydaje mi się, że smakował podobnie. Kakao, puszystość, słodycz na poziomie stylowego milk stouta, trochę palonego kwasku dla balansu. Dobre to jest. (6,5/10)


Piwa są w zasadzie siermiężne jak otoczenie browaru, co prowadzi do wniosku, że konceptualnie wpisują się w zastaną rzeczywistość. Wielbiciele piwnych uniesień smakowych nie znajdą tutaj raczej niczego dla siebie, natomiast piwa są, ogółem rzecz biorąc, niezłe, samo miejsce z kolei bardzo ciekawe, nietuzinkowe. No i żarło dobre dają, więc warto zjechać te kilka kilometrów z autostrady w ten turpistyczny rejon Polski, żeby się w tym miejscu posilić.



II. Browar Grudziądz

Gdybym nie wiedział, że przed Wojną Grudziądz był zamieszkiwany głównie przez niemiecki żywioł, to po wjechaniu do dzielnicy, w której mieści się miejscowy browar, domyśliłbym się tego od razu. Charakterystyczne, podłużne, dwupiętrowe budynki wielorodzinne ze spadzistymi dachami to częsty widok w miasteczkach Niemiec wschodnich i na mnie szczerze mówiąc, robią one nieco przygnębiające wrażenie, szczególnie kiedy są tak mocno odrapane, jak te w Grudziądzu. Samo miasto jest chyba całkiem atrakcyjne, ale nie było czasu na zwiedzanie, udaliśmy się więc bezpośrednio do miejscowej wodopojni.


Browar Grudziądz stanowi część Hotelu RAD, który robi wrażenie budowli z dzikich lat 90. I, co ciekawe, ten vibe unosił się również wewnątrz, nie tyle za sprawą wystroju, ile gości hotelowych/restauracyjnych, reprezentujących koloryt polisz biznesmena z lat 90. Wiecie, takiego typowego właściciela InterJanuszexu, który niską inteligencję i brak okrzesania nadrabia wyczuciem ludzi oraz przebojową bezczelnością, za sprawą czego przebił się przez gęste sito urzędnicze w naszym pięknym kraju i stał się majętnym przygłupem.



Wnętrze restauracji robi raczej randomowe wrażenie, choć jest czysto i schludnie. Doceniam fakt ustawienia warzelni w centralnym miejscu oraz uzupełnienie umeblowania o kącik zabaw dla dzieci, całkiem nieźle wyposażony. Ewenementem jest przeszklona fermentownia w rogu sali – ewenementem dlatego, że zainwestowano w poziome tankofermentory. Niezależnie od tego, czy właściciel bądź koordynator przedsięwzięcia celowo ogarnął temat stratyfikacji piwa, czy wyszło przypadkiem – jest dobrze.


Pod względem jedzenia oceniam lokal na w porządku. Optowałem za pizzą carbonarą, która była niedroga, zwłaszcza biorąc pod uwagę obecny klimat, przyniesiona przez akuratną obsługę. Pod względem piwnym było zaskakująco, albowiem doświadczyłem niesamowitego rozstrzału jakościowego pomiędzy poszczególnymi pozycjami.


Grudziądz Pils
– zdecydowanie najlepsze piwo lokalu, a zarazem jedyne bez diacetylu. Trawa, trawa cytrynowa, wyraźnie podkreślona goryczka i dyskretne nutki słomowo-zbożowe w tle. Wskutek wyrazistej trawiastości nie jest to absolutnie finezyjne piwo, ale jest to bardzo smaczny, wyrazisty pils. (7/10)
Grudziądz Helles Lager – Słodowy z natrętną nutą zjełczałego masła, lekko kwaskowy z lekką, cierpkawą goryczką w nieco migdałowym finiszu. Słabizna. (4/10)
Grudziądz Marcowe – zjełczałe masło jeszcze bardziej podkreślone, z dodatkiem słabych nut chlebowo-melanoidynowych. To nie jest chleb z masłem, to jest masło z chlebem. (3/10)
Grudziądz Porter – połączenie masła kakaowego (fuj!) z dużą ilością kwaśnego, spalonego spodu od chleba. Karmel i czekolada w tle. Słodkawo-cierpkie, spalone na kwaśno, diacetylowe obrzydlistwo. (2/10)



Reasumując wizytę – jeśli ktoś się spieszy nad morze, to warto wpaść na pizzę carbonarę i pilsa. Zapłacicie niewiele ponad 30zł, a zestaw jest pożywny, z bardzo udanym napitkiem. Poza tym jednak browar jako taki nie przyciąga atmosferą, a poziom pozostałych piw jest tragiczny. Wybór należy do was.



III. Minipivovar Zobak

Też przy autostradzie A1, ale już po czeskiej stronie granicy. Pod względem odległości od chociażby Warszawy mieścina wydaje się optymalnym wyborem na krótki postój w drodze w Alpy bądź na Bałkany.


Bilowiec był mi dotychczas znany jako cel corocznych pielgrzymek sportowców z klasy licealnej. Takich pielgrzymek, że każdego roku po obozie sportowym organizowanym dla naszego liceum w tej małej morawskiej mieścinie krążyły po szkole legendy nie tyle o bajecznej infrastrukturze sportowej oraz efektywnych nad wymiar treningach, tylko o hektolitrach alkoholu oraz chutliwych Cygankach. W każdym razie w sennym Bilowcu (masło maślane – każda czeska miejscowość poniżej 100 tyś, mieszkańców jest senna z zasady) mieści się też browar.

Niepozorna, otynkowana na czerwono przybudówka, nad którą piętrzy się stereotypowy komuszy blok z szarej wielkiej płyty, a stojący na balkonach panowie w krótkich gaciach pełnią rolę babć lustrujących spojrzenie, opartych o parapety swoich kamienicznych mieszkań w polskich miastach, stanowi kolejną eskapadę w lata 90. – specyfika mebli, filcowej wykładziny, cycatej blondyny na firmowym plakacie, a nawet omurowanego kominka z pękniętą szybą przy wejściu do sali sugeruje, że czas się tutaj zatrzymał jakiś czas temu. Vibe pokrewny wielu hospudkom w tej części Moraw. Komunis!



Żeby nie było, że same minusy – obudowany ogródek jest w porządku, ceny śmiesznie niskie (lemoniada domowa 8zł za 400ml, woda z cytryną 3zł za pół litra), a piwa (niestety instalacja warzelna jest ukryta przed oczami gości), przynajmniej niektóre, warte uwagi.

Zobak Kazbek Smash Ale – skórki cytrusowe, ciut brzoskwini i sporo nut korzennych, wchodzących miejscami w niemalże obligatoryjną w czeskich mikro-górniakach różę. Goryczka jest całkiem fest, ale całość zawiesista, przyciężkawa, niepotrzebnie dopakowana nutami cukrowo-karmelowymi. (5,5/10)
Zobak Eclipse Smash Ale – czerwone landrynki z lat 90. mi się przypomniały. Takie czerwone w przezroczystej owijce, z zagłębieniem na język. Chmiel mocno obecny, posmak nieco zbożowy; goryczka ponownie podbita i ponownie siermiężność i przyciężkawy mouthfeel. (4,5/10)
Zobak Polotmava 12 – Tostowe, subtelnie orzechowe piwo, a zarazem siarkowo-kanalizowe, wpadające trochę w migdał, co też nie jest przyjemne. Jakiś potencjał ma, ale niewykorzystany. (4/10)
Zobak 10 – bardzo chlebowy, lekki drożdżowy kwasek, trochę żateckiego chmielu i diacetylu, stonowana goryczka. Klasyk w klasycznym wydaniu. (6/10)



Zobak Extra Horky Lezak
– względem desitki taki sam drożdżowy kwasek, ale za to mniej chlebowy i bardziej chmielowy. Goryczkę podkreślono, ale nie aż tak, żeby nazwa była w pełni uzasadniona. Niemniej jednak smaczny pils. (6,5/10)
Zobak IPA – ciasteczkowe podszycie, marmolada pomarańczowa i morelowa oraz mocna, ziemista goryczka. Bardzo smaczny old skul, nie dla fanów zniewieściałych neipek. Co ciekawe, nie wyczułem geraniolu. (7/10)
Zoback Tropicky Kiselac – skoro mowa o zniewieścieniu, to jest to w zasadzie na papierze pastry sour, bo w składzie widnieje laktoza. Tyle tylko, że została dodana w ilościach homeopatycznych, albowiem słodyczy można zaznać w zasadzie jedynie w zapachu – jest to w rzeczywistości bardzo intensywny, prawilny owocowy kwas. Mango, ananas z puszki, trochę marakui, bardzo mocna kwaśność, wzorowa rześkość, jogurtowo-owocowy posmak – to jest świetne piwo! (7,5/10)



Dziesięć kranów, spory wachlarz możliwości, a nieoczekiwanie najlepszym piwem okazał się berliner z dodatkiem mango, marakui oraz ananasa. No i laktozy. Soczysty, a zarazem daleki od jakiejkolwiek słodyczy. Nie wiem, jak się obecnie sprawy mają z obozami sportowymi w Bilowcu, ale na tego kwasa warto wpaść do tej mieściny. I na ipkę.



IV. BONUS – Berunka Special Bar

Zdecydowana większość browarów w kraju morawsko-śląskim została już zaliczona (relacje są już od dawna na blogu), więc czas się wziąć za multitapy. Ostrawa ma ich trochę, choć nie każdy serwuje ciepłe żarcie. Położona w Porubie (zachodniej dzielnicy miasta, niedaleko autostrady A1) Berunka reklamuje się jako miejsce z punktem ciężkości położonym na piwo craftowe, rumy oraz burgery. Może to brzmieć nowocześnie, tymczasem wnętrze to wypisz wymaluj czeska gospoda z masywnymi drewnianymi ławami, tyle że wstawiona w coś, co robi wrażenie starego, komuszego pawilonu, z antresolą z fioletowymi kotarami, za którymi można by odegrać scenę pertraktacji dostaw węgla do jakiegoś kombinatu przemysłowego nieopodal, kilka dekad temu. Innymi słowy, jest to miejsce, które można określić mianem ciekawego, pamiętając, że „ciekawy” to eufemizm stosowany względem czegoś, co nam nie przypada specjalnie do gustu.

Jednak wizyta była udana. Burger marynowany w rumie był soczysty (i drogi), obsługa miła, a uzbrojenie dziesięciu kranów w miarę przyzwoite.
Nachmelena Opice Session NEIPA – jedno z najbardziej marakujomangowych piw, jakie ostatnio piłem. Goryczka na poziomie meksykańskiej Corony, zaś w tle harcowały drożdże, którym letnie temperatury wydają się być nie w smak. W miarę rześkie, ale brakuje substancji i dopracowania. (5,5/10)
Albrecht IPA 15 – jeden z moich ulubionych czeskich browarów dostarcza. Tak smakowały wyważone ipki przed erą wyścigów hoprejtowych. Cytrusowo owocowe nuty chmielowe są wyraźne, ale nie wygłuszają udanej, dopracowanej bazy słodowej, która dała piwu nuty tostów, chleba, a nawet suszonych owoców. I goryczka też jest. (7,5/10)
Konicek Ryzak – klasyczny czeski pils z Moraw. Niczego więcej nie napiszę, poza tym, że kilka kilometrów od mojego domu jest płac zabaw, na który lubię jeździć z dzieciakami (i kierowcą), bo przy tymże placu jest punkt gastronomiczny, który Ryzaka leje z kija. Nie, żebym się chwalił. (7/10)

I na wynos poszły butelki, bo mają dwie lodówki z czeskim dobrem. Albo złem, jak się okazało.

Albrecht NEIPA 14 – mdłe, słodkie owoce pokroju melona i dojrzałego czerwonego jabłka, ubogacone mdłym kwiatostanem oraz całkiem ciekawym anyżem, którego jest tutaj jednak mało. Prawie tak mało, jak goryczki, której nie ma prawie wcale. Ponadto piwo daje lekko kwasem kaprylowym (kredki świecowe), a to już jest lipa, szczególnie jak na browar tego pokroju. Meh. (4/10)
Beerokracie Hazy A66 – co prawda nie uważam, że do Czech to tylko po klasykę, ale w przypadku tego młodziutkiego browaru z Poruby tak właśnie może być. Błotniste piwo o aromacie skórki limonki, perfumowych aromatów do ciast oraz oldskulowych cytrusowych galaretek, podszyte delikatną piwnicą, lekko chlebowe w finiszu. Goryczki za bardzo nie ma tak jak i sensu. (4/10)
Beerokracie Beernak Leżak 12 – sensu jest tutaj niewiele więcej, albowiem ten pilsik ani nie jest specjalnie gorzki, ani słodowo „chrupki”, jest za to nieco stęchły i trochę warzywny. Tę markę można sobie na razie darować. (4/10


Jeżeli uważasz moją twórczość za wartość dodaną i chcesz wesprzeć moją działalność publicystyczną, możesz postawić mi kawę:
buycoffee.to/thebeervault


slider 5894886026825585543

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)