Loading...

Sześciopak polskiego craftu 260-263


Przy połowie piw z ipkowego uniwersum, druga połowa prezentuje się w tym przeglądzie mocno zróżnicowanie. Piwa ziołowe, stouty (dry oraz imperial), weizenbock, pils, barley wine, czy ESB. No i aż trzy piwa zostały ocenione na 8/10. Ciekawe, kto po etykietach powyżej zgadnie, które?


Jak już nieraz pisałem, nie traktuję owocowych gose w tej samej kategorii, co gose zwyczajne. Zbyt często są one wyzbytymi pazura soczkami, czy wręcz kompocikami, za pomocą których browary puszczają oczko do tych bardziej tradycyjnych piwoszy, starając im się sprzedać coś o smaku zbliżonego do pejstri sałera, co po prostu jest inaczej nazwane. No i w tym miejscu wchodzi Duta z Dzikiego Wschodu (ekstr. 13%, alk. 5,5%). Kule bele, to gose jest słone! Ono jest cytrusowe, ale kalamandynka i trawa cytrynowa wpisują się w cytrynkową mleczność gose właściwego, podbijając ją i uzupełniając! Czuć kolendrę! No i jest to zgodnie z nazwą hoppy gose, czyli podszycie chmielowe (Exp 2/20) dodaje tutaj cytrusów oraz dyskretnego uroku polskiego sadu. To piwo jest wyraziście kwaśne, a jednocześnie nie wysusza, bo słód pszeniczny daje mu przyjemnej puszystości. Powiem szczerze – sam od siebie być może bym go nie kupił, z uwagi na nimb, jakim są owiane owocowe „gose”. I poczyniłbym niesłusznie, jako że Duta to nie jest „gose kompotoze”. To jest prawilne gose, ale na sterydach. Wyśmienite! (8/10)


Jarek Ośka obiecał mi na którymś festiwalu, że jeszcze mnie nauczy miłości do polskich chmieli. Wtedy właśnie zacząłem chodzić na boks, mam bowiem w temacie tak mocno wyrobione zdanie, że uważam za zasadne podejrzewać Jarka o to, że będzie musiał w tym celu użyć środków perswazji bezpośredniej. Tymczasem kiedy trafiam na coś kompozycyjnie domkniętego, jak Wetu od Dzikiego Wschodu (ekstr. 10%, alk. 4%), to mogę wręcz stwierdzić, że w obliczu Amory Prety oraz Zibi to Simcoe może być problemem. Ale nawet nie jest. Piwo jest rześkie i po prostu inne od amerykan stajl session ipek – co nie znaczy, że gorsze. Jest kremowe (owies) i dość gorzkie, nie jest słodkie (uff…), a nawet te „polskie” nutki chmielowe, głównie jabłkowe i gruszkowe, w mniejszym stopniu białoporzeczkowe, pasują tutaj – to piwo zgodnie z tekstem na kontrze jest po prostu bardzo wiosenne i mimo swojej zwiewnej lekkości nie jest wodniste. Polecam, bardzo dobre. Szkoda, że Jarek ostatnio już nie jeździ na festiwale. (7/10)

Stara Szkoła Stara Stodoła (ekstr. 12%, alk. 5%; nie mam pojęcia, gdzie podziały mi się zdjęcia piw z tego browaru) to „zwykłe” piwo ze Starej Szkoły, czyt. jasne pełne. Nie tak jednak do końca zwykłe, bo jest to górniak. Prosty, wyraźnie ciasteczkowy, okraszony nutkami ziołowymi, ale i kwiatowymi, które z jednej strony tylko dopełniają tło, z drugiej sprawiają, że to piwo, obywające się nietypowo dla tego browaru bez ziołowych dodatków, na swój sposób również wpisuje się w wiejską, zielnikową otoczkę browaru. Kosztując tego piwa na WFP smakowało mi trochę kölschem. Na spokojnie stwierdzam jednak, że bardziej uwydatniona goryczka, większa treściwość oraz charakterystyczna baza słodowa sprawiają, że bliżej jest mu do wyspiarskiego golden ejla. Fajerwerków tutaj nie ma, nie miało ich zresztą być – to jest po prostu bardzo dobrze wykonane piwo codzienne. (7/10)

Spożywania lawendy albo przebywania w jej okolicy raczej unikam – duże stężenie fitoestrogenów przebija się bowiem niczym buldożer przez męski układ hormonalny. To samo jednak robi alkohol, a szczególnie chmiel, więc cóż. Od Stara Szkoła Lawendy (ekstr. 11,5%, alk. 4,1%) spodziewałem się mało, bo odbieram zapach tego kwiecia jako duszący, a poza tym kojarzy mi się z pewnym incydentem sprzed wielu lat w Chorwacji, kiedy miejscowa wiedźma wcierała we mnie... a zresztą. No, tymczasem Lawenda od Starej Szkoły to świetne piwo! Przede wszystkim – lawendy jest tutaj w opór, ale zarazem może piwo podejść również jej antyfanom. Jak to? Ano tak, że skojarzenia są wielopłaszczyznowe i mimo że jednym z nich jest skąpana w słońcu łąka pełna kwiecia lawendy, ale i różnych ziół, to nie jest to skojarzenie dominujące. Otóż lawenda wyszła w tym piwie tak niesamowicie korzennie, że skojarzeniami są również szarlotka (lekka owocowość od drożdży, ciastkowość słodów plus cynamon od lawendy), poncz korzenny oraz herbata zimowa. Spoiwem skojarzeń jest niesamowita zdolność lawendy do emulowania cynamonu, ale i w mniejszym stopniu goździków, ziela angielskiego oraz kardamonu. To się czegoś nowego nauczyłem. I teraz najlepsze – skojarzenia idą w większości w słodką stronę, ale to na poziomie aromatu. Tymczasem jest to piwo jasne, a więc wyzbyte jakichkolwiek nut karmelowych czy czekoladowych, które mogłyby to wrażenie potęgować, a poza tym słodycz resztkowa jest minimalna. Praktyczny brak goryczki jest w takiej konstelacji idealny – piwo absolutnie nie jest słodkie, wchodzi świetnie, nie ma też ostrych kantów, które przeszkadzałyby w wielowątkowej ekspresji dodanej byliny. Jedno z ciekawszych piw, jakie piłem. Super! (8/10)

Stara Szkoła Żołędzie (ekstr. 14%, alk. 5,5%) to górniak z tytułowym dodatkiem. Smakuje jak połączenie czekoladowości portera angielskiego z orzechowością brown ejla, no i karmelem, spajającym obydwa style. Quasi drewniany dodatek może być współodpowiedzialny za nieco szorstki, taniczny charakter goryczki, która swoją drogą jest nieźle podkreślona – w odróżnieniu od słodyczy, której zwolenników to piwo może nie zdołać przekonać do siebie. Poprzednia warka była bardziej estrowa, ta ma bardziej czysty profil. W obydwóch odsłonach jest to piwo warte uwagi. (6,5/10)


Bardzo dobrze wyszła „cold brew infused west coast black IPA” z Browaru Bury o nazwie Black Dawn (ekstr. 16%, alk. 6,5%). Zaskakująco dobrze jak na piwo z dodatkiem kawy. Ta ostatnia, mimo że w postaci cold brew, ostatecznie robi wrażenie świeżo zmielonych ziaren, czyli wyszła chyba najlepiej, jak tylko mogła. Goryczka? Średnio mocna z tendencją zwyżkową. Lekkie przebłyski czekolady / mokki, owocowość w aromacie i smaku co prawda porusza się w obrębie owoców typu melon i gruszka, wbrew czemu jednak piwo absolutnie nie jest mdłe – pomaga w tym z pewnością wytrawny finisz. Bardzo dobre. (7/10)


Syreni Śpiew
miał być kontrybucją Dzikiego Wschodu na dziesięciolecie WFP, ale piwo nie było wówczas jeszcze gotowe do rozlewu. Kiedy wylądowało u mnie, miało u kolegów po fachu mieszany odbiór. Jako że jestem dość krytycznym człowiekiem, nie spodziewałem się więc po tej de facto micro ipce (ekstr. 10%, alk. 4%) niczego dobrego. Tymczasem piwo jest rześkie, jest przy okazji puszyste (owies i pszenica), jest dość gorzkie, jest też w końcu trochę cytrusowe, co przełamuje nielubianą przeze mnie na ogół sadowość polskich chmieli. Micro nie znaczy wodniste, to znaczy, że dobrze wchodzi. I takie właśnie to piwo jest. Dobre. (6,5/10)


Ciekawie zapowiadał się Flavor Trippin’ od Moczybrody (alk. 15%, alk. 6,2%), jako że wprawdzie NEIPA, to jednak doprawiony intrygującą mieszanką Nelson Sauvin, Sabro oraz Citra. Z tej trójcy najbardziej wyraziście wypadł Sabro, tutaj w postaci gdzieś w połowie drogi między koprem a kokosem, za to niemalże wyzbyty nut mandarynkowych. Citra jest, są nuty cytrusowe, Nelsona dodano albo mało, albo został zdominowany przez resztę, bo zostały tylko efemeryczne nutki białych owoców. Generalnie efekt mniej efektowny, niż mógłby być. Piwo jest średnio soczyste, oszczędnie goryczkowe, zarazem jednak na szczęście nie jest słodkie, więc pijalność ma niezłą. Smaczna sztuka. (6,5/10)


Our New IPA Needs No Introduction Tropical IPA
(alk. 6,4%), kolejne dzieło Trzech Kumpli, zwiodło mnie swoim bukietem. Jest w nim tyle kokosowości, haczącej o mandarynkę, że skojarzeniem było Sabro, tymczasem odpowiedzialny za zamieszanie jest chmiel HBC 1019, owocowo-kremowy. Bardzo intrygujący, swoją drogą. Jest tutaj też trochę żółtych owoców tropikalnych pokroju ananasa czy mango, jest też trochę pomarańczy. Piwo jest odpowiednio goryczkowe, a wytrawność finiszu przecina mniejszą niż spodziewana soczystość piwa. Bardzo smaczne. (7/10)


Kolejna próba z Nepo, po ostatniej zachęcającej odsłonie (More Hops More Forest). Tym razem na tapet weszło Crazy Lines #43 Pacific Dream (ekstr. 16,5%, alk. 7,5%), czyli west coast ipka na Motuece oraz Nelsonie. W nosie apetycznie gra połączenie marakui oraz limonki ze spalinami, białym gronem i agrestem. Niby mało odkrywczo, bo zgodnie z oczekiwaniami, no ale właśnie to warto docenić – tak często w obecnych czasach oczekiwania spotykają się z rozczarowaniem. W smaku jest podobnie, ale to spaliny wysuwają się na przód. Po kilku łykach można się cieszyć wytrawnością piwa, które może na odcinku goryczkowym mogłoby być mocniej doinwestowane, ale nie jest źle pod tym względem. Wysoka zawartość alko z kolei daje się we znaki, wprowadzając element cierpkawy, vel parcetamolowy. I tutaj szkoda – bo gdyby tak obniżyć parametry, to być może nie miałbym czego skrytykować. Jest więc dobrze, acz mogło być lepiej, bo piwo ma potencjał na zdecydowanie więcej. (6,5/10)


Moja osoba i Magic Road. Hehe… No cóż – przy piwie Only (alk. 4,5%) na tablicy stało jak byk „dry stout”, a jako że jednak MR potrafi w rzadko poruszanym temacie bezglikolowych piw piwnych zrobić rzeczy zaskakująco dobre (hoppy grodziskie chociażby), to się skusiłem. No i już dawno nie miałem do czynienia w multitapie z taką abominacją. Wytrawne na pół gwizdka, co jednak nie byłoby koniecznie problemem. Problemem jest bukiet, który przypomina najgorsze i najtańsze kakao leader price z sekcji dla meneli w polskim spożywczaku a.D. 1998. Jest w swojej sztucznej kakaowości wręcz pudrowe i jako takie stanowi płyn niepijalny, wzbudzający odruchy kontrprzełykowe, że tak się wyrażę. Mo-mo-monstergniot! (2/10)


American Classic #2
(ekstr. 15%, alk. 6,7%) od Piwnego Podziemia niestety w formie kranowej w Białej Małpie robił wrażenie amatora po solidnym knock-oucie. Trochę siarki, trochę sadowych, jabłkowych oraz kwiatowych nutek, trochę ziemistej fenolowości. Generalnie tylko średnio mocna goryczka stanowi atut tego piwa, reszta poszła tak źle, jak tylko mogła. (4/10)


Kompozycja fajna; zabrakło mi jednak zdecydowania. Quiet Town (alk. 5%) to klasyczne gose w wykonaniu Artezana. W zapachu czuć mineralność oraz trochę kolendry. Za mało. W smaku jest śladowa słoność, jednak rześkość przy śladowym kwasku jest tak umiarkowana, jak siła smaku. Zbyt grzeczne. (5/10)


Spodek – przejrzały egzemplarz architektury brutalistycznej zdobi puszkę piwa dającemu przejrzałymi owocami. Przypadek? Pinta Discovery Poland: Katowice (alk. 7,5%) to w sporej mierze przejrzały, nadgniły ananas wchodzący w siarkopodobne nuty przypominające durian, ten cuchnący, cebulowy owoc z Dalekiego Wschodu, którego ze względu na zapach nie wolno przewozić w bagażu lotów pasażerskich. Dość soczyste i nieprzesłodzone piwo, natomiast taka nadgniła sałatka z owoców tropikalnych nie każdemu podejdzie. (6/10)


Weizenbock. Zawsze szanuję za wybór tak trudnego, a zarazem mało opłacalnego stylu, nawet jeżeli wykrzesanie z niego czegoś na poziomie koźlaków pszenicznych Weihenstephanera czy Ayingera jest praktycznie niemożliwe. Obibock (alk. 7,2%) z browaru Lubrow to piwna wersja musu z przejrzałych, skarmelizowanych bananów; gęstawa, z posmakiem gruszek przełamanych raczej wycofaną nutą przypraw a la goździk oraz cynamon. Słodkawe piwo, ale i lekko kwaskowe. Wolę co prawda jasne weizenbocki (vel cesarsko-imperialne hefeweizeny), ale to jest smaczne, ciekawe, niezwykłe. (6,5/10)


Czasami również Ziemia Obiecana bierze się za piwowarską klasykę. Jeżeli robi to na poziomie ESB o nazwie Bloodhound (ekstr. 14,5%, alk. 5,5%), to wypada tylko kibicować, żeby robiła to częściej. Dojrzałe jabłko okraszone nutkami truskawki, ciasteczka z karmelem, słodowa pełnia oraz akuratna, nieprzesadzona, jednak w pełni wystarczająca goryczka. Chmiele dały piwu klasyczne nuty kwiatowe i ziemiste, w mniejszym stopniu zielone. To jest extra special bitter by the book. Satysfakcjonujący, nieprzesadzony, zbalansowany, zupełnie w punkt. Ale bym tego jeszcze pił – a wypiłem kilka razy z kranu oraz z puszki! (7,5/10)


Pozostajemy przy klasyce, ale przenosimy się do Czech. Bench (alk. 5,6%) to czeski pils w wykonaniu Moon Larka. Pils po słodowej stronie mocy, co prawda, słodkawy i pełnawy, jednak goryczka jest solidnie podkreślona. Bardziej chleb, niż zioła, nadaje tutaj ton, jednak o pijalność zadbano. Proste, efektowne piwo do dłuższych posiedzeń. Bardzo smaczne. (7/10)


Beer Club
, seria budżetowych ipek od Pinty, może nie zachwyca, ale rzadko kiedy bym ją odradzał – jest grzeczna i dość bezpieczna. Easy Going Foggy IPA (alk. 6,2%) to w sporej mierze soczystość brzoskwiniowa uzupełniona o nutki nafty, zielonej cebulki i melona. Mimo że za dwoma ostatnimi nie przepadam, to jednak przewijają się na peryferiach, nie mącąc zanadto. Nieprzesłodzone, w miarę wytrawne nawet, smaczne piwo. (6,5/10)


Znowu Piwne Podziemie, znowu rozczarowanie. Bywa i tak. Flower Power (ekstr. 13%, alk. 6%) to piwo niskoaromatyczne i niskosmakowe. Połączenie liczi i owoców jagodowych z nutami siarkowymi, przy czym te ostatnie nie stanowią wielkiego problemu, jako że trzeba się naprawdę mocno sztachnąć, żeby cokolwiek wyczuć – i to właśnie jest problemem zasadniczym. Goryczka została w miarę podkreślona, ale brakuje tutaj substancji. Niepotrzebne piwo. (4/10)


Kolejnym niepotrzebnym piwem jest Move It (alk. 5,6%), hazy APA na Citrze oraz Nectaronie od Kingpina. Poziom aromatu i zapachu jak w Piwnym Podziemiu powyżej, czyli nikły. Cytrusy, kwiatki oraz ananas w zalewie plus frapująca koegzystencja miodowego utlenienia oraz siarki. Jako rzekłem, niepotrzebne. (4/10)


Polski barley wine zdarza się rzadko, tym lepiej, że jak już w moim szkle wylądował, to w tak kapitalnej formie. Big Baba Jack Daniels BA (alk. 10%) to barley wine od Birbanta, którego z miłą chęcią bym powtórzył. Gęsty wywar łączący moc suszonych owoców z wanilią i lekkim kokosem. Piwo nie jest przesłodzone, a ciut cierpkawy finisz przecina ciało akcentem wytrawnym. Wypalone drewno miesza się z karmelem, pozostawiając po sobie posmak klepki. No świetna sztuka. (7,5/10)


Przyznaję – goryczka doinwestowana konkretnie. Zwycięskie New Zealand Session IPA z Pinty (ekstr. 12%, alk. 5%) według receptury Piotra Świetlika na tym odcinku przekonuje. A poza tym? Białe grono jest, agrest też, jest również limonka. Rześkość? Ano. A, diesel, właśnie… w tym konkretnym przypadku mocno daje on siarką i jakkolwiek jest to efekt logiczny przy użyciu Nelson Sauvin, tak nie bardzo mi to w tym przypadku siedzi z uwagi na natrętne skojarzenie z niedbale wykonanym piwem… którym to piwo właśnie nie jest. Co ciekawe, nigdy wcześniej NS mi się w piwie nie kojarzył z siarką jako taką , a typowo „czysty” dieslowy aromat bardzo lubię. No ale – pomarudziłem sobie trochę. Nie siadło mi. (5,5/10)


Niech kontrapunktem będzie pintowy Upside Down z serii Beer Club (ekstr. 15%, alk. 6%). Tak, wiem, to australijska ipka, a nie nowozelandzka, więc inne chmiele, niemniej jednak tutaj trudno się doczepić do bukietu. Mieszamy brzoskwinię z puszki z ananasem z puszki, dodajemy mango oraz od serca soczystej pomarańczy, okraszamy wszystko delikatnie melonem oraz anyżem i uzyskujemy coś na kształt aromatu tego piwa. Smak jest tożsamy, a jako że napisałem, że do bukietu się nie doczepiam, to muszę się doczepić do czegoś innego. Rozumiem, że te nowoczesne ipki są niskogoryczkowe, ale ta jest praktycznie wyzbyta jakiejkolwiek goryczki, wskutek czego – paradoksalnie przy bardzo udanym, ale i specyficznie owocowym aromacie – w smaku to piwo po prostu nie smakuje jak piwo, tylko jak sok multiwitaminowy. Albo jak pastry sour bez laktozy. Zwolennikom takiej szkoły przypadnie do gustu, bo jest to trunek soczysty i dość intensywny smakowo, ale z mojego punktu widzenia jednak wybrakowany. Obcięty w miejscu, w którym nie godzi się piw obcinać. (6/10)


Wracając na koniec do kowadeł – imponującym przykładem jest Gerlach 2655 (ekstr. 30%, alk. 11,5%), imperial stout od Browaru Lubrow. Oldskulowy RIS, powtarzam, oldskulowy RIS. Gorzki, lekko kwaskowy, wyraziście czekoladowo-kawowy, okraszony wafelkami i ciasteczkami. Gładki, zaokrąglony dyskretną wanilią. Gęsty, ale nie zaklejający, bo odczuwalność słodyczy resztkowej jest minimalna. To się pije w milczeniu i podziwie. Super! (8/10)

Nie dość, że dziesięć z piw w tym przeglądzie nadaje się do powtórzenia, to w dodatku aż trzy oceniłem na 8/10, co szczerze mówiąc, nie wiem, kiedy ostatnio, i czy w ogóle miało miejsce. Owocowe gose z Dzikiego Wschodu, lawendowe ze Starej Szkoły oraz oldskulowy RIS z Lubrowa.


Jeżeli uważasz moją twórczość za wartość dodaną i chcesz wesprzeć moją działalność publicystyczną, możesz postawić mi kawę:
buycoffee.to/thebeervault

slider 5699042732885695253

Prześlij komentarz

emo-but-icon

Strona główna item

Popularne wpisy (ostatni miesiąc)